na wpół senna wieś
pachnąca
macierzanką i lipowym kwieciem
budzi się do życia
ciężkie platy stodoły
skrzypią pod naporem silnych dłoni
nieopodal
dziki bez zgina ramiona
dotykam twojej brody
na wysokości ucha lekko zbielała
spierzchnięte usta potrzebują wody
mój cień na chłodnej pościeli
i ten strach
bo przecież jeszcze nie czas
na opadanie mgieł
słyszysz już wiadro obija studnię
w wytrzebionym wnętrzu echo
nic nie ma z obecności
w obrazie letniego szaleństwa