Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Cyjan

Cyjan

Na alarm piszczało wszelkie polne zwierzę

Gdy z lasu ciemnego wyszli żołnierze

Pobłyskują w słońcu epolety złote

Krok w krok idą buty, umorusane błotem

Wkroczyło czterdziestu w dolinę zieloną

Otworzyła przed nimi swe kwieciste łono

Ostoją im była od ciemności lasu

Błękit nieba - obietnicą lepszego czasu

W ostatnim szeregu Jędrzej, najbardziej zmęczony i głodny

Choć wszystkim brakło prowiantu, czuł się pożałowania godny

Za zgodą porucznika Jędrzej poszedł za potrzebą

Raz na kwiatki co podlewał spoglądał, raz na niebo

Gdy nagle doliny wiosenne dźwięki 

Przerwał głos czyiś słodki

 „Czy już kończysz, maleńki?”

Jędrzej się odwrócił i oczom swym nie wierzył

Gdy widział, jaki cud futrzasty zęby białe szczerzył

Rozmiaru i smukłego kształtu dzikiego lamparta

Stała tam, o skałę wdzięcznie oparta

Ogonem długim jak biczem powietrze bije

Pędem bluszczu ozdobiła mocną swą szyję

Oczy piękne, człowiecze, a jednak nieczłowiecze

Długa grzywa granatowa, i tak do niego rzecze:

„Rzadko w tych stronach widuję podróżnika

A w twoim spojrzeniu żądza jest dzika

Ale i niepewność, bo sam chyba nie wiesz

Czy uciec, czy pozostać - pytasz sam siebie”

Wyciąga broń Jędrzej, bo bez strawy jest marnie

A taką zdobyczą cały pluton wykarmi

I nie obchodzi go, że ona też człowiek

„Zupełnie inna od nas” - tłumaczył to sobie

I szybko celuje w głowę kociska

Bez cienia skruchy spust karabinu wciska

Lecz zaraz śmiech jej słyszy i widzi, że chybił!

Kulą swoją tylko dziurę w trawie wybił

On, doskonały strzelec, trafić w bliski cel nie może

Do diaska! Co się dzieje? Czy może być gorzej?

Raz wtóry strzelił, znów chybił - wściekłość go ściska

Lecz do pięknej podchodzi, by przyjrzeć się jej z bliska

A ona bezczelnie w oczy mu się śmieje

Jędrzej, dziwnie roztkliwiony, nie wie co się z nim dzieje

„Nawet ręka twoja słuchać ciebie nie chce

Walczyć ze mną nie próbuj, i tak zrobisz jak zechcę 

Zamiast marnować kulę jedną i drugą

Mógłbyś milszą mi się uświadczyć przysługą

Przywódczynią jestem potężnego plemienia

Lecz zabawić się lubię, tego nic nie zmienia” 

Żołnierz, słysząc te słowa, do reszty zimną krew stracił

I w miłosnych igraszkach z kociskiem się zatracił

A w jakiej żałosnej rozkoszy wzdycha niebożę 

Gdy mu bestia pazurami bezbronną pierś orze 

I gdy szarpie zębami jego włosy złote

A on ma na to więcej niż ochotę!

Gdy ich lędźwie w szalonym tępie łączą się w jedno

Gdy mu nogi rozkosznie drętwieją i więdną 

I gdy głaszczą jej futro zakrwawione dłonie

I pulsują krwią gorącą jego potrzaskane skronie

Porucznik usłyszał jego jęk głęboki

I za skałę wnet zajrzał, zamiast w obłoki

Aż w trwodze zawołał resztę plutonu

Aby wiedźmę ogoniastą zabić po kryjomu

Lecz ona nagle okrzyk dziki wydała

I tym sposobem kobiety plemienia zwołała

I wnet gibkich kocisk czterdzieści przybywa

I każde żołnierza w objęcia porywa

I każdej się żołnierz ochoczo oddaje

Gdy ona swój okrzyk triumfu wydaje

I wnet zakipiało w dolinie od miłości

Takiej, co szarpie na sztuki, nie znając litości

Takiej, co wiele zabiera, a niewiele daje

I co nią żarłoczna kochanka się naje

Przez tę miłość, choć nie było pory obiadu

Czterdziestu żołnierzy znikło bez śladu!

Cyjan

Cyjan

Na alarm piszczało wszelkie polne zwierzę

Gdy z lasu ciemnego wyszli królewscy żołnierze

Pobłyskują w słońcu epolety złote

Krok w krok idą buty, umorusane błotem

Wkroczyło czterdziestu w dolinę zieloną

Otworzyła przed nimi swe kwieciste łono

Ostoją im była od ciemności lasu

Błękit nieba - obietnicą lepszego czasu

W ostatnim szeregu Jędrzej, najbardziej zmęczony i głodny

Choć wszystkim brakło prowiantu, czuł się pożałowania godny

Za zgodą porucznika Jędrzej poszedł za potrzebą

Raz na kwiatki co podlewał spoglądał, raz na niebo

Gdy nagle doliny wiosenne dźwięki 

Przerwał głos czyiś słodki

 „Czy już kończysz, maleńki?”

Jędrzej się odwrócił i oczom swym nie wierzył

Gdy widział, jaki cud futrzasty zęby białe szczerzył

Rozmiaru i smukłego kształtu dzikiego lamparta

Stała tam, o skałę wdzięcznie oparta

Ogonem długim jak biczem powietrze bije

Pędem bluszczu ozdobiła mocną swą szyję

Oczy piękne, człowiecze, a jednak nieczłowiecze

Długa grzywa granatowa, i tak do niego rzecze:

„Rzadko w tych stronach widuję podróżnika

A w twoim spojrzeniu żądza jest dzika

Ale i niepewność, bo sam chyba nie wiesz

Czy uciec, czy pozostać - pytasz sam siebie”

Wyciąga broń Jędrzej, bo bez strawy jest marnie

A taką zdobyczą cały pluton wykarmi

I nie obchodzi go, że ona też człowiek

„Zupełnie inna od nas” - tłumaczył to sobie

I szybko celuje w głowę kociska

Bez cienia skruchy spust karabinu wciska

Lecz zaraz śmiech jej słyszy i widzi, że chybił!

Kulą swoją tylko dziurę w trawie wybił

On, doskonały strzelec, trafić w bliski cel nie może

Do diaska! Co się dzieje? Czy może być gorzej?

Raz wtóry strzelił, znów chybił - wściekłość go ściska

Lecz do pięknej podchodzi, by przyjrzeć się jej z bliska

A ona bezczelnie w oczy mu się śmieje

Jędrzej, dziwnie roztkliwiony, nie wie co się z nim dzieje

„Nawet ręka twoja słuchać ciebie nie chce

Walczyć ze mną nie próbuj, i tak zrobisz jak zechcę 

Zamiast marnować kulę jedną i drugą

Mógłbyś milszą mi się uświadczyć przysługą

Przywódczynią jestem potężnego plemienia

Lecz zabawić się lubię, tego nic nie zmienia” 

Żołnierz, słysząc te słowa, do reszty zimną krew stracił

I w miłosnych igraszkach z kociskiem się zatracił

A w jakiej żałosnej rozkoszy wzdycha niebożę 

Gdy mu bestia pazurami bezbronną pierś orze 

I gdy szarpie zębami jego włosy złote

A on ma na to więcej niż ochotę!

Gdy ich lędźwie w szalonym tępie łączą się w jedno

Gdy mu nogi rozkosznie drętwieją i więdną 

I gdy głaszczą jej futro zakrwawione dłonie

I pulsują krwią gorącą jego potrzaskane skronie

Porucznik usłyszał jego jęk głęboki

I za skałę wnet zajrzał, zamiast w obłoki

Aż w trwodze zawołał resztę plutonu

Aby wiedźmę ogoniastą zabić po kryjomu

Lecz ona nagle okrzyk dziki wydała

I tym sposobem kobiety plemienia zwołała

I wnet gibkich kocisk czterdzieści przybywa

I każde żołnierza w objęcia porywa

I każdej się żołnierz ochoczo oddaje

Gdy ona swój okrzyk triumfu wydaje

I wnet zakipiało w dolinie od miłości

Takiej, co szarpie na sztuki, nie znając litości

Takiej, co wiele zabiera, a niewiele daje

I co nią żarłoczna kochanka się naje

Przez tę miłość, choć nie było pory obiadu

Czterdziestu żołnierzy znikło bez śladu!

Cyjan

Cyjan

Na alarm piszczało wszelkie polne zwierzę

Gdy z lasu ciemnego wyszli królewscy żołnierze

Pobłyskują w słońcu epolety złote

Krok w krok idą buty, umorusane błotem

Wkroczyło czterdziestu w dolinę zieloną

Otworzyła przed nimi swe kwieciste łono

Ostoją im była od ciemności lasu

Błękit nieba - obietnicą lepszego czasu

W ostatnim szeregu Jędrzej, najbardziej zmęczony i głodny

Choć wszystkim brakło prowiantu, czuł się pożałowania godny

Za zgodą porucznika Jędrzej poszedł za potrzebą

Raz na kwiatki co podlewał spoglądał, raz na niebo

Gdy nagle doliny wiosenne dźwięki 

Przerwał głos czyiś słodki

 „Czy już kończysz, maleńki?”

Jędrzej się odwrócił i oczom swym nie wierzył

Gdy widział, jaki cud futrzasty zęby białe szczerzył

Rozmiaru i smukłego kształtu dzikiego lamparta

Stała tam, o skałę wdzięcznie oparta

Ogonem długim jak biczem powietrze bije

Pędem bluszczu ozdobiła mocną swą szyję

Oczy piękne, człowiecze, a jednak nieczłowiecze

Długa grzywa granatowa, i tak do niego rzecze:

„Rzadko w tych stronach widuję podróżnika

A w twoim spojrzeniu żądza jest dzika

Ale i niepewność, bo sam chyba nie wiesz

Czy uciec, czy pozostać - pytasz sam siebie”

Wyciąga broń Jędrzej, bo bez strawy jest marnie

A taką zdobyczą cały pluton wykarmi

I nie obchodzi go, że ona też człowiek

„Zupełnie inna od nas” - tłumaczył to sobie

I szybko celuje w głowę kociska

Bez cienia skruchy spust karabinu wciska

Lecz zaraz śmiech jej słyszy i widzi, że chybił!

Kulą swoją tylko dziurę w trawie wybił

On, doskonały strzelec, trafić w bliski cel nie może

Do diaska! Co się dzieje? Czy może być gorzej?

Raz wtóry strzelił, znów chybił - wściekłość go ściska

Lecz do pięknej podchodzi, by przyjrzeć się jej z bliska

A ona bezczelnie w oczy mu się śmieje

Jędrzej, dziwnie roztkliwiony, nie wie co się z nim dzieje

„Nawet ręka twoja słuchać ciebie nie chce

Walczyć ze mną nie próbuj, i tak zrobisz jak zechcę 

Zamiast marnować kulę jedną i drugą

Mógłbyś milszą mi się uświadczyć przysługą

Przywódczynią jestem potężnego plemienia

Lecz zabawić się lubię, tego nic nie zmienia” 

Żołnierz, słysząc te słowa, do reszty zimną krew stracił

I w miłosnych igraszkach z kociskiem się zatracił

A w jakiej żałosnej rozkoszy wzdycha niebożę 

Gdy mu bestia pazurami bezbronną pierś orze 

I gdy szarpie zębami jego włosy złote

A on ma na to więcej niż ochotę!

I gdy głaszczą jej futro zakrwawione dłonie

I pulsują krwią gorącą jego potrzaskane skronie

Gdy ich lędźwie w szalonym tępie łączą się w jedno

Gdy mu nogi rozkosznie drętwieją i więdną 

Porucznik usłyszał jego jęk głęboki

I za skałę wnet zajrzał, zamiast w obłoki

Aż w trwodze zawołał resztę plutonu

Aby wiedźmę ogoniastą zabić po kryjomu

Lecz ona nagle okrzyk dziki wydała

I tym sposobem kobiety plemienia zwołała

I wnet gibkich kocisk czterdzieści przybywa

I każde żołnierza w objęcia porywa

I każdej się żołnierz ochoczo oddaje

Gdy ona swój okrzyk triumfu wydaje

I wnet zakipiało w dolinie od miłości

Takiej, co szarpie na sztuki, nie znając litości

Takiej, co wiele zabiera, a niewiele daje

I co nią żarłoczna kochanka się naje

Przez tę miłość, choć nie było pory obiadu

Czterdziestu żołnierzy znikło bez śladu!



×
×
  • Dodaj nową pozycję...