październikowy poranek powitałam kichaniem
już nawet flanelowe skarpety
nie chronią przed chłodem
za oknem plucha
w luźnym splocie swetra
odnajduję zagubiony supeł
nic tylko pociągnąć
rozpleść węzeł gordyjski
a później włosy
tak niedawno wplatałam dłonie w twoje włosy
gdzieniegdzie poprzetykane
siwymi pasmami babiego lata
dziś chowam je po kieszeniach
poniewierają się między kluczami a miętusem