był piękny, słoneczny poranek
obłoki spokojnie sunęły po niebie
powiewał leciutki zefirek
a ona szła
bez celu, byle przed siebie
bezstronnie, bez wahań - kto bardziej?
a co było? minęło, nie przeliczała
patrzyła prosto i najzwyczajniej
stopa przed stopę, bo jednak ostrożnie
- od siebie
dojrzała
i ogarnęła
przykryła lekko, współczule pomniejsze
i nagle słońce zdało jej się zbyt ostre
a wiatr wstrząsnął swą siłą
bo serce zadrżało o bezbronne
moje maleństwo - szepnęła - wyrośniesz
i z nowym
poczekaj, wytrwaj - ja wrócę
w pełni nadziei, uśmiechu i z dobrym słowem
przelewając spomiędzy
poiła
dzień za dniem nie ustając w trudzie
aż przyszedł czas zrozumienia
tak, uroniła dwie łzy - skoro nie mogło być więcej
ale powstała z kolan i ruszyła dalej
bo najlepszy grunt? to nie stracić
siebie samej
i dobrze wie: nie rozkwitnie gdzie nie przyjmuje się miłości
***
czego nie mogła dostrzec
w chwili nieobecności
ziemię już dawno rozgrzebano
bo liczył się nie plon
lecz jej żywe
ziarno