Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano


Na początku była pewność.
Zawzięcie splecione z przekonaniem,
że nic nie stanie na drodze.

A jednak - los rozplątał moje nadzieje.
Zostałam sama.
Śmiech wypełnił czas,
twarze wokół tańczyły w radości.
I wtedy - on.

Spojrzenie, co zatrzymało chwilę.
Uśmiech, co zahipnotyzował.
Rozmowa jak dotyk skrzydeł.
Zdjęcie skradzione w ułamku sekundy.
Numer zapisany w pamięci jak sekret.

Potem powrót do pustego pokoju.
A zaraz po nim - jego głos w telefonie.
Kilka słów, ciepłych,
a jednak zbyt krótkich,
by nasycić pragnienie.

Dni mijały.
Wiadomości spadały jak krople deszczu -
rzadkie, chaotyczne,
czasem niezrozumiałe.
Nie odpuszczałam.
Słałam mu obrazy,
jakby zdjęcia mogły zapełnić ciszę.
On przyjmował je pozytywnie,
lecz bez iskry,
a ja pytałam siebie:
czy widzi mnie,
czy tylko moje ciało?

Minął miesiąc.
Cisza wciąż trwała,
aż wreszcie wysłał swoje zdjęcie.
Jakby uchylił drzwi do świata,
którego wciąż nie znałam.

Rozmowa rozkwitła.
Obietnica spotkania 
zakwitła w moim sercu jak wiosenny pąk.
Czekałam jak ziemia na deszcz -
a on odwołał.

Przeprosił.
Obiecał.
I niespodziewanie zadzwonił.
Jego głos -
ciepły, kojący,
lecz pełen tajemnic,
których nie chciał wyznać.
Rozmowa była tańcem pragnień,
a nie opowieścią o nim.

Nalegał na zdjęcie,
jakby moje ciało było ważniejsze niż ja.

I wreszcie - dzień spotkania.
Poranek - napięcie.
Południe - czekanie.
Wieczór - radość.

Zawahał się:
czy warto?
Czy ma to sens?

A jednak przyjechał.
Milczący, niepewny.
Jak cień człowieka,
którego chciałam poznać.
Pragnienie płonęło w jego oczach,
ale słowa gasły na ustach.

Trzydzieści minut 
uciekło jak piasek przez palce.
Odwiózł mnie.
Pożegnał.
Zniknął.

A ja wciąż wiedziałam o nim tak niewiele,
jakbym nigdy go nie spotkała.

Teraz dni mijają,
jeden za drugim.
A on milczy.

Wołam - 
a echo nie odpowiada.
Moje pragnienie rośnie w ciężar,
ściska serce coraz mocniej.
A odpowiedzią jest tylko 
cisza.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar dzięki   jesień owszem zadowoli jeśli ładna jest i młoda słodko może cię ukoić ale kasy potem szkoda :)))       @violetta od czego jest kobietka tego nie wie sam Bóg raz wściekła raz kokietka nieobliczalna i już :)))  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      To przepiękna zwrotka warta najlepszych poetów ! I ostatnia też złota warta. Gdyby udało się dotrzymać kroku pozostałym ... 
    • @Poezja to życie Dobrze prawisz i rym jest...  
    • @Jacek_Suchowicz Piękny wiersz o zbliżającej się jesieni. Pozdrawiam serdecznie

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • W koszulce pirackiej i mycce z czaszką, Pochylony nad balią z praniem, Pianę wzbijałem ku niebu – chlup, chlup, Wiosłem szarpałem ocean zbyt spokojny.   Wichry w koszulę łapałem na kiju, Kurs obierałem – ahojj! – wołałem. Ster trzymał mój język, nie ręce, Żagiel inspiracją: tam, gdzie wiatr dmie!   Świat zmierzyłem bez lunety i bez map, Z oceanem biłem się z tupotem i krzykiem. Gwiazdom nie wierzyłem, bo mrugają okiem. Ja wam dam, wy żartownisie, dranie!   Na Nilu mętnym, wezbranym i groźnym, Szczerzyłem kły z krokodylem rozeźlonym. Ocean zamarł, gdy dryfem szedłem – skarpetki prałem, Rekin ludojad nad tonie morskie skoczył i zbladł.   Na prerii mustang czarny jak moje pięty, Ogonem zamiótł mi pod nosem – szast! Wierzgnął, kopytem zabębnił, z nozdrzy prychnął, Oko puścił i w cwał – patataj, patataj!   Na safari gołymi przebierałem piętami – plac, plac! Słoń zatrąbił, nie uciekłem, w miejscu trwałem. W ucho dostał, ot tak – i odstąpił: papam, papam. Został po nim tylko w piasku ślad i swąd.   Lew zaryczał – też nie pękłem, no nie ja! W pierś bębniłem – bim, bam, bom – uciekł w dal. Ciekawskiej żyrafie, mej postury chwata, W oczy zaglądałem – z dumy aż pękałem.   A na kontynencie płaskim i gołym, Jak cerata w domu na stole świątecznym, I strusia na setkę przegoniłem – he, he! Bo o medal z kartofla to był bieg.   Aż tu nagle: buch, trach, jęk – strachem zapachniało! Coś zatrzęsło, coś tu pękło – to nie guma w gaciach... Łup! okrętem zakręciło, bryzg mi wodą w oko, Flagę z masztu zwiało i na tyłku cumowałem.   Po tsunami pranie w błocie legło, Znikły skarby i trofea farbą plakatową malowane, Z lampy Aladyna duch też nawiał – łotr i tchórz, Kieł mamuta poszedł w proch, złoto Inków trafił szlag.   Matka w krzyk „Ola Boga!” – ścierą w plecy chlast! Portki rózgą przetrzepała jak to dywan. Aj, aj, aj, aj! chlip, chlip! to nie jaaaa... Smark, smark, łeee – nawyki to z przedszkola.   Z domku, skrytym w kniejach dębu, ot kontrola lotów. Słyszę łańcuch jak klekoce, rama trzeszczy. Dzwonek – dzyń! błotnik – dryń! szprychy aż pękają. Kłęby kurzu w dali widzę – nie, to nie Indianie.   To nie szeryf z gwiazdą pędzi na rumaku, To nie szalik śwista (z klamrą...? e tam) Ojciec w drodze z wywiadówki – coś mu śpieszno. Aż mnie ucho swędzi, no to klapa, koniec pieśni...  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...