Rower — rama pośrodku.
Tylko jeden pedał.
Jadę, nie wiem gdzie.
Zatrzymuje mnie cień w mundurze: — Papiery — mówi.
— Papiery? — pytam.
— Papiery — odpowiada.
Jakbym znał to słowo, ale zapomniał sens.
Sięgam pod koszulę, wyciągam gazety, w które byłem owinięty.
— Nie te — mówi cień.
Patrzymy na siebie jak dwie rzeczy, które nie powinny się spotkać na tej samej ulicy.
Zgarbiony, prowadząc rower z ramą pośrodku i jednym pedałem,
wracam w stronę, która wydaje się przodem.
Wczoraj tak samo, jutro tak samo.
Do domu.