W oddali gdzieś tam
Bóg sie gniewa.
Po drzewach widać
wichura sie zbiera.
Niektórzy musieli uciec z
walącego sie domu.
Inni schowali sie wcześniej
dla świętego spokoju.
Jakaś kobieta
pod liściastym drzewem schowana,
wysunęła pierś i
karmi swoje dziecie,
prawie cała rozebrana.
Naprzeciw,
przechodzi mężczyzna,
spogląda na postać piękną.
On z uśmiechem na twarzy.
Ona,
chyba również
uśmiecha się lekko.
W jej oczach jednak
strach i zmęczenie,
bo nad miastem gniew Boży,
więc ona myśli
Co dalej będzie?
A on.
Ten losowy,
jakże dobrze
odziany brunet.
W jego oczach
tylko
promienny uśmiech.
Opiera sie o jakąs laske – być może dla niego coś więcej znaczącą.
Patrzy
jakby sie zakochał.
Raczej nie mysli teraz o tym,
aby gniew Bóży
go nie dotknął.
Wszystko inne – codzienne.
Rzeka powoli,
pod niedalekim mostem przepływa.
Mury budynków jeszcze stoją.
I tylko biały ptak – siedzący na w połowie zerwanym dachu
oczami
to wszystko nagrywa.