Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Minister niedbalstwa, mistrz niekompetencji,

Poseł od łapówek, senator kłamliwy,

Czempion ignorancji wraz z czempionem chamstwa,

Katolik pobożny lecz rzadko uczciwy,

 

Rzecznik gadatliwy tylko gdy nie trzeba,

A gdy trzeba krzyczeć uparcie milczący,

Dyplomata zręczny niczym w porcelany

Składzie – słoń sterany i niedowidzący,

 

I minister zdrowia który woli brewiarz,

Niż szczepionki, leki, szpitale, przychodnie,

Minister kultury, co kulturę tępi,

Wzniesione buńczucznie chwali zaś pochodnie.

 

Minister rolnictwa, co o deszcz się modli

I ten, który przekręt nazwie uczciwością,

I ten co w katedrze czwarty już ślub bierze

Lecz gardzi otwarcie – innych pomyślnością.

 

Profesor od cudów, biskup alkoholik,

Kłamliwy kardynał, głupia zakonnica,

Ksiądz bez prawa jazdy, który prędkość lubi

I z odzysku niby pobożna – dziewica

 

Garnki czarnej żółci przelewają ciągle

Lecz w kościele pragną podniośle przemawiać,

A w historii kotłach – kłamstwa mieszać łyżką,

Fałszywym herosom – mauzolea stawiać.

 

Małość i głupotę mieszają z patosem,

Dolewają porcje – chciwości i zdrady,

Kary się doczesnej ni wiecznej nie boją,

Na niebiańskie licząc – specjalne układy.

 

Lecz jeśli pobożnie ochronę ludności

Powierzą tej świętej, co z rodu śląskiego,

Strach myśleć, co może stać się w kraju takim,

Gdzie rząd świątobliwy ale do niczego...

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pamiętam jedynie ciemny tunel bez widocznego śladu wylotu. Nie szemrzał w nim żaden dzwięk. Nie błądziły po pokrytych, solnymi i wapiennymi śladami, ogniki nawet najtruchlejszych, zdawkowych, świetlnych iskier. Moje stopy. Nie czuły już ziemi pod sobą. Zmysły stały się energią a umysł kroniką wiecznej wędrówki, nieskończonych wszechświatów. Anioły w pięknych, karmazynowych żupanach, zapiętych na srebrne guzy. Narzutki ich z purpurowego sukna, podbite złotogłowiem i rysiem. A kontusze osmańskie, szyte srebrną strugą nici, lśniły w ciemności tak jak i kamienne, rubinowe oczęta pasów, wokół postawnych bioder. Cholewy podkute, wybijały takt ostatnich oddechów, rażonej starczą chorobą piersi. Prowadzili mnie do ostatecznego potępienia, tam gdzie dytko mówi dobranoc. Podtrzymywali pod ramiona mą duszę umęczoną, skarlałą. Oblicze suchotnicze o bladej, suchej i pooranej bliznami czasu skórze. Wątłej, bez krwi, która się w oczach spękanych zebrała. Nie było tam nawet śladu, zbawczego, żywego przeciągu. Wiatr jak ja. Był cichy i martwy. Lecz kilka razy poczułem delikatny zapach. Przypominał woń świeżo skąpanej w ulewie letniej, ziemi cmentarnej. Lekką woń zaawansowanego rozkładu. Mdłą i drażniącą. Nuty drewna zleżałego od dawna w ciszy marmurowych grobowców. Spękanego i zbutwiałego. Mokrego od krwi, czarnej, przeklętej na wieki. Anioły przystanęły i zapaliły ogarki świec i wręczyły mi je wraz ze złotym chrestem. Po czym jeden z nich przystanął naprzeciw mego oblicza i błogosławił mi tymi słowy. Jam jest Bóg Twój i Twoja wola. Pan Twój i narodów świata, Samodzierżca i Car niebiosów. Ja Mistrz aniołów i świętych, błogosławię Ci w godzinie odejścia. Teraz i zawsze i na wieki wieków. Anioł namaścił mnie świętym olejem żywicznym i wypowiedział te słowa w godzinie męki i sądu, Przez wyższe prawo zostałeś wyklęty i wysłany w ogień wieczny. Idż bez lęku boże dziecię, w pokutny płomień oczyszczenia. Skinął dłonią a po chwili z najbliższej ściany tunelu odsunął się kamień nagrobny i odsłonił wejście do grobowca. Niech Twoje ciało w proch się na powrót obróci, lecz nie lękaj się bo Pan Twój nie zapomni o Tobie i wskrzesi Cię w dniu sądu. Pójdż duszo wygnana na mękę i wychwalaj imię Pana swego. Nastąpiłem ledwie za próg a kamień z głośnym chrzęstem zatrzasnął przejście do świata żywych za mną. W tym samym czasie płonące dotąd jasnym światłem świece, pozostawione u wezgłowia łoża śmierci. Zgasły nagle nie dopalając się nawet do połowy. Śmierć zarzuciła na powrót kaptur na swe oblicze i wyszła cicho z alkowy, zamykając za sobą drzwi.
    • @violettaUroczo, radośnie, namiętnie. Dobry wiersz.  Pozdrawiam serdecznie. 
    • @Tectosmith dziękuję za odwiedziny:)
    • @violettaKrótki, ale bardzo piękny i poetycki obraz.  Pozdrawiam serdecznie. 
    • Spocząłem na trupów stosie, rozmyślałem, że może tej nocy spokój w końcu z duszą spętam. Oczy zamknąłem i rozpadłem się, a wrota percepcji zostały rozwarte.   I nagle - uczucie dziwnie znajome ciało moje opanowało. Wieżę ujrzałem - starą, zaryczaną. Ktoś był tu ze mną, z głęboko błękitnymi, dziecięcymi oczami.   Ruszyłem po szczeblach z kości dusz, zmęczony. Były tam sploty mięsa i dymne, anielskie relikwie.   A na szczycie - kobieta w czerni, marzyła o słońcu, biedna, ledwo trzy kielichy smoły trzymała. I tym swoim złamanym głosem powiedziała:   „Przez szczelinę spójrz - prawdę ujrzysz.”   A ja ujrzałem życie najpiękniejsze w swojej pierwotnej postaci, zieleń natchnioną moją pustką.   Ale i bez faktu, który największą pleśń w rozłamie duszy zostawił, i bez tych kaplic, pełnych nieludzkiej mgły, zredagowanych przez samego szatana.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...