Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

Czekam. Stoję w smudze słońca. Na podłodze. Na lśniącej podłodze.

Na dębowej klepce pościeranej od tysięcy kroków

w tę i z powrotem.

 

Od kroków szurających, ulotnych. Od kroków.

Moich? Od kroków dawno przeszłych.

Zaprzepaszczonych

w odmętach minionych epok i lat.

 

Całych dekad…

 

To tutaj. Albo i tam. Coś skrzypnęło.

Zatrzeszczało w drewnie szafy,

stojącego trema…

To tutaj albo nigdzie… To musi być, gdzieś tutaj…

 

Nasłuchuję. Węszę jak pies, starając się wyłuskać w płynącym powoli kurzu najmniejszą cząsteczkę twojego zapachu.

 

Stoisz razem ze mną. Niema.

Stoisz obok, zwrócona do mnie profilem swojej jasnej, niemalże białej twarzy. Albo trochę z tyłu.

 

I mimo że czasami jesteś blisko, bądź dalej, bądź jeszcze w różnych ode mnie oddaleniach,

zdajesz się istnieć wyłącznie w takich jakichś przeskokach nieruchomej figury,

co się przemieszcza zrywami po szachownicy.

 

I zawsze jesteś do mnie zwrócona bokiem. Nigdy przodem. Widzę tylko twój bok. Policzek. Ucho.

Nos...

 

I jesteś zimna jak posąg martwy,

jak rzeźba wykuta z marmuru.

 

Jesteś w sukience. Chyba w sukience. Może to coś innego. Nie wiem.

Albo w spodniach i w powyciąganym wełnianym swetrze.

 

Takim zwykłym. Zwyczajnym.

 

Kiedy zamykam oczy, widzę ciebie. Otwieram -- widzę…

Jesteś wciąż obok.

Jak ten cień co przerasta mnie pod wieczór.

 

Jesteś tu w ciszy. W szumie.

W piskliwym szumie idącym od okna. Od drzew….

 

Stoję rzem z tobą. Stoimy… -- w milczeniu.

W tym okrutnym milczeniu rzeczy. W tym pustym domu martwym jak omszony głaz.

 

W pulsującym szumie płynącej w żyłach krwi, który rozsadza uszy

jednostajnym, rwącym wodospadem postępującej entropii.

 

Spójrz na mnie! Choć raz! Spójrz! Proszę…

 

Twoja nieruchomość przytłacza mnie

niczym górski, szary masyw.

 

Milczenie odbija się od ścian,

kiedy wpatruję się w połysk

padający od okna.

Bez ruchu. Bez najmniejszego poruszenia.

 

Naśladując ciebie, zapadam w letarg.

W jakieś katatoniczne otępienie. Będąc na jawie? We śnie?

 

Od słońca. To idzie od słońca

w tej całej rześkiej jaskrawości. Od słońca chylącego się powoli za koniuszki drzew.

 

Za chwiejące się nerwowo gałęzie, gałązki. Za dęby. Klony. Za strzeliste topole. Za nagie korony.

 

To wszystko od słońca chylącego się ku śmierci.

Ku lodowatej otchłani nocy.

 

W porywach wiatru. W zimnych porywach…

-- obłoki – prące, gdzieś do przodu, niczym poszarpane łachmany.

 

Podążające bez celu. Bez niczego

 

W pokoju. W przedpokoju.

Na szafce

leżące w nieładzie stare przedmioty matki.

 

Jakieś korale, łańcuszki…

 

Na szafce broszka, guziki, jedna spinka do mankietu koszuli ojca…

Zdają się jarzyć jakimś wewnętrznym blaskiem, mżyć tymi szarymi pikselami białego szumu...

 

Na tym drewnie

połyskuje

słoneczna plama.

Pada pod kątem.

Migocze. Przesuwa się.

 

Nieruchomieje na profilu twojej twarzy.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-04-08)

 

 

Arsis

Arsis

Czekam. Stoję w smudze słońca. Na podłodze. Na lśniącej podłodze.

Na dębowej klepce pościeranej od tysięcy kroków

w tę i z powrotem.

 

Od kroków szurających, ulotnych. Od kroków.

Moich? Od kroków dawno przeszłych.

Zaprzepaszczonych w odmętach dawno minionych epok i lat.

 

Całych dekad…

 

To tutaj. Albo i tam. Coś skrzypnęło.

Zatrzeszczało w drewnie szafy,

stojącego trema…

To tutaj albo nigdzie… To musi być, gdzieś tutaj…

 

Stoję i nasłuchuję.

 

Stoisz razem ze mną. Niema.

Stoisz obok, zwrócona do mnie profilem swojej jasnej, niemalże białej twarzy. Albo trochę z tyłu.

 

I mimo że czasami jesteś blisko, bądź dalej, bądź jeszcze w różnych ode mnie oddaleniach,

zdajesz się istnieć wyłącznie w takich jakichś przeskokach nieruchomej figury,

co się przemieszcza zrywami po szachownicy.

 

I zawsze jesteś do mnie zwrócona bokiem. Nigdy przodem. Widzę tylko twój bok. Policzek. Ucho.

Nos...

 

I jesteś zimna jak posąg martwy,

jak rzeźba wykuta z marmuru.

 

Jesteś w sukience. Chyba w sukience. Może to coś innego. Nie wiem.

Albo w spodniach i w powyciąganym wełnianym swetrze.

 

Takim zwykłym. Zwyczajnym.

 

Kiedy zamykam oczy, widzę ciebie. Otwieram -- widzę…

Jesteś wciąż obok.

Jak ten cień co przerasta mnie pod wieczór.

 

Jesteś tu w ciszy. W szumie.

W piskliwym szumie idącym od okna. Od drzew….

 

Stoję rzem z tobą. Stoimy… -- w milczeniu.

W tym okrutnym milczeniu rzeczy. W tym pustym domu martwym jak omszony głaz.

 

W pulsującym szumie płynącej w żyłach krwi, który rozsadza uszy

jednostajnym, rwącym wodospadem postępującej entropii.

 

Spójrz na mnie! Choć raz! Spójrz! Proszę…

 

Twoja nieruchomość przytłacza mnie

niczym górski, szary masyw.

 

Milczenie odbija się od ścian,

kiedy wpatruję się w połysk

padający od okna.

Bez ruchu. Bez najmniejszego poruszenia.

 

Naśladując ciebie, zapadam w letarg.

W jakieś katatoniczne otępienie. Będąc na jawie? We śnie?

 

Od słońca. To idzie od słońca

w tej całej rześkiej jaskrawości. Od słońca chylącego się powoli za koniuszki drzew.

 

Za chwiejące się nerwowo gałęzie, gałązki. Za dęby. Klony. Za strzeliste topole. Za nagie korony.

 

To wszystko od słońca chylącego się ku śmierci.

Ku lodowatej otchłani nocy.

 

W porywach wiatru. W zimnych porywach…

-- obłoki – prące, gdzieś do przodu, niczym poszarpane łachmany.

 

Podążające bez celu. Bez niczego

 

W pokoju. W przedpokoju.

Na szafce

leżące w nieładzie stare przedmioty matki.

 

Jakieś korale, łańcuszki…

 

Na szafce broszka, guziki, jedna spinka do mankietu koszuli ojca…

Zdają się jarzyć jakimś wewnętrznym blaskiem, mżyć tymi szarymi pikselami białego szumu...

 

Na tym drewnie

połyskuje

słoneczna plama.

Pada pod kątem.

Migocze. Przesuwa się.

 

Nieruchomieje na profilu twojej twarzy.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-04-08)

 

 



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przypomina mi to film Ona. Wirtualny świat? Zawsze obok jest inny świat ten z książek filmów marzeń fantazji , świat który minął itd. też nie możemy tam fizycznie wejść, ale je czujemy, przeżywamy, może się nawet w nich chronimy. Ciekawy wiersz i dobrze napisany Kredens pozdrawia 
    • @Marek.zak1 dzięki za zaciekawienie, myślę, że z czasem każdego dopadają takie refleksje, ha trudno trzeba się z tym pogodzić  Kredens pozdrawia  @aff czas to jedna z wielkich zagadek, np to , że płynie tylko w jedną stronę, ale czy tak jest na pewno? Może w pewnym momencie wszechświat zatrzymuje się i wraca z powrotem do punktu wyjścia i tak bez przerwy wszystko się powtarza a my żyliśmy już po wielokroć? Takie tam rozważania  Kredens pozdrawia 
    • Był sobie pewien poeta, ogólnie znany z imienia i nazwiska oraz kilku innych spraw i radził sobie w życiu nawet lepiej niż doskonale. A każdym razie na to wyglądało właśnie i być może nawet wbrew pozorom. Tymczasem jego wiersze nie radziły sobie z życiem wcale a wcale. A w każdym razie wyglądało, że tak jest, zwłaszcza jak to się mówi na pierwszy rzut oka i przy pierwszym czytaniu. W świecie coraz lepszych śladów ta niezgodność była coraz bardziej widoczna, bo teraz i być może w przeciwieństwie do przedwczoraj dużo więcej widać i słychać i inne różne takie najprzeróżniejsze. Ogólnie chyba – jak to się mawia – więcej wiadomo, co jest jednak dyskusyjną tezą, od której znajdziesz mnóstwo wyjątków. Zresztą zdaje się, że tych wyjątków tylko przybywa, a nie ubywa, ale to temat na inną historię, dodam tylko, że równie ironiczną i sarkastyczną i inne takie tym podobne. Cóż, czytelnicy w przeciwieństwie do lat mocno poprzednich z tym faktem fantem musieli się bardziej zmierzyć, co bywało i wygodne i niewygodne, czasem do tego wręcz jednocześnie. Wygląda na to, że wcześniej nie mieliby podobnych problemów, albo relatywnie mniejsze. Zresztą poeta im tłumaczył, że on tylko odwraca uwagę, ale oni, ani nie czytali, ani nie słuchali go zbyt uważnie, bo przecież mieli na swoich głowach multum własnych spraw, notabene niejednokrotnie jeszcze trudniejszych do wyjaśnienia. Gdzie jeszcze przepiękniej nie idzie czegokolwiek ustalić. Gdzie piękno i gdzie ciekawość to jedno, a gdzie prawda i kłamstwo to drugie. Gdzie forma, a gdzie istota to trzecie. Natura, sztuczność, rola, zawód to chyba już po dziesiąte, albo i lepiej, albo i jeszcze lepiej... Właściwie autor niniejszego wcale się sobie nie dziwi, że kończy każde zdanie kropką, bo po prostu jest w kropce. Zresztą bardzo możliwe, że zawsze był, a nawet będzie przez czas dłuższy niż do określenia, czy do opisania.    Warszawa – Stegny, 14.04.2025r.
    • @Leszczym Zgadzam się, to nie jest bajka, moim zamysłem nie bylo jej napisanie.
    • W pałacu mieszka para bywają królem i królową.   Na ścianach są ozdobne linie. Wyrysowane są rośliny - często czterolistne koniczyny. Nie braknie morskich muszli…   Zamek ma trzy baszty i dwanaście okrągłych okien…   Gdy przybywa słoneczny rycerz, podnoszą zwodzone mosty.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...