Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 5 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka, taki

Fitelberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Schopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych –

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał, niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączone C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas, który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę – z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim,

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze;

nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 05 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka, taki

Fitelberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Schopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych –

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał, niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączone C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas, który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę – z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim,

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze;

nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 05 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka, taki

Fitelberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Schopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych –

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał, niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączone C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas, który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę – z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim,

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze;

nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 05 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka – taki

Fitelberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Schopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych–

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączona C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę –z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze

- nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 05 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka – taki

Filtenberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Schopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych–

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączona C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę –z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze

- nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

 

Tyrs

Tyrs

 

Studnia. Bose stopy ze śladami gwoździ. Jątrzą się,

zwłaszcza lewa. Wszystko jest darem Boga, kwiatem

wiśni - nawet Yakuza.

 

Kiedy spotykam kobietę, pytam – czego oczekuje. Czy

objawienia pod fatimskim drzewem, gdzie pustynny

beton, czy utkania z nitek – zabaw nimi, kukły – mnie

samego. Milczę, włączam leki, nigdy nie odpisuję.

 

200 lat temu z powodu nadmiaru głosów ogłuchł

Beethoven. 05 marca 53 umarł Stalin – z tęsknoty za

Prokofiewem. W imieniu Boga Fitelberg kazał wstać

orkiestrze. Przy odmowie modlitwy w kościołach stawiał

pytanie - panowie pewnie Żydzi? Taka anegdotka – taki

Filtenberg – prześmiewca!

 

2000 lat temu obok niedopitych poetów katatoniczny

chłopak stał z wyciągniętą ręką nad stągwią w Kanie – i

tylko w Kanie działy się cuda. Jesteśmy niekoszernymi

świniami na weselach. Głosy, głosy, głosy, halucynacje

i majaczenie.

 

2000 lat temu być może ten sam Nazarejczyk wyruszył

do Jeruzalem - dwa dni drogi z wykorzystaniem osła.

Pocił się, wycierał twarz po upadku, pił wodę i wino dla

kurażu. Może wierzę, może nie wierzę –mam szacunek

dla determinacji krzyża. W każdym razie Bóg umarł –

jak twierdzi Nietzsche – a była to myśl wyborna (może

jedynie Shopenhauer ją bije) i napis wariata w szkolnej

toalecie - Fred umarł, Bóg.

 

Nietzsche oszalał w Naumburgu, gdzie na środku rynku

stoi katedra z rzeźbą pięknej Uty. Z nią sypiał Eco. Obok

Weimar – tak samo piękny jak Uta i Beethoven, Liszt, i

Goethe, a jeszcze dalej Eisenach – ślad po Wartburgu –

i Zwickau z zemstą Honeckera.

 

Szpitale są murami Hebronu – z przykutymi do łóżka.

Papieros za kawę, kawa za cukier, cukier za talię.

Urojenia, halucynacje,

majaczenie,

Mamy rok 2025 - resztki dziecka wypływają z kobiety,

detal w historii – chłopak rzucił się z okna.

 

Bóg jest omamem i przyjmuje różne postaci.

Cenestetycznym robakiem drążącym skórę aż do ciarek

w modlitwie. W malutkiej wsi pod Rzeszowem

zgaszonym, rezurekcyjnym paschałem, triumfalnym

pochodem proboszcza na ramionach wiernych–

zmartwychwstaniem, trawestacją toruńskiej stacji –

Alleluja i na zdrowie!

 

I ciągle nawraca niepokój - wielka, czerwona plama na

nodze wojownika w izolatce, gbura - od grzbietu do

małego palca. Jeśli istnieje ten, który uzdrawiał niech

pokryje ranę mazidłem (są 3 rodzaje mazidła – A, B i

łączona C - jak polifoniczna msza Bacha). Stopa jątrzy

się, gnije pod maścią A – jeśli istnieje ten, który

uzdrawiał, niech pokryje ranę polifonią Bacha, niech

zagłuszy głosy - śpiew umarłych Cotardów, czas który

biegnie - od drzwi do drzwi, od drzwi do końca

korytarza, od drzwi do okna – jak u Stasiuka - i wraca.

Gubi się, cofa, z sali na salę - wbrew fizyce.

 

Diabeł naśmiewał się, przeczuwając koniec – to Alef

Borgesa. I tylko Schopenhauer – jak mówiłem - był

większy od Nietzschego. Jednak to Huxley,

eksperymentując z narkotykami, podzielił ludzi i

skończył na czarnym epsilonie. Obok Huxleyów cenię

Słonimskich i tutejszych Mollów – nieliczni wielcy z

pokolenia na pokolenie.

 

Ciekawe, co mówił Kisiel o Miłoszu w Alfabecie. Z

piedestału – wszyscy na wschód od Wilna to Polacy -  

Miłosz gardził Konwickim, na zachodzie nacjonalistyczni

Żmudzini. Ciekawe, co mówił Kisiel o Gałczyńskim, który

kolaborował z endecją szczującą na Tuwima - w

demonicznym domu obaj się zapili. To Ananke. Potem,

w warszawskim powstaniu zrobiono barykadę –z

Tuwimowskich książek o szczurach.

 

Pewien kapitan amerykańskiej armii ze wschodnim

akcentem postanowił przeczekać wojnę w moim szpitalu

– i nie ma gdzie go odesłać. Nie cenzuruje listów jak

Yossarian u Hellera, pozuje wariatowi do aktu anielicy w

czarnym body z kapeluszem w dłoni – powiedział, że

idzie pisać ewangelię trutnia.

 

Bóg nie jest nikomu potrzebny, zwłaszcza tutaj. I ciągle

zmienia zdanie - nie chce umierać, czeka. Przeszukajcie

kieszenie odwiedzających! Ich torby! „Kto daje ubogim

nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele

przekleństw (Prz 28,27)”.

 

Głosy, głosy, głosy. I cisza, upragniona cisza na dyżurze

- nieznośna cisza po lekach.

 

Niedługo kupcy wyciągną Józefa ze studni, zabiorą do

domu w jakimś Egipcie. Będzie śnić i tłumaczyć sny –

każdemu z nas pisane co innego.

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...