Nie przypadłem ci do smaku,
byłem mdły, mało pikantny,
nie szczypałem w język,
nie miałem tego zapachu
szaleństwa i obłędu,
bez polotu- mówiąc wprost,
bez bezczelności i uporu,
postawić jedynie mogłem
kawałek mięsa przy lodówce
pełnej wędlin aromatycznych,
a postawiłem zaledwie namiot,
do którego nie przyszłaś,
uznając mnie za obłąkanego..
chociaż on stał już wcześniej,
nie mój, nie nasz.
Tam w nocnej otchłani
pełnej istot kosmatych,
dziwnych, chimerycznych odgłosów,
rozmyślając nad tym kto odkręca wodę,
nad pordzewiałą wanną,
gdy kurek poruszył się sam
wydając odgłos rozpaczy,
by zmyć resztki twojego mięsa
z mojej duszy, czekałem
na wiadomość "będę".
Byłaś w doborowym towarzystwie
wesoło konsumując pizzę z salami
żadna Margarita
mi jednak do gustu nie przypadała
jedynie ty, femina K
będąc moją witaminą
sprawiłaś, ze krew we mnie zakrzepła,
gdy serce się już wykrwawiło -
na kaszankę zbierając
wykrzykiwałaś "jesteś chory".
Może chore rzeczy spożywać lubisz,
w lustrze spoglądając na swoje potrawy,
obrzydliwym gestem sięgając po golonka,
inne świńskie nogi, w gnoju życie całe brodzące.
W swojej osobliwości - stałaś się jakby chodzącą świnią,
obok naiwnego psa, który musiał zjadać te ohydne kości,
twoich urojeń, twardego serca, nieugiętości względem,
tego, wszystkiego, co tylko jeszcze śmiercią się nie nazywa.
Nie dla psa kiełbasa.
Zostałem samotnym, białym wilkiem.