Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lustro


Rekomendowane odpowiedzi

Jest długie,

chociaż wspomnieć należałoby, że wysokie

szerokie bardzo, tak że ominąć go nie można.

 

Z początku nie sposób w nim zobaczyć wiele,

gdyż trzeba się odsunąć od fasady

ludzkiego szkła.

 

Szkła; bowiem cymbały jeszcze wybrzmiewały,

a teraz:

głos aniołów, ich języki, proroctwa, wiedza cała,

tajemnice, poświecenie, jałmużny,

posypały się i zapadły pod ziemię,

a z piachu, który unosi się na powierzchni

plaży ludzkich Syzyfowych, bezowocnych

trudów, gdzie woda już nie dociera

 

.. cywilizacja ..

 

wytopiła sobie:

poklask, pychę, bezwstyd, egoizm, gniew, niesprawiedliwość,

 

nikczemność.

 

Gdzie nikt nikomu w nic nie wierzy, nikt nikogo nie znosi,

nikt nie ma wobec nikogo żadnej nadziei,

nikt nie jest w stanie przetrzymać choćby jednego dnia postu

bez błogosławionego świńskiego wnętrza na patelni ostatecznej prawdy codzienności.

 

I być może zabrakło tu jednego spójnika

by zarzucić komukolwiek cokolwiek

lub nie zabrakło żadnego, bo nikt niczego

nie spełnił z powyższych.

 

Lecz wszystko zgoła inny miało początek.

Lustra zbędne były,

gdy widziało się w drugim siebie,

gdy na każdy paproch w ustach istot,

iście boskich, przedstawiających się za

wyznaczniki obiektywnego stwierdzenia,

rzeczywistych cnót w bezkresie głębi studni życia,

reagowało się słowem "tak",

słowem "przepraszam"

słowem "dziękuję"

słowem "proszę"

słowem "nie ma problemu"

 

Nie było problemów by iść wgłąb lustra,

niczym nowy twór wgłąb macierzy światła,

niczym odkrywca króliczej nory,

pustynny wędrowiec na tropie oazy.

 

 

Podróż była przyjemna,

zbudowana na ufności, na wierze, na nadziei.

 

Na nadziei, że te wszystkie noże wbijane w serce

o których nawet za bardzo się nie myślało

to tylko piórka łechcące ego,

to tylko głaszcząca matczyna ręka,

poważny głos inteligentnego, oczesanego, silnego ojca

uśmiech brata i siostry, kuzyna, ciotki, wujka

morał księdza zza ambony,

opowieść babci o schronach, opowieść dziadka o okopach

historie romantyzmu, spełniającego się za ościeniem życia

coś o trójkątach, trygonometrii i całej reszcie ścisłych światów

smaczki na temat zbawicieli ludzkości,

postaci zmieniających bieg życia,

zmian w ludzkiej moralności

rosnącej jak na drożdżach etyce,

proliferacji myśli, idei, nurtów,

wspaniałych trendach w ludzkim roku

wszystko o bogu, honorze, ojczyźnie

wszystko o tym domu, tej Ziemi.

 

Lecz uderzył piorun, gdy zdrowie zamarło,

jakby gdzieś zabrakło równowagi.

Jakby kolejny mach spalanym tytoniem wbił gwóźdź w serce

a myśl o kobiecych pośladkach rozerwała je w drobny mak.

 

I nastała cisza.

 

Cisza wśród złocących się pól

wśród wzrastających upraw i truskawkowych plantacji,

cisza w pokojowym planowaniu kolejnego skrawka nowego rozwiązania

wprowadzanego z wielkim zapałem, wielką chęcią i wielką radością

by podzielić się z potrzebującymi, rozwiązać trudy tych, których nagli dzień.

Cisza wśród kobiet, by oglądać tę najważniejszą, czystą, dobrą i nieskalaną.

 

Lecz ciągle, będąc głuchym,

gdy słysząc "dziękuję" dało się słyszeć nieme "nie ważne",

gdy słysząc "proszę" dało się słyszeć nieme "na jedno wychodzi",

gdy słysząc "przepraszam" dało się słyszeć nieme "niechcący",

gdy słowo "tak" znaczyło "nie",

gdy zdanie "nie ma problemu" oznaczało "wykończę się"

 

..oddech zabierała jakaś nieznajoma twarz rzeczywistości,

jakaś magia słów, nazw, kształtów, faktów, snów i jawy.

 

Na horyzoncie jednak pojawiał się mrok,

czarne niebo z czerwonym horyzontem,

w punkcie zerowym, operacja ciemnych poświat

nabierała głosu, niesłyszalnego wtedy jeszcze

w sercu, które fantazjowało by wystrzelić się daleko w kosmos

i nigdy nie wracać, choćby przy pomocy robactwa drążącego w gruncie,

by żyć

tu inteligencja była rzeczą wtórną

kiedy cel uświęcał środki, a środki są tam, gdzie je można znaleźć.

 

Jednak, gdy pękła bańka, niczym zasłona historii w Konstantynopolu w 1453 roku

gdy z dosłownej ciemności zrodziła się zimna światłość,

niczym opadający śnieg po jesieni średniowiecza,

a na niebie pojawiła się ciemna chmura zwiastująca

dosłowną walkę z fizycznymi bytami

gdy to, co było prawdą już w całości zostało określone kłamstwem,

 

po krótkiej lecz gwałtownej burzy nadeszły dni ochłody

 

niczym zima postnuklearna

pożerająca wszystko,

opadami radioaktywnymi,

zatruwająca serce,

i całe ciało,

niczym finał,

by dobić człowieka konającego psychicznie

cierniami kłamstw kalających tego, co fizyczne,

by wrzucić go do studni bez dna,

z której nie może wyjść inaczej,

jak przez dno.

 

Tym dnem jest kłamstwo

tym dnem zawsze było, jest i będzie kłamstwo

dnem, którego nie ma,

dnem, które należy rozumieć tak, jak rozumieć nie można

Bowiem słodkie jest w oczach absolutnej prawdy

niezrozumienie, z którego początek biorą:

chaos, rozbicie, podział, mróz, lód, jęki, ból, cierpienie, zgon.

Być może krew ma słodki smak;

tym, którym tak smakuje, tych z pewnością napoi,

ci napoją siebie samych.

 

 

Lecz tajemnica to wielka, a tajemnice zmarły,

pochowane w metalowych i betonowych trumnach twardych dobytków;

w dobytkach na 4 kołach; w dobytkach na 4 nogach i na fundamentach gładzi doskonałych

w grobach pobielanych leżące.

Tajemnice nie warte by je tknąć choćby kijem,

ze wstydu niedopasowania do reszty eteru.

 

Tajemnica to jednak prosta,

prostsza niż dodawanie dwóch pierwszych liczb.

Lecz by dodać te liczby tajemnicę ową trzeba znać.

Tajemnica, która odkopana może zostać jedynie łopatą woli.

Jednak kopiącemu nie przyszedł nikt ze szklanką wody

kopiącemu, po pracy, nie przyszedł nikt rozmasować nóg czy pleców,

umyć nóg czy pleców,

czy choćby z kromką chleba po ciężkiej pracy.

On, po ukończonym trudzie dnia,

schorowanymi bólem:

rękami, nogami, kostkami,

starganymi od krawędzi łopaty podeszwami stóp

kroczył dalej, w głodnym umyśle kopiąc głębiej.

 

Umysł wykonując pracę rośnie

lecz męczy się, by zrzucić resztę wieczoru

na pragnące odpoczynku serce.

Odpoczynek ten jest samotny,

a każdy wdech dzieli powietrze na dwie

komory - jedna jest moja, druga jest twoja.

 

Lecz kim jestem ja, a kim jesteś ty?

i czy spotkamy się w jamie nosowej delikatnie

bawiąc się, jak Eskimosi?

 

Z pewnością nie, bowiem ty nie wychodzisz na spotkanie

nie masz tego, co najcenniejsze, nie masz pytań.

 

Kopiąc, nie chciał wiele,

nie chciał uznania

nie chciał bogactw

nie chciał woni olejków

nie chciał pięknych wizerunków

nie chciał ciała kobiety, ni mężczyzny

 

..lecz chciał tego wszystkiego, by się tym dzielić.

 

lecz nie przyszedł do niego z pytaniem właściwym żaden nawet duch Ziemski,

poza jednym ale był to duch jedynie.

 

Wcześniej oskarżony o oderwany umysł,

został wrzucony w wir szaleństwa,

cyrk ekstrapolowany na społeczeństwa i zasady

moralne w ramach norm rzekomo się mieszczące.

 

Lecz właściwe pytanie nie pojawiło się od tamtego czasu,

aż do teraz i nie pojawi się nigdy.

 

Pytanie, którego treść jest prosta.

Lecz kontekst nieskończenie złożony

złożony, przez zasady zabudowane tysiącami lat,

poukładane niczym pustaki na wierzy Babel,

z zaprawą hektolitrów cyjanu

którego nie zburzą fale grawitacyjne

najpotężniejszych czarnych dziur.

 

Kontekst, który obudował ludzkie serca

który stał się twierdzami na wysokościach,

sięgających stratosfery,

8 miliardów tych twierdz wznosi się,

rzucając cień na powierzchnię faktów,

cień tak mroczny, że odwraca pojęcie "światła",

czyniąc ludzkie życie "światłem" o mocy miliarda słońc

bez mocy

 

Kontekst, w którym pytanie "czego potrzebujesz?" zakończone uśmiechem nie brzmi prawidłowo, ponieważ:

 

nie ma władzy

nie ma motywacji

nie ma chęci

nie ma nagłości

nie ma zapachu

nie ma troski

nie ma dźwięku

nie ma wiedzy

nie ma odniesienia

nie ma przedmiotu

nie ma wstydu

nie ma okoliczności

nie ma prawdy

nie ma życzliwości

nie ma konsekwencji

nie ma skutku

nie ma oddania

nie ma godności

nie ma zupełności

nie ma szczegółowości

nie ma sensu dalej wymieniać

 

lecz nader tego..

nie ma celu

.. poza uciszeniem sumienia nadawcy komunikatu

 

nie ma miłości

 

 

Twierdze owe są nicością,

jak pusta przestrzeń, w której nie rozchodzi się światło

- może tak najprościej?

 

Lecz w lustrze światło było, jest i będzie.

To zwierciadło czynione cudownie raz weneckim, raz pospolitym,

przez które zobaczyć można domy i łodzie -

- brudne, zaniedbane i dryfujące bez celu;

na wycieczce, której punktem przeznaczenia

jest powiedzieć "byłem w Wenecji".

 

Pomogło by - być może - nie czynienie tego zwierciadła

ciągle weneckim.

Lecz zapomnieć nie można,

 

że po drugiej stronie medalu

zawsze jest ktoś, kto chce przekroczyć krawędź,

bezprawnie, bezczelnie, bezwstydnie.

 

Przekroczyć ją może

lecz ta ciemność, którą on jest

stanie w obliczu światła

i spłonie.

Tak czy inaczej

 

Bowiem tam gdzie jest miłość

nienawiść musi zginąć,

a tam gdzie jest jasność

ciemność musi zagasnąć

Tak czy inaczej.

 

 

W tej ciszy, gdzie już wszystko zostało ukryte w ciemności

przebywamy w cieniu, niczym złodziej doskonały,

niczym w lustrze przeglądamy historię, w której prawda została przed nami ukryta.

 

I przygrywają nam słowa echem odbijające się w wieczności, coraz głośniej i głośniej:

 

Zapieczętuj to, co powiedziało siedem gromów, i nie zapisuj tego

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...