Siedziała na ławce w słoneczny poranek,
niespiesznie bawiła się lekkim spojrzeniem.
Delikatność policzków uniosła do słońca,
w bezruchu łapała każde wiatru tchnienie.
Spod rzęs wysypała całą eteryczność,
która oplotła wodospadem szyję.
Ciało jej płynęło przy każdym oddechu,
szeptało cicho – jestem tutaj, żyję.
Była taka piękna w monumentalności,
świat zatrzymała na moment jedyny.
W tęsknocie mych źrenic światłem się odbiła.
Nigdy nie widziałem piękniejszej dziewczyny.
Tak zapatrzony w szczegółów misterność,
popłynąłem w otchłań na zielone łąki,
gdzie trawy smukłe jak kształty dziewczyny,
gdzie usta czerwone jak makowe pąki.
Dotykałem włosów oplecionych słońcem,
całowałem dłonie, co pieściły kwiat.
Razem z nią istniałem w momencie jedynym,
To ona zmysłami zatrzymała świat.
Nagle zawirowały wszystkie obrazy.
Dobrze, że zdołałem je w sobie uchwycić.
Bo dziewczyna wstała z ławki raptownie
i odeszła, znikając na końcu ulicy.
Nie wiem, czy spłoszyły ją moje marzenia,
czy cień, który spłynął po jej ramionach.
Mimo, że krótko trwała w tym jednym momencie,
została we mnie, światłem uchwycona.