Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Wiele widziałem,

wiele słyszałem,

błądząc między drzewami

szukałem płaczącej wierzby

 

I gdy zatrzymałem się,

stojąc naprzeciw niej

pomyślałem, że to tylko

liście i trochę drewna pnącego się wzwyż

 

Że korzenie ma, jak każde inne,

czerpie słońce, jak każde inne,

daje w dzień powietrze, jak każde inne

oddycha nocą, jak każde inne

 

Że, jak to już bywa,

ktoś wyrył na niej inicjały

zdrady dla

już teraz obojętnej jej miłości

 

Że zapewne, któregoś dnia,

po wszystkich deszczach,

burzach i słonecznych godzinach

nadejdzie drwal, by ją ściąć

 

Lecz stojąc tak, pomyślałem

dlaczego nie podejść by bliżej?

Rzucić okiem na korę,

czy na gałęzie

 

Więc na krok jeden zbliżyłem ciało moje,

wątłe wobec jej ogromnych konarów

wobec jej setek lat życia,

tysięcy ton wody płynących w jej wnętrzu

 

Wysunąwszy jedną rękę, dotknąłem

popękanych słoi, pokrytych ciemną

karnacją natury

niby spalonych przez życie

 

Dotknąłem zielonych liści, które pomimo

iż zawisają na ciężko osiągalnej wysokości,

chętnie łaskoczą przechodnia,

który zazwyczaj zachwyci się na krótką chwilę

 

Lecz nie mogłem tak odejść.

 

Pociągało mnie bowiem to, co widziałem między

wypustkami drewna,

by wsunąć palce w wyżłobione

ptasim trudem gniazda

 

Tak moja ręka sięgnęła wgłąb tego,

co u każdego budzi niesmak,

by lepka żywica, tudzież głodny pająk

spełzły po moich palcach

 

By wzbudziły we mnie uśmiech,

przez potok łez, radość

że przecież żyjesz i znów

dasz powietrze i cień..

 

 

 

 

 

Edytowane przez Duch7millenium (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@violetta Ja również. Położyłem się w cieniu swoich wierszy lecz nie usnąłem, bowiem posucha przechodniów nie dała mi zasnąć, zmuszając mnie abym ukierunkował swoje chęci ku wierzbie; by spenetrować, nie jak to wiersz opisuje: głębie kobiecej duszy, jej przeszłość, łzy i blizny, wśród jeszcze krwawiących ran, lecz cóż... powiem wprost, i może wstydzić się powinienem - ciało :)

 

wczesna pora, ona śpi, a ja już pracuję

 

a na 9:30 jestem umówiony u optometrysty w celu pomiaru parametrów oczu i doboru soczewek kontaktowych

mam nadzieję, że zobaczę na tym świecie jeszcze coś nowego, nie za przeklętym kloszem

monitorów i ekranów, okien i butelek po wódce, na które patrzymy jedynie z zewnątrz

ale..

żywym okiem z malutką protezą tego, co zaniedbał mój leniwy stary,

gdy byłem jeszcze małym dzieckiem,

odmawiając mi w sercu operacji zeza i korekcji wzroku

żeby naćpać się kolejną paczką malborasków,

chociaż wtedy to chyba były "popularne", czy ki ch*j

 

a mówiąc o rzeczach popularnych.. właśnie dziś

będę musiał odwiedzić jego matkę,

która resztkami godności uratowała moją matkę

przed palnięciem sobie w łeb.

 

Bądź co bądź, mam nadzieje, że go tam nie spotkam,

bo chyba przypierdolę w marynarce za te 540 (o której jakiś czas temu pisałem, pamiętasz? :)

tak, że guziki będzie mi musiał ponownie przyszyć

wyciągając je spomiędzy swoich zębów

Edytowane przez Duch7millenium (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...