Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

Nie ma. Nie ma. Tu ma nic nie być. Nie jest. I nie będzie…

Albowiem nie ma, tak jak nie ma NIC

w próżni wszechświata.

Choć może coś tam jest.

Ponoć w próżni występują jakieś wiry i oddziaływania. Niewidzialne. Niejasne. Enigmatyczne.

 

Ale są. Tu, natomiast, nie ma NIC. NICZEGO…

 

Przychodzi do mnie w deszczu. Przychodzą…

W deszczu, we mgle… A więc jednak coś… Nie. To tylko zmory pełne wybrzuszeń

falujących w powiewie zasłon.

Przychodzą i nikną. Omiatają chłodem. Westchnieniem nicości.

 

Mój dom. Ja z moim domem oddycham, będąc z nim zrośnięty korzeniami, plątaniną żeliwnych rur.

Jak jakaś elektrohydrauliczna hybryda.

Oddychają ściany.

Okna zasłonięte bielmem firan.

Okna. Oczy.

Moje oczy widzące na przestrzał.

Przez całą amfiladę pokoi.

W półmroku. W półświetle. W nocy.

 

W ogłuszającej wszystko sennej imaginacji.

W niesłyszalnych dźwiękach głosy. W infradźwiękach. W ultradźwiękach...

 

Czyje? Kogo?

 

Kto wciąż tu przychodzi, nie przychodząc przez wieczność całą?

W ogromnym przeciągu drzwi trzaskają bez klucza.

Wspinają się po ornamentach tapet czyjeś westchnienia...

 

Dzwoniący telefon. Jeszcze taki stary, ebonitowy.

Z tarczą. Dzwoni, mimo że oderwany od ściany kabel zwisa żałośnie.

Zwisa bez wtyczki. Wypatroszony na końcu. Nastroszony dziesiątkami miedzianych drucików.

 

Zakurzony eksponat wyrwany ze szponów przeszłego czasu.

 

To się kłębi. To się wciąż kłębi i przeinacza.

Tuż nad podłogą. Na jawie. We śnie.

Nad dębową klepką o słojach rozmaitych i gęstych. Ciemnymi plamami pleśni.

 

Kiedy przechodzi, palą mnie oczy. Pulsują boleśnie skronie.

Kiedy przechodzi krokiem milczącym i wolnym.

Takim wolnym. Spowolnionym z powodu braku przyciągania ziemi.

 

I wtedy, w tym blasku wiszącej lampy.

W nocy bezkresnej i cichej. I wtedy…

Za oknami deszcz stuka o parapety. O blaszane kominy…

 

Patrzę. Rozglądam się… Na dłoniach, na rzęsach… Resztki nie startego pyłu…

 

Pył wiruje wokół.

Kurz mieni się

w powolnym przepływie.

 

Na blacie stołu ślady odciśniętych w nim dłoni, przywartych ust.

 

I w tej…

 

Na okładce książki, na jednej z serii, na kilku. Na całej stercie, znak nieskończoności.

 

O człowieku, o myśli współczesnej…

 

Migoczą całe w gwiazdach

dzieci wszechświata.

Z włosami rozwłóczonymi.

Z włosami wplecionymi w galaktyczne wiry.

 

I mówią, i szepczą z wodorowych ostępów początku.

 

Hoimar von Ditfurth…

 

Karl Jaspers. O źródle i celu historii.

 

Erich Fromm.

Mieć i być.

 

Dalej

– nieczytelne...

 

Zamazane. Pomazane. Pokreślone.

Pogryzmolone dziecinnymi szlaczkami, słoneczkami z uśmiechniętymi buźkami.

 

Świadectwo do następnej klasy z zachowaniem poprawnym.

Z matematyki: dostateczny.

Z polskiego…

Podpis dyrektora zamazany.

Zamiast niego: karykatura przyrodzenia.

 

Pocztówki. Czarno-białe zdjęcia. Pocztowe znaczki. Gwiazdki, wycinanki…

Wysypuje się to wszystko razem ze świeczkami i papierośnicą ojca…Z odrobiną tytoniu na dłoni.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-12-29)

 

 

Arsis

Arsis

Nie ma. Nie ma. Tu ma nic nie być. Nie jest. I nie będzie…

Albowiem nie ma, tak jak nie ma NIC

w próżni wszechświata.

Choć może coś tam jest.

Ponoć w próżni występują jakieś wiry i oddziaływania. Niewidzialne. Niejasne. Enigmatyczne.

 

Ale są. Tu, natomiast, nie ma NIC. NICZEGO…

 

Przychodzi do mnie w deszczu. Przychodzą…

W deszczu, we mgle… A więc jednak coś… Nie. To tylko zmory pełne wybrzuszeń

falujących w powiewie zasłon.

Przychodzą i nikną. Omiatają chłodem. Westchnieniem nicości.

 

Mój dom. Ja z moim domem oddycham, będąc z nim zrośnięty korzeniami, plątaniną żeliwnych rur.

Jak jakaś elektrohydrauliczna hybryda.

Oddychają ściany.

Okna zasłonięte bielmem firan.

Okna. Oczy.

Moje oczy widzące na przestrzał.

Przez całą amfiladę pokoi.

W półmroku. W półświetle. W nocy.

 

W ogłuszającej wszystko sennej imaginacji.

W niesłyszalnych dźwiękach głosy. W infradźwiękach. W ultradźwiękach...

 

Czyje? Kogo?

 

Kto wciąż tu przychodzi, nie przychodząc przez wieczność całą?

W ogromnym przeciągu drzwi trzaskają bez klucza.

Wspinają się po ornamentach tapet czyjeś westchnienia...

 

Dzwoniący telefon. Jeszcze taki stary, ebonitowy.

Z tarczą. Dzwoni, mimo że oderwany od ściany kabel zwisa żałośnie.

Zwisa bez wtyczki. Wypatroszony na końcu. Nastroszony dziesiątkami miedzianych drucików.

 

Zakurzony eksponat wyrwany ze szponów przeszłego czasu.

 

To się kłębi. To się wciąż kłębi i przeinacza.

Tuż nad podłogą. Na jawie. We śnie.

Nad dębową klepką o słojach rozmaitych i gęstych. Ciemnymi plamami pleśni.

 

Kiedy przechodzi, palą mnie oczy. Pulsują boleśnie skronie.

Kiedy przechodzi krokiem milczącym i wolnym.

Takim wolnym. Spowolnionym z powodu braku przyciągania ziemi.

 

I wtedy, w tym blasku wiszącej lampy.

W nocy bezkresnej i cichej. I wtedy…

Za oknami deszcz stuka o parapety. O blaszane kominy…

 

Patrzę. Rozglądam się… Na dłoniach, na rzęsach… Resztki nie startego pyłu…

 

Pył wiruje wokół.

Kurz mieni się

w powolnym przepływie.

 

Na blacie stołu ślady odciśniętych w nim dłoni, przywartych ust.

 

I w tej…

 

Na okładce książki, na jednej z serii, na kilku. Na całej stercie, znak nieskończoności.

 

O człowieku, o myśli współczesnej…

 

Migoczą całe w gwiazdach

dzieci wszechświata.

Z włosami rozwłóczonymi.

Z włosami wplecionymi w galaktyczne wiry.

 

I mówią, i szepczą z wodorowych ostępów początku.

 

Hoimar von Ditfurth…

 

Karl Jaspers. O źródle i celu historii.

 

Erich Fromm.

Mieć i być.

 

Dalej

– nieczytelne...

 

Zamazane. Pomazane. Pokreślone.

Pogryzmolone dziecinnymi szlaczkami, słoneczkami z uśmiechniętymi buźkami.

 

Świadectwo do następnej klasy z zachowaniem poprawnym.

Z matematyki: dostateczny.

Z polskiego…

Podpis dyrektora zamazany.

Zamiast niego: karykatura przyrodzenia.

 

Pocztówki. Czarno-białe zdjęcia. Pocztowe znaczki. Gwiazdki, wycinanki…

Wysypuje się to wszystko razem ze świeczkami i papierośnicą ojca…Z odrobiną tytoniu na dłoni.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-12-29)

 

 



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czemu jutro? Wskocz już dziś zaraz, a ja za Tobą do swojej  Kredens pozdrawia 
    • @Domysły Monika sytuacja trochę polityczna. 
    • @Stary_Kredens   I według Sądu Rejonowego dla Warszawy - Mokotowa - lokal socjalny mi nie przysługuje, tymczasem: pani Dorota Marciniak z Wydziału Zasobów Lokalowych na Wiktorskiej w Warszawie mówiła co innego - przywołała Konstytucję Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej, nawet dała mi książeczkę, abym mógł gdzieś iść - nie wiedziałem o istnieniu schronisk, noclegowni, monarów, jadłodajni i sal grzewczych, otóż to: Ministerstwo Sprawiedliwości należy zlikwidować i zbudować od samego początku - od nowa, a prawników - zweryfikować.   Łukasz Jasiński    @Wewnętrzny Odgłos   Dlatego właśnie powstają Centra Integracji Cudzoziemców - jako niższej kultury plemiennej, aby nie zniszczyli Słowiańskiej Kultury - Ludowego Poganizmu i Katolicyzmu, nomen omen: Biskupin powstał w ósmym wieku przed naszą erą, natomiast: Świątynia Jerozolimska w drugim wieku przed naszą erą - fakty mówią same za siebie, kończąc: religie monoteistyczne są niżej w hierarchii od religii politeistycznych.   Łukasz Jasiński 
    • poszedłem przejść się 80 lat po, drogą, środkiem chodnika i napotkałem wiersze z beznadziejną metaforą – moje serce jest jak krążek, który się kreci, zanim zgaśniesz. Bez nazwiska. Pierdolić te uczucia – jak mówią punk kapele. Fuck them off – jak pisałem kiedyś. Po cholerę przeglądam Facebooka – durne koty? Po cholerę czytam Poetry Review – bełkot, Rattle – gdzie płacą, there’s still spring in the battlefields and everything there is blood. Krótko. I tożsamy bełkot. BPR – przedruk, przynajmniej chcieli wiersze, po niej, po tobie – słabe. Za ile mógłbym cię kupić? Za ile sprzedać. Z zyskiem. Póki korzystasz z kosmetyczek. Póki żyjesz. Póki byłaś.   Wciąż Cię kocham, tak samo.   26 magazyn na świecie. Stracona szansa. I coś na granicy pustki i bogów – Wiszna, Hashem, Wakantanka, So z rogami i Kukulcan. Hashem – najważniejszy. Nie będziesz miał bogów innych przede mną – ja jestem Bóg zazdrosny – nie mam, enter! Zatwierdź. Zwracam się do ciebie wieczorami – to droga, naprzód, w lewo, prosto, zwrot nad ranem. Brak mi czasu. Przyjść. Ze słowem. Odejść. Zanim. Zanim spojrzę w twarz. Zostawiając cały ten syf, cały bajzel – umrzeć może? Nawet jeśli śmierć jest tylko roztopem. Ociepleniem duszy, światłem – podobno popierzamy,   tak, kochana, wciąż cię kocham tak samo,   300 kilometrów na sekundę wokół czegoś. Gonimy handicap. Żywi, martwi – to smutne. Dzisiaj – jak co tydzień – byłem na cmentarzu. Ta sama pustka – matka, ojciec, rok po nim, dwa – ja, kiedyś. Świeże wrzosy – ile jest pustek? Tyle samo co bogów? Czy moja parcela jest gotowa jasnym, szczotkowanym granitem? Znam niemiecki. Ich hab’ es genug – das Scheiß der Europäische Union. Na ewangelickim cmentarzu – wysłuchać narzekań Dominika. Kolejny Ratlle – gdzie płacą, Poetry Review – bełkot. Po cholerę czytam Facebooka bez wódki – tym razem. Pic też nie mogę. Nie chcę. O 16.00 grają poetry music na mojej stacji – po ukraińskich wierszach. Brak polskości - cały ten syf zostawić, cały ten bajzel – polityczne nie wiem – otworzyć, określić się w totalitarnym systemie von der Leyen – kształt zniekształconej Europy – krzywizna swą formą ciągnie wszelkie aberracje. Oto jestem. Ja – Kurtz. Zanim pozbawią mnie kształtu środkowej obręczy mózgu, jądra półleżącego, które daje satysfakcję. Wymion.  Bełkotu. Bajzlu.  SSRI - odstaw, prszoę!   Parcel. Doprawdy, zanim pozbawią mnie  Prawdy. Błogosławieństwa Hashem.  Piszę do ciebie.    Wciąż cię kocham tak samo.    Poszedłem się tylko przejść.   
    • Znowu to samo. Stanęłam przed bramą, a ona zamknięta. - Czy to jakieś święto? - Nie wpuszczą mnie dziś do nieba? Powiedzą znów: - Czekać trzeba. Cierpliwością wykazać, odwagą... A ja chciałam na chwilę. Poczuć bezpieczniej, milej... Nie wpuszczą mnie dziś do nieba. Może przyjść jutro - się nie bać?   Może mnie wpuszczą na chwilę, chcę poczuć w brzuchu motyle.  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

           
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...