Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kanikuła


Rekomendowane odpowiedzi

Rozległa plaża,
opustoszałego wybrzeża z widokiem na morską latarnię,
nawołuje.

Słoneczny krąg w kolorze pomarańczy przesuwa się na nieukołysanym
błękicie.
Od strony lądu wyrastają budowle.

Pas gorącego piachu odgradza wzburzoną wodę od miasta,
prowadzi do latarni.

Kamienne schody pokonane w pośpiechu, podwójnie wyczerpują.
Fala za falą zalewa plażę okala wyciem starych murów blok.

Na miejscu zmęczony oddech rozdziera płuca.
Dziewczyna i chłopak, rozsypani piaskiem.

 

Ona wyczesuje promienie słońca z włosów.
On zmysłowo ogarnia ją spojrzeniem kochanka.

Patrzą w zdziwieniu na biegnący dołem pasaż.
Szeroki jak autostrada prowadzi donikąd.

Droga bez końca utraciła początek.

Edytowane przez Amber (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

sympatyczny obraz, z nostalgią w tle…

Chętnie się czyta teraz takie migawki.

Stylistycznie jeszcze dopracowałabym tekst, bo lirycznie trochę mało się dzieje pomiędzy zdaniami, nie wszystko też jest jasne jeśli chodzi o specyfikację miejsca (jej ( latarni) kamienne schody ), a po zdobyciu schodów - dziewczyna i chłopak nagle : są rozsypani piaskiem (  ?), myślałam, że są już na szczycie latarni… takie nieścisłości troszkę burzą tekst, pozdrawiam miło.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta Viola dziękuję za komentarz. Miłego dnia:)

 

@Dagmara Gądek Dagmara, dobrze przypuszczałaś, że są na górze w latarni. Rozsypać się piaskiem, to wracając z plaży, zostawiamy go nieopatrzenie na podłodze. Przekaz w tekście jest jeszcze do przemyślenia. Dziękuję za uwagi i pozdrawiam:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta I co z tego? To Ruscy od nas zapożyczali słowa, nie odwrotnie!

P.S. A ja uczyłam się rosyjskiego tylko po to, aby go zaraz zapomnieć. I nie tylko ja, ponieważ nie chcieliśmy mieć niczego do czynienia z tzw. wyzwolicielami, którzy myli sobie łby w muszli klozetowej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@befana_di_campi gdy uczę się francuskiego, dużo słów w naszym języku zapożyczonych od francuskiego. Nasuwa się pytanie czy oby francuski był pierwszym językiem, a przecież polski jest najstarszym językiem na świecie. Wierzę, że polski był pierwszym językiem. Może to paradoks, ale jest prawdą. Już Bóg pisze w Apokalipsie, że będziemy krajem, który będzie żywił ludzi, tylko u nas będzie można uprawiać zboża, wszędzie będzie wielka susza, wyschną rzeki. Kocham Boga i tylko jemu ufam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

fajne, strasznie tęsknię za plażą i morzem, w zeszłym roku nie pojechałam bo miałam problemy z suką w tym roku jadę jak co roku z młodą suką i zamierzam jej pokazać, co to naprawdę jest życie, na rozległych plażach (pustych, znam takie!!!)  i kiedy można się rozkoszować drogą, donikąd i tak po prostu, sobie być, odpoczywać, na łonie 

natury:P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Amber Wakacyjne klimaty, ciut zapiaszczone, ale na łonie natury... do urlopu jeszcze trochę, ale w końcu przecież nadejdzie. Pozdrawiam :)

@violetta Muszę coś jednak dodać a'propos tego co pisałaś wcześniej.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Łacina nie mogła zniekształcić naszego języka runowego, bo takowego nie mieliśmy. Jeśli już to istniał język runiczny, ale nie na naszych ziemiach, a w Skandynawii. Pozdrawiam :)

@befana_di_campicampiJednak uściślając:

runy istniały, choć nie było to pismo nasze, ale skandynawskie. Pozdrawiam :)

Edytowane przez corival (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • niełatwo napisać wiersz który ozdobi szczyt poezji najpierw trzeba się nauczyć cierpliwości  pokory   one pomogą iść po bruku czyli twardym i śliskim pod wiatr i  z wiatrem czyli z czymś co niełatwe   trzeba  zobaczyć  przeżyć rzeczywistość która różne  obrazy maluje  nie tylko ładne  zrozumiałe   to co wyżej napisałem nie pachnie kłamstwem to próba zrozumienia jak trudno  jest upiększyć wspomniany  szczyt    
    • @Natuskaa    Wygląda, że aby napisać "(... schody)" posłuchałaś >>'tum dum'<< serca, zjednoczonego z >>'tum dum'<< umysłu. "(...)  "(...) No co (...)" napisać więcej, jak Brawo

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      . Wspaniale, że tak zrobiłaś - i stąd wspaniały tekst .     Pozdrowienia.
    • Ze ścian wystają kościste ręce. Zwisają bezwładnie. Martwe. Doskonale nieruchome artefakty jakiegoś dawnego życia. Między palcami pajęczyny. Wszędzie. Zlepione z tynkiem płótnami szarej pleśni. Skamieniałe tym trwaniem pełnym ciszy. Ćma okrąża wiszącą lampę w nikłym trzepocie skrzydeł. Szara jak twarz nieboszczyka, co tańczy na suficie ze swoim ostrym cieniem. W dusznej nocy lipcowej, parnej. Opieram się plecami o ścianę, olśniony blaskiem żarówki. Ręce zwisają uspokojone pod ciężarem niezliczonych wieków. Wyrosły jak korzenie. Jak gałęzie z prastarego drzewa. Lecz zamiast liści, jedynie płótna pajęczyn z uschniętymi truchłami much i motyli, które znalazły tutaj swoje przeznaczenie. Po moich bokach puste fotele. Wgniecione siedzenia. Puste fotele. Ojciec wydaje się coś do mnie mówić, rozparty wygodnie. Porusza ustami. I mówi. Mówi w kłębach papierosowego dymu. Podobnie matka. Lecz niedosłyszę. Niedowidzę… Zagłusza ich bowiem piskliwy szum gorączki. Ciężkie w skroniach pulsowanie...   Zaciskam powieki.   Otwieram.   Nie ma nikogo. To tylko imaginacja chorego umysłu. Wpatruję się w puste fotele. Wgniecione siedzenia. Pomiędzy nimi stylowy stolik z błyszczącym blatem i z brunatną plamą od tlącego się niegdyś niedopałka. W deszczu maleńkich, mżących pikseli. W okrywającym wszystko pyle zapomnienia. Stoję oparty plecami o ścianę. O zimną powierzchnię spękanego tynku, którego pęknięcia zdają się poszerzać i kurczyć w głębokich oddechach czasu. Zresztą wszystko tu oddycha, mimo że w milczeniu. W tym milczeniu głośnym aż do ogłuchnięcia. Gdzieś pomiędzy puste fotele. Wgniecione siedzenia. Na stoliku brunatna plama. I na stoliku tym, na zdobionej serwecie, stał kiedyś wazonik z kwiatami, szklana popielniczka ojca. I na stoliku tym brzęk talerzy, filiżanek z herbatą… Po bokach puste fotele…   Ćma przysiadła w kącie. Zmęczona. Albo zagłębiła się w fałdach zasłony. Tej albo innej. Tego albo tamtego okna. Przytulam się do forniru szafy, regału. I patrzę tak od dołu w górę jakimś takim psim spojrzeniem. Patrzę na te półki uginające się od książek, czasopism. Przytulam się do odłażącego miejscami forniru albo do okleiny w kolorze dębu, do pilśniowej płyty. Za mną puste fotele. Wspinam się powoli. Półka po półce. Wspinam się i chłonę kurz zatęchły przez lata. Przede mną litery tworzące tytuł: „Żyj i pamiętaj”. Więc żyję. Pamiętam. Choć pamięć wrasta powoli w kamień. Choć obrastają ją powoli mech i paprocie. Za mną puste fotele i ja, choć ten sam, to już przeraźliwie inny. Spójrz! Wyrosły mi właśnie skrzydła! Stałem się uskrzydlonym złudzeniem. Mówię w liczbie pojedynczej. Do kogo to mówię? Do nikogo. Tak jakby do samego siebie. I to, co mówię, spływa do wnętrza mojego unicestwienia. Do tego wiru, z którego nie ma już powrotu. Wydaje mi się, że widzę swoją matkę. Jej dłoń na stole w jakiś dzień lipcowy, o poranku. Na stole filiżanka z parującą jeszcze kawą, książka z zakładką liścia dębowego. I jej dłoń z obrączką, która być może została na jej palcu. Jakoś tak podobnie pisał Mieczysław Jastrun w: „Dla wiedzy większej od wspomnienia”. Tylko, że tam dłoń jego matki miała na palcu pierścień, który zalśnił w błysku otwieranego nagle okna. Tutaj przytłacza wszystko noc tysiącleciami gwiazd. Wiesz, istnieję jeszcze, choć tylko mgliście. Zaprzepaszczony w sobie i o konturze już całkiem nierealnym. Pełen niedopowiedzeń i tajemnic.   Zaciskam powieki.   Tam na ganku mojego dzieciństwa. W szumie łąk i drzew wysokich, sięgających nieba. Słyszałem wołanie matki na obiad. Skąd ta nagła reminiscencja? Pragnienie czułości. Cierpienie. Złamana gałązka… Fragmenty obrazów płynące wolno jak w fotoplastikonie. W ustach kwaśny smak owocu zerwanego z krzaka. I w słońcu, w białych obłokach. W światłocieniach na trawie, na piasku drogi…. Przez otwarte drzwi domu moich dziadków dobiega gwar zebranych wewnątrz gości. Wznoszone toasty, śmiechy… Choć ich nie widzę i nigdy nie zobaczę, są tam wszyscy ci, co umarli. W jakiejś takiej przytłumionej zieleni lata. W zagadkowej poświacie przedmiotów. Słyszę ich i czuję, kiedy tak patrzę na szeroką łąkę przez szpalery naparstnic, przez tarcze słoneczników. W ten bezkres nieokreślenia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-02)    
    • W jakim cię miejscu znajdę tym razem? Na czyjej świata mapie? Czy każesz zejść mi omdlałym krokiem W piekło złożone z pragnień? Czy muszę nagle oczy odwrócić? Moje łzą zacienione Proszę, pamiętaj, że są zielone Tyle ich mieszka w tobie Czy każesz czekać, wtopić się w nicość? Nigdzie mi się nie spieszy Mogę cię szukać w pustym mieszkaniu Mogę zasnąć na wieki
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...