Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Właściwie przez połowę życia

należałem do jednego ze szczepów

plemion izolowanych.

Jestem rdzennym Sentinelczykiem.

Nie utożsamiam się już ze swoim ludem,

a byłem kiedyś jednym z jego przywódców…

 

Stało się to pewnej parnej nocy.

U brzegów wyspy zacumował nieduży statek.

Czujne zmysły moich ludzi

w mgnieniu oka nakazały chwycić za łuki.

Wśród nich byłem i ja.

Jak we wszystkich podobnych przypadkach

zaczęliśmy strzelać.

Nie mieli żadnych szans,

zabiliśmy całą załogę…

 

Było tam dziecko…

Dziewczynka…

Może trzyletnia…

Leżała martwa w piasku,

a nad jej ciałem

nieruchomo klęczał człowiek.

Nie wiem czemu

lecz chciałem do niego podejść.

Nie zdążyłem -

ostatnia wypuszczona tej nocy strzała

przeszyła mu szyję.

Upadł na dziecko i skonał…

 

Wszystkich pochowaliśmy

w płytkich grobach.

Lecz wtedy, na tej plaży

zostawiłem swój sen

i coś jeszcze…

Męczyłem się w nocy i za dnia,

co jakiś czas wracałem w to miejsce…

 

Ze statku wziąłem tylko jedną rzecz -

niewielkich rozmiarów książkę.

Nie miałem wtedy pojęcia, co to

i nie wiedziałem czemu ją zabrałem.

Może podświadomie pasowała mi

do białej koszuli i okularów

mężczyzny z plaży…

 

Kiedy opuszczałem wyspę

miałem ze sobą tylko tę książkę.

Nie wziąłem nawet swojego łuku…

 

W trakcie lat spędzonych w Bangkoku

nauczyłem się wielu zawodów i języka,

dzięki któremu dowiedziałem się,

co jest w książce.

Był to pamiętnik,

a jego właścicielem faktycznie okazał się być

mężczyzna z plaży.

 

Pochodził z Europy

i stamtąd dotarł na naszą wyspę.

Dowiedział się skądś o plemiennym szamanie.

I pomimo złej sławy,

jaką okrywa się mój lud,

postanowił przebyć tę długą drogę

dla jednej sprawy.

Miał nieuleczalnie i śmiertelnie chorą córkę.

 

Którą zabiłem,

a wraz nią swoją duszę.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Arsis ziemia mam tylko warstwę ozonową, jeszcze ją mamy:) jest bardzo duże promieniowanie UV na naszych planetach, nie jest to możliwe, żeby istniało jakiekolwiek życie. 
    • Nie ma Boga przy nas. A świat zapada się w sobie, jak płomień, który zjada własny cień. Niebo pęka bez dźwięku - jakby ktoś wyrwał z niego struny, na których dawniej grało światło. Chmury stoją nieruchomo, jakby czekały na odwołanie istnienia. Cisza jest teraz jak trumna bez wieka: można w nią patrzeć, ale nic nie patrzy z powrotem. Ziemia drży pod stopami jak ciało, które próbuje przypomnieć sobie, czym był oddech. Miasta wyglądają jak szkice narysowane ręką, która zapomniała, czym jest światło. Wznosimy katedry z ruin i burzymy je natychmiast, bo w tych ścianach nie mieszka już żaden oddech. Materia oddycha inaczej niż my - jakby czekała na nasze ostatnie, nigdy niewypowiedziane wyznanie. Dusza odsłonięta jak mięsień w zimnym blasku gwiazd, a gwiazdy gasną w szeregu, jedna po drugiej - nie jak ognie, ale jak oczy, które przestają nas rozpoznawać. Wszechświat zwija się do punktu, który pamięta tylko Jego imię, a ten punkt wisi w próżni jak rana, której nikt nigdy nie opatrzył. A On… jest,  ale cofnął się tak daleko, że nawet pytania nie mają już odwagi Go szukać. Może patrzy -  nie z dystansu, lecz zza zasłony ciemności, którą sami utkaliśmy z własnych lęków. Może milczy, byśmy zobaczyli, jak przerażające staje się dobro, gdy nikt nie trzyma nas za rękę. Idziemy dalej - ostatni pielgrzymi nieba, które zapomniało otworzyć oczy. Z sercami jak rdzenie umierających planet, z myślami jak popiół, który nie umie opaść. Szukamy dłoni, której nie ma, a która dotyka nas czasem jak echo, które wraca wcześniej, niż zdąży zapaść cisza. Boska nieobecność nie jest karą. Jest nocą, która uczy, jak zapala się światło od środka - światło, które nie spada z nieba, ale rodzi się w ranach, w pyłach, w ostatnim drżeniu głosu, który pyta: „Gdzie jesteś?” A kiedy to pytanie przecina pustkę, cisza pęka jak szyba uderzona sercem. Echo wraca spóźnione, zmęczone, jakby musiało przejść przez wszystkie zgaszone gwiazdy, zanim dotknie naszych dłoni tym jednym, nikłym sygnałem: drżeniem wewnątrz ciemności, które nie mówi „Jestem”, ale nie pozwala nam przestać wierzyć, że ktoś jeszcze oddycha po drugiej stronie nicości - i że to właśnie z tej nicości zacznie się nowe światło.
    • w dwóch dłoniach  jasne świty się spotykały w cichym szepcie    a wiatr  obdarzony niestosownym talentem penetruje krzewy  w niebiesko-złotym świetle i powoli  uchyla codzienność  o smaku mięty    na palcach  puch dmuchawców jak biała podwiązka w obłokach niedowierzania pod powiekami dokonań i zaniechań   do zmierzchu we mchu rozsieję na rumianych policzkach                
    • @violetta ponoć może istnieć życie (oczywiście na poziomie mikrobiologicznym) w naszym ukł, słonecznym. na księżycu Jowisza - Europie i księżycu Saturna - Enceladusie... istnieją tam pod-lodowe oceany...
    • @Wędrowiec.1984 Pozdrawiam serdecznie

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...