Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Odkupienie


Mad

Rekomendowane odpowiedzi

W karczmie unosił się zapach świeżego ciasta i zimnego piwa.
okoliczne chłopstwo zgromadziło się wieczorem aby odpocząć po pracowitym dniu w okresie żniw.
Za oknem słońce niemiłosiernie piekło skórę a na dodatek w okolicy zaczęła szaleć jakaś plaga.
Wieś Mara spalono do gołej ziemi na rozkaz gubernatora aby zapobiec rozprzestrzenieniu się choroby.
Jednak tutaj panował błogi idylliczny spokój.
Plony były obfite a podatki znośne.

Orik, pomóż mi z tymi beczkami, trzeba je zanieść do spiżarni, powiedziała Aya do swego starszego brata.
Była piękną kobietą, jej blond włosy przypominały dobrze uprawiane zboże, lico miała piękne niczym elfka.
Ludzie we wsi ją lubili a dziatki uwielbiały.
Nie mogła się opędzić od zalotników mimo młodego wieku, zaledwie  czternastu lat.
Niektórzy bywali nachalni ale zwykle rezygnowali po srogim spojrzeniu starszego brata.
Rodzeństwo pomagało w rodzinnej karczmie aby wyręczyć schorowaną matkę po śmierci ojca.
Ich matka Rhena od prawie roku nie wstawała z łóżka i z dnia na dzień przygasała coraz bardziej jakby nieustannie uchodziło z niej życie.
Żyli skromnie acz godnie i nie cierpieli biedy i głodu jakich doświadcza wielu w tych niespokojnych czasach.
Ich rodzina była szanowana a ojciec Orval był miejscowym bohaterem wojennym.
Dzięki zarobionym na wojnie pieniądzach zbudował  karczmę i zabezpieczył rodzinę  finansowo, jednak bronchit zabrał go dwa lata temu.

Dzień powoli dobiegał końca a chłopi rozchodzili się do domów, zostało tylko paru stałych bywalców zaprzyjaźnionych z gospodarzami.
Zagraj z nami Orik, powiedział barczysty mężczyzna o imieniu Lars , obok niego siedział Gernod człek o twarzy ozdobionej bliznami nabytymi na polowaniach..
Dwóch pozostałych biesiadników grało bowiem w karty.
Orik przyłączył się do gry gdyż wykonał swoją pracę na dzień dzisiejszy.
Był postawnym młodym mężczyzną o brązowych włosach, uchodził wzorem swego ojca za całkiem urodziwego a więc na brak powodzenia u płci przeciwnej nie narzekał.

Młodzieńcowi niezbyt szła gra w karty, nie była to jednak wina wypitego piwa a zwykłego pecha.
Dobrze ze nie obstawiamy srebra bo byś poszedł z torbami, powiedział Gernod.
- To nie ja przegrałem po pijaku buty, wytknął rozmówcy Orik. Ten westchnął i pociągnął spory łyk piwa z kufla.
- To było dawno, byłem jeszcze młody i głupi, tłumaczył się Gernod.
Obaj nie umiecie grać skwitował wszystko Lars.

- Powiedz no Orik, kiedy przygruchasz sobie jakąś pannę?
- Słyszałem że wpadłeś w oko Mireli, córce młynarza, powiedział Gernod.
- Córka kowala też cię lubi, jesteś rozchwytywany, odrzekł Lars.
- Przesadzacie chłopaki, po prostu są uprzejme, wymamrotał nieśmiało młodzieniaszek.
- Mój ojciec niedawno zachorzał i nie ma kto mi pomóc w świniobiciu.
Może byś mi pomógł Orik, dostaniesz ćwiartkę świniaka w zamian, zaproponował Lars.
Będę musiał jutro wcześniej przez to wstać ale niech będzie, pomogę  ci, odpowiedział mu  Orik.

Grali tak jeszcze przez kilka godzin popijając piwo i zajadając chleb ze smalcem.
-Może byście dali kartom spokój i poszli w końcu spać, wtrąciła się  Aya.
-Dobrze Aya, Lars i tak już chyba wypił trochę za dużo, odpowiedział Orik.
-Racja, trzeba się zbierać plony same się jutro nie zbiorą, oznajmił Gernod.
Lars wziął pod rękę zataczającego się przyjaciela po czym obaj opuścili karczmę.
Po czym rodzeństwo uprzątnęło gospodę i poszło spać.


Gryzący w płuca dym, buchające po niebo płomienie.
Krzyk zabijanych mężczyzn, przeraźliwy jazgot gwałconych kobiet.
Rycerze w czarnych zbrojach i rogatych hełmach wyrzynali ludzi z wioski w pień.
Sołtysa nabili na pal, a jego rodzinę rozerwali końmi.
Dzieci porąbane ogromnym mieczem na kawałki niczym pocięta tasakiem wieprzowina.
Ogary wprost z piekieł rozrywają krowy i konie, całość u człowieka o słabym żołądku wywołałaby wymioty.
Piękna, półnaga śmierć podziwiająca kataklizm gra na lutni i siedzi na zarżniętym koniu.
Orik drżał patrząc na ten okrutny widok, jednak sparaliżowany strachem nie mógł nawet ruszyć palcem.

Koszmary gnębiły go od dziecka, wioskowa wiedźma twierdziła że to klątwa ale stara baba wygadywała różne brednie.
Faktem jednak jest że nie znał spokojnego snu i dobrego odpoczynku.
Codziennie budził się zlany potem, z niepokojącym przeczuciem jakby te sny były czymś więcej niż marą nocną a czarną przepowiednią marnego losu jego bliskich.
Wymęczony natrętnymi snami wstał z łóżka gdyż słońce już zaczynało piec zza okiennic.
Obok łóżka stała skromna biblioteczka, wszak jako jeden z nielicznych we wsi umiał czytać czego nauczył go miejscowy kapłan.
Wśród ksiąg miał kilka dzieł zakazanych odziedziczonych po dawno zmarłym dziadku.
Przewodnik po okultyzmie i czarnej magii spod pióra Alrica Mohaski był wyjątkowo ciekawą lekturą, chociaż Orik nigdy nie zamierzał wykorzystać zdobytej zeń wiedzy ani nie zamierzał nikomu chwalić się posiadaniem takiej lektury.
Orik spał sam gdyż jeszcze nie spotkał odpowiedniej panny do ożenku czym spędzał sen z powiek matce, miał bowiem już  siedemnaście  lat a część jego rówieśników miało  już dzieci.

Ruszył do gospodarstwa Larsa aby pomóc przy świniobiciu.
-Czołem Oriku, dzięki że zgodziłeś się mi pomóc, ojciec od trzech dni nie może wstać z łóżka.
-Dzisiaj musimy ubić  dwa wieprze bo już wystarczająco podrosły a dodatkowy grosz się przyda, oznajmł Lars.
-No to prowadź do obory przyjacielu ale przedtem daj mi jakieś ubranie na zmianę.
Obaj przebrali się w stroje robocze i ruszyli wykonać zadanie.
W środku chwycili kije i zagonili knury pomieszczenia z osprzętem rzeźniczym.
Na miejscu Orik chwycił za młot i wymierzył ciężki cios w łeb świni, uderzenie niemal strzaskało  jej czaszkę i te z kwikiem padło na ziemię.
Posoka lała się dookoła, nie czekając chwycił za nóż i poderżnął gardło świni.
Następnie dźwignął cielsko i nabił je na hak.
Następnym cięciem otworzył jej brzuch i wygarnął ze środka wnętrzości.
Potem chwycił za tasak i zaczął rąbać twarde cielsko na ćwierci.
Praca rzeźnika kawałek chleba, pomyślał przy kończeniu oporządzania zwierzęcia.
Lars mu podziękował i pomógł zanieść obiecaną część do karczemnej spiżarni.

W karczmie było już gwarno a ludzi było pełno, ktoś zmożony napitkiem połamał krzesło.
Orik musiał wynieść delikwenta za drzwi a jego kolegom ręcznie podziękować.
Chłopi narzekali na upał, robactwo zżerające plony i szalejących w niedalekiej okolicy bandytów.

-Trzeba zbudować palisadę wokół wioski coby nas te gagatki nie dorwały, wyfaflunił szczerbaty Joe.
-Sołtys gada żeby nie siać paniki Joe, przestań bo jeszcze dostaniesz w mordę, powiedział inny z chłopów.
Gubernator wysłał wincyj żołdaków do zamku Valrac, oni nas obronią.
-Oriku co o tym myślisz, spytaj jeden z wieśniaków.
-Raczej ominie nas to zamieszanie, cięzko trafić do naszej osady więc ktoś musiałby ich tutaj sprowadzić, odpowiedział chłopstwu Orik.


Do wioski zawitała trupa cyrkowa która przykuła uwagę całej wsi.
Największym zainteresowaniem cieszył się połykacz ogni, dzieci z zaciekawieniem obserwowały piromana jakby ten władał nieznaną magią.
Zainteresowaniem cieszył się również siłacz zginający podkowy gołymi rękami, podniósł nawet młodego konia.
Dla rodziny karczmarzy była to dobra wiadomość gdyż cyrkowcy musieli gdzieś zjeść i spać  a więc karczma miała dodatkowych klientów a ci byli wyjątkowo szczodrzy i dawali spore napiwki.
Pod wieczór miały miejsce zapasy i walki na pięści.
Wioskowi chojracy mogli spróbować sił w bitce z przyjezdnymi i w siłowniu sie na rękę.
Skończyło się zwichniętą ręką i paroma wybitymi zębami.
Szef pociesznej zgrai imieniem Korth był zapalonym szulerem i zorganizował turniej karciany.
Paru wioskowych hazardzistów przepuściło wszystkie zaskórniaki ku rozpaczy swoich żon.
Aya pilnowała aby gościom nie brakowało piwa i jadła a Orik doglądał porządku w tawernie.


Zabawa toczyła się spokojnie aż do późnego wieczora kiedy do karczmy wbiegł przerażony  i zalany krwią drwal Alvin.
Z pleców wystawała mu długa strzała, cudem było że nie uszkodziła organów wewnętrznych.
-P-palą i plądrują!
-Za lasem w Carne wycięli wszystkich, nawet dzieci nie oszczędzili!
Krzyczał rozstrzęsiony ku przerażeniu biesiadników.
Na mieszkańców padł blady strach, wszak ich wioska leżała na pograniczu ale nigdy wcześniej wojenna zawierucha do nich nie dochodziła i żyli spokojnie przez nikogo nie niepokojeni.
-Ilu ich było i w którą stronę zmierzali?
-Jakie nosili barwy?
-Spytał nieszczęśnika Erich kapitan wiejskiej milicji.
N-nosili czarne pancerze a ich herszt miał rogaty hełm, nie mieli żadnych sztandarów ani herbów.
-To jakieś demony a nie rycerstwo! 
-Grabią wszystkie wsie po drugiej stronie lasu, nie wiem czy planują iść w nasżą stornę.
-A więc to jacyś najemnicy, tylko czemu zaczęli grabić okoliczne wsie, nasz król przecież nie prowadzi z nikim wojny.
Zastanawiał się kapitan, drapiąc po łysej głowie.
W tym samym momencie poraniony uciekinier padł na podłogę a wokół niego pojawiła się kałuża krwi.
Z jego pleców wystawało kilka mniejszych grotów, zmarł na miejscu od poniesionych obrażeń.
Atmosfera zgęstniała na tyle że można by ją kroić nożem.
Ojcowie martwili się o swe córki, bracia o swe siostry.
Mieszkańcy tej sennej osady nie znali dotąd strachu i zyli na uboczu z dala od problemów niespokojnego świata.

Rozstawiono warty a kowal Haakon rozdał milicji stare miecze ze swojej zbrojowni, części rozdano siekiery i widły.
Posiłki z wojsk gubernatora nie dotarły, o ile w ogóle wyruszyły.
Jednak to zebrane na szybko pospolite ruszenie nie mogło się równać z wytrwanymi wojakami.
Zdesperowani chłopi byli gotowi bronić swych rodzin i domostw ale nie mieli dużych szans na powodzenie.
Obwoźny cyrk w trakcie zamieszania salwował się ucieczką bez słowa pożegnania, niewiele to im dało gdyż ich zmasakrowane zwłoki znaleziono pod miastem Sarm parę dni później.
Nad lasem unosiły się kłęby dymu, swąd palonych domów czuć było coraz wyraźniej.
Zbójnicza gromada przesuwała się coraz bliżej i nie było już szans aby czmychnąć przed zagrożeniem.
Aya zgromadziła w karczmie kobiety i dzieci z całej wsi i zabarykadowała drzwi od środka.
Przedtem jednak łkając wpadła w objęcia brata.
-Co z nami będzie braciszku, czym sobie zasłużyliśmy na taki los?
-Nie możemy przecież porzucić ojcowizny i zostawić wszystkich na pastwę losu.
-Mówiła ze łzami w oczach przerażona zamętem który panował wokół i widmem śmierci które widać było coraż wyraźniej.
Orik pogładził ją po głowie i uspokoił ciepłym słowem.
-Wszystko będzie w porządku, obronię ciebie, mamę i nasz dom, zapewnił ją ale w głębi ducha okłamywał sam siebie.
Do wsi zaczęli docierać kolejni uciekinierzy ze spalonych wiosek, większość jednak była tak poraniona że nie mogli wspomóc obrony.


Po północy podniesiono alarm, po lesie niósł się tętent kopyt.
Banda maruderów wparowała do wioski szybko łamiąc opór kiepsko uzbrojonych i nieprzygotowanych wieśniaków.
Drapieżcy różnili się  między sobą, można było dostrzec kilku ogromnej postury jak i masę karłowatych postaci.
Zupełnie jakby część z nich nie była ludźmi.
Człek o posturze godnej ogra ogromnym mieczem rozciął syna drwala na pół.
Przeważająca siła atakujących przygniotła obrońców, zaczęła się panika, mieszkańcy ginęli jeden po drugim.
Orik walczył z całych sił, zabił może trzech czy czterech ale w końcu został przytłoczony wrażą hordą.
Buzdygan strzaskał mu czaszkę, kilka bełtów rozerwało trzewia, przegrał tą walkę.
Oczy zakryła mu ciemność, padł na ziemię słyszac krzyki swej ukochanej siostry.
Tak bardzo chciał ją ochronić ale poniósł porażkę, w jego gasnącym umyśle pojawiła się  mała iskierka nadziei, przypomniał sobie moc drzemiącą w mrocznej księdze.
Anathema Esto, ostatnim tchem powiedział zaklęcie z tomu czarnej magii której nigdy nie chciał użyć ale dla Ayi był gotów zrobić wszystko.
Życie uszło z jego ciała, przestał słyszeć i czuć.

Jego oczom ukazała się ciemna kraina, popiół padał z nieba zamiast deszczu.
Na tronie z czaszek siedziała piękna kobieta, blada, sinousta, włosy miała czarne jak węgiel a oczy czerwone niczym krew a odziana była w cienką czarną szatę.
-Czemu wzywasz me imię śmiertelniku, co jest dla ciebie tak ważne że jesteś  gotów paktować ze śmiercią, spytała go kostucha.

-Daj mi moc abym mógł ochronić swych bliskich, chcę siły aby zniszczyć najeźdźców.
-Oddam ci duszę i serce w ramach zapłaty, błagał pokonany młodzianin.
-Twój żywot dobiegł końca, zginąłeś, twoja dusza to zbyt mało na spłatę takiego paktu.
-Jeśli naprawdę pragniesz potęgi, będziesz musiał dać mi tysiąc dusz oprócz własnej.
-Będziesz żałować tej decyzji młodzieńcze, wyjaśniła śmierć.
-Oddam wszystko aby ocalić rodzinę, zgładzę tysiąc istnień dla jej dobra.
Orik był zdeterminowany i gotów poświęcić swe jestestwo dla siostry.
-A więc niech tak będzie, jeśli poniesiesz porażkę i nie wywiążesz się z danej obietnicy to po śmierci czekają cię męki po kres świata, pożałujesz że się urodziłeś jeśli mnie zawiedziesz.
Odpowiedziała kostucha i położyła rękę na jego piersi.
Poczuł przeszywający ból a w miejscu dłoni wypaliło się znamię, dowód jego umowy z panią zaświatów.


Ocknął się, walka dawno dobiegła końca, w wiosce panowała cisza.
Rabusie wymordowali mężczyzn w trakcie ataku, dzieci i większość kobiet spędzili do chaty sołtysa i spalili.
Na zewnątrz było uwiązanych jedynie kilka koni a więc większość bandyów ruszyło dalej.
Jedynie z okien karczmy biło światło świec.
Pognał do środka a w środku ujrzał przerażający widok. 
Ciała zgwałconych i zamordowanych kobiet leżały w rogu izby.
Oprawcy w tym czasie raczyli się piwem i winem zrabowanym z piwniczki.
Kilku smacznie spało pogrążonych w pijackim śnie.
Orik zauważył jednak coś strasznego, coś gorszego niż widok spalonych chat i pomordowanych mieszkańców wsi.
Wśród ciał leżała Aya zhańbiona i zbrukana
Jej piękną buźkę szpeciły straszliwe rany, jej ciało pokryte było licznymi siniakami z sukienki ostały się strzępy, z piersi sterczał wyszczerniony miecz.
Miała wycięty język i poszarpane włosy, jej twarz wyrazała grymas bólu, można było dostrzec na niej ślady łez.
To była długa, bolesna i upokarzająca śmierć.
Zawiódł ją, poświęcił duszę na marne.
Jego jaźń zaćmiła niepohamowana żądza krwi, serce pochłonął mrok.
Wszyscy krwawi biesiadnicy rychło zakończyli swój żywot.
Krzyk mordowanych  rozbrzmiał aż w okolicznych lasach.
Odcinał palce, nosy i uszy niedawnym katom
Podłoga była śliska od krwi a ściany ozdobione były w wytworne bryzgi.
Jedynie jeden pożył chwilę dłużej.
Przybity do ściany musiał uchylić rąbka tajemnicy.
-Kim jesteście, skąd przybywacie i dlaczego palicie osady w tej okolicy.
Zapytał przykładając zakrwawiony nóż do gardzieli ocalałego zbója.
-N-n-nazywają nas czarnymi diabłami, walczyliśmy dla króla Elinor w wojnie domowej, nie zapłacił nam więc 
-chcieliśmy sobie jakoś zrekompensować zmarnowany czas, wyśpiewał przerażony.
-To nie jest Elinor ale Velasir, ryknął wściekły przesłuchujący i wbił nóż w trzewia swej ofiary.
-Dokąd pojechała reszta twoich kompanów śmieciu, zapytał Orik.
-P-pojechali uzupełnić zapasy do miasta Exarth, wyjawił nieszczęśnik.
-A więc tam wyruszę, dzięki za pomoc gnido, odrzekł młodzieniec i poderżnął gardło zbrodniarzowi.
-Pięć dusz z tysiaca, policzył zwłoki Orik.
Uklękł przy zwłokach Ayi i zaczął donośnie płakać, jego życie zostało złamane, została mu jedynie zemsta.
Pochował zamordowaną matkę siostrę i zabitą schorowaną matkę, resztę wioski spalił uprzednio pakując ocalały prowiant.
W rzece obmył się z krwi i zmienił poszarpane i zakrwawione ubranie.
W tafli wody ujrzał swe nowe oblicze, jego twarz szpeciły teraz paskudne blizny, po jego urodzie nie został już ślad.
Skorzystał z dobytku zabitych oprawców i w zdobycznym rynsztynku  i na cudzym wierzchowcu ruszył w pogoń.

Po drodze napotkał wiele splądrowanych wiosek i pomordowanego chłopstwa.
Bezwładność królewskiej armii porażała, bezczynność króla była co najmniej zastanawiająca.
W paru ocalałych wsiach natrafił na misjonarzy bractwa błękitnej gwiazdy.
Głosili potrzebę krwawej rozprawy z czarownikami i bluźniercami.
W jednej wiosce ujrzał próbę samosądu nad rzekomą wiedźmą.
Zakapturzone postacie usypały stos dla nieszczęśnej dziewki.
Wieśniacy biernie się przyglądali całemu zajściu.
Orik nie mógł uczynić tak samo.
Nie mógł zdzierżyć kolejnego bestialstwa przed swoimi oczami.
Sięgnął raz jeszcze do wiedzy z czarnej księgi.
Infernus devora inimicos meos, wyrecytował inkantację.
Ogień piekielny pochłonął członków sekty.
Dwanaście dusz z tysiąca, policzył truchła Orik.
Jeśli ktoś powinien spłonąć na tym stosie to był to on.
Wieśniacy w popłochu schowali się do swych chałup przerażeni widokiem płonących sekciarzy.
Uwolnił spętaną niewiastę z więzów i ocalił od śmierci w płomieniach.
Ta jednak nie doceniła jego gestu dobrej woli, odtrąciła wyciągniętą rękę i przerażona uciekła po spojrzeniu na jego twarz, bała się go niemniej niż okoliczni chłopi.
W zasadzie nie była to dziwna reakcja, oszpecone lico Orika nie zachęcało do głębszego poznania a jego jedno ocalałe wytrzeszczone oko 
wywoływało skojarzenia z obłakanymi sierotami i nie wzbudzało zaufania.


Zawiedziony ruszył dalej w podróż.
Spalone domostwa, podeptane pola, zarżnięte bydło i wymordowani ludzie.
Krajobraz tradycyjnie wojenny, brakowało jedynie rzek czerwonych od krwi.
Gobliny wyszły z jaskiń, ogry opuściły lasy, orkowie zeszli z gór.
Coś zakłóciło kruchą równowagę tego świata.
W tych czasach bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potrzeba bohaterów.
Z dnia na dzien kraj pogrąża się w coraz głębszym chaosie.
Orik niestrudzenie tropił bandę czarnych diabłów.
Kiedy słońce już zachodziło dotarł do Exarth, mieścina okazała się bardziej obskurna niż wynikało z plotek.
Na ulicach pełno było żebraków i kurew.
Gdzieniegdzie można było zauważyć gnijące zwłoki biedoty albo ofiar rabunku.
Udał się do najbliższej karczmy.
W drzwiach tkwił stary nóż, najwidoczniej był wbity na tyle mocno że nikt go nie wyciągnął od wielu lat.
Tłusty kocur bo tak nazywała się rzeczona speluna okazał się wewnątrz jeszcze paskudniejszy niż na zewnątrz.
W środku cuchnęło brudem i tanią gorzałą.
Karczmarzem był łysy osiłek z blizną po nożu na twarzy.
-Czego?
-Spytał twardo gospodarz.
-Nocleg i strawę na dwa dni, oznajmił strudzony wędrowiec.
-Niech będzie chociaż nie podoba mi się twoja gęba, będzie cię to kosztować sześć srebrników, 
-Nie zaczepiaj innych gości i nie rób awantur bo sam cię stąd wykopię, wyjaśnił właściciel.
-Polej jeszcze jakiejś dobrej żytniówki karczmarzu, powiedział Orik i rzucił pieniądze na szynkwas.
Karczmarz podał mu klucz do pokoju i nalał wódki.
Wypił tak parę kieliszków niezbyt dobrej berbeluchy.
Wieczór zapowiadał się spokojnie ale miejscowi hultaje mieli inne plany.

Jeden z zakapiorów podszedł do niego i zaczął zaczepkę,
-Nie chcemy tu takich jak ty, cuchnie od ciepie trupem i tam skąd przychodzisz nie dzieje się dobrze.
-Sprowadzisz na nas zło, wynoś się stąd przybłędo, zażądał zbój.
-Nie szukam zwady dobry człowieku, postawię ci kolejkę i rozejdźmy się w zgodzie, zaproponował Orik.
-Nie będę pić z takim paskudnym odmieńcem, krzyknął do niego bandzior głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-A więc nie dojdziemy do porozumienia, odpowiedział mu banita.
Wymierzył jeden celny cios w szczękę awanturnika, po czym ten osunął się na ziemię w akompaniamencie zębów stukających o podłogę.
Kompani pospieszyli na pomoc obitemu towarzyszowi.
Bijatyka była nierówna gdyż zawadiacy ruszyli na przybłędę z nożami.
Kolejnemu zdecydowanym chwytem złamał rękę  i rzucił nim w stronę drzwi  niemal  ich  nie wyłamując.
Drugi w tym czasie rzucił się na niego z nożem i wbił mu go dość płytko w ramię.
Szybkim ciosem w ucho zdezorientowal przeciwika i wyrwał mu nóż który po chwili trafił w oko swego właściciela.
Delikwent z krzykiem uciekł z oberży.
Trzeci niemilec widząc rozwój wydarzeń zrezygnował i ulotnił się z miejsca zajścia.
Bójka potoczyła się ekspresowym tempem i Orik mógł znów cieszyć się czasem dla samego siebie.
Siadł więc znowu przy barze i wrócił do poprzedniej czynności.
Karczmarz rzucił mu ostre spojrzenie, sami zaczęli a ja się tylko broniłem odpowiedział mu zwycięzca potyczki.
-Słyszałem że banda czarnych diabłów była w tym mieście, jeszcze gdzieś się tutaj kręcą czy ruszyli dalej, zapytał właściciela.
-Przejeżdżali przez to miasto ale przenocowali tylko raz w tawernie Olafa, ruszyli dalej trzy dni temu w kierunku Nutereth, usłyszał oczekiwane informacje.
Nie było mu dane w spokoju topić swych smutków w wódce, przysiadła się do niego pewna latawica.
-Ładnie sobie z nimi poradziłeś, nawet się przy tym nie spociłeś, pochwaliła go panienka nie kryjąc zainteresowania.
-Nie jestem zainteresowany, odpowiedział jej szorstko.
-Daj mu spokoj Mira, to nie jest ktoś komu chcesz zawracać głowę powiedział gospodarz.
J-estem dużą dziewczynką tato a ten pan wydaje być porządnym i ułożonym człowiekiem, szczebiotała dalej nie dając mężczyźnie spokoju, ojciec dziewoi machnął na to ręką.
Była kobietą dość pospolitej urody ale nie można było odmówić jej pewnego uroku.
Ciemne włosy, zielone oczy, figurę miała nienaganną i bił od niej wigor młodości.
Orik był poirytowany, wiedział że kobieta nie pragnie jego a jedynie pożąda aury nieustępliwości jaką wokół siebie roztacza.
Rzeczona młódka gustowała we wszelkiego rodzaju zawadiakach w okolicy z czego dobrze zdawał sobie sprawę.


Zmęczony paplaniną w końcu wstał i udał się do wynajętej izby.
Wycieńczony podróżą zaponmniał zakluczyć za sobą drzwi.
W nocy odwiedził go nieoczekiwany gość.
Słysząc skrzypienie drzwi zerwał się z łóżka i przyparł intruza do ściany.
Okazala się nim córka karczmarza której zebrało się na amory.
Niezrażona zaczęła ściągać mu koszulę nocną.
Ten przestał się wzbraniać i rzucił ją na łoże. 
Noc ta była niezapomniana zarówno dla nich jak i dla sąsiedztwa.
Trzeszczenie lóżka i jęki niosły się po całym budynku.

Nastał świt, przegonił nachalną dziewkę z pokoju i wstał.
Czas ruszyć dalej.
Opuścił karczmę oddając wcześniej klucz karczmarzowi.
Udał się w kierunku bramy, jednak w pewnym momenci drogę zastąpili mu ci sami głupcy którzy zaczepili go dzień wcześniej ale teraz było ich więcej bo aż sześciu.
-Jeszcze wam mało, zapytał rozbawiony.
-Ty bezczelny śmieciu, przyda ci się nauczka, wrzeszczał do niego szczerbaty pechowiec.
Ruszyli na niego wszyscy na raz, jednak miał on dość przepychanek z idiotami.
Rothadas, wypowiedział zaklęcie z nieskrywanym znużeniem.
Ciała śmiałków zaczęli gnić i się rozpadać, kolejny raz użył czarnej magii do której miał coraz mniejsze opory.
Potępieńcze krzyki rozbrzmiały na całe miasto, Orik szybko się ulotnił z miejsca zdarzenia ale przedtem przywłaszczył sobie skromne mieszki swych ofiar.
Straż miejska znalazła jedynie zwłoki wyglądajace na wygrzebane z grobu po długim czasie.
Teraz już osiemnaście  dusz z tysiąca, policzył zadowolony i z niecnym uśmiechem na  ustach opuścił miasto, ruszył w stronę Nutereth.


Po drodze widział wilki żywiące się ludzkim ciałem i bielejące kości na spalonych polach.
Drogami snuli się uciekinierzy z torbami w ktore spakowali co mogli.
Okaleczeni i ranni, baby z dziećmi i niedołężni starcy uciekali przed niebezpieczeństwem które niespodziewanie pojawiło się w ich życiach.
Była to jednak duża odległość do przebycia i musiał zrobić postój we wsi o nazwie Nurra.
A na dodatek po drodze zdechł mu koń.
O dziwo wieś nie została splądrowana czyli najemnicy pojechali drugim traktem.
Co nie znaczy że należała do ładnych, domy były stare a strzechy przegniłe.
Udał się w stronę  jedynej  tawerny w miejscowości.
Część domów była opuszczona, wyłamano w nich drzwi a dobytek zrabowano, właścicieli już tam nie było.
Zamieszkane domostwa były szczelnie zamknięte a po wsi nikt się nie szwendał, żadnych ciekawskich dzieci, wszędobylskich kotów czy upierdliwych starców.
W dybach w centrum tkwił złodziej a raczej jego zwłoki bo z głowy sterczał mu topór
Szedł tak przez tą dziurę zabitą dechami, czując smród biedy i gasnącej ludzkiej nadziei.
W jednej ze zdemolowanych chałup rozległ się  krzyk, w środku grupa rzezimieszków zabierała się za jakąś nieszczęsną kobietę.
Tylko czy opłacało mu się interweniować, ostatnio okazało się to bezcelowe a ocalona kobieta okazała się niewdzięcznicą.
Po chwili namysłu postanowił pomóc damie w opałach.
Wszedł do rozpadającej się  chaty, jego obecność zaniepokoiła gwałcicieli.
W środku trzech pijanych obszczymurów zdzierało ubrania z młodej dziewczyny, nie wyglądała na więcej niż 20 lat.
Ich napuchnięte od wypitej gorzały twarze, przekrwione oczy i wybrakowane uzębienie wywoływały raczej zażenowanie niż gniew.
-Zostawcie panią w spokoju i rozejdźcie się do domów, już dość dzisiaj się nabawiliście, powiedział spokojnie Orik.
-Jaka pani, toż to zwykłe kurwisko jest i to pyskate na dodatek, nie mieszaj się przybłędo, odwarknął jeden z pijaczków.
-Zostawcie ją w spokoju bo porachuję wam gnaty, ostrzegł ostatecznie maruderów.
-Gówno cię to obchodzi, wynoś się stąd bo pożałujesz pokrako, pieklił się dalej ochlapus.
Jeden z jego kolegów w tym czasie rzucił się na przyjezdnego z siekierą  
Ten wykorzystując siłę impetu przewrócił delikwenta łamiąc mu szczękę  i wyrywając siekierę z rąk. 
Wtem trzeci z gagatków ruszył w jego stronę ale szybko skończył z toporkiem w czaszce i osunął się bezwładnie na brudną podłogę, dziewiętnasta dusz do dla pani zaświatów.
-Ty bydlaku cóżeś narobił, jazgotał ostatni ocalały.
-Won stąd i zabieraj to ścierwo ze sobą bo zabiję, odrzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu jednooki obrońca uciśnionych.
Pijaczyna przerażony całym zajściem wziął jeszcze żywego kompana pod ramię i oddalił się z miejsca zdarzenia.
-Nic ci nie zrobili, możesz wstać?
Zapytał niewiastę Orik i wyciągnął do niej rękę.

-T-tak, nie zdążyli mi nic zrobić, odpowiedziała mu kobieta.
-Jak się  jej przyjrzał to wydała mu się całkiem ładna, miała zadbane czarne włosy i brązowe oczy.
-Dziękuję za ratunek, jak cię  zwą?
-Nazywam się Orik a tobie jak na imię panienko?
-Na imię mi Oda, ci trzej zaciągnęli mnie tutaj gdy wracałam  z karczmy gdzie wysłali mnie rodzice po listę zamowień.
-Czy mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę miły panie?
Postaram się pomóc w granicach możliwości.
-Boję się wracać sama do domu po tym wszystkim, czy mógłbyś mnie odprowadzić?
-Zgoda tylko weź mój płaszcz i się okryj, twoje ubrania są w strzępach.
Odprowadził dziewkę pod sam dom, szli w ciszy ale nie był pewien czy to przez jej nieśmiałość czy zwyczajnie się go obawiała jak większość ludzi.
-Może przenocujesz u nas i zjesz z nami, już się ściemnia a wypadało by ci jakoś podziękować.
Orik właśnie robił się głodny więc nie odmówił.
Wprowadziła go do zadbanego jak na tą norę domu.
W środku wytłumaczyła rodzicom co zaszło i co zrobił dla niej.
-Dzięki ci panie, nie wiem co byśmy poczęli jakby Odzie się coś stało, powiedział ojciec pannicy.
-Nazywam się Fed a to moja żona Rita.
-Akurat Rita kończy robić kolację, zjedz z nami.
Pani domu podała gulasz, Orik dawno nie dostał tak dobrego jadła, przypomniało mu to  kuchnię jego matki i siostry.
Szybko spałaszował całą porcję a potem dwie dokładki.
-Skąd przybywasz Oriku, jeśli można spytać.
-Pochodzę ze wsi Virest pod Valrac zresztą ona i tak już nie istnieje.
-A coż takiego się stało?
-Moja wioska padła ofiarą pewnej bandy maruderów, tylko ja przeżyłem.
-Dziwne bo jakiś czas temu przez naszą osadę przejeżdzał jegomość który również twierdził że  jest jedynym ocalałym z tej miejscowości.
Pomimo faktu że rozmowa zmierzała na ciekawe tory to przybysz poczuł się senny i stracił przytomność,  dziwne bo wcześniej nie był tak mocno zmęczony.
Obudził go ból w trzewiach i nodze, u swych stóp ujrzał kałużę krwi.
W jego brzuchu tkwił zardzewiały nóż a z prawej nogi zerwano mu skórę.
Wisiał nabity na hak jak świnia którą sam nie tak dawno temu ubił.
Obok wisiały jeszcze inne, częściowo już zjedzone zwłoki.
Znamię śmierci zapiekło wywołując silny ból a jego rany błyskawicznie się zagoiły.
Gospodarz domu ostrzył w tym czasie nóz odwrócony do niego tyłem, nucił jakąś nieznaną mu pieśń ludową.
Ogarnął go gniew, owładnęła nim żądza krwi.
Bez większego trudu zerwał więzy pętające mu ręce i zszedł z haka.
Skręcił karka Feda ale nie przyniosło to ukojenia jego pragnieniu mordu.
Wtedy rozległ się krzyk, żona zobaczyła co spotkało jej małżonka.
Chwycił tasak i rzucił nim w jej stronę, jazgot ustał.
Dwadzieścia jeden dusz zebranych, pomyślał patrząc na zwłoki właścicieli.
Została jeszcze niewdzięcznica którą ocalił przed zgwałceniem.
Smacznie spała w swoim łóżku, delikatnie zaniósł ją do rzeźni i mniej delikatnie  nabił  na  hak na którym sam przed chwilą dyndał.
Przebudzenie było dla niej straszne, ciała jej rodziców leżały na podłodze a planowany obiad stał przed nią z  nożem w dłoni.
-Dobry wieczór śpiąca królewno, wybacz za pobudkę ale poczułem się samotny.
-Najpierw zajmę się twoimi rodzicami, w końcu muszę odpłacić się za tak dobrą gościnę,     powiedział i nabił jej ojca jeden z haków.
-Oda zaczeła krzyczeć i wzywać pomocy ale w tej wsi każdy pilnuje swojego nosa i nikt nie przyjdzie jej na ratunek.
-Coś ty zrobił mamie i tacie, powinieneś już nie żyć po tej ilości ziół którą mama dodała do twojego talerza.
Biadoliła, krzyczała, błagała ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
Zabrał się więc do pracy.

Zerwał ze zwłok ubranie i przy pomocy noża zaczął zdzierać z nich skórę, poczuł zadowolenie a na jego twarzy zagościł uśmiech.
Rozciął brzuch i wnętrzności wypadły na podłogę wydając przy tym głośne mlaśnięcie.
Następnie ściągnął truchło z haka i rzucił je na stół, przy użyciu tasaka zaczął ciąć je na kawałki.
Na koniec zdarł mięso z kości i obtoczył w soli.
Z ciałem matki uczynił tak samo.
Przyszła kolej na ukochaną córkę małzeństwa kanibali.
-Błagam, nie zabijaj mnie, zrobię co zechcesz.
-A więc zgiń dla mnie, powiedział z szerokim uśmiechem na ustach.
Poderżnął jej gardło a z jej ciałem zrobił to samo co chwilę wcześniej z jej rodzicami.
Teraz juz dwadzieścia dwie dusze.
Spakował mięso do grubych płociennych worków i załadował na powóz do którego zaprzągł jedynego konia którego znalazł.
Samo gospodarstwo okazało się puste, wszystkie zwierzęta poza jednym dawno zjedzono
Bóg jeden wie ile osób zjadła ta rodzina kanibali.
Udał się w końcu tam gdzie zamierzał na początku a więc do karczmy.
Nie chciał nocować na tej upiornej farmie, w domu śmierdziało śmiercią.
-Karczmarzu, poproszę strawę i nocleg.
-Mam też trochę mięsa do sprzedania.
-Pokaż co tam masz.
Położył ciężkie worki przed oczami właściciela a ten rzucił na nie okiem.
-A więc wołowina, dobrze odkupię ją od ciebie.
-Dam ci za to 15 srebrników i nocleg za darmo.
-Zgoda, powiedział i wziął klucz.
A więc na coś przydało mu się zabicie familii kanibali.
Zmęczony udał się do wynajętego pokoju na piętrze i zamknąl od środka drzwi, dość już mu było niespodzianek na dziś. 
Zdjął ubrania i okrył się pierzyną.
Zapadł w głęboki sen.

Stał pośród drzew przypominających jabłonie jednak zamiast jabłek owocowały ludzkimi sercami.
Niebo było czerwone i padała z niego padała krew.
W krwawym sadzie krzątała się śmierć zrywając serca z drzew i zbierając je do kosza z kości.
Spojrzała na niego i przywitała się.
-Witaj Oriku, widzę że nie próżnowałeś i dałeś już mi trochę dusz.
-Jednak nadal to zaledwie początek twojej drogi.
-Oszukałaś mnie, nie zdołałem ocalić mych bliskich, kłamliwa suko oddaj mi duszę.
Piętno zapiekło go znowu i poczuł straszliwy ból przez który aż przyklęknął.
-Miałam dać ci drugie życie i siłę, spełniłam twoje życzenie a o niczym więcej nie było  mowy.
-Uwierz mi, nie chcesz robić mi na złość, nasza współpraca może ci przynieść wiele korzyści.
-Jak pewnie sam zauważyłeś obecnie nie da się ciebie zabić, musisz wykonać zadanie którego się podjąłeś, nie pozwolę ci umrzeć dopóki tego nie zrobisz.
Zrezygnowany uległ i porzucił pomysł sprzeciwiania się woli pani zaświatów.

Obudził się zlany potem 
Był rozgoryczony, w jego sercu płonęło pragnienie zemsty ale nie mógł póki co nic zrobić przeciwko samej śmierci a i ona jego nie mogła ukarać póki wypełniał swoje zobowiązanie.
Ubrał się, spakował i zszedł na dół.
Było już południe, pora obiadowa.
-Witajcie karczmarzu, dajcie jadła i piwa.
Gospodarz nalał więc mu kufel piwa i miskę zupy, nie wyglądała może specjalnie apetycznie ale pachniała znośnie.
Zabrał się więc do jedzenia, o ironio ludzkie mięso podane w domu kanibali smakowało lepiej.
Chociaż nie miał specjalnie powodu do narzekań, codziennie widywał zwłoki ludzi zmarłych z głodu.
Szybko skończył posiłek i popił go piwem, było znośne chociaż w jego rodzinnej karczmie serwowali lepsze.
-Dziękuję za strawę gospodarzu.
-Słyszałem że ocalały z masakry w Virest tędy przejeżdżał, wiesz może coś na ten temat?
-Ano był tu taki jeden, chyba nazywał Lares, Leser czy jakoś tak.
-Ale to było już parę tygodni temu, nie zabawił tutaj długo.
-A wiesz może dokąd się udał?
-Niestety tym się nie chwalił ale był dziwnie spokojny jak na ocalałego z rzezi.
Orik podziękował za gościnę, opuścił wioskę i ruszył dalej w pogoń.

Tropił niesławną zgraję przez kilka następnych dni lecz gdy myślał że już ma ich w zasięgu ręki rzeka na jego drodze wystąpiła z koryta blokując mu przejście.
Zdecydował się ruszyć do stolicy prowincji Norgaal, lecz po drodze większość ludzkich siedlisk złupili i zniszczyli bandyci, bractwo niebieskiej gwiazdy albo wytępiła plaga.
Zdecydował się zanocować w opuszczonej chatce drwala którą ujrzał z dala od obecnej zawieruchy.
Zaprowadził konia do starej stajni a sam udał się do środka domu.
Wnętrze prezentowało się nienajgorzej jak na obecne czasy, łózko nie zostało jeszcze pożarte przez korniki a więc właściciel uciekł względnie niedawno, ciekawe co go spłoszyło.
Rozpakował swój skromny dobytek i poszedł zebrać drewno na opał.
W lesie było cicho i spokojnie, o dziwo nie natrafił na żadnych martwych uciekinierów zamiast tego znalazł kilka dorodnych grzybów poza gałęziami.
Wrócił do przytulnej chatki i zabrał się do rozpalania ognia.
Drewno było delikatnie wilgotne i nie chciało się z początku zająć płomieniem.
W końcu po kiku próbach udało się, ciepło rozeszło się po domu.
Orik postanowił ugotować sobie kolację, poszedł nabrać wody ze studni aby obmyć grzyby na gulasz.
Oprawił wczesniej upolowanego królika, wrzucił do kociołka z zebranymi grzybami i paroma warzywami po czym zawiesił kociołek nad ogniem i zaczął gotować.
Za oknem usłyszał jakiś szelest, wyszedł sprawdzić któż to hałasuje w tym odludnym miejsce trzymając miecz w pogotowiu.
Pokaż się, głośno powiedział do intruza czającego się w krzakach.
Z haszczy wyłoniła się smukła postać o spiczastych uszach, elf.
-Nie spodziewałem się zobaczyć kiedyś jednego z was, myślałem że pogromy wytrzebiły was w tym królestwie, rączki trzymaj w górze żebym je widział .
-Nie mam złych zamiarów, chciałem tylko się ogrzać, odpowiedział długouchy.
-Mam nienajlepsze doświadczenie jeśli chodzi o nieznajomych.
-Ktoś ty i skąd przybywasz?
-Na imię mi Obomar, poluję w tej okolicy ale w lesie czai się coś złego, czułem spojrzenie czegoś niebiezpiecznego na swoich plecach.
-Jakoś mnie nie przekonałeś, nie powinieneś się raczej bać ludzi i uciec po tym jak mnie zobaczyłeś?
-Pogromy były dawno a ja sam nie cierpiałem szykan ze strony ludzi, wychowywałem się z dala od cywilizacji.
-Chcę po prostu przenocować w bezpiecznym miejscu bo w lesie cos mnie śledziło  i nie chcę o tej porze wracać sam do wioski.
-Zebrałem trochę grzybów i upolowałem dwa zające, mogę upichcić coś dla nas obu.
-Nie chcę  twojego jedzenia, jeśli chcesz tu przenocować to broń zostawisz w stajni, inaczej ty skończysz w garnku, odrzekł twardo Orik.
-Dobrze, zgadzam się na twoje warunki tylko nie każ mi spać w tym lesie, powiedział z desperacją elf.
-A więc właź, pogadamy jutro.
W środku człek dokończył gotować i zjadł kolację, nadal był mocno nieufny do nieoczekiwanego gościa ze względu na swoje dotychczasowe przejścia.
-Obomar także przyrządził sobie strawę ale szybko poszedł spać w przecwieństwie do Orika który miał problem z zaśnięciem.
W środku nocy usłyszeli wycie zdychającego łosia.
Obaj w pośpiechu się ubrali i poszli sprawdzić co się dzieje.
Na skraju lasu zobaczyli wysoką rogatą postac o skórze w kolorze drewna i brodzie z mchu.
Był to leszy jedzący swą ofiarę żywcem.
Spojrzał na nich, głośno ryknął i ruszył w ich stronę.
Orik chwycił miecz i ruszył mu na przeciw, z całych sił zamachnął się celem ścięcia łba bestii ale wysłużony miecz się złamał przy uderzeniu, skóra tego stworzenia była bardzo twarda.
Elfi przebysz próbował strzelać z łuku do nieproszonego gościa.
Wtedy zdecydował się po raz kolejny użyć zakazanej magii.
Rothadas! krzyknął jednak drewniane ciało potwora nie zaczęło gnić.
Gehennam ignis! ogień spalił zaledwie mech porastający leszego.
Malum sanguinem! wyrecytował niebezpieczna inkantację przez brak innych opcji ubicia maszkary.
Przed oczyma ukazała mu się krwistoczerwona mgła a paznokcie zmieniły się w szpony.
Jakby zasnął a gdy się ocknął był cały w zielonej krwi ducha lasu.
Ciało leszego było rozerwane na strzępy, dwadzieścia trzy dusze.
Ovomar patrzył przerażony na scenę która rozegrała się przed jego oczami.
-J-jak to zrobiłeś, kim ty jesteś u licha?
-Kimś kogo lepiej nie drażnić.
Elf nie miał więcej pytań.
Ubrania były do wyrzucenia, krew leszego była cieżka do zmycia i okropnie cuchnęła.
Orika czekało sporo szorowania.
Gdy doprowadził się do porządku poszedł dalej na spoczynek.

Po raz kolejny w snach zobaczył zaświaty ale na tronie z czaszek zamiast śmierci siedział kto inny.
Muskularny starzec o złotych oczach rozkoszował się ludzkimi sercami nie zważając na posokę cieknącą po jego brodzie.
Wokół tronu tańczyły szkielety i gnijące zwłoki ku uciesze krwawego starucha.
-Witaj śmiertelniku.
-Kim jesteś, gdzie jest śmierć?
-Mam wiele imion, jedni nazywaja mnie ojcem burzy, inni panem stwórcą.
-Jestem tym kogo uznajecie za boga synku.
-Moja ukochana jest teraz zajęta, z reguły to ona tutaj siedzi bo ja zajmuję się czym innym.
-Ciekawy z ciebie człowiek Oriku, nie każdy może użyć zaklęcia złej krwi.
-Mój dziadek podobno parał się czarną magią może stąd moje uzdolnienie w tej dziedzinie.
-Ach tak stary Velir, bardzo lubił towarszystwo demonów, do tego stopnia że z jedną demonicą spłodził syna.
-Jak to możliwe, ojciec mi opowiadał że babcia zmarła w trakcie porodu.
-Twoja babka nadal żyje, po prostu odeszła po urodzeniu twojego tatka.
-W twoich źyłach płynie krew demonów, chociaż już rozwodniona.
-Co to dla mnie oznacza?
-Znaczy to tyle że czarna magia nie odbierze ci tak szybko rozumu co zwykłym ludziom.
-Widziałem że połamałeś miecz na tej pokrace więc dam ci wskazówkę gdzie znaleźć nowy.
-Udaj się do osady Migasil, w tamtejszej krypcie pochowano wielkiego wojownika razem z orężem.
-Czemu mi to mówisz, nie masz powodu żeby mi pomagać.
-Zaciekawiłeś nie tylko moją lubą ale też i mnie więc chcę ci dać możliwość się wykazać a teraz odejdź.
Oznajmił bóg kończąc tym samym rozmowę.

Wstał dla odmiany wyspany, w izbie unosił się aromat grzybów i mięsa.
-O wstałeś już, chcesz trochę? powiedzał jegomość o spiczastych uszach.
-Nie dziękuję, zjem słoniny.
Tak więc panowie zjedli śniadanie a Orik zdecydował wypytać swojego gościa.
-A więc skąd jesteś i co tutaj robisz?
-Pochodzę z osady za tym lasem a poluję w okolicy regularnie, ten leszy tropił mnie przez dłuższy czas albo szedł za zapachem tego jelenia ale to już bez znaczenia.
-Wiem że nie powinienem prosić ale czy poszedłbyś ze mna do mojej wioski, nie wiem czy w lesie nie czyha jeszcze jeden taki stwór.
-Nie nie powinieneś i odpowiedź brzmi nie, idź sam. odpowiedział Orik
To był koniec konwersacji, elf szybko zabrał swoje rzeczy i opuścił chatę.

Orik uczynił tak samo jak elfi przybysz i ruszył na poszukiwania oręża o któym mówił wszechmocny brodacz.
Wierzchowiec na którym podróżował był już stary i wiadomym było że długo już mu nie posłuży, ledwo dojechał do swego celu.
Osada Migasil była miejscem kultu, stał w niej okazały kościół, jak na tą brudną krainę mozna by go nawet uznać za piękny, popękane witraże dawniej byly dziełem sztuki.
Drzwi świątyni były bogato ozdobione wizerunkami świętych.
Wieś nie wyglądała tak paskudnie jak poprzednie które spotkał na swojej drodze, zapewne dlatego że mieścił się tutaj posterunek inkwizycji białej magii.
Jego pojawienie się nie wzbudziło miłych odczuć, mieszkańcy wsi nie zaatakowali go wprost jednak mógł odczuć niechętne spojrzenia ludzie obrzydzonych jego widokiem.
Wędrowiec jednak nie zważał na zdanie innych ludzi, nic nie mogło stanąć mu na drodze, wszystko co mu przeszkadzało był skłonny zdeptać i zniszczyć.
Po dobroci w jego sercu został zaledwie cień, wiara w świat i ludzi dawno w nim zwiędła. 
Pod gospodą zaczepiła go pewna ślepa staruszka.
-Hej młodzieńcze podaj rękę to przepowiem twoją przyszłość.
Znudzony Orik się zgodził i podał jej dłoń.
-Widzę świetlaną przyszłość, piękny dom, ciężarną żonę i gromadkę dzieci.
-Widzę bogactwo i szczęście, obfite plony i wieczne zdrowie.
Roześmiał się słysząc przepowiednię starej baby i rzucił jej jednego srebrnika.
W karczmie odmówili mu pokoju, nie był szczególnie zaskoczony.
Podążył więc wprost do miejsca docelowego.
Zsiadł z konia i przywiązał go w małej stajni przy kościele.
Drogą zastąpił mu jeden z paladynów.
-Nie wpuszczamy do środka byle kogo a ty mi nie wyglądasz na pielgrzyma.
-Chciałbym się pomodlić w krypcie za dusze bohaterów i złożyć ofiarę, znalazłem ukojenie w świetle boga i chciałbym kroczyć drogą prawości.
-Jakoś ci nie wierzę, twoja aura nie zwiastuje nic dobrego, z twej duszy unosi się fioletowa poświata i śmierdzi od ciebie trupem, jesteś na krawędzi dobra i zła, w ogóle nie powinno cię tutaj być. 
-Daj szansę zbłąkanej duszy dostąpić rozgrzeszenia, nie spychaj mnie w przepaść mroku.
-NIe rozumiesz co się do ciebie mówi, wynoś się stąd albo ci pomogę, syknął poirytowany sługa boży.
-A więc nie udało się sprawy rozwiązać dyplomacją.
Rozpruł trzewia paladyna gołymi rękami, rozbudzona demoniczna krew zwiększyła jego brutalna siłę.
Nieszczęśnik nosił niestety jedynie lekki pancerz który nie był w stanie go ochronić.
Orik otworzył wrota starej katedry.
W środku było pustawo, wiernych nie było wcale a przy wielkim posągu boga stał jedynie stary kapłan.
Zbliżył się do niego i kapłan szybko wyczuł jego obecność i obrócił się w jego stronę.
Był ślepy a jego martwe oczy były koloru szarego.
-Kim jesteś, jakim cudem Dirk cię wpuścił?
-Jestem wyjątkowo przekonujący, którędy do krypty?
-Nie wierzę ci, zaraz zawołam paladynów, śmierdzi od ciebie złem, odejdź stąd krzyczał przerażony klecha.
-Ucisz się, odrzekł Orik złapał kapłana za twarz uniemożliwiając mu krzyk.
-Zaprowadzisz mnie do krypty albo rozłupię ci czaszkę i zrobię z niej miskę.
-A teraz bez krzyków, kiwnij głową jeśli rozumiesz co do ciebie powiedziałem.
Puścił twarz wielebnego a ten posłusznie kiwnął głową.
-Krypta jest pod ołtarzem, musisz tylko go przesunąć.
-Widzisz to nie było takie trudne.
Orik podszedł do ołtarza i przesunął go jak powiedział ksiądz.
Przejście stanęło otworem i jego oczom ukazały się  schody na dół.
-Cat oculos, wypowiedział zaklecie a ciemności pojaśniały.
Ruszył na poszukiwania miecza po ktory wysłał go bóg.
Na dole spoczywały ciała kapłanów i paladynów, w centralnej części dużej sali spoczywała kamnienna trumna bohatera, lord Enoch zasłynął w trakcie polowań na heretykow i czarnoksiężników dwa stulecia temu.
Na jego trumnie spoczywał stary miecz.
Wyglądał inaczej niż to sobie wyobrażał wędrowiec, ostrze było ciemne, miejscami czarne jakby strawione przez ogien, klinga była koślawa i wygladała raczej na nieudany miecz czeladnika kowala a nie sławny oręż z legend.
Orik podniósł przedmiot swoich poszukiwań.
W jego głowie rozległy się krzyki mordowanych i szepty demonów.
-Kto jest na tyle głupi aby brać mnie w swe ręce, jam jest Savil szpon szalonego boga.
Aura broni była potężna i przyćmiła jego umysł, uklęknął na zimnej podłodze grobowca.
Z  trumien zaczęły wyłaniać się zwłoki dawno pogrzebanych.
Dusze mieszkańców były zadowolone z nieoczekiwanych odwiedzin.
-Przyjście tutaj było błędem śmiertelniku, zostaniesz pogrzebany razem z nimi.
Powiedział demon a ostrze miecza zaczęło dymić.
Ożywione zwłoki zaczęły zbliżać się do Orika a on wciąż klęczał na zimnej podłodze.
Nie był pewien czy bóg go oszukał czy wystawił na próbę.
-Nie mam już duszy którą mógłbyś spętać ani życia które mógłbyś mi odebrać demonie.
Uśmiechnął się i wstał gotów do rozprawy z nieumarłymi.
-Niemożliwe, jak zwykły człowiek może być w stanie oprzeć się mojej mocy.
-Twoja aura nie powinna mieć takiego koloru, jakim cudem jeszcze chodzisz po tym świecie.
-Zamilcz i przestań przeszkadzać krzywy mieczyku, zakończył monolog czarta Orik.
Miecz pojaśniał fioletowym ogniem.
Szybko rozprawił się z umarlakami
Jęki i krzyki dobijanych nieumarłych rozległy się w całej wiosce.
-Pięć trupów a wiec dwadzieścia osiem dusz.
Opuścił kryptę ale na górze już roiło się od inkwizytorów.
Było ich dwunastu nie licząc ślepego wielebnego.
Bez ostrzeżenia ruszyli na niego.
Pozbawiony wyrzutów sumienia zaczął krwawą defensywę.
Odcinane głowy i kończyny turlały się po podłocze świątyni, okazałe bryzgi zdobiły stare freski.
W świątyni słychać było szaleńczy śmiech.
Wieśniacy zebrali się u wrót i ujrzeli makabryczny widok.
Cała załoga świątyni leżała rozczłonkowana na podłodze a witraże i ściany obryzgane były krwią. 
Jeden człowiek stał w środku tej masakry z obłąkańczym uśmiechem na twarzy.
Większość mężczyzn z wioski chwyciła widły i siekiery i ruszyła na niebezpiecznego intruza.
Krzyki mordowanych odbijały się echem w kościele a podłoga stała się śliska od krwi.
Pozostali przy życiu mieszkańcy ropierzchli się do domów.
Policzył truchła leżące na ziemi, niektóre były na tyle zmasakrowane że licznie chwilę mu zajeło.
Będzie czterdzieści siedem dusz z tej rzezi, łącznie już siedemdziesiąt.
Orik postanowił splądrować plebanię i skarbnicę kościoła.
Nie było tego wiele, ledwie mała skrzyneczka srebra i trochę prowiantu w spiżarni.
Obmył się w kościelnej łaźni, zimna woda otrzeźwiła jego stępione myśli.
Zaraz po tym opuścił kościoł a przed nim ujrzał wgapioną w niego postać.
Zaciekawiona kobieta o zielonkawej skórze obserwowała całe zajście.
-Czego chcesz, mruknął do niej berserker odpowiedzialny za masakrę.
-Jesteś interesujący, ładnie rozprawiłeś się z tymi wieśkaniami.
-Na imię Leyra, mieszkam tutaj od urodzenia, mój ojciec był orkiem i chłopi zawsze mnie gnębili.
-Czy mogłabym odejść z tobą?
-Uwierz mi, jeśli pójdziesz ze mną to czeka cię marny los, moim tropem idzie zagłada.
-Idę tropem zemsty i niosę śmierć, odrzekł Orik.
-Nie mogę tutaj dłużej żyć, jesteś potężny i wierzę że będziesz w stanie mnie obronić, mieszkańcy tej dziury i tak w końcu spalą mnie na stosie.
-Zostanę twoja żoną i urodzę ci potomka, zaproponowała zielonoskóra.
-Średni ze mnie materiał na męża i ojca, możesz ze mna pójść ale będziesz musiała nauczyć się bronić bo nie będę cię wiecznie niańczyć a na imię mi Orik.
-Zgadzam się Oriku, będę towarzyszyć ci w twej zemście i pomogę ci zniszczyć twoich wrogów.
Obiecała mu pół-orczyca po czym wspólnie się spakowali i opuścili wioskę w obawie przed nadciągającymi posiłkami inkwizycji.
Plotki o jednookim szaleńcu w czarnej zbroi szybko rozeszły się po prowincji.


Xeron był sfrustrowany, widok zagłodzonych dzieci i rodzin zagryzionych przez dzikie zwierzęta stał się jego codziennością.
Spądrowane wsie i spalone pola, kobiety spalone na stosach przez członków sekty błękitnej  gwiazdy śniły mu się po nocach.
Zwlekł się niewyspany z łóżka i podszedł do misy z wodą aby przemyć twarz, spojrzał w lustro.
Był wyjątkowo urodziwym młodzieńcem, bujne i trochę przydługie blond włosy okalały  jego przystojną twarz z której spoglądały piękne niebieskie oczy.
Dołączył do inkwizycji wiedziony głęboką wiarą i zapałem aby ucznić świat lepszym.
Był czwartym synem bogatej rodziny szlacheckiej która wspierała jego ambicję, jego ojciec liczył że to on kiedyś zostanie naczelnym inkwizytorem królestwa.
Jednak ostatnie wydarzenia zgasiłyby zapał w wielu gorliwcach.
Widok rodziców jedzących ciała własnych dzieci czy to co zastał  ostatnio w Migasil.
Połowa mieszkańców wsi wyrżnięta w pień, katedra i krypta zdemolowane.
Tajemniczy jednooki szaleniec spędzał sen z powiek całej inkwizycji.

Xeron postawił sobie za cel wymierzenie sprawiedliwości sprawcy masakry w Migasil.
Ambitny młody paladyn zaczął wypytywać wraz z drużyną we wsiach gdzie widziano szaleńca.
Jednak do jego głównych zadań należało tropienie heretyków, demonów i sekciarzy.
Okazjonalnie inkwizytorzy polowali na handlarzy ziela i stręczycieli.
Czasem inkwizycja spali wieś opanowaną przez plagę a czasem spali czarnoksiężnika, obowiązki inkwizytora nie należą do najprzyjemniejszych i nawet wielu fanatyków religijnych wymięka w trakcie służby.
Głowę  młodego sługi bożego zaprzątały natrętne myśli, od pewnego czasu targały nim wątpliwości i strach
Czy starczy mu siły i determinacji aby postawić na swoim? ta myśl wciąż go prześladowała.
Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi.
-Wyłaź juz, pora na poranną modlitwę, grzmiał kobiecy głos zza drzwi.
Paladyn wywołany podszedł do drzwi i wpuścił zniecierpliwionego gościa do środka.
-Powinieneś już być przygotowany, kuzynie weź naszą pracę na poważnie, fuknęła poirytowana Vesna.
Xeron od dawna czuł do niej miętę ale nigdy nie mógł zdobyć się na wyznanie swych uczuć  a teraz na dodatek był zobowiązany do celibatu.
-Wybacz, zadumałem się nad losem naszego królestwa, wykręcił się troską o dobro państwa.
-Już się ubieram i schodzę na dół, uspokajał swą krewną zgrabną gadką.
Vesna opuściła pokój a Xeron szybko się przyszykował i ruszył za nią.
Schodząc na dół minął klasztornego bibliotekarza.
-Witaj bracie Quintusie.
Quintus tylko skinął głową gdyż za młodu pozbawiono go języka w ramach kary za heretyckie zapędy.
Dotarł do kaplicy w ostatniej chwili bo akurat ojciec Delamir akurat podchodził do ambony.
-Drogie dzieci dzisiaj muszę was poinformować o kolejnej tragedii która nawiedziła naszą kranę.
-Siły zła coraz śmielej sobie poczynają, demony polują na grzeszników, lubieżnicy, hazardziści, obżartuchy i pyszałkowie nie mogą już spać spokojnie.
-Podzielę was na pary i każda para ruszy unieszkodliwić jednego demona, będzie to dla was ostatni test.
-Wykażcie się męstwem i determinacją a dostąpicie boskiej łaski, ruszajcie!
Xeron i Vesna zostali przydzieleni do demona chciwości, zasadniczo nie powinni zostać wysłani jako adepci do takiej ważkiej misji jednak byli uważani za obiecujących i pojętnych uczniów a także ich szlacheckie pochodzenie mogło odegrać w tym pewną rolę.
Był to jednak najmniej znany z celów, stwór polujacy na hazardzistów i skąpców terroryzował metropolię o nazwie Zaxarra.
Kwatermistrz przydzielił im jedynie podstawowe wyposażenie co nie napawało optymizmem w starciu z nieznanym zagrożeniem.
Stara kolczuga i wysłuzona buława dla Xerona były jak policzek dla jego dumy.
Teria dostawał uzbrojenie w nieco lepszym stanie choć też bez rewelacji, średniej jakości kolczuga i solidny utwardzony kaftan ze skóry i wełny a do obrony krótki miecz.
Inkwizycja była zwyczajnie niedofinansowana a obecny król lekceważył jej rolę.
Chociaż marnej kondycji formacji nie pomagało zacofanie kapłanów i zwykła upartość obecnego wielkiego mistrza.
Para paladynów wyruszyła wypełnić swą powinność jednak frustracja Xerona wciąż rosła.

Droga do Zaxarry była kręta i wyboista, drogi tonęły w błocie a w ich pobliżu nader często czaili się zbóje czyhający na handlarzy i co bardziej majętnych podróżnych.
Pospółstwo nieufnie patrzy na członków inkwizycji, pomimo strachu przed sekciarzami niechętnie zwracają się o pomoc do sług bożych.
Bogata niegdyś faktoria handlowa górowała nad zdewastowanym horyzontem.
Wysokie wieże miasta przypominały o czasach świetności regionu, jednak wystarczyło jedno zerknięcie na dół aby pozbyć się złudzeń.
Brudne ulice pełne wychudzonych, brudnych i zawszonych istot które ledwo przypominały ludzi.
Chmary obdartusów żebrały pod sklepami i kościołem, częste pobicia ze strony straży miejskiej i sklepikarzy na nic się zdawały gdyż żebracy zawsze wracali bo głód był straszniejszy niż gniew.
Xeron i Vesna widocznie odstawali od obskórnego krajobrazu i czuli na sobie nieprzyjemne spojrzenia biedoty wlepiającej w nich swe szare iwymęczone ślepia łaknące czegoś więcej od życia.
Vesna czuła się wyjątkowo niekomfortowo idąc zapuszczonymi ulicami wynędzniałej mieściny.
-Ależ tu paskudnie, powiedziała zrezygnowanym głosem.
Miasto przepełniała ciężka atmosfera a aura wielu jego mieszkańców pachniało nieciekawie.
Powolnym krokiem szli w kierunku świątyni, mijając po drodze liczne oznaki zepsucia, prostytutki zżerane przez trąd i dzieci cierpiące na szkorbut.
Świątynia była względnie zadbana, w odróżnieniu od okolicznych budynków nie była cała ubrudzona ptasim łajnem a jej wrota zrobione były z litej stali a nie ze zbutwiałego drewna.

Oboje weszli niepewnym krokiem do świątyni celem zdobycia informacji od lokalnych zakonników.
-Witajcie bracie, jestem Aenthir,jaki jest cel waszego przybycia, spytał młody kleryk doglądający świątyni.
-Przybywamy z misją, mamy zgładzić demona terroryzującego tą ziemię, odpowiedział mu Xeron.
-Ach tak chcecie zabić chciwość, niestety w naszej prowincji rozplenił się hazard i lichwa które przyciągnęły demona, proszę przepędźcie siły nieczyste gdyż nasza świątynia sama sobie nie da z tym rady, już straciliśmy czterech młodych paladynów.
-Od kiedy demon morduje ludzi i ile już było ofiar, zapytał chłodno Xeron.
-Bestia morduje od jakiegoś miesiąca, z początku nie wiedzieliśmy co to w ogóle jest ale gdy zginął któryś chciwiec z kolei to zaczęliśmy nabierać podejrzeń, stwór zabrał już szesnaście istnień.
-Kiedy znaleziono ostatnią ofiarę?
-Wczoraj znaleziono kolejnego nieszczęśnika, jeszcze nie zdążyli go pogrzebać ale widok jest nieciekawy, nie polecam go sprawdzać.
-Niestety musimy poprosić o pokazanie ciała, musimy sprawdzić jak kreatura zabija.
-Ehhh niech będzie ale ostrzegałem was, nie miejcie potem do mnie pretensji, powiedział zrezygnowany diakon.
Kapłan zaprowadził oboje do piwnicy gdzie tymczasowo spoczęło truchło.
Piwniczka była wyjątkowo zadbana i utrzymana w czystości, prawie nie śmierdziało w niej trupem.
Ciało przykryte było starą, szarą wełnianą tkaniną aby ukryć widok paskudnych ran przed oczami młodych adeptów.
-Odkryj ciało Aenthirze.
Niechętnie zrobił to o co go poproszono ukazując ich oczom zmasakrowane ciało.
Brak było kilku palców u rąk, zapewne były na nich pierścienie, szczęka była wyłamana i brak w niej było kilku złotych zębów, jedno z uszu było rozerwane przez brutalne usunięcie z niego kolczyka.
Potwór bardzo lubi złoto, prawdopodobnie nawet bardziej niż lubił je denat.
-Bestia objawia się w snach ofiar kilka dni przed nadejściem, ostatnim który skarżył się na koszmary z bestią wyrywającą mu zęby jest chciwy kupiec Lukar, obecnie strzeże go dwóch inkwizytorów i mag światła, objaśnił kleryk.
-Także będziemy go dzisiaj pilnować, niech ktoś nas zaprowadzi do domu tego człowieka, zażądał Xeron.
-W porządku bracie, Caramon was zaprowadzi, Caramonie odprowadź tą dwójkę do grzesznika, wspomogą nasze starania.
-A więc chodźcie za mną, wasza pomoc będzie nieoceniona, rzekł przewodnik do dwójki przybyszy.
Czekała ich kolejna wycieczka bo paskudnych ulicach miasta, jednak obyła się ona bez zbędnych atrakcji i nieoczekiwanych zaczepek.
Dom Lukara był wyjątkowo okazały jak na miejscowe parszywe standardy, sam kupiec cieszył się nieciekawą opinią, klienci mieli go za chciwego buca i bezwględną pijawkę.
Jeśli by popytać sąsiadów to przynajmniej kilku cieszyłoby się z jego losu.
Wewnątrz śmierdziało kadzidłem i źle przechowywanym mięsem, ot zwykły zapach domu nowobogackiego kupczyka.
Sam zainteresowany ani myślał zmienić swoje postępowanie ani też nie czuł że jest w jakiś sposób winny.
Xeron od samego początku gardził tym człowiekiem i myśl że będzie musiał bronić tego łajdaka wywoływała u niego dyskomfort.
-Spocznijcie państwo, jestem Lukar ale to pewnie już wiecie, dziękuję  za waszą protekcję  cni paladyni, może herbaty?
-NIe dziękuję, odmówił nieprzyjemnym tonem Xeron a  Vesna poprosiła jedynie o dzbanek przegotowanej wody.
-W takim razie może szynki albo cytrusów, bardzo dobre naprawdę polecam, ponoć dobre na zdrowie.
-Naprawdę podziękujemy, odpowiedział beznamiętnie młody paladyn.
Gospodarz jeszcze kilka razy próbował namawiać swych strażników na poczęstunek i usiłował ich na siłę zagadywać lecz bez skutku bo oboje czuli do niego odrazę.
W końcu zapanowała niezręczna cisza która ciągnęła się aż do nocy
O północy dorobkiewicz położył się spać z racji późnej pory jednak Xeron i Vesna  nie mogli uczynić tak samo.
Kiedy niegodziwiec udał się na spoczynek para inkwizytorów w końcu mogła swobodnie porozmawiać.
-Obleśny typ, obłudny i zakłamany, cuchnie od niego tytoniem i winem, słyszałam już  kiedyś o nim, na boku zajmuje się lichwą i nalicza sobie nieludzki procent od pożyczek, kilka osób popełniło samobójstwo bo zabrał im dorobek życia a my musimy go ochraniać, Vesna nie kryła niezadowolenia takim stanem rzeczy.
-Taka nasza rola, droga sługi bożego nie będzie wiecznie usłana różami i ludźmi dobrej woli, naszym obowiązkiem jest eksterminacja demonów a jeden z nich właśnie poluje na takich grzeszników jak on.
-Tacy jak on powinni spłonąć w piekle Xeronie i dobrze o tym wiesz.
-Nie nam o tym decydować, nie jesteśmy sądem a jedynie ramieniem sądu i sprawiedliwości, my nie wydajemy wyroków, my je jedynie wykonujemy, nie zapominaj o tym, twardo postawił sprawę Xeron.
Siedzieli tak jeszcze przez jakiś czas ale Vesna w pewnym momencie przysnęła na co jej kuzyn nie zwrócił specjalnej uwagi, należało jej się trochę odpoczynku.
Kiedy oni siedzieli zaraz obok sypialni kupca na piętrze to drzwi na dole pilnowało dwóch paladynów z lokalnej katedry aby maksymalnie zabezpieczyć dom przed atakiem demona.
W środku nocy rozległ się charkot na dole, ciężko stwierdzić czy ktoś się zadławił czy ktoś  był mordowany.
Xeron obudził swą kuzynkę i poszedł na dół sprawdzić co się dzieje ale widok nie był zbyt ciekawy.
Obaj strażnicy nie żyli a ciało maga lezało w kawałkach na stole w kuchni.
Stwór pożerał w tym czasie złotą zastawę kupca, bestia wyglądała wyjątkowo pokracznie.
Wysoka blada postać o kształcie okaleczonego człowieka, zamiast ubrań owleczona złotymi łańcuchami i monetami na rzemykach, z oczu nie spoglądały jednak oczy a na ich miejscu tkwiły dwie złote monety.
Paskudna twarz nie miała nosa a z obrzydliwych i poranionych ust wystawały koślawe  złote zęby.
Szkaradztwo nie nosiło ubrań a na jego wielkich dłoniach o długich, szponiastych palcach można było ujrzeć pierścienie i sygnety różnego koloru, z różnego tworzywa i o różnych ozdobach.
Bestia nie oszczędzała postronnych a widocznie żywiła się biżuterią i drogocennymi naczynami.
Powoli pożerała złote talerze i sztućce jakby kawałki metalu wcale nie raniły jego zdeformowanych ust.
Po zjedzeniu zastawy potwór chwycił ozdobny srebny miecz i także zabrał się do jego konsumpcji.
Chrzęst pękającego metalu niósł się po domu ale poza tym było cicho, jakby w sąsiedztwie nie było nawet żywego ducha.
Xeron był przerażony zastaną scenerią. Vesna także była zszokowana tym co ujrzała.
Demon po zjedzeniu wszystkich kosztowności na dole stwierdził że nadeszła pora na danie główne i skierował się w stronę schodów na górę a więc na spotkanie zakłopotanej dwójce.
-Aqua flagelli! krzyknął Xeron i zaczął smagać kreaturę utworzonym biczem z wody.
Paskudztwo jednak parło naprzód nie zważając na otwarte rany wyrządzone mocą zaklęcia.
-Sancta Flamma! probował jednak dalej ale oczyszczający płomień niewiele zdziałał, bestia jedynie się wkurzyła i z potępieńczym rykiem zaczęła biec na górę.
Zaledwie machnięciem ręką zrzuciło Xerona trzaskając przy tym poręcz w drzazgi.
Vesną cisnęło o ścianę prowadząc do jej omdlenia, obstawa kupca okazała się nieskuteczna a jego los przesądzony.
Stworzenie poszło więc pochwycić cel swej wizyty, Xeron szybko wstał z podłogi choć obolały pod upadku.
Nie zdążył jednak bo gdy dotarł na górę bestia już wyrywała serce z ciała wrzeszczącego grzesznika.
To jednak nie wygłądało jak winno wyglądać normalnie a mieniło się złotym kolorem.
Serca chciwców są ze złota dlatego bestia tak bardzo ich łaknie.
Demon rozwarł swe obleśne szczęki i połknął serce w całości 
Xeron nie zdążył zareagować gdyż potwór rozpłynął się w chmurze dymu po zdobyciu celu swego najścia.
Denat  leżał w kałuży krwi a w jego piersi zamiast serca tkwił kamień.
-Jak ja teraz spojrzę przeorowi w oczy, zmartwił się Xeron.
Pobiegł sprawdzić co z Vesną zupełnie jakby dopiero przypomniał sobie o jej istnieniu.
Ta jednak odniosła na tyle poważne obrazenia że nie był w stanie jej ocucić a z jej ust cienką strużką płynęła krew.
Wziął więc ją w swe ręce i zaniósł do świątyni, zdesperowany aby uzyskać dla niej pomoc której tak bardzo potrzebowała.
Xeron zdesperowany pędził do katedry, parę razy niemal wywracając się od własne nogi.
Kopnięciem otworzył wrota świątyni, nie było to zbyt chwalebne posunięcie ale nie mógł się teraz tym martwić.
-Medyka! Ona potrzebuje pomocy! wrzeszczał wniebogłosy młodzieniec.
-Na boga, co jej się stało, od razu widać że ma strzaskane żebra, odłóż ją szybko na pryczy w pokoju chorych. odpowiedział mu kleryk.
Tak więc uczynił a zaraz potem czekał go grad niezręcznych pytań.
-Co się stało chłopcze, co z demonem? pytał zniecierpliwiony wielebny.
-Nie mieliśmy szans w starciu z bestią, to coś w mgnieniu oka zamordowało strózujących paladynów, z maga niewiele zostało.
-Grzesznik nie żyje, demon zabrał jego serce, widocznie chciwcy są obłożeni jakąś klątwą która zmienia ich serca w złoto co przyciąga potwora.
-Zawiodłeś ale przynajmniej przeżyłeś, jednak co do niej nie mam pewności, obrażenia są dość poważne i lepiej żeby przez pewien czas się stąd nie ruszała.
-Musicie ją ocalić, ona nie może cierpieć przez mój błąd, to ze mnie wzięła przykład aby
wstąpić do inkwizycji. błagał przerażony Xeron.
Miłość jego życia leżała przed nim zakrwawiona i poraniona, jej oddech był nierówny 
-Zrobimy co w naszej mocy smarku a teraz zmiataj stąd, wracaj do kwatery głównej i zamelduj co się stało, demon przerzucił się na inne miasto, magiczny gołąb właśnie dostarczył mi wieść że łowca chciwych pojawił się w Tomunel.
Rozmowę zakłócały jęki chorych, w mieście panowała epidemia, ktoś zatruł ujście wody skazując wielu ludzi na śmierć od choroby albo z pragnienia.
-Ruszaj, nie mam czasu na pogaduchy, widzisz co się tutaj dzieje. pogonił młodzieńca opat.
-Nie mogę jej tak po prostu tutaj zostawić, zapłacę za jej leczenie kapłanie.
-Młodzieńcze, nie przyjmę twoich pieniędzy, wyleczymy ją bo to nasz obowiązek a teraz idź, przybądź tutaj za miesiąc.

Orik uczył Leyrę walki mieczem, nie miała prawie żadnej energii magicznej ale za to wykazaywała dużą tężyznę fizyczną i niezrównany zapał.
Zaczynał czuć że jednak jej na nim zależy, jego skamieniałe serce delikatnie zmiękło.
Była podobnie mentalnie okaleczona jak on sam, jej ojciec zginął zabity przez paranoicznych wieśniaków bojących się nieznanego a matkę niedawno zabrała choroba.
Gdyby nie wyruszyła z nim również i ją czekałby marny los.
Razem z nią polował na cel swych łowów, w końcu trafili do miejsca gdzie garnizonowali plugawi najemnicy.
Parszywi żołdacy rozbili obóz w wiosce o nazwie Lanthirra uprzednio pozbywając się mieszkańców, widać było że szlak który przebyli uszczuplił ich szeregi, rannych i zmęczonych zostawiali w tyle często rabując ich dobytek.
Przed wsią  ustawili wiele pali na które nabili mieszkańców.
Na oko była ich około setka, choć plotki mówiły że było ich prawie trzystu.
Orik zaczekał do późnej nocy aż większość z wojaków poszła na spoczynek uprzednio  jednak chowając konie na skraju lasu.
Razem z Leyrą w ciszy zasztyletowali wystawionych wartowników, zaledwie sześć osób.
Korzystając z magii rzucił zaklęcie śpiączki na zgraję bandziorów, nie było to trudne zważywszy na ich zepsute i osłabione dusze które nie wykazały dużej odporności na magię.
Długo rozkoszował się masakrując ciała śpiacych w najlepsze zbrodniarzy, ich jęki pełne bólu, charkot krztuszących się własną krwią były jak piękna pieśń dla jego uszu.
Kompania czarnych diabłów była wyjątkowo różnorodna, gobliny, ogry, orkowie, ludzie, krasnoludy i ludzie, nawet trafił się jeden reptylianin który po śmierci wrócił do swej oryginalnej postaci.
Orik zabrał głowę jaszczuroczłeka jako trofeum.
Leyra równie ochoczo mordowała zapatrzona w swego ukochanego.
Chodzili od domu do domu wyżynając po kolei wszystkich bez wyjatku.
Krwawa schadzka trwała trochę ponad dwie godziny.
Po wszystkim udali się do najładniejszej chałupy w wiosce, najpewniej dawniej domu sołtysa w którym zakwaterował się herszt bandy.
Weszli do skromnej chatki przez stare skrzypiące drzwi budząc przy tym pijanego awanturnika.
Ten zerwał się na równe nogi z krzykiem.
-Ktoś ty, jak tutaj w ogóle wlazłeś, darł się zwalisty mężczyzna o brzydkiej twarzy naznaczonej bliznami.
-Jestem kimś kogo życie zabrałeś i wszystko inne, jestem tym kto zabrał wszystko tobie a zaraz również i życie, twoi kompani nie byli dużym wyzwaniem, jestem trochę rozczarowany.
-Jestem duchem zemsty z Virest, przybyłem po zapłatę, powiedział i przybił obrzydliwca do ściany.
-Ach tak ta wioska, gdyby nie ten szczur Lars to ciężko byłoby nam znaleźć waszą norę, był dość tani zważywszy na fakt że sprzedał własny dom i bliskich.
-A więc to tak trafiliście do mojej osady...
-Gdzie uciekł ten śmieć?
-A skąd niby mam to wiedzieć, zapłaciłem mu i udał się  w swoją stronę a co działo się z nim dalej gówno mnie już obchodziło.
-Skąd w ogóle pomyśl na zrabowanie mojej wsi?
-Plotki mówiły że sołtys ma niezłe srebra rodowe, nie było może tego aż tak dużo ale i tak najazd się opłacił.
-A więc kierowała wami zwykła chciwość, nie warto marnować na ciebie dłużej czasu, zakończył rozmowę Orik.
Połamał ręcę parszywcowi i obdarł go ze skóry, następnie zaciągnął wrzeszczącego niegodziwca przed wieś i nabił go na pal,
Leyra w milczeniu podziwiała starania Orika.
Jego agonalne jęki ciągnęły się aż do rana.
To była już Sto dwudziesta trzecia dusza którą odesłał w stronę śmierci.
Następnie wrócili do chaty która wcześniej zajmował.
Wspólnie usiedli na łożu i wpadli sobie w ramiona, nie zważając na fakt że ich ubrania i ciała bogato pokryła krew wymordowanych.
Szybko zerwali z siebie ubrania i skonsumowali związek nie zważając na fakt że oboje byli umazani we krwi.
I obok jęków umierającego na palu nieszcżęśnika rozległy się jęki rozkoszy.

Raz jeszcze ujrzał śmierć w jej naturalnym środowisku, siedziała znudzona na tronie swego męża ale tego nigdzie nie było widać.
-A więc dokonałeś swej zemsty, znakomicie wypełniasz nasz pakt, gratuluję.
-Jak się czujesz po tym co dokonałeś? zapytała go śmierć.
-Nic nie czuję, wymordowałem to ludzkie ścierwo a czuję jedynie pustkę, jakby to wszystko było na nic, przynajmniej sukinsyny nie skrzywdzą nikogo więcej.
-Gdzie jest twój luby, ostatnio to z nim rozmawiałem.
-Mój ukochany rzadko tutaj bywa, zazwyczaj zstępuje na ziemę aby się zabawić, czasem urządza orgie w zatęchłych miastach albo wdaje się w karczemne bójki.
-Zaiste boskie usposobienie ma twój małżonek, czego ode mnie chcesz?
-Chcę ci zaoferować nagrodę, zjedz jedno z serc, ich smak sprawi ci wyjątkową przyjemność.
-Wolałbym jednak nie, jakoś zbytnio nie przepadam za ludzkim mięsem, odeślij mnie z powrotem jeśli to wszystko czego chciałaś.
Śmierć poirytowana spełniła jego prośbę a sen dobiegł końca.
Nazajutrz łoże było czerwone jakby zamordowano w nim kilka osób.
Namiętna dwójka poszła obmyć swe ciała w pobliskiej rzece, gdzie również dali się ponieść ządzy.
Po wszystkim rozejrzeli się po chacie w której spędzili noc, poza kufrem pełnym złota znaleźli trochę odciętych głów i starą zaniedbaną skrzynię z której słychać było stłumione postękiwanie.
Orik otworzył ją zaciekawiony a ze środka wyłoniła się chuda i pokraczna zielonkawa postać o spiczastych uszach, goblin.
-Uwolniliście mnie, naprawdę zabiliście wszystkich? zapytał zdziwiony chuderlak.
-Tak, wszyscy zginęli, zapłacili mi dług swym życiem a kim jesteś ty?
-Nazywam się Dahmer, ten łajdak schwytał mnie kilka lat temu i kazał warzyć dla siebie gorzałę, nadęty brutal żeby tak marnować mój talent, jestem wybitnym alchemikiem.
-A więc co mógłbyś dla mnie zrobić alchemiku?
-Hmmm, mógłbym na przykład przeszczepić ci oko chociaż potrzebowałbym odpowiedniej gałki ocznej do operacji, oko reptylianina powinno przyjąć kolor twojego oka ale to tylko moja hipoteza, sam musisz zdecydować czy tego chcesz.
-Akurat jeden z członków bandy był reptylem, zgadzam się, wszczep mi oko tej jaszczurki, odrzekł Orik i ruszył do truchła dawcy.
-Daj mi ten czerep i połóż się na łóżko i lepiej łyknij czegoś mocniejszego, to zaboli cholernie mocno.
-Wytrzymam, znosiłem gorsze rzeczy, powiedział butnie pacjent.
Pokraczny naukowiec rozłożył swe narzędzia na stole i opłukał je alkoholem.
-No to zaczynajmy. powiedział i chwycił ostrzy nóz w dłoń.
Wyciął oko razem z mięśniami ocznymi z czaszki jaszczura i wrzucił do krwawego spirytusu.
Następnie rozciął skórę gdzie dawniej było prawe oko Orika i polał ranę specjalną miksturą.
Potem wyciągnął oko ze słoja z alkoholem i zszył je z resztkami nerwów poprzedniego.
Wyszeptał po cichu jakieś zaklęcie po czym rana zaczęła boleć jeszcze mocniej.
Ból jednak mimo że był okropny to szybko minął, operacja zakończona.
-Skończyłem chociaż efekt nie jest taki jak zamierzałem, sam spójrz, powiedział i podał lusterko pacjentowi.
Nowe oko widocznie różniło się od drugiego, czerwono-zielone gadzie ślepie sprawiało że Orik wyglądał jeszcze mniej ludzko niż wcześniej.
-Oko nie przybrało koloru jak oczekiwałem ale wydaje mi się że poza tym wszystko poszło jak należy, wyjaśnił zielonoskóry.
-Jest w porządku. dzięki za pomoc, powiedział uśmiechając się do lusterka.

Para zostawiła pociesznego stworka w spokoju i ruszyła dalej w podróż.
Wędrowali konno przez spustoszony krajobraz, zmarniałe pola i widok spalonych wiosek całkowicie im spowszedniały i przestały wywierać na nich jakiekolwiek wrażenie.
-Gdzie teraz jedziemy kochany? zapytała go Leyra.
-Do mojej rodziny, mój wuj mieszka w mieście Borgal, tam zaczniemy nowe życie i będziemy mogli spokojnie wychować nasze dziecko.
Leyra była brzemienna a jej ciążowy brzuch powoli zaczynał być widoczny.

Skóra Orika zaczynała szarzeć, jego włosy zaczęły płowieć i wypadać a po pewnym czasie zaczęły mu odpadać także paznokcie.
Jego wybrance niespecjalnie to jednak przeszkadzało, Leyra nie zwracała zbytnio uwagi na nieciekawą powierzchowność swego ukochanego.
W przeciągu kilku tygodni na poszarzałej skórze zaczęły pojawiać sie wybroczyny i brzydkie plamy w barwach pomiędzy czerwienią a czernią.
Zupełnie jakby jego ciało gnębiła nieznana choroba, czuł znaczny ubytek sił witalnych, jego umysł stawał się zamglony a myśli bezładne i niewyraźne.
Nudna i męcząca podróż powoli dobiegała końca a na horyzoncie zaczynał majaczyć kształt miasta.
Borgal, stolica wina i poezji, miasto wydawało się mniej zniszczone niż pozostałe ludzkie siedliszcza.
Brama miasta była zamknięta, potężna stalowa krata zasłaniała przejście a przed nią ciągnął się szpaler zwłok nabitych na pal, zapewne złodzieje i szubrawcy innej maści.
Mieścina jawiła się jako ostatni bastion normalności w tej okolicy spalonej ogniem wojny, smaganej zarazą i sterroryzowanej przez sektę antymagicznych szaleńców.
Codziennie pod mury miejskie zbierali się żebracy i uchodźcy uciekający w poszukiwaniu  lepszego życia i poprawy swego losu.
Niewiele z nich jednak zostaje wpuszczonych, pod murami gnije wiele ciał rozrywanych przez kruki, miasto zresztą i tak nie byłoby w stanie przyjąć wszystkich gdyż znajduje się ono na skraju przeludnienia.
Burmistrz Rigaldo cieszy się opinią zimnego i bezdusznego jednak nie sposób mu odmówić sprawnego zarządzania miastem, zezwolenie na budowę katedry inkwizycji poprawiło sytuację w metropolii, prostytutki już nie nagabują przechodniów a bandyci poczynają sobie mniej śmiało ze strachu przed zbrojnym ramieniem sprawiedliwości.
-Nie wejdziemy do miasta ot tak, straże mają zakaz wpuszczania kogo popadnie, będę musiał im pewnie sporo zapłacić, rzekł Orik.
-Wszystko będzie w porządku, załatwisz sprawę jak zawsze, odpowiedziała mu Leyra.
-Obyś miała rację, mam złe przeczucia co do tego miejsca.
Przed bramą przy stole siedziało dwóch strażników sącząc wino.
-Oho, kolejny przybłęda, czego tu szukasz nieboraku, przejścia nie ma chyba że masz glejt, rzekł oschle strażnik.
-Glejtu nie posiadam ale myślę że myślę że za stosowną opłatą da radę wyrobić jakiś dokument umożliwiający dostanie się do miasta, zaczął urabiać wartownika Orik.
-Oj to będzie sporo kosztowało, tryby machiny urzędniczej wolno się kręcą chłopcze.
Orik wyciągnął z sakwy garść srebrników i rozsypał je na stole obok paru pustych butelek wina.
-No no, myślę że jakoś załatwimy sprawę dokumentów.
-Albrecht otwieraj bramę, krzyknął strażnik po czym ciężka krata uniosła się umożliwiając parze dostanie się do środka.
-Wiedziałam że ci się uda, powiedziała z uśmiechem Leyra dając przy okazji całusa swojemu wybrankowi. 
Powoli ruszyli w miasto, wyglądało wyjatkowo normalnie zważywszy na okoliczności.
-Ładnie tutaj, ten cały burmistrz  umie zaprowadzić porządek, przydałoby się więcej takich ludzi, skomentowała zadowolona Leyra.
-Faktycznie  Rigaldo jest skuteczny, ale martwi ludzie u bram tego miasta raczej by go nie pochwalili, odpowiedział jej Orik.
-Ale nie będziemy zaprzątać sobie głowy życiem innych, liczymy się  tylko my moja droga.
Pogonił konia w stronę gdzie rzekomo mieszkał jego wuj jednak w miejscu dawnego warsztatu znajdował się wyjątkowo obskórny burdel.
-A więc stary Elias przepił swój zakład, wymamrotał strudzony wędrowiec.
-Idziemy do gospody Leyra, wujek nie zyje albo skończył w rynsztoku, musimy jakoś sami sobie poradzić.
Przywiązał konia w stajni zaraz obok karczmy i wspólnie spokojnym krokiem weszli do środka.
-Witam, czego ci trzeba wędrowcze? spytał gospodarz.
Właściciel przybytku był starawym mężczyzną z widoczną łysiną na czubku głowy, sprawiał wrażenie poczciwej człeczyny.
-Czołem, jeden pokój z dużym łóżkiem i strawa dla dwojga.
-Mhm, no dobrze. powiedział karczmarz z dziwnym wyrazem twarzy.
-Wyglądasz jakbyś sporo przeszedł młodzieńcze, wszystko w porządku? zapytał Orika staruszek.
-Czemu cię interesuje moje życie dziadku, nie znasz mnie a ja nie znam ciebie. odpowiedział skonfundowany Orik.
-Wiesz, może mógłbym ci jakoś pomóc, widać że życie cię nie oszczędziło.
-Powinieneś mieć kogoś na kogo mógłbyś liczyć chłopcze, wyjaśnił poczciwy dziad.
-Dzięki za troskę ale nie potrzebuję niańki.
Orik był podejrzliwy i węszył podstęp, droga którą przebył mocno skrzywiła jego postrzeganie świata i ludzi.
Leyra w tym czasie w ciszy jadła zupę warzywną i wydawała się niezbyt zainteresowana  tym co mówił karczmarz.
Karczmarz widząc oschłą reakcję Orika dał za wygraną i nie wracał do tematu.
Gospodarz podał mu półmisek z solidną porcją gulaszu i życzył smacznego.
Orik nie spiesząc się zjadł potrawkę i tak samo uczyniła Leyra.
Oberżysta wręczył im klucz do pokoju i życzył miłej nocy.
-Chodźmy do łóżka kochanie, jestem zmęczona. wyszeptała mu Orikowi na ucho.
Poszli więc na górę i zakluczyli za sobą drzwi, jej apetyt na igraszki był nienasycony ale Orikowi to nie wadziło gdyż  również miał pikantny temperament.
Zasnęli całkiem szybko ale ich sen nie trwał zbyt długo.
W środku nocy obudziły ich odgłosy szamotaniny i krzyki.
-Wiemy że ukrywasz czarowników Pardosie! krzyczał mężczyzna o wyjątkowo niskim głosie.
-Ależ ojcze Enochu, to jakieś pomówienia, ja prowadzę zwykła gospodę, ledwo mogę zwiążać koniec z końcem ale nigdy bym się nie posunął do ukrywania heretyków i bluźnierców parających się złą magią. tłumaczył się wystraszony karczmarz
-Nie wierzę ci plugawy kłamco, twoje słowa są równie nieszczere jak twe intencje, święty ogień oczyści twą nieczystą duszę i ten zbrukany budynek. 
-Proszę, mam żonę i dzieci na utrzymaniu, miej litość nie dla mnie ale dla nich, błagam oszczędź mnie.
-NIe zasługujesz na litość, kara jest dla ciebie szansą na oczyszczenie i zbawienie.
-Ignem sanctum, emunda hanc animam maculatam, powiedział inkwizytor a starzec stanął w płomieniach, krzyki niewinnego rozległy się po okolicy.
Orik w tym czasie zerwał się z łóżka i ruszył na dół ale gdy dotarł jedynie co zobaczył to dogasające zwłoki staruszka, magiczny ogień szybko strawił ciało nieszczęśnika.
Leyra na jego polecenie zamknęła się w pokoju na czas potyczki.
Przed karczmą stała pokaźna grupa inkwizytorów, co najmniej dwudziestu uzbrojonych i zaprawionych w bojach.
-Wy pojebani zwyrodnialcy, wycieracie sobie gębę prawem i bogiem a jedynie co niesiecie to ból i śmierć, nie jesteście lepsi od tych których ścigacie. krzyczał rozgoryczony Orik gdyż starzec był jedną z niewielu osób które w ostatnim czasie okazały mu troskę i ciepłe słowo.
Niewątpliwie nie zasługiwał na taki los.
-Kolejny grzesznik, czuję od ciebie zepsucie, z twego ciała unosi się odór mroku, nie zasługujesz nawet na pokutę, twoja dusza trafi wprost do piekła, GIŃ! krzyknął Enoch.
Orik nie czekał na jego ruch i ruszył na niego z mieczem w ręku, z ostrza unosił się fioletowy płomień.
Jednak ostrze nie dosięgło krawego inkwizytora, grupa kilku z rycerzy w tym czasie recytowała pewne zaklęcie.
-Deus, constringe istam daemonis potestatem, frangat tua manus fortitudinem!
Enoch również nie czekał i ruszył na spotkanie Orikowi, jego umiejętności szermiercze były zaskakująco dobre, sparował cios bez większego problem i nawet przypuścił kontrę.
-Zdychaj ty cholerny heretyku, syknął poirytowany zakonnik.
-Ty pierwszy, odrzekł Orik z uśmieszkiem na twarzy.
Orik nie dawał za wygraną jednak wrogów było zbyt wielu.
W końcu nie sparował ciosu z boku i stracił rękę w której trzymał miecz.
-Rothad... nie dokończył inkantacji gdyż ostrze inkwizytora skróciło go o głowę.
Świat zawirował i zaraz potem zgasł, Orik przestał widzieć ale nadal słyszał słabnące głosy jatki, rycerstwo wywlekło skrywanych w piwnicy magików i elfy.
Przeraźliwe wrzaski nikły w ciszy powoli ogarniającej jego umysł.
W końcu  bojownicy światła dorwali się do Leyry, jej krzyki daleko w oddali majaczyły ledwo słyszalne.
Orik był bezsilny, faktycznie był nieśmiertelny ale niestety nie był niezwycięzony.
Ocknął się raz jeszcze w domenie śmierci, ta siedziała na tronie boga i patrzała na niego rozbawionym spojrzeniem.
-Jesteś naprawdę butny, twoja brawura mnie zadziwia, urosłeś w siłę a nadal wykazujesz się skrajną głupotą..
-To nie czas na wyrzuty, prędko odeślij mnie z powrotem. odpowiedział zagniewany.
-Nie tak prędko, twoje ciało potrzebuje czasu na regenerację.
-Musisz mi jakoś pomóc, nie mogę czekać aż moje ciało samo się zrośnie na nowo.
-Hmm, co prawda mogę ci pomóc ale nie za darmo, będziesz mi winien kolejne sto dusz.
-Tak, tak dam ci sto dusz więcej a teraz mnie odeślij, szybko! wrzasnął zdesperowany.
-A więc zjedz to serce jeśli naprawdę tak bardzo ci zależy, rzekła śmierć uprzednio zrywając jedno serce z drzewa.
Orik zrobił co uznał za stosowne bez chwili wahania, pożarł serce i poczuł słodki smak cudzego cierpienia, narkotyczny i błogi ale ta krótka chwila euforii trwała zaledwie ułamek sekundy.


Zaraz potem ocknął się na tyłach katedry inkwizycji, na dworze rozpętała się okropna burza.
Starożytna magia wyrwała jego poćwiartowane ciało z ziemi które ponownie stało się całością.
Kiedy się otrząsnął chwycił za broń i szaleńczym pędem ruszył do środka świątyni.
Nagi, wściekły i brudny od mokrej ziemi.
Potężne wrota sanktuarium były zamknięte, jednak to nie mogło go powstrzymać, jedno silne uderzenie zrobiło w nich ogromną dziurę.
-Alarm!!! krzyknął inkwizytor pełniący wartę.
-No co ty nie powiesz mądralo, ryknął Orik z szalonym uśmiechem na zniszczonej twarzy.
Jego klinga przecięła rycerzyka w pół, rozpierała go nowa moc, potęga której potrzebował była na jego zawołanie.
Szybko otoczyła go chmara bojowców białej magii, jednak czuł że już nie stanowią dla  niego wyzwania.
-Jakim cudem ty żyjesz, zdechnij wreszcie ty przeklety demonie! ryknął wściekły i poirytowany Enoch.
Orik bez trudu siekał ciężko opancerzonych wojowników niczym mięso na rzeźnickim stole.
W końcu jeden z inkwizytorów zadał skuteczny cios który rozciął jego pierś aż do kości odsłaniając żebra.
Rana jednak w oka mgnieniu się zasklepiła nie pozostawiając po sobie nawet śladu.
Enoch skrył się za plecami potężnych pancernych.
-Gdzie ona jest, gadaj gnido! krzyczał do coraz bardziej zaniepokojonego zakonnika.
-Ty cholerny pomyleńcu o czym ty bredzisz, nikogo z tobą nie było.
-Kłamliwy sukinsynu, wyduszę z ciebie prawdę, wrzasnął Orik rozpierany przez żądzę  mordu.
Powoli wycinał rycerstwo zgromadzone wokół niego, powoli również jego skóra okrywała się krwią porąbanych na kawałki nieszczęśników.
-Idę po ciebie świętoszku, powiedział śmiejąc się złowieszczo.
Ostatni z rycerzyków padł, Orik wreszcie miał swój cel w zasięgu ręku.
Enoch znów sparowal jego cios jednak teraz uczynił to z widocznym trudem.
Spróbował uczynić to znowu ale jego ostrze pękło pod naporem wrogiej mocy.
Przekłęty miecz pozbawił go rąk, Enoch upadł z wrzaskiem na podłogę pełną trupów.
-Aaaa... Czego ty chcesz szaleńcze? Odejdź siło nieczysta, zostaw mnie diable, jęczał poraniony inkwizytor.
-Gdzie ona jest, gdzie jest Leyra ty zakłamany skurwysynu.
-Nie wiem o czym ty mówisz, nie było z tobą żadnej kobiety, jedynie w piwnicy znaleźliśmy grupkę heretyków, błagam oszczędź mnie.
-Gadaj gnido! wrzeszczał zdesperowany Orik.
W jego głowie rozległ się głos demona mieszkającego w przeklętym mieczu.
-Ty załosny głupcze, ona nigdy nie istniała, stworzyłem tą iluzję aby cię kontrolować, przyznam że działała zaskakująco dobrze bo pięknie zmasakrowałeś tych wieśniaków w Migasil ale wystarczy, teraz przejmę twoją duszę w całości.
-N-n-niemożliwe, moja miłość, moja przyszłość, ona nie istnieje?
-NIE, krzyknął łamiącym się głosem i złamał mroczną broń z której ulotnił się gęsty duśżący dym.
-Ty gnido ARGHH.... powiedział ostatkiem sił demon i odszedł w niebyt.
Orik upadł na kolana w kałużę krwi.
-Moja Leyra... zaczął łkać i złapał się dłońmi za swoją poszarzałą twarz.
Szponiastymi palcami zaczął zrywać zniszczoną skórę z czaszki.
Rozszarpana twarz spadła na podłogę a on wraz z nią.
Pogrążył się w katatonii, jego umysł ogarnęła pustka, leżał tak bez ruchu wśród zmasakrowanych ciał.
Trwało to kilka godzin a może dni?
W końcu z odrętwienia wyrwało go pewne wspomnienie.

-Orik trzymaj ten miecz porządnie, powiedział do niego ojciec.
-Trzymam tato, hiaa, ruszył na ojca unosząc miecz wyraźnie zbyt wysoko.
Ojciec wytrącił mu broń z rąk bez większego problemu.
-Ah Orik długa przed tobą droga w treningu walki mieczem.
-Ja się do tego chyba nie nadaję ojcze, odpowiedział sfrustrowany chłopiec.
-Nie mów tak synu, nigdy nie możesz się poddawać, choćby wszystko i wszyscy byli przeciw tobie to walcz z całych sił, nie możesz poddać się bez walki.
-Walcz z całych sił, jeśli przegrasz to zginiesz próbując, zapamiętaj to mój synu.


Wstał z zakrwawionej podłogi, kałuża krwi zaczynała wysychać.
-Nigdy się nie poddam, dokonam zemsty i odpłacę wszystkim za ich czyny, popamięta mnie to królestwo i bóg, śmierć także pozna smak konsekwencji.
Zniszczona skóra zaczęła odpadać z jego ciała a na jej miejsce powoli wyrosła nowa  bez  blizn i szram, odrodził się na nowo. 
Jego twarz wygładała znów normalnie a jego oczy płonęły nowym blaskiem.
Jedynie dziwaczne gadzie oko wskazywało na jego skrzywioną naturę.


W ciemnej celi było brudno i zimno, podłoga była krzywa i pod jedną ze ścian zbierała się deszczówka która wpadała przez kraty.
Morog gnił w tym więzieniu już blisko miesiąc, od paru dni nic nie jadł i pił jedynie brudną wodę która zbierała się w rogu pomieszczenia.
Kat obciął mu dłonie którymi do niedawna zabijał czarowników i wiedźmy, był zrozpaczony swoim losem ale przecież dobrze wiedział jakie konsekwencje mu grożą za linczowanie magów.
Bractwo błękitnej gwiazdy było wyjęte spod prawa a król rozkazał je zniszczyć, inkwizycja także polowała na jego braci.
Pobudki Moroga były proste, wręcz prozaiczne, szalony mag wymordował jego wieś kiedy był dzieckiem a on sam przetrwał przez przypadek.
Fakt że w jego rodzinie także występowały magiczne zdolności nie przeszkadzał mu w pragnieniu zgładzenia wszystkich magików z powierzchni ziemi.
Po śmierci całej rodziny trafił do sierocińca a gdy dorósł nie był w stanie ułożyć sobie normalnego życia, był wrakiem człowieka i zemsta była jedyną rzeczą która nadawało jego marnej egzystencji jakikolwiek sens.
Szczęścia w miłości nie zaznał gdyż do pięknych nie należał, był niski,brzydki i łysiejący.
Złośliwi by powiedzieli że wyglądem przypominał przerośniętego krasnoluda choć na tego był zbyt chudy wręcz chuchrowaty.
Dłużące się dni zajmowały mu rozmowy z więźniem z celi obok oraz przeszywający głód który coraz mocniej skręcał jego trzewia.
Już stracił nadzieję że opuści to miejsce i zwyczajnie czekał na śmierć.
-Żyjesz jeszcze zdechlaku, czy już się ubili? spytał go sąsiad.
-Póki co tak, jeszcze nie zdechłem z głodu, strażnicy też jeszcze nie zdecydowali się mnie zabić.
-Oni nie zabijają od razu, masz to nieszczęście że trafiłeś pod sąd świecki więc trochę jeszcze pocierpisz, inkwizycja chociaz od razu wykonuje wyroki bez torturowania.
-Dzięki za słowa otuchy staruszku, beznamiętnie powiedział kaleka.
-Haha, wybacz ale jestem po prostu szczery, tutejszy kat sprawi że będziesz błagać o śmierć, pozbawienie rączek to dopiero początek twojej kaźni.
-Nie chcę umierać dziadku, naprawdę moje marne życie nie może się skończyć w tym zatęchłym lochu, zawodził szubrawiec.
-Niestety smarku, twój los już przypieczętowany, słyszałem że w tej prowincji wyłapali większość twoich koleżków ale zdaje się że ciebie jedynego zostawili żywego więc przykładnie cię ukażą, po torturach pewnie cię publicznie powieszą albo obedrą ze skóry i nabiją na pal przed bramą miasta.
-Zapomniałem się przedstawić choć gnijesz tu już trochę czasu, jestem Bemus.
-A ja Morog, ile dokładnie już tutaj jesteś?
-Dokładnie ci nie powiem bo siedzę tutaj od kiedy skończyłem dziewiętnaście wiosen a jak widzisz jestem już niemłody, zabawy z alchemią bywają niebezpieczne, straciłem pół twarzy i wolność a przepisu na kamień filozoficzny nigdy nie odkryłem, wielka szkoda bo miałem sporo receptur do sprawdzenia a już nigdy nie uwarzę żadnej mikstury.
-Od stryczka ocalił mnie jedynie fakt że burmistrz kupował ode mnie specjalną maść na męskie problemy i za uchowanie mnie przed wyrokiem oddałem mu recepturę na jego upragnione lekarstwo, wydębił też ode mnie pozostałe przepisy które podobno potem sprzedał za niemałą sumkę, chciwy sukinsyn.
-Ah tęskno mi do ciepła kobiecego ciała, dobrej strawy i wina, zapomniałem już jak smakuje porzadny posiłek bo tutaj co najwyżej dostaniesz suchy chleb albo paskudną lurę którą nazywają zupą.
-Ej dziaduniu, w twoje celi też łazi tyle szczurów?
-Już nie, mniej chętnie do mnie zachodzą od kiedy zacząłem je oblewać łajnem z cebra.
-Haha, jest to jakiś sposób, mnie już jeden ugryzł a rana zaczyna piec i boleć, w tym syfie szybko dodstanę zakażenia.
-No to masz szansę że gorączka odbierze ci rozum przed następną wizyta kata, może ci to troche ulży w cierpieniu.
-Jakoś nie pocieszyłeś, psia krew, oddał bym duszę diabłu za jeszcze jedną szansę na życie.
-Khe khe khe, synku i tak sporo nabroiłeś w trakcie swojego krótkiego żywota, podsłuchałem strażników i szczerze mówiąc to niezła z ciebie gnida, w twojej celi już nieraz siedzieli gwałciciele i mordercy ale tobie nie dorastają do pięt, przez ciebie i twoich towarzyszy zginęło wielu ludzi, w większości pewnie niewinnych.
-Powiedz mi, jak się zostaje takim fanatykiem?
-Czarodzieje, magowie, wiedźmy to skaza tego świata którą trzeba wypalić ogniem, moja rodzinna wioska została zniszczona przez jednego z nich.
-Czyli przez czyny jednego z nich wypowiedziałeś krucjatę przeciwko wszystkim?
-Jesteś naprawdę szalonym człowiekiem smyku, świat będzie lepszy po twojej śmierci, sam odpowiadam za śmierć kilku osób ale nie jestem z tego powodu dumny ale ty odesłałeś w zaświaty wiele osób i chciałbyś jeszcze więcej.
-Nie wiesz do czego są zdolni czarownicy, wielu z tych których spaliliśmy zostali nakryci na gorącym uczynku.
-Okazujesz litość diabłom w ludzkiej skórze, jesteś ślepcem.
-To twoje oczy zaciemnia nienawiść, oby bóg po śmierci okazał ci łaskę szczeniaku.
-Nie potrzebuję twojej modlitwy starcze, wrzasnął sekciarz.

-Zamknąć mordy, krzyknął zdenerwowany strażnik.
-Tobie chyba spieszno do grobu gówniarzu, powiedział człek w średnim wieku o twarzy oszpeconej bliznami po ospie.
-Edwin idź no po kata, ten tutaj jest przesadnie gadatliwy, trzeba by coś z tym zrobić.
Powiedział zirytowany i chwycił osłabionego młodzieńca.
Zaciągnęli go do "gabinetu" fachowca od torutr, cela z przyrządami do zadawania bólu śmierdziała krwią i moczem, na podłodze leżało sporo połamanych zębów i skrawków skóry zerwanej od uderzeń bicza.
-Ah to znowu ty, chyba lubisz moje wizyty, powiedział oprawca z niecnym uśmiechem na twarzy.
-Rozpalcie w piecu, mam pewien pomysł.
Tak też zrobili, ogień rozgorzał w brudnym osmolonym piecu.
Wcześnie chyba w nim palili ludzkimi zwłokami i odchodami bo smród w izbie był nie do wytrzymania i Morogowi zaczynało zbierać się na wymioty.
-Ejże, jeszcze nawet nie zacząłem a ty już chcesz rzygać? 
-Dopiero zaczynamy zabawę.
Kat rwał maleńkie paski skóry z pleców swej ofiary, z pozostałych palców zerwał wszystkie paznokcie, przypalał mu stopy, krzyki Moroga niosły się po całym więzieniu.
-Tylko mi tutaj nie mdlej gnojku, krzyknął rzeźnik po czym wbił mu mały nożyk w głęboko w piers.
Ostry ból ocucił ogłupiałego od cierpienia wieźnia.
-Zerwałbym ci skalp ale od tego wdałoby się zakażenie i zaraz byś sczezł a tego nie chcemy, w końcu jeszcze czeka cię publiczna egzekucja.
-Zamiast tego mam inny pomysł, straszna z ciebie gaduła więc to bedzie dobra nauczka.
Do kociołka nad paleniskiem wrzucił skrawki połamanych narzędzi.metal po pewnym czasie przybrał postać wrzącej cieczy.
-No w końcu, chłopaki przytrzymajcie go.
Płynny metal wypełnił jego uszy, jego wrzaski juz nie przypominały ludzkich krzyków, zamiast tego przywodziły na myśl zarzynane zwierzę, zapewne takie dźwięki wydają ludzie na wiecznych mękach w zaświatach.
Świat ucichł, Morog już nie słyszał, głowę rozrywał mu okropny ból, już nie miał siły krzyczeć, od wycia zdarł gardło.
Kat się śmiał i mówił coś do strażników, po chwili wzięli go pod pachy i zawlekli do celi.
Rzucili jego bezwładne ciało na brudną podłogę, choć było zimno to jego ciało rozrywała gorączka.
Życie przelatywało mu przed oczami, chyba jego czas wlasnie nadchodził, jego skatowane ciało zaczynało sie poddawać, kat przedobrzył i z publicznej egzekucji będą nici.
-Chciałbym wyjść z tej nory i wytłuc cały ten garnizon, chciałbym aby zaznali bólu, chciałbym zabić więcej wiedźm, chciałbym żeby ten świat mnie zapamiętał.
Mamrotał do siebie konając na brudnej i mokrej podłodze.
Poczuł obecność, to nie był strażnik a coś znacznie, znacznie bardziej złowieszczego.
Po chwili usłyszał głos, mimo że jego uszy wypaliło wrzące żelastwo.
-Nieźle cię załatwili, cud że jeszcze nie wyzionąłeś ducha, jestem pod wrażeniem twojego uporu, twoje życie to pasmo nieszczęść a tu nadal chcesz żyć.
-I dlaczego, w twoim sercu płonie nienawiść tak gorąco że można by się przy niej ogrzać, muszę przyznać że niezły z ciebie potwór.
Mówiła do niego ciemna postać, Morog nie widział jej zbyt wyraźnie, jego zmęczone oczy widziały jednie wysoką i koślawą sylwetkę.
-Wiesz co, mam dla ciebie propozycję, mógłbym dać ci moc której pragniesz ale oczywiście nie za darmo.
-Twoja dusza będzie moja gdy dokonasz swojej zemsty, zainteresowany?
-Tak, dał mi dłonie abym mógł zmiażdżyć czerepy mych wrogów, dał mi siłę by dzierżyć  młot który złamie mury tego więzienia.
-Efekty uboczne mogą ci się nie spodobać, jesteś pewien?
-TAK, daj mi moc!
-A więc niech będzie, reklamacji nie przyjmuję. powiedział tajemniczy jegomość o niewyraźnych kształtach.
-Potrzebuję tylko twojego podpisu, powiedział i spod szaty wyciągnął cyrograf.
-Wystarczy odcisk twojego kikuta.
Tak więc Morog odcisnął ślad rozciętej ręki do pergaminu pieczętując tym samym pakt.
Zaraz potem postać zniknęła, tak szybko jak się pojawiła. 
Rany Moroga w przeciągu krótkiej chwili zagoiły się, znów słyszał ulewę panującą na dworze, ponownie miał dłonie jednak wyglądały inaczej, w miejsce odciętych dłoni odrosły przerośnięte szczurze łapy.
Jego ciało ogarnął przenikliwy ból, jakby coś rozrywało je od wewnątrz, jego skóra pokryła się łuskami a zaraz potem zaczęła spod nich wyrastać  nienaturalna, wielokolorowa, rzadka sierść, jego ciało wydłużyło się jak ciasto rozgniecione wałkiem, z jego pleców wyrosły groteskowe skrzydła przypominające krzyzówkę skrzydeł orła i nietoperza.
Z czaszki wyrosły rogi jak u kozła, z ust zaczęły wystawać pomieszane zęby, wilcze pomieszane z kłami rekina i węża.
W końcu jego ciało przestało przypominać ludzkie, jedynie twarz wykrzywiona grymasem gniewu wskazywała na to kim był wcześniej.
Po bolesnej transformacji do celi przybiegli strażnicy zwabieni potępieńczymi wrzaskami, pewnikiem znów chcieli go trochę obić.
-Czego znów sie wydzierasz kretynie, jeszcze ci mało? powiedział znudzony już strażnik otwierając zbutwiałe drzwi celi.
Jego oczom ukazała się skulona postać na podłodze, dużo większa niż więzień którego wcześniej w niej widział.
Nierozważnie zdzielił stworzenie buławą, to zawyło i ruszyło na niego, lecące truchło strażnika wbiło się w ścianę na korytarzu.
To co zostało z Moroga czuło jedynie przenikający gniew i chęć zniszczenia.
Wymordował wszystkich w więzieniu, starców, kalekich i poczciwego dziadka z celi obok.
Poczciwego dziadunia obdarł ze skóry i wyjadł mu oczy.
Kobiet było w tym lochu niewiele, je również zabił, jedna jednak była w stanie na tyle znośnym że obudziła w jego zgniłym sercu inną żądzę, zgwałcił ją w najbardziej obrzydliwy sposób z możliwych.
Przerażeni więźniowie ginęli z trwogą w sercu, połamani i rozszarpani łapami bestii.
Strażnicy skończyli wypatroszeni jak ryby a ich wrzask niósł się ku niebiosom.
W końcu odnalazł również kata, pomimo bestialskiego otępienia Morog zgotował mu bardziej wyrafinowane katusze.
Zerwał mu z głowy skalp, połamał palce, rozżarzonym pogrzebaczem wybił zęby.
Na koniec męki odciął mu jego męskość zardzewiałym toporem a potem zostawił aby skonał okaleczony i upokorzony.
Po skończeniu rzezi przyszedł czas zapłaty.
-Ja wykonałem swoją cześć umowy, teraz twoja kolej. rzekł do niego tajemniczy jegomość wyłaniając się z cienia, choć widział go wyraźnie to jego twarz była zupełnie zamazana.
Zdeformowane ciało Moroga już nie było w stanie wydobyć z siebie ludzkich słów.
-Ach tak, pewnie nawet mnie nie rozumiesz, to nawet ułatwia sprawę, odrzekł i chwycił go za gardło.
Dusza nieszczęśnika była tak zniszczona i przeżarta złem że nie stawiała dużego oporu, w końcu wyparowała a demon zajął jej miejsce.
-W końcu stosowne naczynie do siania zamętu i karcenia grzesznych, tyle wieków nie chodziłem po ziemi, nie mogę się doczekać tego co mnie czeka.
Tak oto gniew zstąpił na ziemię, kolejny z wielkich demonów aby gnębić ludzkość za jej występki.


Orik rozejrzał się po zdemolowanej warowni, pieknie zdobione gobeliny były obryzgane krwią a podłoga pokryta brązowiejącą, wysychającą krwią.
Ojciec przeor w dalszym ciągu leżał na podłodze z obciętymi rękami a jego twarz była trupioblada, nie żył już od jakiegoś czasu.
-Ile to już dusz odesłałem do tej gnidy, dwie setki?
-Szkoda zaprzątać głowę liczeniem ludzkiego truchła.
Rzeź którą tutaj urządził wprowadziłaby w zazdrość szalonego boga a śmierć w podniecenie.
Przez roztrzaskane wrota wiał zimny wiatr, nagiemu Orikowi nie przypadło to do gustu, ruszył więc na poszukiwania odzienia, te na ciałach zabitych inkwizytorów były zbyt zakrwawione i porwane.
Przeszukując siedzibę inkiwizycji ujrzał skromne pokoje pozbawione ozdób, łóżka  w nich wyglądały na niezbyt wygodne.
Znalazł też śpiżarnię, od razu poczuł uśpiony dotąd głód, pochłonął w oka mgnieniu kilka sporych kawałów suszonego mięsa i popił je słabym winem.
Głód jednak był nienasycony, zwykłe mięso nijak nie mogło go zaspokoić choć pożarł potem większość zapasów które zgromadzili bracia zakonni.
Moc jaką posiadł nie była przeznaczona dla zwykłych ludzi.
Idąc przez wyziębione korytarze kapał cudzą krwią na kamienną posadzkę, zaschnięta na jego skórze krew zaczynała go drażnić, niewątpliwie potrzebował porządnej kąpieli.
W końcu trafił do niewielkiej, zaniedbanej łaźni, z niechęcią wszedł do  lodowatej wody.
Ta zaraz zmieniła kolor, obmył się z brudu. podczas kąpieli wypadły mu pozostałe włosy z głowy.
Po niedługiej i nieprzyjemnej kąpieli wyszedł z wody, przechadzając się po łaźni znalazł stare ubranie zakonne które niechętnie przywdział ze względu na uporczywy chłod i brak wyboru w kwestii garderoby.
Nie mając zbytnio pomysłu na to co teraz ze sobą zrobić zaczął zwiedzać opustoszały budynek.
Świątynia najlepsze lata miała za sobą, ze zmurszałych ścian sypały się okruchy starej zaprawy a z dziurek w ścianach co jakiś czas łeb wystawiały szczury.
Spokojnym krokiem przemierzał puste korytarze aż w końcu do sprawdzenia pozostał mu jedynie loch.
Nieduży loszek śmierdział głównie kurzem i szczurymi odchodami, widocznie rzadko tutaj kogoś przetrzymywano.
Tylko w jednej celi leżał więzień, Orik zbliżył się do krat.
-Odejdź, nic wam nie powiem skurwysyny. wystękał obolały elf.
Długouchy jegomość był dość konkretnie skatowany, jego gładkie lico zdobiły siniaki, brak mu było kilku zębów.
-Spokojnie, już nikt cię nie skrzywdzi, pozbyłem się rycerzyków, powiedział kojącym głosem Orik a raczej taki był jego zamiar bo prezentował się raczej niepokojąco.
-Znam skądś ten głos, to ciebie spotkałem w lesie nieopodal mojej wioski ale wyglądasz zupełnie inaczej, czym ty jesteś? wybełkotał zaniepokojny więzeń
-Nie lękaj się, nie życzę ci źle, jak tutaj trafiłeś?
-Eh zresztą co mi zalezy, moją wioskę spaliła inkwizycja, drwale z osady po drugiej strony lasu napuścili ją na nas, niby moi pobratymcy czarną magią mieli się parać, ja jedyny przeżyłem bo nie było mnie na miejscu a gdy wróciłem to na miejscu zastałem dogasające zgliszcza i tych cholernych paladynów. westchnął załamany.
-Mnie zabrali tutaj i przesłuchiwali, trochę mnie poturbowali choć spodziewałem się gorszego traktowania.
-A więc spotkał cię podobny los do mnie, moja rodzinna wieś również została wymordowana, dołącz do mnie Obomarze, razem zemścimy się na tym państwie, chodź ze mną. powiedział i wyciągnął rękę do nieszczęśnika a ten ją przyjął i wstał.
Potem Orik gołymi rękami wyłamał kraty, zamek pękł z głośnym trzaskiem.
-Jesteś naprawdę dziwnym człowiekiem Oriku, pójdę z tobą, i tak nie mam do czego wracać.
-Najpierw trzeba cię opatrzyć i znaleźć jakieś niezakrwawione ubranie.
Obomar po umyciu i przebraniu wyglądał nieco lepiej jednak wybrakowane uzębienie pozostanie mu na całe życie a posiniaczone ciało będzie się goić parę tygodni.
Potem zrabowali skromny dobytek zgromadzony przez rycerzyków a także wybrali odpowiedni dla siebie oręż z ich zbrojowni, Orik wybrał nietypowy miecz w kształcie haka a Obomar młot wojenny.
-Odziani w w klasztorne łachmany będziemy przyciągać nieco mniej uwagi. rzekł Orik.
-Nie mogę powiedzieć że podoba mi się to ubranie ale jak mus to mus. odpowiedział mu długouchy towarzysz.
-Ruszajmy, niech rozpocznie się nasza zemsta.
A więc ruszyli w podróż wprost w paszczę śmierci, drogę usłaną krwią i zniszczeniem.
Nie było łatwo opuścić miasto gdyż straż miejska wszczęła alarm po odkryciu zmasakrowanych inkwizytorów.
Mimo przebrań zakonników Orik i Obomar nieco się wyróżniali, wężowe oko nie było szczególnie popularną cechą.
-Hej wy, stać! wrzasnął strażnik patrolujący ulice miasta.
-Tak panie władzo? spytał spokojnym tonem Orik
-Nie wyglądacie mi na zakonników, ktoś ty i gdzie leziesz?
-Jestem skromnym sługą bożym, ruszamy na pielgrzymkę do gór posępnych aby oczyścić się w ich świętych źródłach.
-Jakoś ci nie wierzę, pójdziecie ze mną do koszar a tam kapitan zdecyduje co z wami zrobić,
Na to Orik nie mógł przystać, może i był całkiem zdolny albo i potężny ale całemu garnizonowi mógł nie dać rady a na pewno jego kompan by tego nie przeżył.
-Niestety ale nie mogę się na to zgodzić, czas nas nagli. odrzekł i jednym celnym cięciem pozbawił strażnika głowy. 
Odcięta głowa poturlała się w stronę zaułka a bryzgająca krew ozdobiła ścianę domu obok.
-On nie musiał ginąć, powiedział Obomar z wyrzutem.
-Nie mamy czasu na ckliwości a ja już mam dość cackania się z ludźmi, odpowiedział mu chłodno towarzysz.
Ruszyli więc dalej i po przejściu pewnego dystansu do ich uszu doszedł stłumiony kobiecy krzyk, dama w opałach usiłowała wołać o pomoc.


 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...