Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tajemnica Pluszowego Misia opowiadanie science fiction cz.15


Rekomendowane odpowiedzi

Rok 2045. San Jose. 16 miesięcy po Lilian Day.

 

  Było to jedno z tych popołudni kiedy to wspólnie we trzech, po zakończeniu swoich bieżących zadań, nad którymi pracowaliśmy aktualnie w instytucie, zasiadaliśmy do naszego technicznego studia. Było to zaraz po moim przyjeździe z Australii. Wszyscy myśleliśmy o tym, żeby wreszcie jakoś pokazać nasze odkrycie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że może to spowodować nieprzewidywalne konsekwencje w życiu ludzi na całym świecie. Ale byliśmy naukowcami i to młodymi. Każdy naukowiec, który odkryje coś naprawdę ważnego, odczuwa niepohamowaną chęć podzielenia się tym, a uczciwie mówiąc pochwalenia się tym, przed całym światem. A w szczególności przed naukowcami całego świata.

Niestety, a może i stety, pewnie po naszych praprzodkach walczących na sawannie czy stepie o jedzenie i możliwość odbycia seksu z najatrakcyjniejszymi kobietami w grupie, obdarzeni jesteśmy pierwotną żądzą wzajemnej rywalizacji. Często wzruszeni pięknem artystycznego przekazu, słuchając wybitnego pianisty czy skrzypka 
w filharmonii, nawet przez moment nie przyjdzie nam do głowy, że pierwotnym, rzeczywistym źródłem mistrzostwa artystycznego mistrza, jest oprócz wrodzonego talentu, właśnie sportowa wręcz rywalizacja pomiędzy podobnymi mu adeptami zdobywającymi artystyczne umiejętności na etapie edukacji.

Większość ludzi odczuwa potrzebę bycia choć trochę lepszymi od tych, z którymi los sprawił, że mogą się porównywać. Choć nie jest to może zbyt szlachetna pobudka, to skutecznie potrafi mobilizować nas, z natury leniwych ludzkich osobników do wytężonej pracy. Nie jeden już zwykły człowiek, którego nie podejrzewalibyśmy o specjalnie ukierunkowane talenty, na przykład napisał książkę, zgłębił umiejętności porozumiewania się w obcym języku, gry na instrumencie muzycznym, ułożenia kostki Rubika, zdobycia naukowych tytułów, a nawet zdobycia fortuny, nie z racji potrzeb praktycznych, zawodowych czy chęci samodoskonalenia własnych zainteresowań czy rozwoju talentu, ale wyłącznie z potrzeby czy wręcz niepohamowanej żądzy bycia lepszym od innych. Ludzie w większości chcą być postrzegani jako lepsi, a są i tacy i jest ich naprawdę sporo, którzy kochają taplać się w perwersyjnej chęci pokazania innym, że oni, ci inni są gorsi. Czasem, a może nawet szczególnie w stosunku do tych, których w swojej świadomości uważają jako przyjaciół albo w stosunku do własnego rodzeństwa czy innych bliskich członków rodziny. Dla takich ludzi pokazanie komuś ze swoich bliskich czy znajomych, a najlepiej zaskoczenie ich gwałtownie swoim lepszejstwem, to coś, co potrafi sprawić im wielką frajdę. To naprawdę potrafi zrobić im dobrze. Czym ich przekaz silniej zaskakuje i dołuje psychicznie adresata do którego jest skierowany, tym frajda jest im większa. Jednym z najbardziej prymitywnych przejawów takiej właśnie potrzeby, jest ku uciesze koncernów motoryzacyjnych całego świata, posiadanie droższego samochodu od tych, z którymi możemy się porównywać. Deweloperzy budowlani również wiele wiedzą na ten temat.


  Cała nasza trójka w kontekście naszego naukowego odkrycia, też z pewnością chciała poczuć się lepsza od innych. Byliśmy młodzi. Nie mieliśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu aby rozumieć podstawowe zależności i wartości. Po prostu chcieliśmy się pochwalić przed światem naszym absolutnie wybitnym i topowym odkryciem. Słusznie uważaliśmy, że mamy do tego prawo. Nie mieliśmy oczywiście pojęcia jaką cenę wkrótce przyjdzie nam za to zapłacić. Byliśmy już wszyscy trzej w szczęśliwych związkach. Posiedliśmy już wymarzone przez siebie kobiety. Mieliśmy już satysfakcjonującą nas pracę i zarobki pozwalające nam godziwie żyć, ale chcieliśmy więcej. Chcieliśmy jeszcze więcej. Chcieliśmy ciągle jeszcze dużo więcej. Bóg więc postanowił nas sprawdzić.

 

- Słuchajcie, co w końcu zamierzamy zrobić?

 

Zagaiłem rozmowę. Nie musiałem nic dodawać, oni dobrze wiedzieli o co mi chodzi.

 

- Po prostu napiszemy artykuł i opublikujemy go w „Nature”
albo w„Science”.
- A co potem?

 

Georg po chwili ciszy:

 

-“Bi-smi l-Lahi r -rahmani r-rahim” *. A reszta się okaże
sama.
- Reszta to awantura.
- Haja na dwa jaja.
- Bóg jeden raczy wiedzieć.
- Nie prościej po prostu pokazać wszystko Edwardowi?
- Pewnie prościej, tylko co nasz szef z tym zrobi?
- No właśnie, pamiętajcie, że ten ośrodek współpracuje 
z ośrodkami wojskowymi. Jak przekażemy to szefowi to nikt
się o tym nie dowie jeszcze przez dwieście lat. A nasz żywot
również nie wydaje mi się wtedy zbyt bezpieczny. Ktoś tam 
z tych wojskowych, może dojść do wniosku, że nasza rola 
w tym odkryciu i tak jest już zakończona a to, że my je znamy,
może stanowić zagrożenie dla tajemnicy wojskowej i może

korzystnie byłoby zakończyć nasz żywot.
- Myślę tak samo.
- Ja też.
- No więc zostaje „Science” . Chyba, że po prostu weźmiemy
tą tajemnicę ze sobą do grobu, a właściwie to do grobów.
- Ta opcja najmniej mi odpowiada.
- Mnie też, choć wydaje się najrozsądniejsza.
- Nawet jak to opublikujemy oficjalnie to nikt nam nie uwierzy.
Trzeba by to było jakoś udowodnić a przecież dostęp do
urządzeń od razu nam odbiorą. Powtórzenie tego gdzie
indziej naprawdę byłoby trudne. Nie mamy dostępu do
ośrodka badań cząstek elementarnych, nie wyprodukujemy
sami detektora cząstki. A nawet gdyby, to życia nam na to
może nie wystarczyć. Wszystkiego o cząstce nie wiemy.

 

Jack się wtrącił:

 

- Moglibyśmy to dowieść w jakiś inny sposób.
- Na przykład?
- No na przykład moglibyśmy w artykule opublikować link do
filmiku, na którym nagralibyśmy sceny seksu, przywódców
dwudziestu najbogatszych państw świata ze swoimi
kochankami w dwóch wariantach, to znaczy widziane oczyma
przywódców oraz ich kochanek. No wtedy, to by wszyscy
uwierzyli.

 

Roześmialiśmy się.

 

- Jack twoje pomysły nie przestają mnie zadziwiać.

Skonstatowałem. 
- Myślcie panowie, czas upływa, musimy coś jednak z tym
zrobić.
- Do pół roku trzeba to opublikować. Kto wie co się wydarzy. 
- Trzeba założyć, że to będzie koniec naszej pracy tutaj, a może
nawet zamiast Nobla, koniec naszej kariery. Myślcie też 
o naszych kobietach i ewentualnych rodzinach. To wcale nie
musi się dla nas dobrze skończyć.

 

  Zgodziliśmy się wszyscy. Uruchomiliśmy sprzęt i zastanawialiśmy się z kim chcemy się połączyć. I wtedy, po raz pierwszy z naszym sprzętem stało się coś dziwnego. Bez ustawiania parametrów połączenia, Teddy losowo, bardzo gwałtownie, z pominięciem zwykłych procedur, ustanowił połączenie. Wyglądało to tak, jakby Teddy‘emu zależało, abyśmy niczego nie przegapili. Zobaczyliśmy zebranie kilkunastu ludzi w jakimś dziwnym pomieszczeniu pozbawionym okien. Przypominało to piwnicę czy podziemną kotłownię. Domyśliliśmy się, że to zgromadzenie oglądamy oczyma tego, który zamierza zwrócić się do zebranej gromadki. Byli to wyłącznie młodzi mężczyźni, zasadniczo niechlujnie ubrani i zarośnięci, rożnych ras i jak domyślaliśmy się, różnych narodowości. Niektórzy rozmawiali ze sobą w językach, których nie rozumieliśmy. I wtedy on, w domniemaniu ich przywódca, rozpoczął przemówienie po angielsku:

 

- Bracia! Wezwałem was tutaj bo nareszcie nadszedł czas
abyśmy pokazali światu na co nas stać! Nareszcie pokażemy
wszystkim, że czas skończyć już z zabobonem i wyrwać
ludzkość z obłędu ograniczeń i przesądów związanych 
z dawnymi tradycjami i bzdurami dawnych religii! Żyjemy 
w połowie XXI wieku i ludzkość musi zrozumieć, że pora
rozpocząć nowy, świetlany okres naszego rozwoju. Okres 
w którym my ludzie, zaczniemy być naprawdę wolni 
 i sami decydować o naszym losie! Nadszedł już koniec
ideologii ograniczeń i decydowania za nas, jak mamy żyć!
Tylko my sami będziemy wreszcie decydować co jest dobre 
a co złe! Koniec z pouczaniem i moralizowaniem. Już nigdy
żaden fałszywy książę czy prorok średniowiecznych
zabobonów nie będzie nas pouczać!
- Bracie, o czym mówisz? Co chcesz zrobić?


Zapytał jeden z siedzących.

 

- Nasi towarzysze ze wschodu mogą zdobyć dla nas wreszcie
to, o co od dawna zabiegaliśmy. Nareszcie ją dostaniemy.
- Ale co?
- Jak to co. Nie rozumiecie? Nareszcie możemy kupić głowicę
 jądrową.
- Naprawdę? Skąd? W jaki sposób?
- Pojawiła się na rynku głowica skonstruowana przez duże
państwo które dysponuje arsenałem atomowym i została już
kilkadziesiąt lat temu potajemnie wykradziona. A teraz my ją
kupimy. Jest wciąż w dobrym stanie. W pełni sprawna.
- Co z nią zrobimy?
- Zdetonujemy ją w Jerozolimie. Ma wystarczającą moc, aby
za jednym razem zniszczyć jedne z najważniejszych symboli
trzech największych religii. Zniszczymy żydowską Ścianę
Płaczu, islamskie meczety: Na Skale i Al-Aksa oraz Bazylikę
Grobu Pańskiego.

 

Zaniemówiliśmy przerażeni. Pierwszy odezwał się Jack. 

 

- Georg zapisz jego identyfikator.
- O ja pierniczę. Panowie co to było?
- Co to za typ i co to za ludzie?
- No i skąd to połączenie? Akurat teraz. Zaczynam się bać tej
maszyny. Tu zaczynają dziać się naprawdę dziwne rzeczy!


Na monitorze wyobraźni zobaczyliśmy potężną eksplozję i oślepiający blask wybuchu jądrowego, a następnie rozpadające się w tym blasku, “Ścianę Płaczu“ i meczet “Al-Aksa“. Z głośnika popłynęła myśl przywódcy:

 

- “Nareszcie, nareszcie. To ma szanse się udać. Trzeba tylko
nazbierać pieniądze. Oni muszą się złożyć.”
 
Przywódca dokończył przemówienie i na zakończenie dodał:

 

- Wszystko, co ode mnie usłyszeliście, jest najściślejszą
tajemnicą. Nikomu nie wolno wam o tym mówić.

 

A następnie przeszedł do szczegółów, czyli wyjaśniał zebranym o co konkretnie mu chodzi i jaki jest cel tego spotkania. Poczuliśmy prawdziwy strach.

 

- Skąd to było?
- Chwilę, przelicza to. No tak, jasne, “świątynia wolności 
i sztuki” stolica państwa europejskiego.
- Musimy dowiedzieć się czegoś więcej.
- Trzeba coś temu zaradzić.
- Też tak myślę.
- Ja też.


Od kilku dni zaczęliśmy się przyglądać typowi, który wygłosił tą kasandryczną przemowę i wiedzieliśmy o nim coraz więcej. Zdobywaliśmy również wiedzę na temat organizacji, której był przywódcą. Każdy z nas coś tam o tym słyszał, ale tak naprawdę to nie interesowaliśmy się żadnymi formami społecznego czy ideologicznego ekstremizmu oraz religijnego fundamentalizmu. Nie mieliśmy o takich ruchach bladego pojęcia. W kolejnych dniach zaczęliśmy zbierać stosowne informacje. Ten, którego pokazał nam Teddy, był przywódcą skrajnego odłamu lewackiej organizacji terrorystycznej, znanej na całym świecie. Zaprezentowany nam płomienny i to w dosłownym tego słowa znaczeniu mówca, był szanowanym na co dzień, spokojnym doktorem filozofii na znanym uniwersytecie humanistycznym. Prowadził zajęcia ze studentami a tym, którzy słuchali jego wykładów z większym zainteresowaniem, zaszczepiał filozoficzne idee wolnego i idealnego świata, w którym każdy człowiek może zrobić wszystko co tylko mu się spodoba. I to bez względu na obowiązujące normy kulturowe, obyczajowe czy nawet uregulowania prawne. Jeśli myśl jakaś przyszła ci wolny człowieku do głowy, to wolny umysł, który jest uosobieniem piękna świata przyrody, a stanowi wypełnienie twojej czaszki, jest tak idealny sam w sobie, że skoro to wymyślił, to na pewno jest to dobre. Bez względu na to czy akurat przyszło ci do głowy wyrwać staruszce torebkę, zburzyć czterystuletni, artystycznie i architektonicznie doskonały, ale niepotrzebny już kościół, oblać benzyną i podpalić zamroczonego tanim alkoholem bezdomnego czy zabić milion ludzi za pomocą bomby atomowej, którą przecież równie piękny umysł musiał wcześniej też wymyślić. Pod powłoką niewinnie wyglądającego, brodatego szczupłego doktorka w okrągłych okularkach, kryła się w istocie prawdziwa bestia albo jak ktoś woli, wcielenie żywego diabła. W swoim tajnym środowisku jemu podobnych typów, był to typ znany, a sława mocy przekazów jego ideologicznych spiczów wykraczała poza granicę swojego wolnego, oświeconego, wielokulturowego i bardzo nowoczesnego państwa.


  My ochłonęliśmy już trochę z pierwszego wrażenia i zaczęliśmy z uwagą przysłuchiwać się szczegółom “akcji życia”, którą z zapałem organizował nasz inteligentny doktorek. Pierwsze, czego dowiedzieliśmy się, przyglądając mu się uważniej był fakt, że rzeczywiście jeden z oligarchów azjatyckiego państwa o pseudonimie Iwan, który przez całe życie zajmował się nielegalnym handlem bronią i dorobił się na tym procederze fortuny, a jednocześnie dysponował małą kilkudziesięcioosobową armią gotowych na wszystko najemników, zaoferował mu w najściślejszej tajemnicy, możliwość zakupu taktycznej głowicy jądrowej o mocy 10 kiloton. Oligarcha, który de facto był bezwzględnym, cwanym gangsterem, wiedział co nieco o czarnej stronie charakteru i “ideałach” społecznych doktora, psychopaty. Broń ta była już bardzo wiekowa, skonstruowano ją bowiem ponad 50 lat temu. Jednak sprzedający zaręczał, że jest w pełni sprawna a odpalenie jej nie nastręczałoby żadnej trudności. Głowica ta pochodziła podobno z zagubionej czy skradzionej kilkadziesiąt lat temu rakiety. Państwo to oficjalnie posiadało broń jądrową. Ewentualny kupiec zostałby wyposażony 
w szczegółową instrukcję obsługi a w razie konieczności sprzedawca oferował “wsparcie techniczne”. Nas zaskoczyła niska cena “towaru”. Otóż głowica oferowana była 
w promocyjnej cenie 12 milionów dolarów. Mieliśmy wątpliwości czy na pewno jest sprawna, a już szczególnie, że ktoś nieuprawniony potrafiłby ją użyć, ale nie bardzo na tym się znaliśmy. Uznaliśmy, że choć oferta nie wygląda zbyt poważnie to ryzyko istnieje. Powoli zaczęliśmy dowiadywać się o szczegółach tej transakcji. Otóż nasz doktor zwołał swoje zebranie dlatego, że kwota dwunastu milionów dolarów była dla niego absolutnie nieosiągalna. Choć jego idee cieszyły się pewnym “poparciem społecznym” i doktor posiadał grono swoich tajnych, zamożnych popleczników, którzy sponsorowali jego działalność, co pozwalało mu dostatnie żyć, to jak słyszano, że potrzebne są miliony, to każdy z nich odwracał się od niego z niechęcią. Zwłaszcza, że doktor nie mógł przecież ogłosić publicznie, po co mu taka kasa. 


W takiej sytuacji, choć niechętnie, bo groziło to dekonspiracją jego niecnego planu, postanowił zwrócić się do zaufanych liderów organizacji na całym świecie o zbiórkę funduszy na ten cel. Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że jego apel spotkał się z dużym zrozumieniem, zwłaszcza w kilku wysokorozwiniętych państwach europejskich, uważanych za kolebkę demokracji i myśli wyzwolonej i “bratni przywódcy” lewackich organizacji zaoferowali wsparcie. W efekcie na koncie doktorka w szwajcarskim banku zaczęły pojawiać się pokaźne kwoty, aż w końcu zbiórka zakończyła się sukcesem i cała potrzebna kwota była już w jego dyspozycji. Starczyło 
i na “towar” i na równie drogą, bo bardzo trudną operację dostarczenia go do Izraela.

Kolejną rzeczą która nas trochę zdziwiła był fakt, że Iwan czyli wspomniany wcześniej oligarcha, choć pochodził z azjatyckiego kraju, to luksusowe życie urządził sobie u nas, a konkretnie jego rodzina była właścicielem pokaźnej rezydencji na Florydzie, nad Zatoką Meksykańską. I tudzież na Florydzie zażyczył sobie otrzymać pieniądze. Jak doktorek to zrobi to go nie interesowało. Udało nam się po kilkutygodniowej inwigilacji zarejestrować osobistą rozmowę doktora z przedstawicielem oligarchy. Konkretnie jego “prawą ręką” od najtrudniejszych transakcji. Typ ten był już absolutnie gangsterem, bandytą bez żadnych niedomówień. Ta rozmowa była dla nas bardzo ważna. Była kluczem do zrozumienia tego, co doktor planuje oraz ewentualnej naszej ingerencji, gdyby taka okazała się potrzebna. Panowie rozmawiali szeptem, siedząc blisko siebie na ławce pod śmietnikiem jednego ze znanych metropolitalnych cmentarzy europejskiej stolicy. Jednak ich wzrok nie spotykał się ze sobą.

 

- Chcesz zabawkę to dostarcz gotówkę w używanych
banknotach stu i pięćdziesięcio dolarowych do miasta
Tampa*.
- Co takiego? Nie ma mowy, podajcie numer konta a zrobię
wam przelew i to dopiero po zakończeniu akcji, czyli jak
towar okaże się pełnowartościowy.
- Słuchaj no doktorku, chcesz towar to dostarczysz gotówkę. 
 O żadnych przelewach nie ma mowy. My już od dawna tak
nie pracujemy. Szef nie życzy sobie żadnych przelewów. Za
dużo w tym ryzyka. Za dużo wpadek było już z kontami. Tylko
gotówka, tam gdzie ci powiem. Inaczej nie gadamy. Masz
towar w promocyjnej cenie, ale musisz załatwić gotówkę 
i dostarczyć do Tampy.

 

Doktor głęboko się zamyślił. Bardzo mu to nie odpowiadało. Musiał znaleźć kogoś w Stanach do współpracy. W końcu się odezwał:

 

- Nawet jeśli dostarczę gotówkę, to nie zobaczycie jej dopóki
nie odbierzemy “towaru”, to chyba oczywiste.
- Myślisz że dostaniesz “towar” i nam nie zapłacisz?
- Tego nie powiedziałem, ale chcę mieć pewność.
- Możemy dać ci “towar”, ale jest tam laptop z nim 
w komplecie. Żeby“towar” uzbroić, trzeba w tym laptopie
wpisać odpowiedni kod. Inaczej nie da się tego odpalić.
Damy ci “gadżet” ty sobie zrobisz z nim co chcesz.
Przygotujesz sobie. Jak będziesz gotowy, dajesz nam
 kasę a my dajemy ci kod. Bez kodu towar jest

bezwartościowy. Pomimo tego, że to było zrobione 50 lat
temu, to zabezpieczenie jest tak skomplikowane, że bez kodu
nikt tego nie uruchomi nawet dzisiaj.

 

Doktor chwile myślał, a my te myśli odczytywaliśmy:

 

- “Jak coś pójdzie nie tak, to te ścierwa mnie zabiją. Im chodzi
tylko o moją kasę. Nie interesuje ich dzieło. Jeśli będą
umieli mnie oszukać to na pewno to zrobią. Trzeba z nimi
uważać!”

 

W końcu się odezwał:

 

- Ok, niech tak będzie. Kasa będzie czekać gdzieś w Tampie.
Jak będę gotowy i wszystko pójdzie dobrze, to dostaniecie
kasę a wy dacie mi kod i odpalimy fajerwerk.
- Tak, teraz słuchaj uważnie co jest ustalone. To bardzo ważne.

 

Bandzior oligarchy rozejrzał się nerwowo. Szczegółowe instrukcje dostał od samego szefa. Otóż Iwan był doświadczonym handlarzem i dziesiątki razy otrzymywał pieniądze od swoich klientów. W związku z tym miał bardzo złe doświadczenia z wszelkiego rodzaju akcjami, związanymi z przekazywaniem walizek czy toreb z poważną gotówką. Zawsze z tym były kłopoty. Wiedział już z doświadczenia, że w wyniku nieufności sprzedających do nabywców i odwrotnie, takie transakcje dokonywane są w skrajnym wręcz napięciu a bandziory które w tym uczestniczą, często sięgają po broń. W jednej z takich akcji, zakończonych krwawa jatką, zginął jego najbardziej zaufany współpracownik w którym Iwan w przyszłości widział swojego następcę. Ponieważ Iwan nie akceptował przelewów bankowych, to w ostatnich latach zawsze starał się aranżować takie spotkania biznesowe w ten sposób, aby strony nie miały bezpośredniego ze sobą kontaktu. Nawet kosztem pewnego ryzyka. Posłaniec Iwana kontynuował, mówiąc szeptem wprost do ucha doktora:

 

- Na dworcu głównym w Tampie jest automatyczna
przechowywania bagażu. To bardzo solidne, pancerne
skrytki, które wynajmuje się na dni i otwiera za pomocą
ustalonego hasła. Jak ci powiemy to dostarczysz tam
gotówkę. Gotówka ma być w trzech torbach a w każdej ma
być równo po cztery miliony dolarów w banknotach
 stu i pięćdziesięciodolarowych. Twoi ludzie włożą gotówkę
do skrytek nr 11, 12 i 13. Wszystkie trzy skrytki będą przez
nas wynajęte i będą otwierać się na hasło. 
- Jakie to będzie hasło?
- A jakie chcesz? Wybierz sobie.

 

Doktorek chwilę się zastanowił.

 

- “Wolny świat.”
- No dobra, niech będzie “wolny świat”. My do godziny
odbierzemy kasę, ale nie życzymy sobie tam niczyjej
obecności. Wtedy poślemy ci sms-a z kodem do bomby.
Bomba wybuchnie dokładnie 20 minut po uzbrojeniu. Żeby ją
uzbroić trzeba zbliżyć się z laptopem do niej na odległość nie
większą niż trzy metry. To działa na radio. Zresztą instrukcje
dostałeś. Zrozumiałeś wszystko?
- Tak, skrytki 11,12 i 13, Tampa, dworzec główny hasło do
skrytek “wolny świat”. 
- Dokładnie. Jesteśmy umówieni. Zapamiętaj to hasło, bo
przez telefon nikt ci go nie powie.
- Żaden problem, zapamiętam. W końcu sam je wymyśliłem.

 

Posłaniec po namyśle zapytał jeszcze:

 

- Doktorku po co ci bomba?
- Nie twoja sprawa. Zobaczysz. Powiedzą o tym w telewizji. 

 

Taki fragment rozmowy doktorka z bandziorem oligarchy zarejestrował Teddy. Jak to usłyszałem, to nie wiedzieć dlaczego, pierwsze co przyszło mi do głowy to ile taka kasa może ważyć. Szybko w pamięci policzyłem, że to będzie od 120 do 150 kg.
Po przemyśleniu sprawy postanowiliśmy, że nie będziemy się do niczego wtrącać, ale tylko spokojnie obserwować rozwój sytuacji z nadzieją, że akcja doktorka się nie powiedzie. Szczerze mówiąc baliśmy się jak diabli tych typów i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jakakolwiek forma zwrócenia na siebie uwagi w kontekście posiadania wiedzy czy wtrącania się do tego przedsięwzięcia, jeśli zostalibyśmy przez bandytów zidentyfikowani, to natychmiast źle się dla nas skończy. Ustaliliśmy, że na razie nigdzie nie dzwonimy. Wiedzieliśmy, że to towarzystwo jest naprawdę groźne, a zdolni naukowcy, znający się na technikach przekazu informacji, też się w tym gronie mogą znaleźć. A poza tym, nie wieszczyliśmy doktorkowi sukcesu. Trudno było nam sobie wyobrazić to, że temu towarzystwu uda się przemycić głowicę jądrową do Jerozolimy. Wiedzieliśmy, że nie ma na świecie państwa, które lepiej od Izraela pilnuje wszystkiego, co jest tam przywożone, właśnie w kontekście poszukiwania terrorystycznej kontrabandy.
Doktor zamierzał osobiście pofatygować się ze swojej pięknej europejskiej stolicy do Libanu, ale zanim to zrobił to szczęśliwie udało nam się podsłuchać jego rozmowę 
z najbardziej zaufanym bandytą, który na razie pozostał na miejscu. Typ ten miał na imię Pierre. Rozmowa ta odbyła się tuż przed wyjazdem.

 

- Jutro jadę osobiście nadzorować akcje a ty masz być 
w gotowości. Jak ci zadzwonię to weźmiesz Gilberta 
i polecicie razem do Stanów. Zamówcie sobie bilety za
tydzień. Powiem wam skąd w Stanach weźmiecie kasę.

 

Wiedzieliśmy w wyniku wcześniejszych inwigilacji, że doktorek znalazł w Stanach zamożnego celebrytę o podobnych poglądach ideologicznych, który zgodził się za “niewielką prowizją” w wysokości trzystu tysięcy dolarów, przyjąć od doktorka przelew i przygotować mu w zamian gotówkę. Doktorek kontynuował:

 

- Następnie wynajmiecie samochód i spokojnie, tak żeby nie
zwracać niczyjej uwagi, pojedziecie do Tampy i tam
znajdziecie sobie jakiś hotel. Będziecie czekać na moje
dyspozycje. Nie wolno wam kasy spuszczać z oka. 
W odpowiednim momencie powiem wam dokładnie
 kiedy macie ją dostarczyć. 
- Szefie jeszcze raz, żeby nie było wątpliwości. Ty dzwonisz, 
a wtedy ja i Gilbert wkładamy kasę do skrytek bagażowych
numer 11, 12 i 13 na dworcu głównym w Tampie. Wszystkie
trzy skrytki będą tak ustawione, że otworzą się po wpisaniu
hasła “wolny świat“. Do każdej skrytki wkładamy jedną
torbę z czterema milionami dolarów i na tym nasze zadanie
się kończy.
- Dokładnie tak. Pierre, bądźcie na wszelki wypadek gdzieś 
w okolicach dworca aż zadzwonię, że wszystko jest ok. Po
włożeniu toreb, skrytek już nie pilnujcie. Sprzedający sobie
tego nie życzą, nie chcą nikogo spotykać. Gdyby coś poszło
nie tak, to dam wam znać i zabierzecie kasę z powrotem do
hotelu.


My zdążyliśmy sobie zanotować identyfikator Pierre‘a i w ten sposób wiedzieliśmy czy gość jest jeszcze w Europie albo czy już jedzie do stanów. Wiedzieliśmy, że bez przekazania pieniędzy głowica na pewno nie będzie zdetonowana. Zanotowaliśmy sobie również szczegóły planowanej akcji w Tampie. Spokojnie, przez wiele kolejnych dni, podglądaliśmy rozwój sytuacji. Wiedzieliśmy już jak towar wygląda. Było to coś w rodzaju metalowego cylindra o długości 70 cm, średnicy około 30 cm i wadze około 90 kg. Widzieliśmy że “gadżet” został fachowo przygotowany do transportu przez dobrze opłaconych rzemieślników, współpracujących na co dzień z przestępcami. A mianowicie, na polecenie doktora bomba została zalutowana w specjalnie w tym celu wydrążonym, miedzianym walcu i wraz z takimi samymi, ale już litymi walcami z czystej miedzi, przeznaczonej do dalszej obróbki, została załadowana na tira i wysłana do Libanu. Azjatycki kraj, z którego przesyłka rozpoczęła swoją drogę, znany jest właśnie z eksportu wstępnie przetworzonej miedzi, do wielu światowych hut i walcowni. Fabryka w Libanie była jednym z tych zakładów, które regularnie odbierały takie właśnie miedziane walce. Terroryści postanowili to wykorzystać i po dwutygodniowej, cały czas dyskretnie eskortowanej podróży, trefny tir szczęśliwie dla terrorystów dotarł na miejsce.
  Profesor zabrał ze sobą do Libanu dwóch zaufanych zbirów, którzy nie zawahaliby się zabić człowieka i byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Obaj mieli już “krew na rękach“.  “Gorący“ walec surowej miedzi, o wadze półtorej tony i długości 1,2 metra, został przez nich na parkingu przy drodze podmieniony. Towarzystwo było świetnie przygotowane i wraz z doktorem kontynuowało akcje. Na tira, na wyznaczonym parkingu, czekał już gotowy do użycia wózek widłowy i mała półciężarówka. Na podmianę zgodził się, nie mający o niczym pojęcia kierowca tira, za sowitą opłatą. Z jego punktu widzenia nie ryzykował niczym bo towar w całej swojej deklarowanej masie i kształcie dotrze do libańskiej walcowni. Dowiedział się jedynie, że przemytnicy coś szmuglują. Stawiał na narkotyki, ale tak naprawdę nic nie wiedział. Choć wcześniej przekupiono pracowników, którzy ładowali tira, to kierowcy nic nie powiedziano. Dopiero jak przejechał ostatnią z kilku granic, którą musiał przekroczyć i był już w Libanie, to współpracownicy doktora zatrzymali go na drodze przebrani w policyjne mundury. Poprosili żeby wyszedł z kabiny i jak zbliżył się do przebierańców to jeden 
z nich bez ogródek powiedział mu po rosyjsku:

 

- Nie jesteśmy policjantami, jesteśmy przemytnikami a ty
wieziesz nasz towar. Podmienimy jeden walec a ty dostaniesz
za to 10 tys. dolarów. To potrawa 10 minut, nikt niczego się
nie domyśli.

 

Kierowca zaniemówił z wrażenia. Nie wiedział jak się zachować. Czy ma uciekać czy wołać o pomoc. Ale po chwili namysłu dotarło wreszcie do niego, że 10 tysięcy dolarów to całkiem sporo pieniędzy a typom “źle z oczu patrzy“ i lepiej z nimi nie zadzierać. Uśmiechnął się szeroko i skwitował:

- Dobra.
- Jedź za nami, za 10 minut będzie parking przy drodze. Tam
 zjedziemy, my wszystko załatwimy, weźmiesz kasę i pojedziesz
dalej. A i jeszcze jedno. Jak komuś wygadasz to cię
znajdziemy i ci podziękujemy.

 

Biedak nie zdawał sobie sprawy, że gdyby przyszło mu do głowy akurat odmówić albo się targować, to jego żywot natychmiast by się zakończył. Brygada doktorka była przygotowana również na taką ewentualność i jeden z przebranych za policjantów bandytów posiadał umiejętności i uprawnienia do kierowania tirem i dowiózłby miedź do
docelowego zakładu. W niedalekim zagajniku wykopano już nawet płytki grób, no tak na wszelki wypadek, jakby okazał się potrzebny. Bandziory wraz z doktorkiem rozcięli na parkingu miedziany walec za pomocą szlifierki kątowej i uwolnili głowice a miedź zakopali w przygotowanym grobie. Byliśmy pod wrażeniem sprawnej organizacji. Zachodziliśmy w głowę co doktorek zamierza dalej. Wiedzieliśmy że ma jakiś plan, ale nie byliśmy w stanie inwigilować go bez przerwy. Mieliśmy się wkrótce przekonać jaki był obrzydliwy i bezwzględny a jednocześnie sprytny. I do czego miał być potrzebny zakupiony w libańskim markecie duży, ręczny sekator.

 

....................


* Bi-smi l-Lahi r-rahmani r-rahim - (arab.) W imię Boga Miłosiernego i Litościwego. Cytat z Koranu. Bardzo znane powiedzenie muzułmańskie, rozpoczynające czynności, przemówienia czy pisma.

* Tampa - Duże miasto na Florydzie w Stanach Zjednoczonych, położone 
w pobliżu Zatoki Meksykańskiej.

 

........................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...