Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Music by Lev Knipper
Lyrics by Alexandre Kovalyonkov

WHY DOES BEAR SLEEP IN WINTER? 

 

The song about a clumsy bear sung by the children`s Choir of Kovrov City's School #8, Russia. Conductor - School Teacher Irina Vlasova. Piosenka o niezdarnym niedźwiedziu śpiewana przez chór dziecięcy Szkoły nr 8 w miejsce Kowrow, Rosja. Dyrygent - nauczycielka Iryna Własowa.

 

On a frosty winter day
A wild bear made his way
To his home from faraway
In his fur coat rather grey.

 

He kept walking to his den,
He walked up hill and down dale,
But when crossing winding trail,
He stepped on a vixen's tail.

 

The raised hell of that hurt fox
Made a fuss in all thick wood.
Bear startled and at once
Climbed the pine by a lucky chance.

 

Over there a gay woodpecker
Made a squirrel's home repair.
And he uttered: "Mark it well!
Bruin ought to watch its step!"

 

After that the bear got smarter.
He had greatly changed since then.
He spends his winters in the den,
Lest he'd step on tails again.

 

He sleeps peacefully in snows
Where his den is, no one knows
And he's happy, by the way,
To have been born without a tail.
<1949>

 

 

Muzyka przez  Lwa Knippiera
Słowa przez Aleksandra Kowalonkowa

DLACZEGO NIEDŹWIEDŹ ŚPI ZIMĄ? 
POCIEMU MIEDWIED' ZIMOJ SPIC? 

 

Raz w mroźnej zimie
Wdłuz krawędzi lasu
Niedźwiedź w ciepłym futrze
Szedł do swojego domu.

 

Raz moroznoju zimoj
Wdol opuszki lesnoj
Szoł miedwied' k siebie domoj
W tiopłoj szubie miechowoj.

 

Szedł i szedł do swojego legowiska
Wzdłuż wiejskiej drogi,
I idąc przez most,
Nadepnął na ogon lisicy.

 

Szoł on, szoł k swojej bierłogie
Po prosiołoćnoj dorogie
I, szagaja cieriez most,
Nastupił  lisie na chwost.

 

Lisica podniósła płacz -
Zaszumiał ciemny las.
I niedźwiedź z przerażenia w jednej chwili
Wdrapał się na dużą sosnę.

 

Podniała lisica krik -
Zaszumieł tiomnyj les.
I miedwied' s ispugu wmig
Na sosnu bolszuju wlez.

 

Wesoły dzięcioł na sośnie
Uszczelniał dom wiewiórki 
I powiedział: "Ty, niedźwiedź,
Muszę patrzeć pod nogi!"

 

Na sosnie wiesiołyj diatieł
Biełkie domik konopatił
I promołwił: "Ty, miedwied',
Dółżen pod nogi smotrieć!"

 

Od tego czasu niedźwiedź zdecydował,
Że zimą lepiej spać,
Nie chodźić po ścieżkach,
Nie depczić na ogony.

 

S toj pory miedwied' riesził,
Szto zimoj nużno spać,
Po tropinkam nie gulać,
Na chwosty nie nastupać.

 

I pogodnie w legowisku
Śpi zimą pod zaśnieżonym dachem,
I szczęśliwy nie bez przyczyny,
Że urodził się bez ogona.

 

On w bierłogie bezmiatieżno
Spic zimoj pod kryszej snieżnoj
I dowolen niesprosta,
Szto rodiłsia biez chwosta.

<1949>

 

Lev Knipper (1898-1974) was a Russian composer, a founding father of the Tajik symphonic music and, by the way, a brother of the German film superstar Olga Chekhova. He became world-famous as an author of "Stepp min stepp", a Swedish jazz cover of his iconic song "Polyushko-polye" ("Steppe, you my dear steppe").

 

"Stepp min stepp" "Poluszko-pole"

 

The melody of the song to the words by Viktor Gusev was in its turn based on a melody from his 4th symphony of 1934.

 

"Polyushko-polye" sung by Origa (オリガ, born Olga Yakovleva), a Japanese singer of the Russian descent. "Polyushko-polye" śpiewana przez Origę (オリガ, ur. Olga Jakowlewa), japońską piosenkarkę pochodzenia rosyjskiego.

 

Lev Knipper Lew Knipper

 

Lew Knipper (1898-1974) był rosyjskim kompozytorem, założycielem tadżyckiej muzyki symfonicznej i, nawiasem mówiąc, bratem niemieckiej supergwiazdy filmowej Olgi Czechowej.

 

Olga Chekhova Olga Czechowa

 

Światową sławę zyskał jako autor "Stepp min stepp", szwedzkiego jazzowego kaweru jego kultowej piosenki "Poluszko-pole". Melodia utworu do słów przez Wiktor Gusiewa została z kolei oparta na melodii z jego IV symfonii z 1934 r.

 

The author of lyrics of the song about clumsy bear is a Russian poet and lyricist Alexandre Kovalenkov (1911-1971) who wrote several hits for the Russian films` soundtracks in the 30-40s of the 20s century. The most famous was his slow foxtrot song "Sit beside me, darling" ("Siad' so mnoju riadom") to the tune by Sigizmund Katz from the movie "The Boxers" of 1941 sung by a Russian actor Vitaly Doronin.

 

Alexandre Kovalonkov Aleksandr Kowalenkow

 

Autorem tekstu piosenki o niezdarnym niedźwiedziu był  rosyjski poeta i autor tekstów piosenek Aleksandr Kowalenkow (1911-1971), który w latach 30-40. XX w. napisał kilka szlagerów do ścieżek dźwiękowych do rosyjskich filmów.

 

Sigizmund Katz Zygmunt Katz

 

Najsłynniejsza była jego piosenka w stylu powolnego fokstrota "Usiądź przy mnie, skarbie" ("Siad' so mnoju riadom") do muzyki Zygmunta Katza z filmu "Bokserzy" z 1941 r., śpiewana przez rosyjskiego aktora Witalija Doronina.

 

At the end of the scene, a girl on a motorcycle (actress of the Maly Theater in Moscow, Konstantsiya Royek, by the way Polish) laughs at her boyfriend: "You'll get on foot! You live nearby!" Pod koniec sceny dziewczyna na motocyklu (aktorka Teatru Małego w Moskwie, Konstancja Rojek, notabene Polka) śmieje się ze swojego chłopaka: "Dojdziesz na piechotę! Mieszkasz niedaleko!"

 

POPPAS` FAVE SONGS, OR ALL THAT JAZZ!

ULUBIONE PIOSENKI OJCÓW , CZYLI CAŁY TEN JAZZ! 

 

Lyrics by Alexandre Kovalyonkov, Dmitry Tolmachov
Music by Sigizmund Katz

SIT BESIDE ME, DARLING
Sit beside me, darling, I would like to own up
At this very moment and just for you alone
That since our first date, bygone,
You've been for me, my darling,
Everlasting lovely and my own.

 

CHORUS
I love your clear look, a plain way you behave,
I love the great friendship of our dates.
Sit beside me, darling, I would like to own up,
Not concealing any more I love you very much.

 

O'er the river drowsy there rustle the maple's branches.
At this moment it's for us that their foliage seems to sing
So quietly and subtly, yet our hearts can grasp it,
About what this friendly evening wants to speak.

<July 1941, Odessa>

 

Vocal by Georgij Winogradow, paintings by Pino Daeni (1939-2010). Wokal  przez Georgija Winogradowa, obrazy przez Pina Daeni'ego (1939-2010)

 

Słowa przez Aleksandra Kowalonkowa, Dmitrija Tołmaciowa
Muzyka przez  Zygmunta Katza

USIĄDŹ PRZY MNIE, SKARBIE

SIAD' SO MNOJU RIADOM

 

Usiądź przy mnie, skarbie, muszę powiedzieć
W tej chwili i tylko do tobie jedynej,
Że od pierwszego spotkaniu, or dawno temu,
Zawsze byłaś dla mnie
Nieskończenie słodka i rodzima.

 

Siad' so mnoju riadom, rasskazać  mnie nado
W etot mig i napriamik ciebie odnoj,
Szto s perwoj wstrieci dawniej
Ty wsiegda była mnie
Beskoniećno miłoj i rodnoj.

 

CHORUS

Uwielbiam twój wyrazisty wygląd, prostą mowę,
Kocham wielką przyjaźń naszych spotkań,
Usiądź przy mnie, skarbie, muszę powiedzieć
Nie ukrywając, nie zatajająс tego, że tobie kocham.

 

Ja lublu twoj jasnyj wzglad, postuju rieć
Ja lublu bolszuju drużbu naszich wstrieć,
Siad' so mnoju riadom, rasskazać  mnie nado,
Nie skrywaja, nie taja, szto ja lublu ciebia.

 

Gałęzie klonu szepczą nad senną rzeką,
W tej chwili dla nas dwojga szeleścią ich  liście
Tak cicho i niewyraźnie, ale serca rozumieją
Wszystko, co mówi ten ciepły wieczór.

 

Nad riekoju sonnoj szepciuc wietwi klona,
W etot mig dla nas dwoich listwa szumic.
Tak ticho i niewniatno, no siercam poniatno
Wsio, szto teplyj wiecier goworic.

<Lipiec 1941, Odessa>

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
  • Andrew Alexandre Owie zmienił(a) tytuł na WHY DOES BEAR SLEEP IN WINTER? DLACZEGO NIEDŹWIEDŹ ŚPI ZIMĄ?
Opublikowano

Sztuka powojenna, dziesięć lat po wojnie, stała się o wiele bardziej zabawna. Pewność i spokój wiele znaczą w tworzeniu arcydzieł. Choć powstają one także przed i podczas wojen, dopiero w okresie powojennym sztuka naprawdę rozkwitaje. Kiedy ludzie znów mają  bardzo wiele chleba, oni jak nigdy potrzebują igrzysk.

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Boże szelmów … pobłogosław króla   Requiem dla Świętej i Suki   Wreszcie poprowadzono go na ostatnią prostą do podestu szubienicy. Na jej środku od razu rozpoznał dwie postacie. Tak różnych sobie stanem i urodzeniem, wykształceniem i obyciem lecz tak samo morderczych i okrutnych w swoich lubościach do przemocy i tortur. Z tyłu cichcem jakby cień rozłożysty i chmurny, przemykało potężne oblicze kata Piotra.     Był on mężczyzną słusznej postury i wręcz nieludzko rozbudowanej muskulatury. Ręce jego jak bretnale uwieńczone krótkimi, niezdarnymi zdać by się mogło palcami. Uzmysławiały szybko tym co w nie nieopatrznie wpadli, że przychodzi na nich nieuchronny i zabójczy koniec. W zaułkach i bramach upadłych dzielnic, wiele spoczęło kalek, które pomstowały na żywot kata. Mówiło się, że na rozkaz ojczulków zakonnych, dla zabawy torturował więźniów a nierzadko i dzieci, które wolały już oddać swe czyste żywota na powrót w niebiosa niż stawać się zabawkami w rękach księży, skalanych grzechem sodomii. Kat łamał ich kołem lub gniótł członki młyńskim kamieniem.     Często też używał jedynie siły swych dłoni by miażdżyć czaszki lub żebra. Śmiał się przy tym i pogwizdywał wesoło jakieś zapomniane pieśni swego przeklętego cechu. Polewał wrzątkiem nagie ciała schwytanych dziewcząt by potem zanurzyć je nagle w kadzi z lodem. Patrzył na wygięte nieludzko w agonii, spazmatyczne skurcze ich twarzy. Zbliżał na cal oczy swe przekrwione do ich oczu, zasnutych przedśmiertną mgłą. I śmiał się cały czas. Cichym triumfem i satysfakcją. Uwielbieniem przemocy ponad wszystko co materialne.     Nie patrzył na ofiary jak na ludzi a jak na produkty swego zwyrodnienia i zaburzeń. Był jak lalkarz z piekła rodem a w lochach i celach ulokował swe ukochane, dające mu spełnienie i rozrywkę marionetki.     Teraz na szubienicy, sprawdzał po raz ostatni stryczek i sznur. Szarpnął mocno za konopne wiązanie i z satysfakcją pokiwał głową. Poklepał jeszcze drewnianą oblubienicę i rozczulonym wręcz głosem w przerwie między pogwizdywaniem powiedział   - Jeszcze tylko chwilkę kochana Agnes - mówił do dębowej belki jak do żony, której jak świat szeroki i daleki żaden kat nigdy mieć nie będzie - Nacieszysz się wraz ze mną ostatnimi podrygami tego szelmy. Weźmiesz go w swe ramiona i z lubością skręcisz kark… jeszcze chwilkę kochanie. Chichocząc jak wariat, ucałował belkę i zeskoczył na bruk, wyciągnął zza pasa siekierę, usiadł oparty o podest plecami i zaczął jeździć ostrzem po swej szczeciniastej brodzie, szalonego pijaczyny.   Na froncie szubienicy ustawiono mały pulpit, który szczelnym kordonem otoczył mały tłumek młodzików zakonnych w brunatnych i białych komżach, wielu trzymało w rękach drewniane krucyfiksy, inni modlili się szepcząc ze wzrokiem wbitym w postać przemawiająca do nich z wysokości podestu.     Kilku z nich rozpaliło wonne, duszące kadzidła których dym kierowali na gawiedź i stół trybunału, modląc się przy tym i żegnając pobożnie.     Jeden z franciszkanów, bosy i z zarzuconym szczelnie na oblicze kapturze, przemierzał linię tłumu z plecionym z wikliny koszyczkiem na ofiary. Błogosławiąc hojnym i tym bardziej skąpym darczyńcom świętego kościoła rzymskiego, znakiem naszego zbawiciela. Gdy obszedł prawie idealne koło wokół podestu, powrócił do swych współbraci i rozdzielał po równo między każdego tą mannę zebraną od umierającego w nędzy i brudzie, ciemnego ludu, którego nawet te nędzne srebrniki od śmierci zgoła nagłej, nie wykupią.   ...i jak złodziej nocą przychodzi Pan, tak oto sprawiedliwość Jego wstępuje na miejsce zguby…. Niósł się głos kazania. Za pulpitem stał ojciec Nérée, stary dominikanin. Przewodniczący trybunału, przyjaciel i stronnik kata i jego okrutnych robótek a mój osobowy sąd ostateczny i dzień gniewu w jednej osobie.     Strażnicy przepchnęli mnie przez modlących się współbraci. I wtedy przez jedną krótką chwilę wzrok mój i ojca Nérée się napotkały. "I zgładź nieprawości nasze, których się dopuszczamy czynem i słowem, prosimy Cię Panie. Abyśmy z czystym sercem i umysłem mogli czekać na Twe przyjście i dostąpić chwały zbawienia w dniu Twego sądu"   Amen. Rozniosło się po placu echem kłamliwych, grzesznych języków. Ojciec pobłogosławił wiernych i ruszył w moją stronę by wyminąć mnie i straż na schodkach szafotu.   Gdyśmy prawie się otarli o siebie, jeszcze raz spojrzał na moje półnagie, skrwawione i posiniaczone oblicze. Lecz widać nie Chrystusa idącego na śmierć w mych oczach dojrzał a szelmę wszetecznego i wagabundę sprośnego. Bo prychnął tylko z pogardą widząc mój przepełniony nienawiścią wzrok.   - Na sąd mnie wezwano ojcze, więc przybyłem byście sądzili me doczesne występki i potępili mnie przed obliczem ludu i Boga naszego - Nèrée słuchał o dziwo i dobrze bo mogłem rzec mu jeszcze to - Lecz pamiętajcie sędziowie moi. Tak mówi Pan nasz. Nie sądźcie a nie będziecie sądzeni. Bo nie znacie ani w myśli ani w piśmie godziny, kiedy Pan Wasz przyjdzie.   Nèrée z lekkim zaciekawieniem i strachem spojrzał na mnie. Lecz po chwili odzyskał rezon. Prychnął jeszcze raz z pogardą i wyminął mnie bez słowa.   Powoli stawiając chwiejne kroki, wszedłem na podest. Kat rzucił mi tylko zdawkowe spojrzenie i nie zadał sobie nawet trudu by przejąć mnie z rąk strażników. Nie bali się widać już Orlona de Villargent, kiedy był on osaczony i spętany. Wrzucony do gniazda nieprzychylnych orłów lub do ula, opętanych wściekłością pszczół. Nie bali się bo pomocy znikąd dla mej osoby nie było. Zabójstwo kardynała było zbrodnią, która toczyła na języki wszystkich wokół tylko jedno słowo. Śmierć. A sędziowie, złożeni w większości ze stanu duchowieństwa nie mogli podjąć innej decyzji jak wysłanie mnie w zaświaty przez pętle uwieszoną do stryczka za moimi plecami. Nie spodziewali się, że świat ich sprawiedliwości i pokoju, zaprowadzanych poprzez terror i śmierć nijak się ima do świata szelmów, morderców i upadłych frantów, których oni ludzie odziani w purpury i jedwabie, zsyłali do roli robaków, żerujących na gnilnych pokładach brudu tego miasta.   Lecz zapomnieli w swej pysze i majestacie bogów, że nie kąsa ręki pana, jedynie ten pies który jest martwy. A robactwo dzielnic biedoty, pleniło się jak chwast i oset po zaułkach I ulicach. Daleka droga była ku temu by je skutecznie wyplenić.   Na podest weszła kolejna osoba. Tym razem nie był to mistrz małodobry ani nikt z duchownym. Niski, gruby mężczyzna w śnieżnobiałej koszuli i narzutce karmazynowej, wspiął się przy pomocy strażnika na podest i po wyprostowaniu się zaczął gładzić swe pomięte pludry, chcąc przywrócić im dawny, schludny i czysty stan.     Miał około pięćdziesiątki, długie, rzadkie i posklejane włosy barwy mokrej słomy, upiął na czarny rzemyk. Oczy miał niespokojne i rozbiegane, barwy porządnie uwarzonego piwa w jednym z królewskich browarów. Musiał już mocno niedowidzieć w dal bo mrużył oczy i czoło i długi czas skupiał wzrok na jednym punkcie. Twarz jego jak księżyc w pełni, zdradzała wiek licznymi zmarszczkami. Był mocno zaróżowiony na policzkach i oddychał ciężko, wyrzucając oddechy z głośnym świstem nierówno pracujących płuc i serca. Objął wzrokiem zebranym choć jestem pewien że widział jedynie plamy, wielokolorowej mazi, zamiast obliczy ludzi pod szafotem.     Uniósł prawą dłoń, w której ściskał zwitek pergaminu, dając tym samym niemy sygnał, że chcę przemówić. W jednej chwili zapadła grobowa cisza i nawet pijackie przyśpiewki z ogonu tłumu ucichły. Ci którym nie przypadła ta zmiana klimatu do gustu, byli szybko uciszani, kuksańcami albo nienawistnym wzrokiem sąsiada. Tłum wreszcie oddał mu głos a Benoît de La Trémoille, bo tak zwał się ów człowiek przemówił w imieniu Boga, rajców i całego zebranego gminu.   Jego twarz dopiero teraz nabrała spokojnych i wręcz kamienno - zimnych rysów podstarzałego urzędnika formalisty. Prawnika, którym jeno nigdy nie był bo studiów nie ukończył z powodu śmierci swego ojca, który łożył na jego młode, dostatnie życie i stopnie edukacji. Zerwał pieczęć królewską z treści wyroku i rozpoczął.   - Orlonie de Villargent, synu murwy I nieznanego, plugawego zapewne ojca. Prowodyrze bluźnierstwa i zbrodni. Patronie sił i spraw nieczystych i grzesznych, którego pojawienie się w murach naszego miasta przyniosło ze sobą nic ponad strach i niepokój i jawne wystąpienie przeciw bożemu porządkowi. - skłonił się lekko w stronę stołu trybunalskiego - Rajcy, działając w majestacie i literze prawa, powołując Boga naszego jedynego na świadka jak i wszystkich tu zebranych, po milczącym, pozbawionym, skruchy pobycie w lochach Neufchatel twej przeklętej, zbrukanej grzechem najcięższym duszy. I po odmówieniu przez Ciebie ostatnich, należnych nawet najgorszym szumowinom i mendom, sakramentów świętych. Idąc za radą ojca Oresta od Ran Chrystusa, którego świątobliwe oblicze posłaliśmy do Ciebie w ostatniej posłudze a który rzekł nam po spotkaniu z Tobą takimi słowy - odchrząknął cicho i lodowatym tembrem wypowiedział słowa - Woli on być heretykiem zepsutym do kości zbielałej i potępioną duszą na wiekuiste męki pośród diabły zesłaną niźli oczyszczonym słowem bożym i pokornym niegodziwcem z losem swym i wyrokiem doczesnym pogodzonym.Tak oto rzekł ojciec Orest, któregoś z celi swej wypędził i wracać z namaszczeniem bożym, zakazał.   W tłumie zebranym pod szubienicą powstał okrzyk zdziwienia i rozżalenia na takie dictum skazańca. Podniósł się krzyk. Na szubienicę a rychło heretyka i mordercę! Na co czekacie?! Powiesić gada a truchło po tym spalić a proch wiatrom na posługę oddać by choć ślad po grzechach jego nie ostał!     De La Tremoille, skinął na straż z halabardami, która szczelnym kordonem otoczyła miejsce kaźni. Ci jak jeden mąż odwrócili się do tłumu i nadziakami rozdawali razy tym najbardziej krewkim pośród tłumu. Klnąc przy tym i krzycząc   - Zawrzeć mordy swe parszywe i słuchać. Bo zaraz kogo z was pochwycimy i zawiesimy by sprawdzić czy aby stryczek solidnie nasmarowany. A wiecie, że Piotrowi to wszystko jedno kogo rychtuje w ramiona swej drewnianej ptaszyny   Kat słysząc to wybuchł kolejnym rubasznym i przerażająco podekscytowanym śmiechem i podbiegł do rzędu gapiów. Próbował pochwycić małą, rudowłosa latorośl, którą najwyraźniej matka trzymała okrakiem na ramionach. Ta szybko zdjęła dziecko z barków i rzuciła się w tył, tuląc przerażoną niebogę. Piotr wystawił jej przed twarz ostrze siekiery i zrobił wymowny gest pozbawienia dziecka głowy, wylizując przy tym naostrzone solidnie ostrze. Tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone i znów zaległa cisza.     De La Tremoille załamał z rezygnacją ręce i spojrzał z wyrzutem na stół trybunału. Nérée widać nie przejął się zbytnio, niefrasobliwością swego człowieka od brudnej roboty. Zajadał w najlepsze winogron podany na złotej paterze i popijał czerwone, włoskie wino z pękatej czary podobnej do mitycznego Graala. Również się uśmiechał jak gdyby oglądał scenę rynkowego, mieszczańskiego kabaretu trubadurów a nie scenę wyroku śmierci. Nie znajdując wsparcia w instancji wyższej, de La Tremoille sam musiał uspokoić nastroje   - Mistrzu Piotrze, błagam was w imię boże. Odstąpcie od tych ludzi i wróćcie do zajęć do jakich was powołano - Kat odwrócił się na te słowa, lecz nie spojrzał na urzędnika a na oblicze Nérée. Ten dał mu widać znak aprobaty bo po chwili kat wrócił na szafot choć nadal drżał z podniecenia zmysłów, mając nadzieję na więcej niż wysłanie zaledwie jednej duszy w zaświaty tego poranka.   De la Tremoille stał z zamkniętymi oczyma, jakby chciał się upewnić, że kiedy je otworzy to wszystko okaże się koszmarem a nie rzeczywistością. A może po prostu przechodził jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą by nie rzucić pergaminem w pyszałkowate oblicza kleru za stołem i nie uwolnić z więzów Orlona, któremu po ludzku współczuł tak okrutnego końca. Jednak miał posługę, która musiał wypełnić aż do gorzkiego końca. Zaczął znów, choć dość niepewnie i drżąc na całym ciele   - My, rajcy miejscy, powołani na swe stanowiska dzięki nieomylnej woli bożej, ogłaszamy co do treści wyroku - jeszcze raz wyczuł na sobie wzrok Nérée, tym razem było to spojrzenie despotyczne i zimne, tchnące grozą demona a nie ojca zakonnego - W trosce o spokój wspólnoty miejskiej i w obawie przed postępującym występkiem i grzechem śmiertelnym oraz zatruciem ludzkich sumień przez skazanego ogłaszamy Cię Orlonie de Villargent winnym zabójstwa kardynała Magnion, oraz innych grzechów których odpuszczenia nie pragnąłeś w dniu swego sądu i wymierza Ci karę śmierci przez powieszenie. Niech spotka Cię szybka i bezbolesna śmierć. Ciało Twe rozniesie w dziobach ptactwo drapieżne a pamięć Twego imienia niechaj będzie przeklęta i po wieki zapomniana. Niech Bóg litościwy, zlituje się nad Twą dusza, jeśli jeszcze ją odnajdzie. Kacie, czyńcie co nakazano.  
    • @violetta randka marzeń !   brzmi pięknie. marzy mi się randka marzeń :) niedługo.........       @Marek.zak1 święte słowa Marku !!! najgorsze buble to branża farmakologiczna. trują ludzi na masową skalę. normalne ludobójstwo.   dziękuję :)       @KOBIETA   Dominiko.   potrzebujemy niewiele a tak wiele kupujemy.   zgłupieliśmy ?   ja bym Tobie kupił naszyjnik z planet wyrwanych z Wielkiej Mgławicy w Andromedzie !   kiedyś Ci.........   dziękuję :)      
    • Z naderwanym uchem i wyłupionym okiem Siedzi grzecznie przed Elwirką, Którą wzięło na czułości i czyta bajki Dla pluszaka o księżniczce i o złotej rybce.   Grozi mu palcem gdy nabiera tchu, A miś już chce wybuchnąć śmiechem. Szturchnie go w bok za brak powagi I ukaże klęczeniem na grochu.   Gdy już się znudzą im opowiastki, Zagrają sobie w łapki i poganiają w berka. Tup-tup, bum-bum, łubu-dubu Aż sąsiad z dołu nie zaryczy.   Tuż przed snem czas na zwierzenia przychodzi Pod kołderką, cichutko: „tak cię kocham, Że zaraz zostaniesz zjedzony bez łyżki I widelca, obiecuję – ja ciebie połknę.”   A gdy zmierzch zasypie pokój mrokiem, Powieki z ciężaru marzeń opadną, I lampa straci blask, przytulą się tak mocno, Że bicie serduszek słychać jedno obok drugiego.   Kto chrapał – nie znajdziesz winowajcy. Bujają w obłokach, we własnym świecie, Gdzie meble są górami, a dywan to morze, Gonią wśród chmur z pierza i wełny.   Nim pierwsza gwiazda wzejdzie, We śnie szepczą sekrety, co tylko oni znają: O moście z tęczy i o latających czarownicach, Które niosą ich w krainę cudnych baśni.   Jutro się rozbudzą wśród porannej woni Kwiatów z ogrodu, znów nowe historie zmyślą, A w słońcu, co wstanie i zerknie przez szybę, Odnajdą ślady wczorajszej łobuzerskiej przygody.  
    • @Adler

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Nie zawieść …w plastikowym świecie chłodu i opadających liści, kiedy upadają normy, wartości i wszystko traci głębię …tak trudno pozostać tylko sobą.!   śliczny jest :) Twój wiersz !   
    • @Rafael Marius Słowo mi się po prostu przypomniało. Nie wiem skąd. Nie przeczytałem go ostatnio nigdzie. No po prostu przyszło do mnie. Słowa mi się często jakieś takie przypominają. Codziennie w mniejszym lub większym stopniu coś tam sobie czytam. A to w necie, a to w książce, a to tutaj. Mniej ostatnio, bo jakoś łapię zmęczenie. Więc nawet nie wiem, czy wróciło do mody. Ale może wrócić, bo jakby sytuacja również polityczna nieco zatacza podobny krąg. A jeśli tak to znów chyba trzeba wyczekiwać okrągłego stołu. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...