Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Urodzona być gwiazdą

 

Born to be a Star

 

EPISODE ONE

 

ON
Nie wiem, jak to się wszystko zaczęło. Może odkąd przyszła na próbę w kapciach. A może odkąd pierwszy raz usłyszałem jej głos.

 

ONA
Kiedy zobaczyłam go wiszącego w powietrzu za oknem na pierwszym piętrze, pomyślałam, że zwariował, ale był dokładnie tym, którego potrzebowałam.

 

ON
Nadal nie wiem, co to było, miłość od pierwszego wejrzenia czy wciąż od pierwszego dźwięku. Nie wiem.

 

PIOSENKA TITULOWA

 

Tekst: Onegin Yusif oğlu Hacıqasımow
Muzyka: Egil Schwarz

TY I JA
(FORMUŁA WIECZNOŚCI)

 

Ty i ja, jesteśmy formułą wieczności.
Ty i ja, jesteśmy symbolem miłości.
Ty i ja, to gdy patrzymy tak czule
W oczy nawzajem.

 

Rozpadają się epoki,
Świat się starzeje.
Jesteśmy wieczni
Tylko ty i ja.

 

Ty i ja byliśmy naprawdę od zawsze.
Ty i ja jesteśmy smutkiem i radości.
Ty i ja, to jest początek początków
Wszystkich światów.

 

Ty i ja nie potrzebujemy zbyt wiele.
Ty i ja, czego chcemy?
Chcemy tylko wiecznego pokoju!
Pokoju na całej Ziemi!

 

1.

Petersburg. 1957 r. Wcześnie rano. Pawieł Szachowskoj, obiecujący student ostatniego roku Konserwatorium w Sankt Petersburgu, i jego przypadkową przyjaciółką, dziennikarką Leną, spokojnie śpią.
Nagle z daczy wracają rodzice, gospodynia domowa i emerytowany kapitan marynarki wojennej.

 

2.

Rodzice: Jesteśmy!
Mama (zauważając damskie buty na korytarzu): Cicho, Sasha!
Paweł (do Leny): Wstań, przyjechali rodzice, szybko wstań!
Tata: Czy jest ktoś w domu, zastanawiam się, czy ktoś jest w domu?
Mama: Nie krzycz, on nadal śpi.
Tata: Co masz na myśli mówiąc  "śpi"?
Paweł (do Leny): [Biegamy] natychmiast tam!
Tata: Tak późno, a on nadal śpi. Czy to nie ja ci mówiłem, że powinienem był zapisać go do marynarki?
Mama: Gdyby taka była twoja wola, zapisałbyś wszystkich do swojej marynarki wojennej, nie mówiąc już o kobietach i niemowlętach.
Tata: Zgadzam się! Przecież to zrobiłoby z niego mężczyznę.

 

3.

Na klatce schodowej

Lena (żartobliwie): Czy przesłuchanie zakończyło się sukcesem?
Paweł: O co ci chodzi, cóż, później, więc ...
Lena: Dobra, dobra.
Paweł: Zadzwonię do ciebie.
Lena: Kiedy?
Paweł: Wtedy!
Lena: Cóż, całuję cię.
Paweł: A teraz idź, proszę!

 

4.

Pavel: Cześć, tato, mamo. W domu już?
Tata: Jesteśmy, ale gdzie byłeś?
Pavel: Próby, przesłuchiwaliśmy dziewczyn solistek. Musiałem tam zostać.

Mama: Więc nocowałeś w Konserwatorium?
Pavel: Tak! Cóż, mosty zostały rozsunięte, podniesione, wiesz ...

Tata: Zauważyłem, że kiedy kłamie, nigdy się nie rumieni.
Paweł: Dlaczego teraz kłamię?
Tata: Ponieważ nie ma  mostów zwodzonych między naszym domem i konserwatorium.
Paweł: I co z tego?
Tata: Niczego!
Paweł: Spóźniłem się do Konserwatorium. Idę!
Mama: Czy jesteś głodny?
Tata: Nie jestem!
Mama: Pasha, a co ze śniadaniem?
Paweł: Och, mamo, nie mam czasu. Mam zdać test z kompozycji i przesłuchać Chóru Polonijnego.

 

Po pocałowaniu matki i uścisku dłoni z ojcem wychodzi.

 

5.

Na klatce schodowej.

 

Schodząc po schodach, Paweł czuje rytm łatwych kroków dziewczyny z sąsiedztwa idącej za nim na dół. Karmiona męską ciekawością, bo na początku nie widzi, kto tak wdzięcznie schodzi po schodach, w duszy Pawła rodzi się muzyka. Plik nut w jego rękach rozpada się, wiruje w powietrzu i spada na dół.


Dziewczyna z sąsiedztwa: Cześć, wujku Pasza.
Paweł: Cześć, Daszko, jak urosłaś!
Dziewczyna: Mam ci pomóc?
Paweł: Nie, dzięki.

 

6.

Ulica. Pomnik wielkiego rosyjskiego kompozytora Michaiła Glinka przed Konserwatorium.

 

Paweł: Stepanie!
Stepan: Cześć!
Paweł: Cóż za wspaniały dzień!
Stepan: Oi! Mogę prosić o kefir?
Paweł: Co, boli cię głowa?
Stepan: Proszę ...!
Paweł: Nie pamiętam też momentu, kiedy się wczoraj wszyscy rozstaliśmy! Posłuchaj! (odwracając się do pomnika): Jesteś moim świadkiem, Maestra! (do Stepana) To najlżejsza, przewiewna wróżka z trzepoczącymi lokami.

Stepan: Kim ona jest?
Paweł: Ktokolwiek, to nie ma znaczenia! Dziewczyna ubrana w niebieski pasek. Na schodach, na dole, la la la la la la!

Stepan: Dokąd?

Paweł: Dokądkolwiek. Nie szkodzi! Patrzysz na nią, a  twoje serce odbije się echem, na górze, ta, ta, ta, ta, ta, ta!

Stepan: Aby to marzenia się spełniło, zdecydowanie potrzebujesz piosenkarki. A co z twoją wczorajszą Leną?

Paweł: Ach! Cóż, mogłaby być lepiej.
(wskazuje na plakat z gwiazdą) Będziemy tu wkrótce.  Ja cię proszę, chodźmy. Zajmiesz się  harmonią, jest dla tobie ciekawsza, a ja zajmę się melodią.
Stepan: Potrzebujemy dobrego, kobiecego głosu!

Paweł: Wyobraź sobie, że zbiegam po schodach, i nagle moje notatki się rozpraszają, i zaczynam ich szukać wszędzie.
Stepan: Och, posłuchaj, mamy  Chór Polonijny, żeby też szukać naszej piosenkarki.

 

7.

Uniwersytet w Petersburgu

 

Rosyjska studentka Inna:

Wielka szkoda. Zośko, to tak denerwujące, że wszyscy oprócz nas wybierają się na jednodniową wycieczkę do Gatczyny. To dlatego, że jesteśmy pierwszymi studentami psychologii na Wydziale Filozofii i dzisiaj będziemy musieli się nauczyć.

Zofia, studentka z Polski: To przeze mnie i Klaudię!

 

8.

Sekretariat Komitetu Partii

 

Sekretarz Komitetu: Wejdźcie!
Inna: Pawieł Olegowcz, dzień dobry!
Sekretarz: Przepraszam dziewczyno, nie pamiętam twojego imienia.
Inna: Inna Dierkaczowa.
Sekretarz: Cóż, czego chcesz, Inno Dierkaczowa?
Inna: Chciałabym prosić o pozwolenie naszym obcokrajowcom na odwiedzanie Gatczyny.
Sekretarz (ironicznie, tylko żartuję)„Nasi cudzoziemcy”?
Inna: Tak!
Sekretarz: Zabawne. Cóż, kim są "nasi obcokrajowcy"?
Inna: Oni są Polacy. Zośka i Klaudia to aktywne i przyjazne dziewczyny. Szczególnie Klaudia, jej postać jest mocna jak skała.
Sekretarz: Więc po prostu nie mogą się doczekać, kiedy pójdą do Gatczyny!
Inna: Tak, ale ponieważ są obcokrajowcami, są tam zabronione. Ale to niesprawiedliwe!
Sekretarz: Nie wiem, nie wiem! Powiedz mi proszę, jak myślisz, dlaczego tak chętnie odwiedzają Gatczynę? Co chcą tam zobaczyć?
Inna: Oczywiście, że to pałac!
Sekretarz: Oprócz pałacu są też zakłady wojskowe! Otóż to!

 

9.

Zofia, Inna, Klaudia na ulicy

 

Dziewczyny: Klaudio, dokąd teraz? Wracasz do biblioteki na regularną randkę z Karolem Marksem?
Klaudia: Czy jedziecie do Gatczyny?
Zofia: Nie jedziemy.
Klaudia: To przez nas!

Inna: Dziewczyny, zapomnijcie o tym! Chodźmy do akademika! Zupełnie to zapomniałam, chodźmy jak najszybciej do akademika, mam dla was taką wiadomość!

 

10.

W akademiku Uniwersytetu

 

Inna: Wczoraj na tablicy ogłoszeń pojawiło się nowe ogłoszenie, które może szczególnie zainteresować tobie i Zośkę. Czytamy, że jutro, prawie dzisiaj, w auli małej biblioteki odbędzie się pierwsza próba Chóru Polonijnego. Dowiedziałam się też, że poprowadzi go młody, utalentowany student Konserwatorium.
Zofia: Już koniecznie pójdę.

 

11.

Audytorium w Konserwatorium. Pavel gra na fortepianie i frywolnie wstawia nieuchwytny motyw jazzowy do klasycznego utworu.


Profesor: Cóż, wystarczy, wystarczy! Zdałeś egzamin,  bo oceniłem twoje chuligaństwo. A co z twoim Oratorium? Oprócz wprowadzenia, jeszcze nic nie podałeś.
Paweł: Nie ma czasu.
Profesor: To jest problem każdego. Jeśli chodzi o twój własny problem, wydaje się, że jest to brak zaangażowania i skupienia. Wzięleś odpowiedzialność za ten chór. Teraz zainicjowałeś tę grupę i głupio nazwałeś ją "Dubki".
Paweł: "Lepki".
Profesor: "Lepki". Jeszcze gorzej! Młody człowieku, musisz tworzyć poważną muzykę! (zirytowany) Dobra, idź już.
Paweł: Dziękuję i do widzenia, Aleksiej Dmitrijevicz.
Profesor: Stepan, a ty dokąd idziesz? Proszę, podejdź do instrumentu, maestro!

 

12.

Na ulicy przed Konserwatorium

 

Paweł (do Stepana): Dobra, chodźmy! Chodź szybciej, weź się w garść! Jak tylko przyjedziemy, od razu zaangażuj się w pracę. Przyjrzyj się bliżej! Potrzebujemy trzech tenorów, dwóch sopranów, i oczywiście solistka!

Stepan: Wszyscy są studentami pierwszego roku.
Paweł: Dlaczego wszyscy? Nie wszyscy! Poza tym to nie ma znaczenia!
Stepan: Po prostu

oczekuję, że nasza frontmanka będzie doświadczona.
Paweł: Z każdej śpiewającej dziewczyny zrobię czołową wokalistkę! Pod warunkiem, że ma jakiś głos!
Stepan: Z każdej?
Paweł: Z każdej! Ale widzę, że mi nie wierzysz!
Stepan: Nie powiedziałem tego.
Paweł: Gotow więc przysiąc?
Stepan: Cóż, zamiast tego zróbmy zakład.
Paweł (zmieniając zdanie, lepiej określając, czego chce): W rzeczywistości każdej nie potrzebuję, potrzebuję najlepszej, bo znasz moje podejście do muzyki. Wobec tego podejścia nie zniosę żadnego spóźnienia, a także radziłbym nigdy się ze mną nie kłócić. Zrozumiałeś, kolego?

 

13.

Śpiąca Klaudia pamięta swojego ojca, wola go "Tato, tato!"

 

Inna (do głodnej studentki-"złodziejki" dwóch łyżek dżemu ze szafcy nocnej Klaudii): Co robisz? Jak śmiesz grzebać w nocnych szafkach innych studentek? Umieść to na miejscu!

Studentka-"złodziejka: Co ci do tego? Nie mieszaj się! Nawiasem mówiąc, mają stypendium w 900 rubli, ale zarabiają tyle pieniędzy tylko za dziękuję! Moi rodzice ciężko pracują w kołchozie za dni robocze. Nigdy nie widzieli tak dużych pieniędzy! Niech wrócą do Polski. Ale nie ... wątpię, żeby tam też dostali tyle pieniędzy. (pozostawia)

Klaudia: Znowu krzyczy! Co ja jej zrobiłam?
Inna: Nic nie zrobiła, jest z zazdrości. Nie zwracaj uwagi!
Klaudia: Gdzie jest Zośka?
Inna: Gdzie-gdzie? Poszedłam do chóru!
Klaudia: Do chóru? I nawet mnie nie obudziła!
Inna: Ale czytała całą noc!

 

14.

CHÓR

 

Paweł: Raz, dwa, trzy!

 

Chór śpiewa

 

Paweł: Dobra robota! Stiopa, słyszałeś? Znajdź źle zaśpiewaną nutę i zniszcz!
Stepan: Teraz, teraz! Słyszałem! Więc dziewczyny, gdzieś macie tutaj to miejsce ...

 

Nuci prawidłową nutę dla chóru

 

Zróbmy to jeszcze raz, trzy-cztery, i... !

 

Chór śpiewa

 

 

Zofia: Klaudio, dołącz do nas!
Paweł: Stop! Co się dzieje?
Klaudia: Witam, przepraszam pana.
Paweł: Nie rozumiem!
Klaudia: Przepraszam za spóźnienie.
Paweł: Widzę, że się spóźniłaś. Jak masz na imię?
Klaudia: Klaudia. Klaudia Kowal.

Paweł: Dlaczego nosisz kapcie, Klaudia Kowal? Cóż, wyjaśnij mi, wyjaśnij, dlaczego jesteś w kapciach. Masz takie podejście do prób choru? Chodzisz też na Uniwersytet w kapciach, albo myślisz, że muzyka to nie jest poważna sprawia?

 

Klaudia ucieka we łzach

 

Zofia: Pan Szachowskoj, to moja wina, czy mogę  ją odzyskać?
Paweł: Nie! Kontynuujemy próbę.
Stepan: Dobrze! Krótko z tego miejsca, widzę, że potraficie go zaśpiewać. Raz, trzy, cztery. Jeszcze raz!

 

Ciąg dalszy nie nastąpi

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Ściśle mówiąc, piosenkę tytułową wykonywała Łarisa Mondrus od wczesnych lat 60-tych. Edita Pjecha nigdy jej nie śpiewała, w przeciwieństwie do wielu innych piosenek, którymi dzieliła się z innymi gwiazdami. Taka praktyka była wtedy zwyczajna.

 

 

Nie należy jednak zapominać, że Klaudia Kowal i Pawieł (Pasza) Szachowskoj 

odpowiednio zbiorczym obrazem ówczesnych gwiazd i kompozytorów rosyjskiej  pop muzyki lat 50-60-ch, wększości reprezentowanych przez Żydów! Ale zwykli ludzie nigdy nie przywiązywali do tego wagi, ponieważ panowało międzynarodowe braterstwo wśród obywateli tego kraju. 

 

Nie jestem zadowolony z tytułowej piosenki w serialu IMHO, powinna brzmieć łagodniej, a nie tak brawurowo. Mimo wszystko, Pieśń nad Pieśniami

 

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Edita Pjecha (Édith-Mariе Pierha) nie była pochodzenia żydowskiego, była Polką czystej krwi, w latach wojny jej ojczym pracował w kopalni węgla we Francji, a ona mówiła tylko po francusku.

 

 

W pierwszych latach życia w Rosji mówiła po rosyjsku z wyczuwalnym akcentem, ale szybko go zgubiła.

 

 

Ale zachowała swoją wyjątkową barwę głosu.

 

 

Gwiazdy pop muzyki  na całym świecie żyją dobrze. Nie ważne gdzie, czy to w Chinach, w Stanach Zjednoczonych czy w Rosji. Tak było zawsze.

 

 

Pensja inżyniera w Rosji Radzieckiej wynosiła średnio 120 rubli miesięcznie, po opłaceniu podatków i usług mieszkaniowych i komunalnych było około 72 rubli.

 

 

Średni dochód słynnego, wielomilionowego ulubieńca, gwiazdy pop muzyki, wynosił średnio 700-800 rubli na jeden koncert.

 

 

Mogli wiele zarabiać, mieszkania, samochody itp.
Jeśli chodzi o Pjechę, to sam los, jej fortuna nie pozostawiały jej wyboru. Musiała być gwiazdą w zagranicznym wielkim kraju, stała się gwiazdą i zrobiła tam długą błyskotliwą karierę na scenie.

 

 

Początkowo śpiewała po polsku, zadebiutowała piosenką "Czerwony autobus". Była także gwiazdą filmową.

 

W rzeczywistości ona i jej pierwszy mąż, Aleksandr Bronewicki, byli bardzo mądrą parą. Ale był osobowością kontrowersyjną, a jego wizerunek jako głównego bohatera serialu w większości zachował jedynie jego oddanie muzyce i wymaganie, które przerodziło się w tyranię.

 

 

Nawiasem mówiąc, w prawdziwym życiu łączył cechy charakteru kilku członków swojego zespołu, tak jak zostali oni pokazani w serialu telewizyjnym, i nie był tak impulsywny.

 

 

Jako pierwsza zdjęła mikrofon ze stojaka, zaczęła wchodzić na scenę i rozmawiać z publicznością. Jako pierwsza obchodziła rocznice swojej twórczej kariery i urodziny na scenie.

 


W 1983 i 1986 występowała dla żołnierzy Zgrupowania Sił Radzieckich w Afganistanie (Kabul, Bagram, Jalalabad, Kunduz).

 

Edyta Pieсha z wnukiem

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

"Okrągła" lub "zaraźliwa" piosenka, Pasza ma obsesję  jej w serialu, została napisana przez Michała Tanicza (Tanchilewicza), Igora Szaferana, a skomponowana przez Oskara Feltsmana. W piosence czytamy: „Zaadresowana do przyjaciela, piosenka zatacza koło, // Ponieważ ziemia jest okrągła. La la la la!"

 

 

Pierwszym i kultowym wykonawcą piosenki był kolejny prototyp z Klaudii Kowal, słynna pop gwiazda Nina Dorda.

 

W 1946 roku Nina Dorda występowała  w orkiestrze restauracji hotelu "Moskwa", gdzie poznała pianistę Michaiła Lipskiego, którego poślubiła. Lipsky wywarł znaczący wpływ na karierę artystyczną żony, znajdując dla niej popularny wizerunek sceniczny.

 

 

Nina Dorda była solistką Moscow Music Hall i podróżowała po całym świecie i, jak sama przyznaje, pozwalała sobie wówczas na "ekstremalne" działania.  Jedna z pierwszych dziewczyny w Moskwie zasiadła za kierownicą własnego samochodu "Pobieda". To wstrząsnąło wyobraźnią działaczy partii komunistycznej.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jurij Pimienow "Nowa Moskwa 

 

Nina Dorda była pierwowzorem wokalistki Very Gordy, bohaterki powieści Wasilija Aksijonowa "Moskiewska Saga".

 

Roboczy moment kręcenia serialu telewizyjnego

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

I'll translate a few episodes. The opening episodes are very poetic, a true love poem. But then the creative imagination of the authors dimmed a lot, and even the brilliant actors and actresses did not manage to compensate for the mistakes of the screenwriters. Those who wrote the show were born in the 1990s, and their understanding of many aspects of the Plusquamperfect era was rather primitive. The stereotypes killed the show just as curiosity killed the cat. Both extremes should be avoided at all costs.

 

Przetłumaczę parę odcinków. Początkowe odcinki są bardzo poetyckie, prawdziwy poemat miłosny. Ale potem wyobraźnia twórcza autorów bardzo przygasła, i nawet znakomici aktorzy i aktorki nie zdołali zrekompensować błędów scenarzystów. Ci, którzy napisali serial, urodzili się w latach 90., a ich zrozumienie wielu aspektów epoki Plusquamperfect było raczej prymitywne. Stereotypy zabiły serial, tak jak ciekawość zabiła kota. Należy za wszelką cenę unikać tych dwóch skrajności.

 

___________

ANTIDISCLAIMER

To be continued within my means and capacities and for good measure. No special promises or timing. Results ain't guaranteed. 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena Och, mówisz mi to często, bo Ty wiesz co mówić trzeba, żeby było miło i tyle, dziękuję :) @huzarc, dziękuję :)
    • *** W Krakowie wylądowałem dosyć wcześnie. Mówiąc „wcześnie”, mam na myśli to, że dwa ostatnie lata liceum kończyłem, mieszkając sam w mieście. Musiałem więc utrzymywać się w tych ciężkich czasach sam i uczyć bez żadnego wsparcia. Do liceum ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego chodziłem, a właściwie — dojeżdżałem — do Nowej Huty. Szkoła mieściła się na osiedlu Wysokim 6. Po pracy, z Rynku, musiałem załadować się w tramwaj albo w autobus, żeby tam sprawnie dojechać. Nowa Huta w tamtych czasach była zapomnianą częścią świata. A raczej — takie sprawiała wrażenie. Pewnie pomyślicie, co mnie przygnało do Krakowa z peryferii Małopolski. No cóż — spódniczki i zgrabne nogi. Zawsze zaczynało się od kobiet. Od Heleny Trojańskiej, Pandory czy Lady Makbet. Magda wyjechała na studia na AGH. Nie zastanawiając się długo, wyjechałem zaraz za nią — do miasta króla Kraka. Były wakacje, więc mieliśmy trochę czasu, by poszukać mieszkania, powłóczyć się po knajpach. Znaleźć jakąś pracę i zacząć mieszkać jak dorośli ludzie. Mieliśmy wtedy po dziewiętnaście lat i czuliśmy, że to miasto nas zaprasza. Zapraszał nas wspaniały Rynek i siedzący na ławce Skrzynecki. Zapraszały stragany z obwarzankami, każda przekupka z kwiatami. Witani przez każdy miły zakątek i każdą uliczkę, coraz bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że warto zostać tam na dłużej. Mieszkanko znaleźliśmy na Czerwonym Prądniku. Może to trochę daleko, ale był to cudny zakątek. Dom stary, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Właściciel zapewne też — miał koło osiemdziesiątki. Pod każdym z drewnianych okien kwitły czerwone pelargonie, a my dostaliśmy pokoik na samej górze, w szczycie. Pośrodku pokoju stał piękny, drewniany gibel. Można było w nim usiąść na parapecie i rozmyślać. Boże, jakie to było piękne lato. Jaki cudny zapach unosił się od tych pelargonii. Mieliśmy więc już swój pokoik — piękny, wymarzony. Pozwoziliśmy do niego swoje graty. Magda — masę książek. Ja, oczywiście, też książki. Oprócz tego klawisze, na których lubiłem pograć, i hantle, którymi ćwiczyłem. Jak już wspomniałem, właściciel domu był starszą osobą, więc nazywaliśmy go „dziadkiem”. Dziadek mieszkał sam, na parterze. Nie odwiedzały go żadne dzieci. Raz w tygodniu zaglądał do niego jakiś inny dziadek z kolegą. Czasami więc było ich dwóch, a innym razem trzech. Gdy sobie podpili, dziadek wyjmował harmoszkę i grywał przedwojenne, smutne szlagiery. Klimat miejsca, osoby i muzyka tworzyły razem nastrój naszego nowego świata. Do pokoju prowadziły drewniane, skrzypiące schody. W połowie drogi znajdował się podest i okno, przez które można było wyjść na piękny, drewniany balkonik. To tam zasiadywał dziadzio ze swoimi kompanami. Magda, jako kobieta, od razu zagospodarowała pokoik po swojemu — otuliła go w narzuty, obrusy i inne kobiece akcenty. By było miło i z klimatem. Jak to kobieta. Wieczorami wychodziliśmy na Rynek — poznawać knajpki i zwiedzać różne ciekawe miejsca. Czasem to było muzeum sztuki, innym razem kościół, a jeszcze innym — wystawa malarstwa lub fotografii. Spotykaliśmy często inne, podobnie zagubione w swoim świecie osoby. Magda była drobnej postury, miała piękne, blond włosy. Pochodziła z Oświęcimia. Znałem ją jeszcze z czasów liceum — gdy uczęszczała do trzeciej klasy. Chodziliśmy wtedy po szkole do „Paco” — knajpy, gdzie bawiło się całe towarzystwo z Oświęcimia. Ostatni autobus miałem o 22:30, więc jeśli go przegapiłem, szedłem do niej, żeby przenocować. Skradaliśmy się zawsze po cichu, po ciemku — żeby rodzice mnie nie zobaczyli. Lecz jej pies zawsze mnie wywąchał. Niestety, Magda miała psa, który szczekał jak głupi na wszystko, co się ruszało. Szczekał również na nas, ale na szczęście rodzice zbytnio już na niego nie reagowali. Więc, skradając się po cichu, lądowaliśmy razem w łóżku. Rano matka wychodziła do pracy i czasem zaglądała do pokoju. Wtedy musiałem przeczekać chwilę w szafie, a potem znowu kładłem się na swoim kawałeczku Magdy łóżka. I mieliśmy dla siebie już cały dzień. Po jakimś czasie Magda śmiała się ze mnie, że jestem jej „człowiekiem z szafy”. W Krakowie miałem teraz trochę luzu. Magda znalazła pracę jako barmanka w małej knajpce — takiej naprzeciwko policji, rzut beretem od Karmelickiej. Przesiadywały w niej przeważnie „pały”, więc wydawała się bezpieczna. Miejsce, gdzie na pewno nie zaglądają patałachy będące na bakier z prawem. Ale się myliłem. Pewnego popołudnia dzwoni Magda. Drżącym głosem do słuchawki mówi, że przyszedł do niej do pracy jakiś gość, który handlował Lewisami. Miał je nawet przy sobie, ale tylko w dużych rozmiarach. Magdzie się spodobały. Chciała kupić dla siebie i dla mnie. Z góry mu zapłaciła, a on poszedł po mniejsze rozmiary. I tyle go widzieli. Cwaniak z Krakowa. Myślałem, że uda mi się go namierzyć, ale zapadł się pod ziemię. I tak poszło z dymem trzysta złotych. Ja, oczywiście, też poszukiwałem pracy. Kupowałem obwarzanka z solą od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni — zawsze od tej samej kobiety, która handlowała na Rynku, przy wejściu na ul. Karmelicką. Siadałem tam na ławeczce, dłubałem większe kawałki soli, a drobne okruchy rzucałem gołębiom. Rozmyślałem i zatapiałem się w myślach, z solą w oku i na palcach. Wertowałem gazety na zmianę, czytając anonse i drobne ogłoszenia o pracę. Ale wtedy znaleźć jakąś normalną robotę graniczyło z cudem. Pełno było ogłoszeń dotyczących akwizycji, pracy w McDonaldzie, na taśmie albo w podrzędnej spelunce — jako kelner. „Żeby tam pracować, to nieźle musi człowieka przycisnąć” — pomyślałem. Nie przeczuwając nawet, że kiedyś sam będę musiał przez wszystkie te etapy zawodowej drabiny przejść… Siedząc tak na ławeczce, odprowadzałem przechodniów wzrokiem — pełnym wyzwań, pobladłym od myśli rodzących niepewność i lęk przed światem. Dokąd pójść? Co robić? W ułamku chwili człowiek myśli o jednym i drugim. Czuje kotłowanie w głowie, ciężko zebrać myśli do kupy. Poukładać sobie wszystko: szkołę, pracę, życie. Powoli dochodzi do niego, że może w złej kolejności wybrał się na podbój świata. Na szczęście całą tę szarość przykrywał klimat miasta. Mnóstwo ładnych studentek dodawało uroku posępnym dniom. Z oddali słychać było całkiem dobrze wygrywane na gitarze kawałki z klasyki rocka i niezły głos — głos człowieka, który przeszedł niejedną drogę i z niejednego kufla pił. Miał w sobie coś, co doskonale wpasowywało się w klimat Krakowa. Czasami mieszał się z hejnałem, tworząc osobliwą kakofonię. A potem znów — Money Pink Floydów, z nową energią eksplorował całą przestrzeń Rynku. Wciągnąłem więc powietrze z całą energią i wstałem, by upić się klimatem dnia. By ta siła mogła zostać ze mną na dłużej. Podświadomość pokierowała mnie na Mały Rynek. Wszedłem do księgarni „Cud”, a z niej — do kawiarni „Albo Tak”, na kawę. W południe byłem umówiony z Magdą, mieliśmy zjeść razem obiad. Miałem więc jeszcze trochę czasu, by pobyć sam na sam ze sobą — na tyle, na ile to możliwe w zatłoczonym Krakowie. Ale są takie miejsca, gdzie można poczuć się naprawdę sam, nawet w tłumie. Pub „Albo Tak” na Małym Rynku należał właśnie do takich. Polubiłem tam przesiadywać w ciągu dnia. Gdy miałem się z kimś spotkać, zwykle lądowaliśmy właśnie tam. Latem miło było posiedzieć jeszcze w „Vis-à-Vis” na Rynku, ale tylko w ogródku — bo wnętrze, choć z klimatem, nie dawało zbyt wiele miejsca. Zimą często brakowało tam przestrzeni dla ludzi takich jak my — poszukujących swojego miejsca w świecie. A było nas wtedy sporo. Byliśmy postaciami nieobecnymi w świecie. Zawsze w tyle, nigdy z przodu. Jak mawiał Bronisław Duży. Znany multiinstrumentalista, który często grywał z Dudkiem: — „Krocz z tyłu, ale zawsze z podniesioną głową, przyjacielu.” - Tym właśnie jest blues. - I takie samo jest życie. Więc, naśladując jego słowa, kroczyłem zawsze z tyłu — ale dumny z tego, co mam. Choć miałem wtedy niewiele. Taki był mój wczesny blues o życiu. Mieszkałem z Magdą w pięknym pokoiku na Czerwonym Prądniku, wśród czerwonych pelargonii. Po wspólnym obiedzie. Wracając do domu. Szliśmy z autobusu, gdy usłyszałem znajomy głos i grę na gitarze w jednym z domów. Choć wydawało się, że to opuszczone miejsce, tajemniczy głos z rynku objawił się właśnie tam. Przystanęliśmy. W oknie pojawiła się młoda dziewczyna. Uśmiechając się, przywitała się z nami. Pogadaliśmy chwilę — okazało się, że tak samo jak my wynajmuje mieszkanie. Ona i tajemniczy głos, który nieprzerwanie grał na gitarze. Żyją sobie w luźnym związku, mieszkając w tej spokojnej okolicy. Tak jak i my — z dala od zgiełku miasta. Kilka razy spotkaliśmy się — a to na przystanku, a to w autobusie. Za którymś razem umówiliśmy się razem do knajpy. Poszliśmy do Teatru Buckleina. Było to wnętrze wygospodarowane w budynku na zapleczu Hotelu Europejskiego. Wchodziło się do niego przez oficynę od ulicy Lubicz. Sylwia — bo tak miała na imię nasza kompanka — ubrana była w suknię stylizowaną na lata 20. Przypominała trochę „paryżankę”, tę z wykopalisk z 1400 r. p.n.e. A więc — mocny makijaż i czerwień podkreślająca usta. Włosy kruczo czarne, lecz ścięte już na Kleopatrę. W ręku trzymała długą fifkę, jakiej dawniej używały damy do palenia papierosów. Dopełniała swym wyglądem pełnię wnętrza. Usiedliśmy w trójkę, bo Piotr miał do nas dołączyć po swoim rynkowym tournée. Wnętrze teatru było bardzo klimatyczne. Na ścianie, nad sceną, znajdował się ekran, na którym wyświetlano stare filmy. Pomiędzy umowną sceną, a widownią stały stoliki, doświetlane małymi lampkami i świecami. Na widowni było kilka rzędów drewnianych siedzeń obszytych skórzaną tapicerką. Okna były duże, co optycznie powiększało przestrzeń. Od zewnątrz widoczne były wielkie kraty, które oddzielały nas od zewnętrznego świata. Po jednej stronie przed sceną stało pianino, po drugiej — bar. Przy barze można było usiąść na tonecie i wypić kieliszek wina lub koniaku. Piwko serwowano tam rzadziej — dlaczego, nie wiem. Może klimat miejsca narzucał pewien rodzaj klienteli i trunków. Piotr przyszedł dopiero po jakiś dwóch godzinach, więc my już byliśmy trochę wstawieni. Atmosfera w lokalu była szampańska. Niektóre pary — pewnie stali bywalcy — zaczęły pląsać i tańczyć. Piotr usiadł za stolikiem, jak zwykle uśmiechnięty, zapalił papierosa. Był bardzo bezpośrednim gościem, dużo starszym od nas. Miał już chyba grubo po trzydziestce. Nosił długie włosy i brodę — typowy gwiazdor rocka. Palił dużo. Zresztą Sylwia, mimo że była jeszcze nastolatką, nie odbiegała od niego ilością wypitych kieliszków wina i wypalonych papierosów. Tak zleciała nam ta bliższa część nocy. Dalszą musieliśmy podzielić na powrót nocnym autobusem i dalszą część imprezy. Wracaliśmy podchmieleni, w dobrych humorach. Po drodze oczywiście wpadliśmy pośpiewać do naszych nowych znajomych. Podczas takiego nocnego muzykowania postanowiliśmy spróbować coś razem zagrać. — Może uda nam się kiedyś zrobić koncert na rynku! — zawołał Piotr. — Kto wie, możemy spróbować — odpowiedziałem. Umówiliśmy się więc wstępnie na próbę, po czym pożegnaliśmy się w dobrych nastrojach. W niedzielę spaliśmy chyba do południa, przykryci samym prześcieradłem. Poddasze było gorące. Podczas snu przyszedł do nas dziadziuś, ale udawaliśmy, że śpimy. Byliśmy zmęczeni i całkiem nadzy pod tym prześcieradłem. Jak się potem okazało, chciał pożyczyć ode mnie hantle. Dziadziuś, choć wiekowy, miał krzepę i lubił poćwiczyć. Dobry z niego był, przedwojenny materiał. Więc dałem mu te ciężarki — niech ćwiczy jak najwięcej i żyje w zdrowiu jak najdłużej. Wstaliśmy po południu, zrobiliśmy jakiś lekki obiad, bo było gorąco, a nikomu po wczorajszej nocy nie chciało się zbytnio jeść. Wieczorem spakowałem Yamahę i poszliśmy na próbę do naszych nowych znajomych. *** Tam wszystko wyglądało, jakby impreza jeszcze się nie skończyła. Piotr i Sylwia byli w podobnych nastrojach, w jakich się rozstaliśmy. Dziewczyny zostały w pokoju, a my poszliśmy do drugiej części domu, żeby im nie przeszkadzać. Dom wyglądał w środku, jakby był w trakcie remontu. Pokój był pełen rzeczy z innych pomieszczeń — krzesła, sofy, na których leżały sterty ubrań. Na początku Piotr zestroił gitarę i zaczęliśmy próbę od dobrze znanego kawałka „Money” Pink Floydów. Po kilku razach nawet zaczęło to brzmieć. Potem zagraliśmy „Dom wschodzącego słońca” The Animals — covery znane wszystkim. A potem już grubo: Sting, Led Zeppelin, Pink Floyd. Jedno, co mogę przyznać — im więcej alkoholu w Piotrze, tym więcej można było z niego wycisnąć. Pomimo braku mikrofonu i głośno śpiewanych fraz, barwa jego głosu była przyjemna dla ucha. Piotr znał dobrze angielski, bo siedział jakiś czas w Anglii, więc śpiewał wszystko w oryginale, z niezłym akcentem. Pograliśmy tak chyba z dwie godziny i wróciliśmy do dziewczyn. Magda z Sylwią były już nieźle wstawione — nabrały nawet kolorków na twarzy. Rozmowy toczyły się na różne tematy. Przeważnie była to sztuka, ale czasem schodziliśmy na tematy egzystencjalne. Powoli lato dobiegało końca. Ja od września musiałem wrócić do szkoły, Magda od października na studia. Co prawda na Nowej Hucie miałem już zaklepane miejsce w szkole, ale nadal byłem bez pracy. Więc powoli zaczęły nam się kończyć pieniądze. Nasz pokój wraz z odchodzącym latem też zaczął się nam coraz mniej podobać. Sanitariaty, a więc ubikacja i łazienka, były w przystosowanych piwnicach, na poziomie -1. Tam też była duża kuchnia, ale dostęp do niej mieli wszyscy wynajmujący. Więc musieliśmy z tego poddasza schodzić na dół po wszystko, co stawało się coraz bardziej uciążliwe. Po którymś spotkaniu z naszymi znajomymi doszliśmy do wniosku, że przeniesiemy się do Sylwii i Piotra. Mieszkali oni w niedalekiej okolicy i mieli do dyspozycji cały dom, który w zamian za niewielkie remonty mogli użytkować. Dla nas było to pewne wybawienie, zważając na niedogodności w naszym dotychczasowym pokoiku i mój brak pracy. Pożegnaliśmy się z dziadziem. Z uwagi na to, że mieliśmy zamieszkać niedaleko, zostawiłem mu swoje hantle, by sobie nadal z nich korzystał. Byliśmy zadowoleni z tego, że nasze sprawy potoczyły się w tym kierunku. Mieliśmy znowu na jakiś czas dom nad głową i towarzystwo niezbyt uciążliwe — nie wchodzące w drogę, nie zadające za wiele pytań. Spędzali raczej większość czasu na uboczu, w odrębnym pokoju. Jakby na bocznicy, w osobnym pociągu. Ich pociąg przeważnie kursował równolegle do naszego, rzadko kiedy się przecinając. No chyba, że sami tego chcieliśmy. Wszystko się nieźle układało do momentu, aż pewnego ranka obudziły nas jakieś dziwne stukanie do drzwi i głosy. Byli to właściciele, którzy przyjechali sprawdzić poziom remontu. Rozmawiał z nimi Piotr, my tylko przysłuchiwaliśmy się rozmowie. Z każdą chwilą wyczuwaliśmy coraz większe napięcie. Właścicielowi i jego córce nie spodobało się, że zamieszkała u nich dodatkowa parka. Podejrzewali pewnie Piotra, że dorabia sobie dodatkowo na wynajmie, pobierając od nas pieniądze. I od tego się zaczęło. Najazdy właścicieli były coraz częstsze. Doszło do tego, że przyjechali do nas z dzielnicowym i wymachując jakimiś dokumentami, zaczęli straszyć nas karami i eksmisją. Nie spodobało nam się to, bo zbliżała się jesień, a nasza sytuacja zaczęła się komplikować i wymykać spod kontroli. Magda musiała mieć spokój na naukę. Studiowała zaocznie, ale wiele czasu spędzała w bibliotece lub na uczelni. Do tego jeszcze praca — więc przez cały dzień biegała. Niedługo na AGH-u miały zacząć się kolokwia, potem zaliczenia i egzaminy. Po jakimś czasie stwierdziła, że wraca do Oświęcimia. Musiała tam, na miejscu, skorzystać z zakładowej biblioteki, żeby pisać pracę. Nie sprzeciwiałem się temu. Odprowadziłem ją nawet na pociąg. I znów, cytując klasyka — jak pies byłem sam. W morzu samotności — sam. Kiedyś cała naga kładłaś się spać. Dziś na odwrocie rewers. Kursywą odnotowana w kolejnej rubryce. Pod niechcianą kroplą łzy. Dziś w ciemnym pokoju jestem sam. Przetrzymuje wszystkich, tych co kocham. Kaleczę ich duchem nabitym w stary grawer butelki. Myślami jestem tam gdzie wariat. Na awersie podpisany cudzych wspomnień. Tam, gdzie ty, lecz po drugiej stronie w środku tego co już było. Niesiony przez prądy już nie namiętności, a surowości. Od kobiecej namiętności przestawiam się na surowy instynkt przetrwania.          
    • @Alicja_Wysocka   Alu, czy ja Ci kiedyś mówiłem,że Twój wiersz jest świetny ? nie ? to teraz Ci to mówię !!!!!!     napisałaś, że znaczenie i więź rodzą się w nieuchwytnym punkcie styku. gdzieś między ludźmi, między tekstem a ciszą, między tym, co zostało napisane, a tym, jak to,  jest odczytane sercem.     Aluś. to piękny i mądry wiersz jest !!!    
    • Mrok pod schodami    A życie pełne  Jak kielich wina    Przed Zmartwychwstaniem     
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...