Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

"Okularnicy" zaśpiewany przez Sława Przybylska
"Nerds with glasses" sung by Sława Przybylska

 

Tekst: Agnieszka Osiecka
Muzyka: Jarosław Abramow,
Paweł Perliński

OKULARNICY

 

Między nami po ulicy,
Pojedynczo i grupkami,
Snują się okularnicy ze skryptami.
I z książkami,
Z notatkami,

Z papierami *), kompleksami.

Itp., itd., itp., itd.

 

Lyrics by Agnieszka Osiecka
Music by Jarosław Abramow,
Paveł Perliński

NERDS WITH GLASSES

 

In between us in the city
Both alone and with the buddies
There scurry nerds with glasses,
armed for studies,
All for science,
Books and gadgets
Even complexes and shyness,
And so on and so forth.
And so on, and so forth, and so on.

 

Uszy mają odmrożone,
Nosy w szalik otulone,
Spodnie mają zeszłoroczne,
Miny mroczne.
Taki dzieckiem się nie zajmie,
Tylko myśli o Einsteinie.
Itp., itd., itp., itd., itd.

 

Frost as usual bites their ears,
And in scarves each nose is hidden,
They've had worn pants on for ages,
Murky faces.
Such type wouldn't think of babies,
It is Einstein whom they'd crave for,
And so on and so forth.
And so on, and so forth, and so on.

 

Gnieżdżą się w akademiku,
Mają każdy po czajniku.
I nie dla nich de volaje**), 
I Paryże, i Szanghaje.
I nie dla nich bal i ubaw
Ani Lala, ani Buba.
Itp., itd., itd.

 

They keep nestling in the hostels,
Everyone has got their tea-urns,
They haven't known Michelin restaurants,
Never been to Paris, Moscow,
They haven't known the ball parties,
Еither beauties or Prince Charming.
And so on and so forth.
And so on, and so forth, and so on.

 

Tylko czasem przy tablicy,
Wiosną jakiś okularnik,
Skradnie swej okularnicy pocałunek.
Wtem okular zajdzie mgłą,
Przemarznięte dłonie drżą.
Potem razem w bibliotece,
I w stołówce, i w toalecie ***) 

Itp., itd., itd.

 

Once in spring there at the chalkboard
A  pair with glasses kissed each other
They didn't know why.
The nerd's glasses steamed up, fogged,
His palms shook, his blood turned cold.
And since then they'd been together
Both in library and toilet.
And so on and so forth.
And so on, and so forth, and so on.

 

Wymęczeni, wychudzeni,
Z dyplomami już w kieszeni,
Odpływają pociągami,
Potem żenią się z żonami.
Potem wiążą koniec z końcem
Za te polskie dwa tysiące.
Itp., itd., itd.

 

Much exhausted, rather boney,
With diplomas in their pockets,
The nerds go by trains around,
Then they marry one another
To make ends meet  in a province
For two thousands of zlotys, 
And so on and so forth.
And so on, and so forth, and so on.

 

    *) opcja: problemami

 **) côtelette de volaille

***) opcji: i w kolejce; i w kłozecie

 

"Okularnicy" zaśpiewany przez Anna Maria Jopek
"Nerds with glasses" sung by Anna Maria Jopek

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

1) Wszystkie angielskie tłumaczenia na mojej stronie są wykonane przeze mnie, chyba że określono inaczej (if not specified otherwise).
2) Dokonałem tego tłumaczenia dopiero wczoraj.
3) Tłumaczę tylko na język angielski  z języka rosyjskiego, polskiego i wiele innych.
4)Napisałem dwa lub trzy własne dzieckie wiersze w języku angielskim,
5) miał doświadczenie w napisaniu krótkiego wiersza w języku rosyjskim pod wpływem poetyckich eksperymentów kard. Mezzofantiego.
6) Więc nie ma się czym chwalić.
7) Znowu to wszystko nie jest poważne, professionalne, tylko ubaw (having fun, Spass, i td. i tp.).

 

Ludzie tu piszą na poważnie, ale przychodzę, żeby się trochę zabawić. Nie mam ambicji as an entertainer either. Znowu za poezję się nie płaci.  

 

Szkoda, że poezja.org nie jest poetyckie kasyno lub humorystyczny magazyn z tantiemami lub cabaret z darmowym piwem z ciasteczkami. 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Fajnie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

.

Zamiast hostel użylbym jednak dormitory.

I druga uwaga. Nie lepiej

"They don't know what de volaile is 

Never been to Shanghay, Paris?"

 

Jakbyś miał jakieś problemy z tłumaczeniem w sensie oddania ducha polskości, to pisz. Chętnie pomogę. Znam trochę angielski. Polski ciut lepiej

 

Powtarzam. Tłumaczenie jest bardzo udane pod względem oddania ducha opowieści. Mogłoby być jednak bardziej rytmiczne, tak by można by ten tekst zaśpiewać po angielsku. 

Edytowane przez Franek K (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

 

1) "Zamiast hostel użylbym jednak dormitory".

W zasadzie to nie ma znaczenia
hostel, dorm, housing, itp. itd.

 

2) "They don't know what de volaile is//
Never been to Shanghay, Paris?"

*Byłoby lepiej, ale nie byłoby moje.

**Byłoby lepiej, gdyby to było moje, ale jest Pana.

***Nową wersja nie byłaby bez skazy gramatycznie.

****Ponadto prowadzę dialog z autorem, zmieniając jedną francuską metaforę na inną,

*****a Szanghaj Osiecka użyła tylko do rymowania.

 

3) "Mogłoby być jednak bardziej rytmiczne, tak by można by ten tekst zaśpiewać po angielsku".

*) Rym Osieсkiej nie jest najlepszy, ale wiersz jest wspaniały, także z tego powodu.  Powtarzam jej rym, który nie jest doskonały.   

**) Wątpię, czy Zachód będzie chciał zaśpiewać polską piosenkę z przeszłośći. Panuje tam snobizm i tempo-centrism. 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

In British English 'restaurant' is pronounced as [ˈrestrənt] or even [ˈrestrɒŋ]

 

@Franek K

plus slurring an' skipping of the end syllables in a colloquial speech, so we've got de facto a pair of ['restrO] and ['moscO] as a rhyme. I am not an American, by the way. 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Szanghaj w okresie „Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej” nie był zdecydowanie miastem egzotycznym.
Zapytałem Rosjan o miasto, które chcieliby odwiedzić, i nazwali Paryż. Zapytałem Francuzów o to samo i nazwali Sankt Petersburg w Rosji i Rio w Brazylii.
W tym czasie cały świat śmiał się z Chin. Więc Osiecka wstawiła Szanghaj dla rymowania i żartu, było to świeże i nieoczekiwanie: gdzie i co jest Paryż, a gdzie i co  jest Szanghaj.
Powtórzyłem sztuczkę Agnieszki, wstawiłem Moskwę także dla rymowania i żartu. Świeżе i nieoczekiwaniе. Nie, jestem odpowiedzialny za sensowne tłumaczenie jednego z moich ulubionych wierszy komiksowych.

Myślenie poetki Osieсkiej było paradoksalnie. 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Andrew Alexandre Owie

 

Pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą. Żyles kiedyś w komunie? Ja tak. Może i świat śmiał się z Chin, ale dla nas w zasadzie wszystko było wtedy egzotyczne. Jak ktoś wyjechał na wczasy do Bułgarii, to był to szczyt marzeń. Sam odnosiłem z dumą sportowe buty Made in Romania (tak, tak), których mi wszyscy zazdrościli. 

Wiadomo, że Osiecka wystawiła Szanghaj dla rynku, ale uwierz mi, że Moswa naprawdę nie jest tu na miejscu. Dużo lepszy byłby Manhattan na przykład.

Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Szanghaj, Moskwa były wówczas równie czerwone, ale Moskwa od czterdziestu lat  jest burżuazyjna. Po co skupiać się na Moskwie? Czy to pępek świata?

Nie jest to dla mnie jasne, nie jestem ani politykiem, ani Polakiem, a Pan nie jest cenzorem.

@Franek K

Pani Osiecka zmarła dawno temu, i nie będzie nas też oceniać. To, o czym mówimy, to spekulacje.

 

Znowu nie jestem poetą w randze Mickiewicza, Puszkina, Goethego czy Byrona. Kto przeczyta moje tłumaczenie? Kilkadziesiąt osób. Wtedy wszystko zostanie zapomniane.

 

Uspokój się i żyj spokojnie.

 

@Franek K  

Manhattan jest dziś bardzo niespokojny. 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Andrew Alexandre Owie

 

Widzę, że się nie dogadamy. A szkoda

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Masz inną (w tym wypadku fałszywą) perspektywę. Dam Ci przykład. Spotkałem kiedyś pewnego Holendra, który zaczął opowiadać jaki był biedny podczas studiów. Chciał kupić nowy samochód, a stać go było jedynie na trabanta. W tym czasie w Polsce mało kto miał jakikolwiek samochód. Jeżdziło się przepelnionymi do granic absurdu środkami lokomocji  publicznej lub chodziło się pieszo.

Trabant był obiektem marzeń. To tyle.

Edytowane przez Franek K (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Dlaczego jest pan smutny?
Kommuna w Polsce od dawna jest pokryta miedzianą misą!

I wszyscy jeżdżą Rolls Royce'ami!

 

Pisz wiersze i twórz piękne tłumaczenia. Znasz doskonale rosyjski. Użyj go, przetłumacz tom Wysockiego, zrób sobie imię. Skorzystaj z tej szansy.

 

@Franek K

Wielu biednych ludzi nie potrafi pisać ani tłumaczyć poezji,  oni zmuszony do naprawy toalet w Londynie i  Manhattanie. Dobrze, że nie muszą tego robić w Moskwie lub Szanghaju.

 

Wygląda na to, że Pan chce mnie zatrudnić, ale po co? Jeśli abym uzupełniał klub miliarderów, zgadzam się.

Tylko rezygnacja z tego byłaby dla mnie fałszywą perspektywą.

Kocham pieniądze, tym bardziej, że nie płacą za poezję. 

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Andrew Alexandre Owie

 

Nikogo nie chcę zatrudniać, gdyż sam jestem bezrobotny.

Trochę tłumaczę z rosyjskiego (Kino, DDT, Wysocki. Nautlius Pompilus). Nie jestem smutny, choć naturę mam mocno refleksyjną. 

Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Cudownie, professionalne tłumaczysz Wysockiego, lepiej niż ktokolwiek inny przed tobą w Polsce. Przetłumacz, na przykład, zbiór Wysockiego, zrób sobie na nim imię. 

W Anglii pewna dama zasłynęła z tłumaczeń Jesienina. 

Przecież polskie tłumaczenia Wysockiego nie są zbyt dokładne i doskonałe. Nie będziesz mieć konkurentów.

 

"Kino" , "DDT" , "Nautilus" to nie na poważnie, ale Wysocki to klasyk literatury. Tłumaczenie mniej lub bardziej kompletnego Wysockiego mogłoby stać się wydarzeniem w życiu kulturalnym. 

 

@Franek K

Centrum Polonofilii w Rosji  jest w Sankt Petersburgu, na Pacyfiku - we Władywostoku. W Rosji  stosunek do Polaków jest wszędzie bardzo przyjazny. Mimo wszystko krewni! 


 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Andrew Alexandre Owie

 

Dzięki za miłe słowa. Jestem tylko amatorem i szczerze mówiąc szkoda mi czasu na te tłumaczenia, gdyż oprócz potencjalnej satysfakcji niewiele z tego może wyniknąć. Wysockim się padało już dużo polskich tłumaczy, a czy ktoś tłumaczył Coja? Jego teksty są świetne. Ciekaw jestem, jak wygląda świat angielskich tłumaczeń Wysockiego.... 

Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Mylisz się, nie jestem damą do oddania komplementów. Mówię o biznesie. Twoje tłumaczenie udowadnia, że jesteś jednym z nielicznych, którzy mogą odnieść sukces. Pozwoliłoby ci to wejść do kręgu kreatywnej elity swojego kraju. Marzy o tym każdy członek poezja.org. Zabierz się do roboty, przestań bawić się dzieciństwem. Tsoi zaczeka. Spróbuj zawrzeć umowę z wydawcą.

 

@Franek K

W Wielkiej Brytanii tłumaczy się wąski krąg autorów z Rosji  XX wieku. Są to głównie Żydzi, od Mandelsztamma do Brodskiego, i chociaż Wysocki jest również Żydem, nie jest w tym krągu.

 

Wysocki śpiewa swoją piosenkę po francusku. "La fin du Bal" traduit par Maxime LeForrestier. 

 

Comme le fruit tombe sans avoir pu mûrir
La faute à l'homme, la faute au vent
Comme l'homme qui sait en se voyant mourir
Qu'il n'aura plus jamais le temps
Un jour de plus il aurait pu chanter
Faute au destin, faute à la chance
Faute à ses cordes qui s'étaient cassées
Son chant s'appellera silence.
Il peut toujours le commencer
Nul ne viendra jamais danser
Nul ne le reprendra en cœur
Il n'aura jamais rien fini
A part cette blessure au cœur
Et cette vie.
Pourquoi
J'voudrais savoir pourquoi, pourquoi
Elle vient trop tôt la fin du bal
C'est les oiseaux, jamais les balles
Qu'on arrête en plein vol.
Comme ces disputes commencées le soir
Faute à la nuit, faute à l'alcool
Et dont il ne restera rien plus tard
Que quelques mégots sur le sol
Il aurait tant voulu frapper pourtant
Faute au couteau, faute à la peur
Il n'aura fait aucun combat au sang
Juste le temps d'un peu de sueur
Lui qui aurait voulu tout savoir
Il n'aura même pas pu tout voir
Lui qui avait l'amour au corps, au corps
Pour la seule qu'il aurait gardée
Il a rendu sa barque au port
Sans l'embrasser, sans la toucher
Juste y penser jusqu'à la mort
Il écrivait comme on se sort d'un piège
Faute au soleil, faute aux tourments
Mais comme il prenait pour papier la neige
Ses idées fondaient au printemps
Et comme la neige recouvrait sa page
Faute aux frimas, faute à l'hiver
Au lieu d'écrire il essayait, courage
D'attraper les flocons en l'air
Mais aujourd'hui il est trop tard
Il n'aura pas pris le départ
Et son souvenir ne sera
Que la chanson d'avant la lutte
De l'évadé qui n'aura pas
Atteint son but.
Pourquoi
J'voudrais savoir pourquoi, pourquoi
Elle vient trop tôt la fin du bal
C'est les oiseaux, jamais les balles
Qu'on arrête en plein vol.


Uważany jest za zamożnego autora, a nie dysydenta. We Francji był również mało przetłumaczony.

 

Wysocki śpiewa swoją piosenkę po francusku. Tańczący jest Michaił Barysznikow, film White Nights, 1985. Barysznikow i Wysocki byli przyjaciółmi.

 

Sommeillant, je vois la nuit
Des crimes lourds où l’on saigne
Pauvre moi, pauvre de moi,
L’outre est plaigne à craquer

Au matin comme il est âcre
Le goût du vin maudit
Va, dépensé tout mon crédit
Car j’aurai soif aujourd’hui

 

    Rien ne va, plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme, un homme droit
    Plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme droit

 

Dans tous le cabarets sans fond
Où je m’enterre chaque nuit
Je suis l’empereur des bouffons
Le frère de n’importe qui

Je vais vomir mon repentir
Au pied des tabernacles
Mais comment prier dans la fumée
De l’encens des diacres

Et comme un vieux loup dans les bois
En fuyant le pire
Je suis resté tout seul avec moi
Près des montagnes où l’on respire

C’est là, que je voulais trouver
Un air nouveau sur un sommet plus haut... Mais,
Qui reconnaît de loin
Un sapin d’un autre sapin?

 

    Rien ne va, plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme, un homme droit
    Plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme droit

 

Loin de tout manège je suis ma vie
En laissant ma trace dans la neige
Pour qu’ll me retrouve l’ami qui me suit
Loin de tout cortège

Ah, venez, levez-vous, venez par ici
devant et derrière
Nous n’avons que faux amis,
Faux amours, faux frères

Vois-tu les sorcières ici ou là
Dans la forêt qui bouge
Vois-tu le bourreau tout là-bas
Avec son habit rouge

Plus rien ne va ici déjà
Sur nos chemins de terre
Mais j’ai bien peur que l’au-delà
Ressemble à un enfer

 

    Rien ne va, plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme, un homme droit
    Plus rien ne va
    Pour vivre comme un homme droit

<1968>

 

Traduit par Claude Level, 

Maxime LeForrestier et Marina Vladi 

 

Jest bardzo popularny w Skandynawii.  

 

***

 

Co roku w Anglii odbywa się konkurs na najlepsze tłumaczenie komedii poetyckiej Aleksandra Gribojedowa "Mądremu biada". Jak na ironię, dyplomata został rozerwany na strzępy w Persji w wyniku angielskiej intrygi za kulisami. Gribojedow mógł zostać ambasadorem w Stanach Zjednoczonych, ale w tamtym czasie był to zaścianek, i wybrał Teheran.

 

Walc skomponowany przez A. Gribojedowa. Zacytował go Fryderyk Chopin w swoim Walcu op. 64, nr 2

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Z jakim wydawcą? 

Znajdź mi kogokolwiek tym zainteresowanego, a wszelkie potencjalne zyski oddam Tobie albo potrzebującym.

Edytowane przez Franek K (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Franek K

Nie pomogę, bo nie jestem w Polsce, ale po drugiej stronie planety w Azji Północno-Wschodniej. Należy starać się samemu zainteresować wydawców, odwiedzić ich osobiście i niejednokrotnie. Nie będą odpowiadać na telefony i e-maile w interesach. Kontakty osobiste, sympatia, itd. itp.

 

@Franek K

Zacznij robić tłumaczenia, pisz na forach poetyckich, żebyś wydawnictwa miały do czego się odnieść. Jeśli nie jesteś z zawodu prawnikiem, to przy zawarciu pierwszej umowy, jeśli wydarzy się ten cud, na pewno zostaniesz oszukany. Jeśli w Polsce jest instytucja agentów literackich, lepiej robić interesy za ich pośrednictwem. Jeśli są Żydami, to ogólnie jest dobrze. 

Prawa autorskie do tłumaczeń, przedruków i kolejnych wydań muszą należeć do Ciebie. Ale tutaj musisz zwrócić się do prawników.

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozkazałem odnaleźć i ściągnąć tu Twoje ciało. Wygraliśmy bitwę a przegraliśmy wojnę. Leżysz na stosie tak cichy i blady. Bracie! Weź i mój topór w odmety, świętego, ofiarnego ognia. Zabierz go do Asgardu. Trenuj nim pod okiem Bogów aż do dnia ostatecznej bitwy. Wiernie będzie Ci służył. Dziś ścieżek przeznaczenia nie prostują Bogowie. A w wojnie nie szukaj honoru ani wiecznej chwały. Wróg nie stanie z Tobą oko w oko w szranki. Zabije bez chwili zwątpienia, dronem czy samolotem. Wiem jak samotny tam będziesz Bracie. Po kolejnej bitwie, zapewne dołączę do Ciebie. Duch mój pod bramy Asgardu podejdzie. Mój czas także do końca się zbliżył. A jeśli widzą mą żałobę i żal. Niech stwierdzą zgodnie, że to jeszcze nie czas. I niech zwrócą iskrę życia w Twe piersi i oczy.   Runy i gwiazdy są nam przychylne i łaskawe. Twoja dusza wraca przez mroki Helheimu. Żagiew dla stosu, zamienimy w miecz z zaklętą potęga ojców. Żagiew śmierć i proch. Miecz nieśmiertelność i władze wróży. Cóż oprócz łez i ryku żałości, może wyjść z mojego serca środka. Czas pożegnać ten świat. Złamać i spalić tarczę z zaklętą w niej siłą, mądrością i honorem. W agonii trwającego Ragnaroku. Spłonąć jak krzak. Dzikiej, białej róży.
    • Straż pożarna odjechała  Miejska zobojętniające  Koniec z ciepłymi kluchami To był bar, łyżki na łańcuchu   Widelca nie uświadczysz A łyżeczka pozostała w sferze Niebieskich ptaków  Na noże wszedł kolekcjoner   Wykałaczki zakazane Resztki miały pozostać nietknięte  Próchnica zrobić spustoszenie  I prawie wyszło gdyby nie covit   Pies, który pożarł kiełbasę 
    • @Migrena cieszę się i bardzo dziękuję :)
    • "Gdybym miał wybierać to zarżnąłbym ich wszystkich i to bez wyjątku. Kobiety, dzieci i starców, te parszywe gnidy. Nie mam jednak tego luksusu, nie teraz ale wciąż pamiętam!"  Pierwszy dźwięk był metaliczny, nie ludzki. .Jakby ktoś przeciągnął zardzewiałym żelazem po kości i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że to on, że to jego własny oddech tak brzmiał, głęboki, pusty, jakby w środku klatki piersiowej było tylko echo po człowieku.  Piach na arenie był szary, nie piaskowy ale szary od popiołu, zabarwiony kawałkami cegieł i betonu, wyczuwalny przez podeszwy.  Tłum zawył. Kord przeciągnął wzrokiem po trybunach zapełnionych niemalże do końca i zatrzymał się nad balkonem zwieńczonym baldachimem.   Niebo było gęste, jak zawsze. Skłębione ciemne chmury nie wróżyły pogody a jedynie kwaśny deszcz.  Kord ścisnął rękojeść miecza, chwycił pewnie, ramię zadrżało.  To był miecz jednoręczny, stary, zabrany z muzeum — nie dla ozdoby, ale po to żeby zabijać, bo prawdziwa stal przetrwa dłużej niż ludzie i nadal może uśmiercać. Porządnie naostrzony.   Trzymali Korda dla rozrywki. Karmili i myli a to tylko po to, żeby wyszedł na arenę i zabijał. Nie widział jednak na razie przeciwnika.  Wzrok skierował na drugą stronę areny. Tłum nadal wył. W powietrze wystrzeliły kamienie i kawałki cegieł jakby na zawołanie. Arena jednak była duża i nie dosięgły Korda.  Brama otworzyła się z jękiem rysowanej stali. Powietrze zatrzymało się na chwilę.  I zobaczył go. Nie wiedział czy to człowiek czy mutant, czy jedno i drugie bo skóra tamtego była jakby szarozielona, jakby pęknięta od środka.  Ręce zwieńczały zakrzywione szpony a grzbiet zdawał się pokryty łuskami, jak u jaszczura.  Mutant rozglądał się jak on po trybunach i w tej chwili Kord dostrzegł w nim coś bardzo ludzkiego i ten bardzo ludzki strach.  "On też się boi"  Stworzenie ruszyło, ale nie jak zwierz, jak ktoś, kto pamięta jeszcze bycie człowiekiem. Stąpając pewnie na dwóch nogach pomagało sobie długimi ramionami. Szpony wzbijały mnóstwo kurzu i tak właśnie poczuł się Kord w tej chwili, jakby zabity pyłem i wyssany do ostatniej kropli krwi.   Mutant nie rzucił się od razu, nie szarżował. Szedł teraz powoli oceniając odległość. Widział miecz i rozumiał co to jest. Patrzył Kordowi prosto w oczy.  Ruchy miał nienaturalnie płynne, zbyt płynne jak na coś, co miało zrogowaciałą skórę i pęknięcia na policzkach jak glina po suszy.   Kord zrobił krok w bok, w lewą stronę okrążając mutanta. Ostre kawałki szkła zazgrzytały pod podeszwami.  Mutant nie spuszczał go z wzroku. Pochylony skierował się w prawą stronę i na chwilę zatrzymali się w tym ruchu jak tancerze oceniając swoje możliwości.   Kord domyślał się, że to nie była pierwsza walka potwora, że nie będzie łatwo i na chwilę zwątpił.   Tłum jednak zawył i skandował: "Zabij, zabij, zabij..." I tak bez końca a Kord otrzymał porządny zastrzyk adrenaliny. Nie myślał jak człowiek, nie myślał jak zwierzę ani potwór. Stawał się maszyną śmierci.  Mutant pierwszy skrócił dystans. Ramię poszło w bok Hakujący ruch, nie cios. To tylko skrobanie, jakby chciał rozerwać Kordowi gardło nie siłą ale tarciem.  Kord uniósł ostrze mając nadzieję, że metal wystarczy. Ostrze poszło w dół, klasyczny "fendente dritto", iskra przeszła po stali, uderzenie było cięższe niż powinno.   Mutant odskoczył pół kroku, jakby badał reakcję. Przygotował się do ataku.  Czas nie zwolnił, ale Kord zwolnił w środku swoich myśli, niezauważalnie.   Mutant drgnął. Zamachnął się prawą ręką szykując atak i zasłaniając się szponami lewej ręki przed cięciem miecza.  Jednak to Kord pierwszy poruszył się świadomie. Nie szeroki zamach, nie desperacja, ale milimetr przesunięcia stóp w lewo żeby otworzyć linię do kolejnego ataku i ciąć od dołu. Stal nie musi iść daleko, czasami wystarczy obrócić ją o pół palca i mutant to poczuł bo w jego oczach pojawił się cień niepewności. Nie zdążył odskoczyć. Wypolerowana stal zazgrzytała na jego szponach nie czyniąc mu jednak krzywdy.  Kord oddychał szybciej, oddech nie zwalniał, serce łomotało, adrenalina wypełniała każdy kątek jego ciała.  Mutant rzucił się wreszcie do przodu rozchylając ramiona, szykując się do łatwego zatopienia szponów w ciele przeciwnika.   Kord jednak nie odsunął się.  Zrobił coś bardziej brutalnego i bardziej ludzkiego. Wsunął ostrze pod kątem tak, żeby przeciwnik wpadł na nie sam.  Stal nie atakowała, jedynie czekała.  Uderzenie było tłuste i miękkie, nie metaliczne. Rozpaćkało się pośród wrzasków tłumu, weszło w tkankę jak w mokrą rozgrzaną roślinę. Przez sekundę mutant bezgłośnie zamarł, kurz jakby opadł, powietrze zgęstniało jeszcze bardziej.   Kord stał w bezruchu z dłonią wciąż zaciśniętą na rękojeści i z tą jedną, zimną myślą: "To nie ja dzisiaj zginę!"  Ostrze zostało w ciele ale mutant nie cofnął się ani o krok. Jego ciało nie poruszyło się tak, jak powinno, jakby stal była obojętna i stawała się jego ciałem.   Gwałtownym ruchem ciała wyszarpnął wbity miecz z rąk Korda i zamachnął się do kolejnego uderzenia.  Kord jednak wypuścił rękojeść uginając się pod masą cięższego przeciwnika. Miecz został w środku a Kord stał się bezbronny.  Odskoczył gwałtownie nie pozwalając się zranić. Teraz już nie patrzył w oczy mutanta, ale na rękojeść miecza.   Mutant ruszył szybciej niż mogłoby się wydawać i już nie bacząc na nic zaatakował. Kord cofnął się o dwa kroki ale nie z paniką, z wyborem, bo nagle zauważył coś: kiedy mutant ruszał  jego lewa strona pękała jak wyschnięty asfalt po mrozie Tam była słabość ale żeby tam trafić potrzebował broni a broń ugrzęzła.  Kord zrobił rzecz pozornie szaloną, rzecz, której nie robi ofiara. Chwycił mutantowi nadgarstek gołymi dłońmi tuż przed pazurami i siłą własnego ciężaru pociągnął go w bok tak, żeby przeciwnik sam wyrwał ostrze z własnego ciała.  Pazury przecięły mu plecy jakby to była jedynie cerata, płytko — ale długo i przez sekundę Kord poczuł ból i ciemność w płucach.  Mutant wbił mu pazury pod łopatkę jakby chciał się zahaczyć, jakby chciał go zatrzymać blisko żeby rozszarpać gardło z dystansu jednego oddechu.  Kord wysyczał powietrze przez zaciśnięte zęby i zamiast odsunąć twarz  przybliżył ją, i wgryzł się w bark mutanta przecinając tkankę na obojczyku.  Mutant zawył ale nie jak zwierzę, jak coś, co pamiętało ból sprzed przemiany.  Ten jeden dźwięk był jak impuls nerwowy który przetoczył się przez ciało Korda i wtedy — w tym jednym momencie w tym zwarciu, mięso do mięsa, Kord wyczuł rękojeść w dłoni. Zaparł się oburącz wyszarpując ostrze z szaro zielonego ciała mutanta.  Pazury bestii wbiły się jeszcze głębiej. Kord stracił grunt pod nogami i zawisł na szponach, na ułamek sekundy.   Miecz jednak tańczył już swoim rytmem i wykonując puntę ponownie rozszarpał trzewia mutanta.  Kord nie czekał na łaskę. Pchnięcie było szybkie, dokładne — mutant padł na bok, jak odcięty od własnego ciała. Chwilę trwało, nim piach wchłonął ciszę. Potem zabrzmiało to pierwsze, niechlujne „Ha!” — pojedynczy okrzyk, jak iskra. Po sekundzie eksplodowało: głosy wyrwały się z trybun, pełne prostej radości i prymitywnej ulgi. — Kor-gen! Kor-gen! — krzyczeli na początku niskim growlem, a potem dodały się piski i gwizdy. — Kor-gen! Kor-gen! Kor-gen! — i nagle imię, którego nikt mu nie dawał, przyjęło kształt. Publiczność uderzała pięściami w metalowe bariery, śmiejąc się i krzycząc, odkładając na bok litość. Dla nich to był spektakl. Dla nich to była krótka przerwa od głodu i myśli.  Dla Korda dziwne było to, że poczuł się spełniony. Uświadomił sobie, że właśnie stał się gladiatorem i to właśnie było jego siłą.  Wyczerpany karmił się skandowaniem tłumu. Spojrzał na balkon. Zobaczył wyciągniętą rękę, ale nie widział dłoni i kciuka. Jak na zwołanie wyszarpnął miecz i wbił w pierś mutanta, tam gdzie powinno być serce. Mutant zadrżał, wypuścił powietrze i to już był koniec.   "Kor-gen, Kor-gen, Kor-gen!" Tym razem nie poleciały kamienie, tym razem ktoś rzucił bochenek chleba, ktoś inny kiść marchwi a ktoś inny dynię. Ludzie krzyczeli widząc Korda jako bohatera, jakby zbawcę ich wszystkich trosk.   Kord niewiele myśląc zbierał podarunki. Głód był naprawdę dotkliwy I w tym momencie otwarła się brama, jego brama.  Szybko wybiegli z niej ludzie uzbrojeni w karabiny i pistolety. Nie było szans.   Pozwolili mu zachować trofea, ale wpędzili z powrotem do klatki.  — Ten ma rękę — warknął jeden z nich. — Nada się do kolejnej walki. Trzeba go tylko wyczyścić.  I wtedy Kord po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że decyzja nie jest już tylko jego — że jest częścią czegoś większego: mechanizmu, który żywił się przetrwaniem. Jego imię, rzucone przez tłum, było biletem na jutro.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...