Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wyczyn z krwi kwarantanny - (poetycka proza)


Rekomendowane odpowiedzi

Wyczyn z krwi kwarantanny - (poetycka proza)


Odkąd mówią, że jesteśmy tym, co jemy i jak żyjemy i że to wszystko płynie w żyłach,  to stwierdzam, że krew musi być zmęczona i zatruta. Kwarantanna zatruwa ją wrażeniem zza krat nieprzeniknionych, bezczynnością niczym korona cierniowa, co krzywdzi, tylko leżąc na głowie.
Z nudów, wędką w akwarium łowiłem życzenia, pływające wokoło ukochanej, wokół złotej rybki.
Pierwszym było - tyle cierpliwości mieć w kwarantannie ile ma rybka - pływając w koło po więziennym spacerniaku. Wędka była też symbolem pewnego rodzaju kapitalizmu. Czułem się nieco jak Bóg, trzymający na haku Raj i pragnący zbawienia swoich dzieci. Przynętą były resztki nadziei, wyciągnięte z konserwy, poszarpane wspomnienia - normalności, schowane w spiżarce, na czarną godzinę. Lecz to nie czarna godzina a czarne tygodnie! Co smuciło mnie, w dziwny sposób, jak ładna pogoda za oknem. Żadna z rybek jednak nie chciała raju,Kurwa! Pomyślałem, nawet wy? Zdradzieckie bestie, niechcące umierać, a jedynie żyć!
Owy kij był też przedłużeniem władzy. Mogłem być carem, królem, ale wolałbym być Bogiem, choć dla akwariowych istnień jednak nie odważyłem się zgrzeszyć.
Pozostałem więc człowiekiem. Mężczyzną i też marną przynętą, nawet na kobiety. Gdy złowiłem w końcu, chociaż zabity czas, stwierdzając, że już godzinę wpatruję się w akwarium, poszedłem popływać w wannie, by dogłębnie poznać myśli złotych i niezłotych rybek, by dosięgnąć cierpienia każdej kropli wody i zbadać wszystkie akwariowe szlaki dążeń do poznania Boga. W końcu zauważyłem, że woda jest mokra i jak to jest, że płynie nawet w miejscu.
Cóż byśmy zrobili, gdyby tak to woda była w kwarantannie? Pewnie piaskiem byśmy się moczyli i w nim pływali. Wszak człowiek to mądra istota, a  Da Vinci pewnie w nieodkrytych patentach miał łódź do pływania w piasku. Krew jednak była zatruta, zatruta zmarnowanymi minutami, słabo nasłoneczniona, niedowartościowana, blada jakaś - co zauważyłem, gdy mierzyłem poziom cukru, zastanawiałem się, czy się wykrwawić, by zbadać każdą kroplę - w końcu przecież nigdy nie będą identyczne, każda jest oddzielnym uniwersum, mimo podobnej struktury tak jak ludzie. Ostatecznie pomyślałem, że to sprawa dla Boga. Marząc o końcu, poszedłem sprawdzić, czy chryzantemy dojrzały. W końcu taniej jest je wyhodować niż kupić i w razie potrzeby, która czułem, że się zbliża, mogą być potrzebne. Wosk do polerowania nagrobku, nawet krzyż i znicze - już czekały.
W końcu śmierć jest w powietrzu i nie omieszka nas przytulić. Wegetatywność warzyw, też objawiała mnie się, jako piekło. Choć słońce jest darem i one darem też są, to zacząłem odczuwać ulgę,
gdyż będąc warzywem, jest żywot o wiele trudniejszy. Leżąc i dogorywając, można jednak poczuć różnicę. Dwa światy - między żywotem warzywa a człowieka w kwarantannie niewiele się różniły - pomyślałem - warzywa to mają żywot! W dziesiątym tygodniu izolacji na ołtarz położyłem pomidora i ogórek,  stały się moimi mistrzami w tych trudnych chwilach. W chwili załamania napisałem odę do pomidora i czułem, jak ogórek piszę requiem dla mnie.  Jak to dobrze jest się do kogoś odezwać! I gdy ktoś w takich trudnych chwilach od serca ci requiem napisze. Talerze w kuchni lśniły, ale przetarłem je jeszcze dziesięć razy. Nogi moczyłem po dwie godziny i to trzy razy dziennie, by naładować baterie na podróże, kiedy nadzieja w końcu otworzy drzwi do domu, kiedy wolność zawiesi flagę na maszcie.  Buty jakby podskakiwały, nie mogąc wytrzymać swojego braku ruchu. Szczoteczka do zębów była najradośniejsza, w końcu ją ktoś docenia i używa częściej. Docierały do mnie wieści, że sąsiad z drugiego piętra pomylił drzwi z oknem, gdy szedł na zakupy. Cóż teraz wiem, że daję sobie radę.
Jak na tak wielki kryzys publiczny a marny statystycznie, to nie jest ze mną najgorzej. Wiara w pomidora i ogórka, przypomniała mi cielca na pustyni, historia narodu wybranego zmusiła mnie do zrobienia sałatki, śmietana nie była potrzebna. Podczas krojenia moich nowych bogów, zjadałem każdy plasterek, zanim trafił do miski. Niecierpliwość moja, miałem nadzieje, że nie wejdzie mi w krew.

Krew płynęłaby szybciej, goniąc chęć życia, aż od przesytu tlenu wyparowałaby moja dusza.
Czułem, że przestaję istnieć, na wszelkich płaszczyznach. Życie stało się niemożliwe do realizacji. Jak pociąg stałem na stacji, bez lokomotywy nadającej się do jazdy.
Czekałem więc na pomoc, wieszając białą flagę i dopijając eliksir.
Tą skondensowaną wiarę, że jeszcze będzie przepięknie.


Autor: Dawid Rzeszutek

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...