Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Epistoła i pierdoła


Rekomendowane odpowiedzi

Napisałem epistołę

pisząc trzy godziny z hakiem

podrzuciłem koleżance

a ta rzekła, że z pismakiem

 

nie połączy swego losu

nie chce moich kompilacji

choć sześć kartek zapisałem

o pogodzie i stagnacji

 

jaka już od lat panuje

w mojej wiosce na Podlasiu

i dodała weź się puknij

w swój głupawy łeb kochasiu.

 

bo podrywacz z ciebie żaden

i urodę masz radiową

choć się starasz to nie będziesz

nigdy czułym kasanową.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

czułym trzeba być jak bryza

ostrym warto też (zarostem)

po nadgarstkach damy miziać*

- tę naukę STĄD wyniosłem

 

zatem brodę czas zapuścić

wypróbować wieści z org'a

czy przypadkiem się (a jużci?)

człek nie sprawdzi jak Grek Zorba

 

* ukłony dla @Gosława

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@jan_komułzykant

Niech posłuży cytat

 żeby trawić w sedno

"Ciesz się każdą chwilą,

bo życie jest tylko jedno"

 

i w myśl tej zasady

wyruszam do baru

bo tam mogę potkać

zacnych kumpli paru

 

w ich to towarzystwie

miło czas upłynie

przy mocniejszych trunkach

i złocistym piwie.

@iwonaroma

Na deskach teatru

lub też inszej scenie

poeci z patosem

głoszą przemówienie

 

napisane z kunsztem

i poezją zwane

u mnie zlepek myśli

słowa zrymowane

 

coś na wzór muzyki

zwanej chodnikowa

a to, co ja piszę

- poezja domowa.

 

 

Pozdrawiam :)

 

HJ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, Podlasie drogi Heniu
legło dzisiaj w zapomnieniu
Powiem Ci też prosto w oczy:
to jest całkiem na uboczu,
gdy chcesz być dobrym kochasiem
to, mój Heniu, nie Podlasie.

 

Radzę jechać na Pomorze,
tam już inne wiatry wieją,
panna spyta cię z nadzieją:
a czy kochaś, dobry Boże,
po może?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Jan Paweł D. (Krakelura)

@kot szarobury

Tak się jakoś dziwnie składa,

że mój Szczecin to osada

tylko bardziej zaludniona

ale nikt mnie nie przekona

 

że tu panny są łatwiejsze

chyba, że są niedzisiejsze

a ty masz w kieszeni trunek

wtedy nawet i stosunek

 

będzie względny wobec ciebie

dasz jej łyknąć będzie w niebie

a okazja się nadarza

tylko zgrywaj marynarza.

@Jan Paweł D. (Krakelura)

W Polsce, w Wiedniu czy też w Chinach

można się zaczaić w trzcinach

i z dystansu śledzić suma

czy sum z płotką się nie kuma

 

bo jak tak to na szczupaka

kiwnąć palcem, że pokraka

czyli płotka wzmiankowana

może być za chwilę brana

 

a ikrzaka rzecz wiadoma

choćby brała cię oskoma

to nie zajdziesz od ogona

ona prawem jest chroniona.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Oxyvia

Tak jak ty, ja też tak sądzę,

że najtrudniej jest wziąć żądzę

na postronek i przy nodze

skracać lub popuszczać wodze

 

kiedy krew wrze niczym w garze,

bo za chwilę się okaże,

że jak ona się nadąsa

to podrapie i pokąsa

 

i kto wtedy się odważy

w takim stanie być na plaży

bowiem podrapane łydki

to jest widok bardzo brzydki

 

a wiadomo, że panowie

mogą nawet stać na głowie

by się paniom przypodobać

mogą tak jak ja rymować.

 

Pozdrawiam Panie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Fakt. A faktu są dowodem

pały pałające wzwodem 

o czym prawią baby cztery, 

cztery też są TE litery:

..."

Przechodzień: - No tak, nie każdemu staje…

B1:– Eeee, to racej starce baje

B2: – teraz prawie zawsze staje

B3: - Jak się viagry nałykają

Takie cuda wyprawiają

Że są nie do poznania!

B4: - Zawsze skorzy do bzykania!

 

B1: - Viagra wiele ci zmieniła

B2: - Muła w ogra odmieniła!

               B3: – Wojtek, co do mnie przychodził

Nieraz tyle się napocił!

Widać było, że się starał

Ale mu zwisała pała…

Mówił, że go boli główka

Ale to była wymówka!

Teraz, to jest inne chłopie

Mówi, że go viagra kopie

I dodaje takiej siły

Że aż byśta się zdziwiły!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lach Pustelnik

Połamała mi się wędka a tak chciałem iść na ryby

rzecz wiadoma z braku laku człowiek wybrał się na grzyby.

 

Kiedy się znalazłem w lesie przypomniała się skleroza

bo mój koszyk wiklinowy został w domu. Patrzę brzoza.

 

Ech, usiądę a co mi tam z grzybobrania wyszły nici

posiedziałem może kwadrans patrzę idą emeryci.

 

Jestem szczupły, więc bez trudu pod mech cały się schowałem

operacja się udała gdyż rozmowę podsłuchałem.

 

Rzekł grzyb stary do grzybiarki - grzyb nie zając nie ucieknie

może dałabyś w plenerze ślinka mi na ciebie cieknie.

 

Dla grzybiarki nic dwa razy, grzybiarzowi, więc odrzekła

- byłbyś młodszy to byś dostał teraz udaj się do piekła

 

Tam podobni tobie wiekiem, lecz diabelskie sztuczki znają

poproś to ci może zdradzą gdyż receptę na to mają.

 

Gdy posiądziesz tajemnicę, wróć w to miejsce ze sztywniaczkiem

będę czekać i być może dam ci wtedy pod tym krzaczkiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na leśnika zaś czekała

i w tym tajemnica cała

bo jej jedna z bab wyznała,

gdy pod sklepem ją spotkała:

 

Mój ci znowu był leśnicym

Ile kobit on zaliczył!

A najwięcej w grzybobranie

Przyjeżdżały wtedy panie

Same dupy wypinały

Jak po grzyba się schylały!

Każda na to chętna była, 

Byle męża odprawiła!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lach Pustelnik

Z tym wypięciem to przesada

pani kuca albo siada

pomna właśnie nachylania

bo od wieków od zarania

 

różnie bywa z wypinaniem

bo w kuligu mogą sanie

wypiąć się przy zjeździe z górki

kiedy pękną u sań sznurki

 

no a w lesie to już zgroza

bo czy dąbczak to czy brzoza

dzika czai się zwierzyna

i każdego, kto wypina

 

może capnąć misio bury

a wiadomo, że pazury

misio ma nie od parady

lecz to temat na wykłady.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • oddalam się od prawideł ułożonych wersów zatracam częściej w szklane oko nie szkiełko każe wstrzymać oddech gdy wylewa się słowo   gdyby o tym wiedział wieszcz napisałby pewnie tylko  dwanaście zgłosek w jednym szeregu stanął może nawet uderzył w klawiaturę zamiast w dzwony                        
    • Światło pod sufitem. Długi rząd brzęczących jarzeniówek. Brudna, żółtawa biel poprzetykana czernią rozkładu i defragmentacji. Zupełnie jak wybrakowane uzębienie starca. Choć w zasadzie trupa, żywego jeszcze, ale trupa. Przechodzę. Idę. Nieskończona dal. Usiana opiłkami żelaza podłoga. Śmierdzące smarami zgarbione korpusy martwych frezarek. Jakichś urządzeń niewiadomego przeznaczenia… Zapaliłem świeczkę. Nie jedną. Kilka. Cały las świeczek. Płoną wszędzie. Na podłodze. Stole. Lastrykowych parapetach, krzesłach, drewnianych półkach regałów. Pełnych, uginających od starych, rozsypujących się książek. Pozostałości po umarłym ojcu, umarłej matce... Płoną i drżą płomienie. Żółte, drgające płomyki. Drgające od oddechów niewidzialnych widm. W mroku nocy z zaprzepaszczonej otuliny snu. Matka przychodzi czasami. Widzę ją. Przychodzi z uśmiechem. Z werwą. Albo z jakąś pretensją. Z marsową miną. Przychodzi sama albo z ciotką, albo z ojcem. Ale zawsze wyrazista. Jakby przesycona kolorami. I cała w falujących płachtach. Jakichś falujących częściach zwiewnej garderoby. Jakiejś takiej, której nigdy nie nosiła za życia. Wielokolorowych, wyciętych niczym z modowego żurnalu peniuarach długich do samej ziemi. A zatem przechodzą przeze mnie. Wychodzą ze ścian. Idą. Płyną. Stąpają bezgłośnie po dębowej klepce. W pokoju. W przedpokoju. W całej amfiladzie długiej jak rodny kanał martwej od dawna rodzicielki. Niekończącej się gardzieli jakiegoś przejścia. Jakiegoś korytarza z tego do tamtego życia albo śmierci. Idziesz ze mną? Czy idziesz? Dlaczego milczysz?   Świece płoną. Jedna przy drugiej. W odstępach. W oddaleniu. W nicości nocy… Drgające ogniki. Deliryczne cienie na suficie i ścianach. Skrzydlate. Bezskrzydłe. Albo wypełzające dopiero z kokonów. Nieporadne… Rozmaite, nienasycone jestestwa. Metamorficzne egzystencje. Wyczulone na każdy najmniejszy nawet ruch. Na każde poruszenie, nawet tak szybkie, że przekształcające się momentalnie w nieruchomość. W cienistą skamielinę. W odwieczny kamień pokryty zielonym mchem zagradzający przejście do drugiego pokoju. Skąd tu nagle taka bariera? Ta niemożność przejścia? Owiewa mnie leśny chłód po twarzy, po skroniach i plecach. Las szumiący wokół. Szumiące wokół dęby. Za oknami otwartymi na oścież… Za oknami gałęzie. Liście… Cicho. Ciii… Ktoś idzie ulicą. Chodnikiem. Trotuarem. Ktoś spóźniony na umówione spotkanie w parku okraszonym nocną ciszą. Tam, przy ławce. Przy tym dębie, kasztanie, topoli… Tam wtedy. Tam, kiedyś… To było kiedyś… To było…   Dlaczego milczysz? Przecież jestem. Przyszedłem. Wprawdzie po czasie, ale jestem. Rozglądam się wokół, lecz jedynie wirują lodowe kryształki w sześcianach powietrza. W żółtawej poświacie latarni, które giną w przymglonej substancji czasu. I płyną powoli, powoli. Powoli… Całe flotylle kłębiących się, zapomnianych… Dawno umarłych. Nieistotnych… Zatracających się na powrót w ciszy… Milczysz, albo zmieniłaś ton. Nie. To zmieniły się jedynie okoliczności. Ty, nie zmieniłaś się wcale. Cały czas milczysz w piskliwym szumie gorączki. I chowasz się, gdzieś dalej. I znikasz. Zza drzewa wychodzi starzec o siwej brodzie z gałązek i chrustu. Nie. Nie idzie. Stoi. I tylko chwieje się w podmuchach wiatru. I drży. I porusza milczącymi ustami. I opowiada coś czego dosłyszeć nie sposób. I opowiada coś z egzaltacją i pasją. I mówi wśród teatralnych gestów. Przesadnych… Kiedy podchodzę. Kiedy zbliżam się, aby dostrzec, usłyszeć cokolwiek, zatraca się wszystko, co przed chwilą wydawało się takie realne. I staje się jedynie krzakiem nagiego bzu, co zaszedł mi znienacka drogę. I staje się jedynie plątawiskiem gałęzi. Plątaniną korzeni. Podziemną egzystencją nie wiadomo czego…   Zamykam oczy. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Otwieram. Zamykam. Otwieram szeroko. I widzę. I próbuję dostrzec. I widzę jakieś kontury. Zarysy na ścianie. Na drzwiach trzydrzwiowej szafy. Na drzwiach pokrytych fornirem. Na drzwiach starej szafy skrzydlate cienie. Na drzwiach wielki motyl rozpościera skrzydła. Szykuje się do odlotu wieka istota… Wiesz, piję Bushmills'a, taką starą irlandzką whisky. Napijesz się ze mną, tato? Masz. Pij i nie dyskutuj. Ja, piję. Uśmiecha się do mnie skrzydlata istota. Ojciec leży tu od wieków w stosie rozsypanych piór i chrzęści resztkami spróchniałego truchła. Jakiś taki niepodobny do samego siebie. Leży profilem swojej podłużnej czaszki. Czaszki podobnej cośkolwiek do jakiegoś ptaka. Patny się na mnie. Nie patrzy. Zwraca się do mnie pustymi oczodołami zasklepionymi czarną, wilgotną ziemią… Co chcesz powiedzieć, tato? Nic. Milczenie. Tylko piskliwa w uszach cisza. Tylko szum i szmer padającego zza otwartego szeroko okna deszczu. Trącane kroplami listki lśnią w półmroku. Migoczą. I drżą w żółtawej poświacie ulicznej latarni… Matka krząta się w kuchni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Coś tam robi. Szykuje kolację wigilijną. Choć odgłosy to jakieś odległe. Płynące spomiędzy przeszłych warstw dawno minionych dziejów. Milknie wszystko. I znowu nic. Znowu piszcząca w uszach cisza. W pokoju. W pomroku pokoju lśni płaszczyzna drzwi. Lakierowana powłoka starej szafy, w której czai się pustka wiszących na pręcie pokrytych kurzem drewnianych wieszaków. Wisiały tu kiedyś płaszcze i bluzki. Marynarki. Na wewnętrznej ścianie krawaty ojca… Czy ty mnie kochasz? Powiedz. Mów. Albowiem dawno nie było kochania. Wiesz, przychodzą do mnie. Przychodzą jakieś osobistości, płaskie jak książkowe fotografie. Kto to? Nie wiem. Ale chyba są ważni, bo wyniośli i sztywni. Tacy królewscy. Masz, pij. Dlaczego milczysz? Rozgrzewa mnie w środku kolejny łyk alkoholu. Trunek to szlachetny. Herbaciany. Potrójnie destylowany. Nie uroń tylko kropli, bo spłynie ci po brodzie palącą do szpiku kości rozpaloną strugą.   Przychodzą do mnie znowu. Aktywizują się po śmierci. Przechodzą przez ściany i drzwi. Przechodzą w ciszy i jakoś tak obojętnie. Nie patrzą na mnie te natrętne mary. Te najgorsze widma. Owijają się w przezrocza minionych dni. Za otwartymi oknami drzewo przy drzewie. Dęby, kasztany... Kładące po sobie liście topole. I te topole strzeliste do nieba. I te topole trzeszczące w pochyleniach od wiatru… Ktoś znowu idzie. To ja idę pomału. Wstałem i idę powoli jak ktoś, kto uczy się dopiero chodzić. Idę, stanąwszy po długim leżeniu. Po długiej niemocy. Po gorączce toczącej ciało. Idę daleko, nie wiadomo gdzie. Chyba do toalety oddać mocz, choć oddałem go już wszędzie… I obejmuję ściany, próbując utrzymać równowagę z powodu ogromnego pędu kuli ziemskiej. Przytulam się do niczego, będąc niczym i nigdy nie będąc czymkolwiek ponad nicość. Ponad okrutną nicość i pustkę lodowatego wszechświata. Płynąłem. Płynę. I jeszcze raz płynę. Byłem wszędzie. I byłem równocześnie w kilku innych czasach i przestrzeniach. Być może we śnie. W malignie. Na jawie…   Coś się świeci nade mną. Coś się do mnie przymila. Coś nagiego w swoim bezwstydzie. Otula mnie ciemny poemat z piekła rodem. W szumach i piskach. W szmerach i cichych stukach w żeliwnych rurach. W starych rurach. W plątaninie starych żeliwnych rur. Jakieś jęki i szepty. Jakieś przekleństwa hydraulików. Nade mną mieszka jedynie nicość. Pustka tak przeogromna, że aż rozsadza czaszkę w swoim bolesnym pulsowaniu. I w tej pustce czyjeś kroki. Powolne kroki. Czyje? Czy to ty, tato? Milczysz, a więc milcz dalej. Tak jak milczysz do tej pory swoim grobowym milczeniem. Matka? Nie. To nie ona. Ponieważ poszła już sobie po chwilowym krzątaniu się po kuchni. Stwierdziła, że nic tu po niej. A przyszła jedynie z przyzwyczajenia. Pokrzątała się w kurzu i w pyle. W pajęczynach… W zapleśniałych tworach wypełzających z ciemnych kątów. A więc przywołało ją tutaj jej własne echo przeszłości. Poszła sobie. Zniknęła w drzwiach, w półmroku klasztornym pełnym umarłych twarzy. Poszła jak wtedy, rzucając na pożegnanie swój cień na ogród.   Przy stole stoi odsunięte krzesło. Na stole pęknięty wazon z pękiem uschnięty melancholii. Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. A więc ktoś tu był na tej ostatniej wieczerzy. Skosztował ciała Chrystusa i jego krwi. Lecz ta krew miała posmak irlandzkiej, potrójnie destylowanej whisky. Pusta butelka mieni się w drgających płomieniach świec. Napijesz się ze mną, Jezu? Masz, pij. Kilka kropel spadło na twoje wytarte dżinsy. Masz za sobą długą podróż. Jego płonące oczy. Jego świecący na głowie diadem. Na co ci on? Po co? Kładzie na stole naszyjnik z pereł. To nic. To tylko kamienie, kamienie… Powtarza jak echo. Powtarza cicho… Była tu twoja matka, mówi. Wiem, odpowiadam. Lecz widzę nagle, że jest nagi. I widzę jego wargi nabrzmiałe. Coś chciał jeszcze powiedzieć, lecz milczy. I rysuje w powietrzu kręgi. Ramionami oplata swoje smukłe nogi i ręce. Słyszę go w szmerze przesuwanego krzesła. Mówi coś. Mówi, porusza obrzmiałymi, sinymi ustami… Wstaje i idzie. Ku zaskoczeniu cały w bieli. W falujących, w powiewających szatach… I ostrymi skrzydłami bez szelestu się w niebo wzbija, jak ptak… I uderza mnie cisza. Cisza tak wielka, że aż ogłuszająca. Cisza tak wielka, idąca jak fala za falą...   Otwieram oczy. Otwieram szeroko. Razi mnie słońce, co wpada z ukosa. Na podłodze, na sękach, na słojach dębowej klepki… Na suficie plama zacieku. Wznoszące się drzewo żeliwnych rur… Drapie mnie w gardle. Dusi wirujący w powietrzu kurz. Świece dopaliły się do końca. Spalone knoty. Stearynowe kikuty...   Jesteś tu jeszcze?   (Włodzimierz Zastawniak, 24-12-25)      
    • Typowy typ typuje topy.   Warszawa – Stegny, 25.12.2024r.
    • Święta Choinka   Śnieg Prezenty   I delikatne sentymenty        
    • Dziękuję i wzajemnie życzę zdrowych i pogodnych świąt.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...