Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Przyzwyczajenia


jan_komułzykant

Rekomendowane odpowiedzi

Czy wiesz, czemu w prawidłach klasycznych tworzenia limeryków miejscowość należy umieszczać na końcu pierwszego wersu? Ano po to, aby trudniej było dopasować rym w metrum AABBA - więc nie każdy mógłby sobie pozwolić na profanację tego zacnego gatunku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak powiadasz, więc uważasz, że wystarczy zachować metrum i odpowiednią ilość głosek w kolejnych wersach i już każdy tekst można nazwać limerykiem? To w takim razie i poniższy tekst zapewne nazwałbyś haiku:

...

chłopiec w gumowcach

przebiega po kałużach

- myje obuwie

...

Również zachowano tutaj klasyczny układ sylab 5+7+5 w przedstawieniu obrazków (przebiega, myje), jak i zbudowano tekst na trzech wersach. Niestety - jest to typowy przykład "antyhaiku". A dlaczego? Wytłumacz sobie sam - podobnie w przypadku limeryków. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

bzdurą jest to co napisałeś, że:

miejscowość należy umieszczać na końcu pierwszego wersu (...), aby trudniej było dopasować rym w metrum AABBA.

 

To chyba wymyślona, na własne potrzeby Twoja definicja. Mówię o "aby trudniej". Uważam, że żadnej trudności to nie robi, przynajmniej mnie. Mało tego - niektórzy wymyślają sobie "miejscowość" tylko po to, żeby w ogóle napisać limeryk pod wypracowaną puentę. Albo nie chciało się poszukać miejscowości prawdziwej. Ale niczego nie neguję - jego sprawa :)

A teraz uwaga:

 

Był członek związku szoferów
nieprawdopodobny nierób:
godzina za godziną
grał w oko i w domino
i wcale nie woził pasażerów. /Konstanty Ildefons Gałczyński/

 

Pewien baca w kurnej chacie
z owieczką żył w konkubinacie.
Ta beczy: "Ja to nawet lubię,
ale czy myśli pan o ślubie?
Bo jeśli nie, poskarżę tacie". /Wisława Szymborska/

 

Król Popiel, tyran i niecnota,
bezsilnie się po wieży miota.
Osaczon przez zgłodniałe myszy,
srodze pogryzion charczy, dyszy:
"Kota! Królestwo dam za kota! " /j.w/

 

 

Chorego spytał ktoś: Azaliż

pańska choroba to paraliż?

Na taki przytyk

rzekł paralityk:

Pański interes??? W nos pan psa liż!!! /Julian Tuwim/

 

Szukając źródeł zawsze docieramy do Greków. Pewien
angielski krytyk odkrył pierwszy limeryk u Arystofanesa.
W swobodnym przekładzie utwór ten brzmi:


 

Łotrzyk pewien powożąc rydwanem
w ścianę domu wyrżnął łbem nad ranem.
Widząc ów wypadek
rzekł pewien świadek:
"Czaszka pękła, cóż, nie jest taranem".

 

Dalszych śladów limeryku daremnie szukalibyśmy w literaturze
Grecji i Rzymu. Minęły tysiąclecia i dopiero w pochodzącym z XIV
wieku rękopisie 7322 w Muzeum Brytyjskim, znajdujemy pełny
czysty zapis limeryku o lwie:

 

Lew, mocarz pomiędzy zwierzęty,
przebiegły jest i niepojęty.
Choć igra wesoło,
bacznie patrzy wkoło,
kogo ujrzy tego pożre, przeklęty!

 

 

jakieś pytania?

 

To ja zapytam. Powiedz, co chcesz tymi "mądrościami" udowodnić, bo chyba coś chcesz, jak podejrzewam.

Tylko po co - wiesz dobrze, że ja to wszystko wiem, ale nadal nieustępliwie drążysz temat. Jak nie ten, to inny. Jak nie mnie, to męczysz tym kogoś innego. Nie wtrącam się, nie reaguję, uśmiecham się, czasem.

A szkoda, bo tak nam się kiedyś fajne rymowanki pisało, mimo zróżnicowanych poglądów, nieprawdaż?

Powyższe przykłady świadczą dobitnie, że i "prawdziwi poeci" też lubili coś napisać inaczej. Dlatego ja - amator też, choćby z przekory, właśnie będę pisał tak, jak mi się podoba i podpowiada wena.

 

Co do haiku, też Ci kiedyś wykazałem, a następnie (już 2 razy!) przypomniałem, na przykładzie utworu Basho, że wiem z czym to się je, więc po co te zaczepki? Podobnie było z palindromami, przy których wyłożyłeś się jak sztubak, pisząc jakieś bzdury (niesłusznie zresztą, co też udowodniłem). Powiedz, po co Ci to?

Piszę to już trzeci i ostatni raz, na więcej nie mam ani ochoty, ani czasu, więc daj już spokój.

Napisz jakiś naprawdę dobry limeryk, pokaż, że umiesz, też zajrzę, pochwalę.

:)

Pozdrawiam

PS

Polecam "świntuchy" Słonimskiego - dobra szkoła, ale przede wszystkim doskonały warsztat.

Edytowane przez jan_komułzykant (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpowiem Ci tylko w jednym temacie - a resztę pominę milczeniem, żeby nie narobić Ci wstydu.

...

W haiku powołujesz się na Basho - nie wiedziałem, że umiesz czytać Jego teksty w oryginale ... Jeśli natomiast nie, to nie wprowadzaj innych - szczególnie młodych osób - w ogłupiające ich przekłady z angielskiego, chociażby samego p. Czesława Miłosza. To tak, jakby Góral tłumaczył na język polski tekst kaszubski, za pośrednictwem Ślązaka. Kaszub nie będzie nawet się domyślał, że to jego dzieło. Ja wolę - co już dowodziłem wielokroć - przetłumaczyć sobie sam z japońskiego - chociażby za pomocą tłumacza Google - i dopasować tekst do polskich realiów. Możesz być pewien, że nie będzie on gorszy od tłumaczeń Miłosza. Podam tutaj przykład, jednak nie mam zamiaru po raz kolejny wstawiać tego samego tekstu, więc przejdź sobie pod ten adres:

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No właśnie i się raczej tego nie dowiesz.

masz bardzo paskudną cechę sugerowania rzeczy lub zachowań innym, co do których nie masz żadnej pewności, a także bladego pojęcia o tym, co kto umie, wie, może, lub na co go w rzeczywistości stać. Daj mi choć jeden przykład na to, że wprowadziłem kogokolwiek w błąd, ogłupiłem lub zrobiłem cokolwiek z tego, co tu napisałeś, a co uroiło się w tej Twojej głowie.

 

Przypowieść o Kaszubie, tłumaczeniach z góralskiego, przez Ślązaka, na "nasze" itd. jest niczym innym, jak pisaniem głupot o wyższości świąt jednych nad drugimi. Różnica polega na tym, że Jan Stanisławski ("profesor") robił to, żeby rozśmieszyć. I rozśmieszał, niekiedy. Twoje "googlowanie" nie rozśmiesza, ponieważ już jest śmieszne w samej swojej istocie, łącznie z Twoim niebywałym "wczuciem". Powiedziałbym, że miejscami jedno i drugie nawet przeraża. "Przerzucanie" własnych urojeń i różnego rodzaju dziwacznych zachowań, w sposób nieuzasadniony na kompletnie tym zdziwionego, bo przecież nieznanego Ci adwersarza, to jakaś chora zabawa w czarownika z Oz, nad którą nie jestem pewny, czy do końca jeszcze panujesz.

 

Co do "narobienia mi wstydu" - proszę bardzo narób. Nawet grubo, tylko proszę o fakty, a nie wymyślone głupoty.

Dużo zdrowia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
    • (Amy Winehouse)   więc albo światło albo mrok   reszta to mgnienia  zauroczenia odurzenia    od niechcenia 
    • @befana_di_campi ↔Dzięki:~))↔Pozdrawiam:)
    • @Waldemar_Talar_Talar ↔Dzięki:)↔ Chociaż ja jestem rzadko zadowolony na 99% z tego co napisałem. Raczej nigdy! Chyba każdy tekst?→jest "żywy"→bo można go napisać na nieskończenie wiele sposobów:)↔Pozdrawiam:)
    • ze wspomnień upiekę ciasto by lepiej smakowało dodam echa i wiatru oraz uśmiechu   żeby nie przesłodzić łzami je przełożę albo łyżką morza jest łagodne   wiem że trudno będzie ale co tam zaryzykuję przecież do odważnych świat należy   ze wspomnień ciasto upiekę będzie wam smakowało bo minionym zapachnie które hen za wami  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...