Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

pod lasem na skraju łąki

(gdzie nikt iść  przecież nie musiał)

mieszkała sobie w samotni

zielona modliszka Danusia

 

niech zieleń nikogo nie zwiedzie

niewinność tej nie jest symbolem

to tylko zwyczajny kamuflaż

by wspomóc naiwnych podboje

 

już jeden był jej się trafił

i nawet dostąpił zaszczytu

spłodziwszy co nieco ustąpił

pożarła go będąc u szczytu

 

żądzy pazernej co niszczy

nie tylko kwiecie uczucia

truchło za próg wyrzuciwszy

sięgnęła po czarę współczucia

 

i piła zachłannie do dna

aż wreszcie usidlić zdołała

kolejną ofiarę uczucia

którego sama nie znała

 

w miłosnym tańcu spleceni

pląsali bez ładu i składu

to dla niej za mało pieniędzy...

to on nie dostał obiadu...

 

aż wreszcie znużony danser

po rozum poszedł do głowy

po co mi taka modliszka

co nawet unika alkowy

 

dałby się schrupać choć raz

byleby z tego coś mieć mógł

maleńką córcię lub syna

gdyby na starość zaniemógł

 

 

co przyniósłby szklankę wody

i serce stare pocieszył

lecz kochał swoją modliszkę

więc grzeczny był i nie grzeszył

 

modliszce wciąż było mało

tupnęła maleńką nóżką

- ciągle nie jestem bogatą

wynocha z mojego łóżka

 

do pracy jazda aż uznam

że będę miała już dosyć

lecz nie myśl, że będzie łatwo...

do końca będziesz mnie znosić

 

a następnemu już mówię

że jest kochany, jedyny

I love you - będę powtarzać

aż go wprowadzę w maliny

 

z których się już nie wyplącze

do śmierci jego lub mojej

ale najpewniej tej jego

ja zawsze stawiam na swoim !

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

już śpiewałem na trzy/czwarte

poemat miłosny panience,

lecz gdy ktoś tak nienażarty

traktuje przygodę z tasiemcem (???)


- unikam takowej alkowy

i cóż, że bez

głowy...

 

 

nie wiem, czy jest dość zabawnie, żeby głupio pożartować,

więc tę głupotę biorę na siebie, bo Twój wierszyk 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pozdrawiam

 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Takich modliszek... no cóż 

wbrew pozom

jest całkiem sporo

a radę mam taką na już...

 

- nim ułożysz poemat

by był dla niej gotowy

dla ratowania  głowy

przeanalizuj  temat

;)

 

Myślę, że niewiele jest sytuacji z których żartować się nie powinno.

Ta tutaj nie jest ani rzadka ani tabu, więc - nie widzę przeszkód.

 

Dzięki JanKo  za czytanie i podobanie :)

Pozdrawiam ciepło :)

 

Edytowane przez Bożena Tatara - Paszko (wyświetl historię edycji)
  • 9 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @lena2_  Bardzo mi miło, dziękuję :)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Uwielbiam Twój styl, jest urzekający:):)
    • Była połowa lipca 2003 roku. Policjanci z sekcji rzecznej warszawskiego posterunku zauważyli na brzegu Wisły zaparkowany samochód marki Skoda. Ten odcinek nabrzeża był zamknięty dla wędkarzy i wczasowiczów ze względu na swoje szczególne walory przyrodnicze. Kiedy policyjna motorówka dobiła do brzegu, jeden z funkcjonariuszy wezwał przez megafon właściciela pojazdu. Nikt nie odpowiedział, więc policjant zeskoczył na ląd i podszedł do zaparkowanej Skody. Samochód był otwarty, a na przednim siedzeniu leżały kluczyki. Nieopodal stał aluminiowy stolik turystyczny z dwoma krzesełkami. Na stole rozłożone były talerze, a na nich pieczone na grillu żeberka, cebula i pokrojony chleb. Znajdował się tam również termos, z którego ktoś niedawno nalał herbatę do szklanek. Wokół miejsca biwakowania nie rosły gęste krzaki, jedynie kilkanaście leciwych wierzb. Policjant, który zszedł na ląd, pracował kiedyś, jako młody milicjant, w wydziale dochodzeniowym. Mocno zdziwił go brak żywego ducha, więc z zawodowej dociekliwości poinformował oficera dyżurnego komendy o swoich spostrzeżeniach. W ciągu dwóch godzin przybył przewodnik z psem tropiącym oraz ekipa techników kryminalistyki. Pies nie podjął żadnego tropu. Kręcił się wokół samochodu i stolika. Policjanci ustalili, że w otwartym pojeździe znajdowały się kluczyki, a na tylnej kanapie leżał aparat fotograficzny marki Canon z obiektywem oraz damska torebka z dokumentami, kluczami i różnego rodzaju przyborami służącymi kobiecie do pielęgnacji urody. W otwartym bagażniku leżały rakietki do badmintona, leżak, latarka akumulatorowa, dwa ręczniki i lornetka marki Zeiss. Kilka metrów od samochodu stał mały, żeliwny grill, wciąż jeszcze gorący. Wczesnym popołudniem przyjechało dwóch policyjnych płetwonurków, a do brzegu dopłynęła łódka ze strażakami, którzy rozpoczęli przeszukiwanie dna rzeki bosakami. Lato tamtego roku było suche, a Wisła bardzo płytka i płynęła niezwykle leniwie. Z dalszej dokumentacji śledczej wynika, że brzeg rzeki był piaszczysty i nie było na nim żadnych śladów świadczących o tym, że ktoś dochodził do wody. W odległości około kilometra od miejsca zdarzenia stał zaparkowany samochód marki Golf, a obok niego przebywali ludzie. Policjanci ustalili, że były tam trzy osoby stanowiące rodzinę: 36-letni mężczyzna, pracownik transportowy hurtowni spożywczej w stolicy, jego żona fryzjerka ich oraz ich 13-letni syn, który razem z ojcem łowił ryby w oczku wodnym oddalonym o kilkaset metrów od rzeki. Ci ludzie zeznali, że nad rzekę przybyli bardzo wcześnie, później widzieli jadący polną drogą srebrny samochód i do czasu pojawienia się pojazdów policyjnych nikogo więcej nie zauważyli. Późnym wieczorem oficer dowodzący odwołał akcję poszukiwawczą. Samochód został odholowany na policyjny parking, a pozostałe rzeczy trafiły do policyjnego depozytu. Już w nocy policjanci odwiedzili mieszkanie zaginionych, ale nikt nie odpowiadał na pukanie. Ustalono, że państwo H. mają 27-letniego syna. Następnego dnia operacyjnie ustalono, że syn od dwóch lat nie mieszka z rodzicami. W czasie zaginięcia rodziców przebywał w Szczecinie, gdzie wynajmował mieszkanie. Dzięki informatorom w Szczecinie policja uzyskała informację, że Andrzej H. zachowuje się w dziwny sposób. Nie był nigdzie zatrudniony, a rozrzucał pieniądze, wydając je na alkohol i kobiety. Chwalił się też, że jego rodzice są bardzo bogaci i wkrótce spodziewa się gotówki. Policjanci powzięli podejrzenie, że syn może stać za zaginięciem rodziców i prawdopodobnie był sprawcą ich ewentualnego zabójstwa. Andrzej H. został zatrzymany na 48 godzin, a następnie sąd aresztował go na miesiąc, uzasadniając to podejrzeniem o zamordowanie rodziców w celu uzyskania spadku. Policjanci weszli do domu zaginionych. Nie było w nim nic nadzwyczajnego ani niepokojącego. Jedna z wersji śledztwa zakładała, że małżonkowie zaplanowali swoje zniknięcie. Poszukiwano motywów. Okazało się, że pan H. od 29 lat był zatrudniony jako technolog w państwowym instytucie badawczym przemysłu spożywczego. Nigdy nie miał dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową. Jego żona pracowała jako księgowa w dużym zakładzie krawieckim, do którego przyszła przed laty z upadającej firmy PKS-Przewozy Regionalne. W jej przypadku również nie było powiązań z tajemnicami. Rozpatrywano więc możliwość nadużyć finansowych, ale szybko ustalono, że zaginiona obliczała jedynie zarobki pracowników pracujących w systemie akordowym. Ustalono, że małżonkowie H. byli bardzo spokojnymi sąsiadami, solidnymi pracownikami i kochającymi rodzicami. Z zeznań syna, Andrzeja H., wynikało, że jedynym pozazawodowym zajęciem ojca było czytanie książek o tematyce marynistycznej, związanej szczególnie z bitwami morskimi w II wojnie światowej. Mama zaś nie zajmowała się niczym, co mogłoby stanowić powód zainteresowania organów śledczych. W toku czynności śledczych ustalono, że zatrzymany syn zaginionych ukończył Politechnikę Warszawską i wyjechał do Szczecina, aby podjąć pracę w agencji reklamowej zagranicznego koncernu farmaceutycznego. Dwa miesiące wcześniej został zwolniony z powodu zmiany rynku reklamowego firmy, która go zatrudniała, otrzymując sowitą odprawę. Wizja tej odprawy stała się przyczyną plotek w jego środowisku. Przez znajomego miał już zapewnioną pracę w firmie kreującej wizerunek osób publicznych. Firma ta również mieściła się w Szczecinie. Podejrzany miał również niepodważalne alibi na dzień zaginięcia. Ustalono też, że syn państwa H. był bardzo związany uczuciowo z rodzicami. Uznano więc, że powody aresztowania nie były wystarczająco uzasadnione. Andrzeja H. zwolniono z aresztu. Odebrał on od policji samochód rodziców i zapakowane w papierowe worki ich rzeczy. Śledczy nie znaleźli sprawców porwania czy zabójstwa, nie mieli żadnego motywu uzasadniającego ich nagłe zniknięcie, ani żadnych pomysłów na dalszy kierunek śledztwa. Zostało ono więc zamknięte. Kiedy giną ludzie, policja poddaje ich życie drobiazgowej analizie. Poszukiwane są także okoliczności odbiegające od szablonowego życia naszego społeczeństwa. W przypadku tego zaginięcia policja nie znalazła niczego takiego. W roku 2007 w Komendzie Głównej Policji powstało Biuro X. Zatrudnieni w nim funkcjonariusze, uznani za wybitnych fachowców, mieli za zadanie ponownie zmierzyć się z nierozwiązanymi przestępstwami. Jedną ze spraw, której trudności rozwiązania postawili przed sobą policjanci, była sprawa zaginięcia państwa H. Pierwszą czynnością śledczych było rozesłanie za zaginionymi międzynarodowych listów gończych. Podczas oglądania nagranego przez policję filmu z czynności nad brzegiem Wisły, oglądających go funkcjonariuszy zaciekawił stojący na składanym turystycznym stoliku nieduży mosiężny dzwonek o nietypowej konstrukcji. Ponieważ wszystkie rzeczy zaginionych oddano ich synowi, policja zwróciła się do niego z prośbą o wypożyczenie dzwonka. Dwa dni później policjant z Biura X wszedł z synem państwa H. do ich mieszkania. Okazało się, że Andrzej H. nie był tam od ponad trzech lat. Dzwonek znajdował się w policyjnym worku, w tym samym, w którym wydano rzeczy zaginionych. Dzwonek miał całkowitą wysokość około 17 cm, a mała rączka do jego trzymania przypominała uchwyt laski. Korpus dzwonka wykonany był z czerwonożółtego metalu, a jego serce z metalu o nieco innym odcieniu. Przedmiot nie posiadał żadnych oznaczeń producenta. Sam dzwonek, ze względu na miejsce jego znalezienia przez policję oraz swój dziwny kształt, sprawił, że śledczy postanowili podążyć jego śladem. Jeden z nich odwiedził wrocławskiego hobbystę, o którym policja wiedziała, że posiada największą w Europie kolekcję dzwonków. Ten sześćdziesięciopięcioletni kolekcjoner powiedział, że ma taki dzwonek w swojej kolekcji. Porównano oba dzwonki. Jedyną różnicą było to, że na dzwonku kolekcjonera znajdowały się dwa malutkie znaczki: jeden przedstawiał literę W, a drugi niewielki, wybity później, równoramienny krzyżyk. Natomiast na dzwonku znalezionym nad Wisłą widniał symbol nieskończoności i maleńka cyfra 7. Z dokumentacji prowadzonej przez hobbystę wynikało, że kupił go za dwadzieścia dolarów podczas pobytu na Ukrainie w roku 1993, na terenach, które po wojnie zostały utracone przez Polskę . Kupił go od starego Ukraińca mówiącego po polsku w małej wiosce o nazwie Lisic. Według sprzedawcy dzwonek został zrabowany z polskiego klasztoru sióstr zakonnych, który w 1939 roku zburzyli Rosjanie. Hobbysta zanotował również w swojej dokumentacji, że według starej legendy dzwonek służył do zwabiania zabłąkanych dusz ludzkich, które miały się do niego dostawać przez niewielki otworek w jego korpusie. Takie otworki znajdowały się w obydwu dzwonkach. Kolekcjoner dzwonków był bardzo zainteresowany zakupem znaleziska i mocno nalegał na podanie adresu właściciela. Adresu oczywiście nie uzyskał, a policjanci wrócili do Warszawy. Następnie śledczy odwiedzili wiekowego księdza, który według informacji z miejscowej kurii mógł znać legendę o zbłąkanych duszach, ponieważ przed wojną był wikarym we Lwowie. Kiedy okazano księdzu dzwonek, ten speszył się bardzo i na dłuższą chwilę zamilkł, po czym łamiącym się głosem stwierdził, że o takiej legendzie nigdy nie słyszał. Dzwonek był dziwny jeszcze z jednego powodu. Jego drewniana rączka wydzielała bardzo silny zapach podobny do potartych palcami liści piołunu. Przesłuchano technika kryminalnego, który cztery lata temu zbierał odciski palców z naczyń, sztućców, talerzy, termosu, samochodu i jego wnętrza. Pamiętał on, że czuł wtedy bardzo wyraźnie dziwny zapach pochodzący od tego dzwoneczka. Nie przywiązał wówczas do niego żadnego znaczenia. Po dwóch miesiącach ponownej analizy śladów i tropów oraz z powodu braku odpowiedzi o odnalezieniu zaginionych w którymkolwiek z państw świata, policjanci z Biura X ostatecznie poddali się. Uznano, że zniknięcie małżonków H. ma charakter osobliwy. Bardzo trudno jest w dzisiejszym zbiurokratyzowanym, cyfrowym i technologicznym świecie zniknąć niepostrzeżenie. Małżonkom H. udało się to znakomicie.          
    • łzy pocieszycielki gęsiego i truchtem biegną niestrudzone tam gdzie myśli smutne   każda jest samotna gdy się w oku kręci lecz wspólnie obmyją czym się duch zaśmiecił   jakże ich nie kochać kiedy najwierniejsze szóstym zmysłem czują które tulić wiersze    
    • @Naram-sin Czym jest "autentyczność" królu...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...