Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

To jest bardzo gorący tekst. Buzują w nim emocje.

Nie rozumiem frazy o garnku sadzy. Może czegoś nie wiem, a może to jakiś Twój magiczny symbol? Odbieram przekaz jako brak pogodzenia się z przemijaniem. Może gdy są siły na takie emocje to śmierć się jeszcze nie pochyla? Generalnie podoba mi się ten Twój tekst. Pozdrawiam :)

Opublikowano

smutny jak chłosta nędzy gdy na radość srodków jest brak i slowa gdzieś spod serca niczym szeptunka gdy swe modły odmawia i mówi słowa które nie zawsze usłyszeć chcemy...bywa i tak. Pozdrawiam

Opublikowano

bardzo emocjonalny wiersz i wcale się nie dziwię, że ciężko Ci w nim cokolwiek zmienić, nawet dla jego dobra.

Jest jak przyzwyczajenie, wyuczony przez matkę odruch, sposób myślenia. podoba mi się nieregularność rymów, chociaż regularne są też, ale dobre. Bardzo dobry wiersz.

jan_ko

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Kadzisz ;D ale się odwdzięczę :D

 

Sadza ślady zostawia, i trafia z dorbinkami do najmniejszych zakątków. 

 

Trochę tak miało być. Ciekawe. Podoba mi się.

 

A widzisz co można  by jeszcze zrobić?

 

Wszystkim się kłaniam i dziękuję za uwagi i komenty.

Opublikowano

Trudnego tematu się podjęłaś. Gratuluję. Takie wiersze nigdy nie są łatwe do napisania, ani w odbiorze. Nie zastanawiaj się, czy wiersz jest dobry, czy nie. Ważne, że go napisałaś.

Mnie rozwaliło, rzuciło na kolana to ostatnie zdanie, po którym mogę tylko zamilczeć:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano

Witaj -  chociaż smutkiem raczy to i tak kupuje bez żadnych poprawek.

Mądry dostojny wiersz.

                                                                                                                                                                      Dużo radości życzę

Opublikowano

Muszę Cię zacytować :)

 

nie mam co zostawić pod Twoim wierszem

bo jak wiesz lepsze jest wrogiem dobrego

i choć próbowałem nie ważę się na więcej

więc zrób co uważasz lub nie rób niczego

 

Moim zdaniem to naprawdę piękny i przemyślany wiersz, bo jest w nim taka ponadczasowa nuta, o którą bardzo trudno w dzisiejszej poezji. A przy okazji – jest całkowicie Twoja. Wierz mi, że próbowałem coś zrobić, starając się przy okazji, żeby za bardzo nie zepsuć Twojego zamysłu. Dobrnąłem do trzeciej i pustka, ale tak kompletna, że nie ma co tykać, bo reszta po prostu ruszyć się nie da.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jeszcze raz - moje gratulacje, jestem pod wrażeniem. A pod spodem, poza rezygnacją z interpunkcji, naprawdę kosmetyczne zmiany, skorzystasz dobrze, nie skorzystasz też dobrze. Pozdrawiam.

 

nie mam co zostawić w darze ponad garść
chusteczek haftowanych z marzeń
i klątwy żyłam ubogo z żebry bez sił

złość nędzną trawiłam stąd posag zgrzebny

jeśli go przyjmiesz możesz zmienić oś
ciepło lub chłód zła energia to ten sam
głód żywiołu niedościgły i niecny
że i mędrzec nicości nie wypełni 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Słaby jestem w interpretacjach, ale spróbuję coś napisać.

Sadza -  czerń, może nawet zło, słabość, coś co brudzi, ciężar, duże obciążenie, rzecz której nie sposób się pozbyć, weliminować

Dzban - wypełnienie czymś, delikatność i kruchość, ale także pełnia, wypełnienie czymś

Kołysała - powtarzalność, wręcz nachalna i nie do powstrzymania powtarzalność.

Zestawienia tych różnych określeń i skojarzeń sprawia, że kołysanie nie jest ciepłą matczyną przytulanką, ale jakimś okrutnym wahadłem czasu, jakby przeznaczeniem.

To jest rozliczenie z matką, której się nie wybiera, a która na trwałe zostawia ślad we mnie:

 

Tak to odebrałem. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Słusznie, Marku,
mam zaganiany dzień, przełożyłam odpowiedź na wieczór, ale mnie ubiegłeś.


Tylko doprecyzuję: pisząc garnek miałam na myśli bardziej durszlak, przez który mąkę się przesypuje, a  tu sadzę. Ruch przesypywania skojarzył mi się z kołyską, a sadza z posypką. Ze smutkiem nieuniknionego, wręcz świadomym brudzeniem, słabością. Przeznaczeniem. Wiedzą, że nie może być inaczej. I sadzą co się osadza na każdym skrawku, a z drugiej strony - można ją obmyć, a to się stanie, gdy dziecko dojrzeje i zintegruje w sobie matkę, przecież tę wybrakowaną...


Ale interpretacja w punkt. Ciekawe dla mnie - jak wprost i właściwie ten tekst odebrałeś. A przecież nie jest łatwy. 

bb

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję Bolesławie za czytanie. 

 

Dziękuję, Waldemarze, za taką ocenę. 

 

Pamiętam komentarz - "ciabata". Długo myślałam, czy trafione to określenie - bo nie czuję, że słowa / obrazy są pompowane albo pulchne. Ale oglądam z różnych stron, dałam sobie czas i sprawdzam, i to samo. Co do Twojej interpretacji - pisałam - że słuszna.

 

Janku, 

to mi pasuje, na spokojnie podmienię, dziękuję. 

 

I wszystkim ponownie się kłaniam. bb

Opublikowano

Jak dla mnie naprawdę wyjątkowy. Od strony technicznej, pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, były rymy. Bardzo ciekawie ułożone, nienachalnie i nie na siłę. Końcówka mnie rozłożyła, a jeszcze ta brzytwa czerwona jak śnieg - no właśnie, bajka. Nie próbuję nawet zinterpretować, bo jestem w tym naprawdę średnia, a i widzę, że poprzednicy mnie ubiegli :)

Opublikowano

Oj, Beto, aaale wiersz. Jestem w szoku. Niestety odczuwam to jednak jako Twój list do córki, a nie Twojej mamy do Ciebie, zresztą w którą stronę by to nie było, to smutne strasznie, ale ponadczasowe. Mi się podoba taki jak jest, bez uwag, szczególnie, gdy tak mocne są tu emocje, grzebanie w słówkach nie ma dla mnie sensu. To jakby patrząc na piękną rzeźbę szukać tylko źle zeszlifowanych miejsc, tak to odczuwam. Podsumowując: ogrom dobrych wersów, metafor, ale ciężkich, sadzę czuć od początku... I nie wiem czemu, ale z czułością życzę dobrych butów:) Beto, pisz ten erotyk, mówię Ci :) Pozdrawiam

Opublikowano

Dzisiaj przeczytałam. Nic nie zmieniaj. Doskonale Cię rozumie, nawet tan garnek sadzy nad kołyską jest dla mnie czytelny. Ten wiersz trafia do grona podobnych Tobie, wszyscy nie muszą rozumieć, bo nigdy nie byli w takiej sytuacji. Pozdrawiam :))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Mikołaj_Batkiewicz O, ziomek z Rewy? :)) Rowerem tam jeżdżę. Ale bliżej do Mechelinek.
    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...