Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czech z Pomarańczy.


Rekomendowane odpowiedzi

Rozdział I.

 

Odrodzenie XII.

(Czym się stały moje dni w których znaczeń wiele? )

 

 

 

Ona: Nad twe słowa, które wszędzie, patrzę w ciebie ,niechaj twe urodne mienie będzie ciałem słodkim na niebie.

 

 

On: Panno moja niechaj bóstwa niepojęte -zrozumienie znajdą w głowie. Niechaj oczy moje zawsze patrzą się na ciebie i niechaj miłości twa będzie brzemienna.

 

 

Wokół cisza nastała przytuliła blade ciała, wszystko naraz stało się roztargnieniem, milczeniem. I tęsknoty cierpieniem się stały, a oczy wpatrywały się w podziw miłosnego tchnienia.

 

 

On: Patrzę na ciebie, choć wiele chciałbym powiedzieć, to twa uroda w milczeniu pozostawiła mą duszę i wszystko wokół stało się bielsze, bowiem twe piękno wszystkie kolory pochłania.

 

 

Ona: Niech twe słowa są zawsze przy mnie, które miłości twej są wyrażeniem.

 

Stanął nagle i popatrzył poprzez okno sypialni, zamyślony wpatrywał się w bezgraniczną otchłań
od odbijających się zwierciadeł stojących na podwórzu w uroku świateł i cieni w teraźniejszej chwili.

 

Podszedł do stolika i sięgnął dłonią po pomarańczę, delikatnie uniósł rękę i wskazał palcem w kierunku ulicy. Na podwórzu bawiły się dzieci i nuciły piosenkę, stały naprzeciwko trzepaka do dywanów. On patrzył i podziwiał wspominając siebie z myślą o dzieciństwie. Rozmyślał...Ona patrzyła i milczała dumnie podziwiając jego. Wygięła swe ciało enigmatyczne w kierunku drzwi.

 

Otwarła chwytając zimną dłonią klamkę i wyszła, wyszła bez słowa. On nie zwrócił uwagi, stał i patrzył nagi. Ulica w zgiełku swego szumu w tłoku przechodniów stała się obiecującym tchnieniem.

A głębia kolorów poruszała ducha ku obiecującym pragnieniom, bowiem było to miasto tęsknoty.

Trzymając pomarańczę w dłoni pomyślał o życiu, życiu, które dotyczy jego. W ciszy szepnął do siebie: Jakież to ulotne piękne cienie w zgiełku czasu zasłaniają słońca. Zasłonił dłonią oczy i podparł się ściany mówiąc: O Panie mój wysłuchaj mych modlitw, bowiem pragnę pojąć niepojęte słowo Twoje. Niechaj me nagie ciało będzie zawsze odkupieniem grzechu w tej boleści, żyjąc tutaj.

 

(któż zrozumie, któż opowie i kto będzie wieczny?)

 

W miłosnej pościeli leżąc nagi dotykał poduszkę dłonią, wspominał noc upojną spędzoną z prostytutką. Patrzył na sufit i szukał na nim rycin pozostawionych poprzez kapiącą wodę, która szukała ujścia, ponieważ tydzień temu sąsiad mieszkający nad nim zalał łazienkę. Poprzez uchylone okienko wdzierał się wiatr, który zrzucił ze stołu kartki na których spisywał wiersze. Myślał medytując nad własną postawą wobec dziedzictwa, które stało się dla niego męką. Zastanawiał się tchnięty i rozpowiadał się w głos! Pomiędzy słowami śmiał się w bezgranicznym szale mówiąc:

 

Z czterech światów nastał jeden, na to Bóg opuścił ziemię, ponad rzeki ponad światy pozostawił śmierć i ludzkie mienie.

 

W końcu zamilkł i rozpłakał się, łzy płynęły po policzkach strugą, a skomlenie jego było niczym jęki wilków kopulujących ze sobą. Wił się upadając z łóżka na podłogę, był jakby w transie, krzyczał głośno, klął wyzywając Boga na potyczkę ze sobą. Obwiniał świat cały, jęcząc powtarzał słowa:

 

Czym są moje cierpienia tutaj w tej surowej naturze zmysłu mego, kto pozostawił mnie światu bez łaski chrztu. Dlaczego wybrałeś mnie, abym świat zmienił. Kim się stałeś w piekielnym ogniu , kiedy Lucyfer ziemię piekłem nazwał. Jakim prawem stoisz nade mną i patrzysz wisząc na krzyżu w progu tej ściany?...

 

Zamilkł!... Uniósł się z ziemi, na podłodze zauważył leżące kartki, schylił się i podniósł jedną z nich. Wzrok skierował ku górze wpatrując się w tekst, który napisał. Dłonią otarł zapłakane oczy, wzdychając zaczął czytać, czytać nagłos.

 

 

Ziemio tyś ciemności zabarwiła cieniem,

 

Ziemio nasza zawsze będziesz karmić sobą, tchnieniem

 

dzieląc się zielenią i słoneczną porą...

 

 

Pomyślał: przecież jestem tutaj sam, a jednak czuję obecność Jego. Pomrukując do siebie popatrzył na lustro wiszące w cieniu przedpokoju, nie zastanawiał się długo. Podszedł stąpając gołymi stopami po zimnej posadzce i stanął naprzeciwko siebie. Patrzył milcząc, w dumie wzrok jego skierował się ku ziemi. Pryzmat własnej postury odbijający się od zwierciadła stał się dla niego spełnieniem. Dziwnie się poczuł, bowiem nagość jego stała się obnażającym się zaciekawieniem.

 

Ciemności nastały, wiatr stał się zimny, poprzez uchylone okno wdzierał się chłód. Październikowa noc nastała pochłaniając swym cieniem komnaty w których przebywał. Gwałtowne odruchy stały się zrozumiałe. Wypełniający cichy podmuch powietrza poruszył płomień świecy która płonęła, a spływający po blacie stołu wosk wyglądał niczym rzeka wyrywająca się ze swojego koryta. I wszystko się stało nagle oczywiste, zrozumiałe, tylko skórki pomarańczy pachnący zapach uwalniały powoli, wypełniając pokój słodką wonią. On zniknął!... W końcu obudził się nagle przytulony w ramionach ukochanej, a sen spłynął z powiek.

 

 

Rozdział II.

 

Wszystko stało się rzeczywiste nawet myśli, które zadawały wszelakie pytania, były jasne, oczywiste znajome, bowiem stał się cud. A życie, dla którego poświęcił swą istotę, stało się piękne. Miłość obiecująca ciepłą, subtelną przygodę, stała się granicą, granicą przed którą stanął, aby przekroczyć brzegi swej świadomości. Dziedzictwo swej natury objawiło prawicę stwórcy. Więc oddał swe życie Bogu, w modlitwach spiżowych pochwalał Jego imię!... Rano, w nocy i nawet w południe subtelnie się modlił, a na to Bóg wysłuchał jego słów i objawił tajemnicę stworzenia. I czyny stały się błogosławieństwem, a lot ponad swe wyobrażenie był przykładem, przykładem poruszającym istnienia. To człowiekiem jednak był, a nadto czynił swą powinność, dla której znalazł czas, poświęcając się w całości ... I cóż powiedzieć można jak sen obudził zmysły, poruszając duszę i serce, po to, aby być wybrańcem losu. W końcu skierował swój wzrok ku stojącej na środku pokoju lampie, którą wcześniej postawił właśnie w tym miejscu. Jej światło objawiało cienie, cienie, które spływały z ciała i ruszały się w tańcu wraz z nim. Wszystko wokół wydawało się wyraźniejsze, a kiedy światło swą naturą majestatycznie wyostrzało kolory, to piękno objawiało swój urok i bawiło zmysły. Pokój stał się subiektywnym odzwierciedleniem jego natury. Wszystko przypominało figuralne jakże piękne złudzenie ładu. Jednak, że brakowało Panny, którą zapragnął nagle, to i tak myślał zastanawiając się nad przypadłością losu, ofiarną jemu… Miłości płomienie w sercu rozpaliły namiętności i wyobrażenie, które przed oczyma objawiła w przebłyskach nagle Piękno o którym nie wspomnę. Wszystko staje się obiecujące gdzie złudzenia budzą sens w sobie.

 

 

 

(Kiedy wiemy skąd płynie pragnienie spełnienia to prowadzimy cudowną, tajemną karetę, karetę którą ciągną Dwa Pegazy w kierunku przeznaczenia niczym w baśni czterech cudów. Więc patrz na mnie, on wie i podziwia naturę ludzkości błogosławiąc nowo narodzonych swą opacznością.)

 

 

 

Rozdział III.

Stał na skraju przepaści, w którą wzrokiem patrzył i smutkiem się poskromił i usiadł nagle, w oczach smutek ukrył uśmiechając się skrycie. W myślach obietnicę składał, a na ustach zimnych dotyk wiatru pocałunek złożył. Milczał, tylko zimne krople deszczu spływające po jego twarzy stawały się wyrazem zdradzającym jego smutek. Nikt nie dostrzegł, nie zatrzymał, nie dotknął, kiedy pragnął czułości. Lecz to wyobraźnia jego poniosła go w szarą, cichą, jakże ciemną drogę, a życie stało się wspomnieniem . I jakże cudny promień ujrzał nagle, gdzie w oczach błysło mgnienie wszystkich wieków i światów... Dłonią oparł się o ziemię jałową, czarną i podniósł kamień na którym odczytał pismo nieznane i powiedział: Jam usiadł tutaj nagle i począł tą drogę ,powołanie, a Tyś zostawił znamię tu na tym kamieniu, które w dłoni skrzy jak diament, a Twe imię odgadnę mówiąc : Amen. I stał i stał myśląc... W zadumie poruszał palcem wskazującym i uniósł dłoń w kierunku niebios zamknął oczy i prosił. Tak się modlił czasem!...

 

Rozdział IV.

 

Kreatywnie podszedł do życia, a wyraz jego twarzy stał się wyraźny, obiecujący, ponieważ czekał z niecierpliwością na przybycie swej lubej. W kącie przy szafie skrywał czerwoną różę, którą pragnął ofiarować. Czas dłużył się, niecierpliwość wzrastała z każdą minutą. Chodził po pokoju spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Obok stolika na krześle położył książkę i patrzył myśląc i wyobrażając sobie chwile spędzone z ukochaną. Poprzez uchylone okno przenikliwie wpadały promienie zachodzącego słońca. A dźwięk hejnału dobiegający z ratuszowej wierzy, był obietnicą wyrażającą oczekiwaną chwilę. Cisza, za którą krył się magnetyczny urok powietrza wibrujący niczym drgające struny gitary, stała się tchnącą nadzieją, nadzieją dla której miłości swe podarował życiu. Podszedł do okna skrycie zerkał patrząc na zegarek na ręce. Światło czerwonego słońca powoli bladło, a pora dnia stawała się nocą. Jednak spóźniała się Panna. Nie doczekał się spotkania, a smutek dał znać o sobie budząc jakby wyraźne podenerwowanie. Nie pozostawiając chwili marzeniom, uniósł książkę z krzesła i usiadł podpierając głowę o stół. Tęsknoty stały naprzeciw sumieniu. W chwili rozczarowania uniósł pióro zamaczając je w atramencie i zaczął pisać:

 

 

Niegdyś kochać chciałem,

 

i wybaczać. Teraz stoję i milczę.

 

Na to gniew mnie zaraża i porażają mnie twe chwile.

 

O ukochana jakże mógłbym zapomnieć o imionach,

 

wyrazach twego ciała, kiedy odeszły ode mnie marzenia.

 

I jakże bym upadł nagle tu na progu otchłani tęsknot

 

to i tak kocham twe wzgórza unoszące biodra.

 

Całując nagości twego ciała, dotykając językiem wargę

 

podziwiając smak jabłka wspominam imię twe, o ile pamiętam

 

kim byłem!...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...