Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Droga do pokoju i szczęścia


makarios_

Rekomendowane odpowiedzi

[indent]Był przygnębiony. Myśli krążyły woków spraw, które spędzały mu sen z oczu. Nie pamięta już odkąd, ale chyba wkrótce po urodzinach pierwszego z dzieci podjął poszukiwania lepiej płatnej pracy, aby zadbać o rodzinę. Chciał zapewnić żonie i dzieciom godziwe warunki do życia, zdobywania wykształcenia. Cele te wydawały się mu coraz bardziej nieosiągalne. Kiedy dostrzegł oznaki niedomagań jego organizmu, doszła troska o to, czy zdrowie mu pozwoli dalej zarabiać na jedzenie i stałe opłaty. Niczym refren obmierzłej śpiewki pojawiała się myśl: Gdyby mi się coś coś stało, kto zaopiekuje się moją rodziną? Dostrzegał, że jego kochanej żonie też nie brakowało powodów do zmartwień. Wskutek tego co oboje przeżywali, ich wzajemne stosunki nie stawały się lepsze. Wracał po pracy wykończony, nieskłonny zająć się dziećmi. Niechętnie angażował się w uczenie ich dobrych manier, które sam z trudem okazywał. Żona właśnie o to robiła mu wymówki. Wybuchały kłótnie przy dzieciach. Były nimi zdruzgotane. Winę, że do nich dochodziło brały na siebie. Nie były zdolne pojąć, że podłożem nieporozumień, była troska o to, co będzie gdy któreś z nich się poważnie rozchoruje. Skąd weźmiemy wówczas pieniądze na leczenie? Kwestia ta przerażała ich obojga. Sytuacja wokół nie staje się lepsza - odczuwali to nieomal z dnia na dzień - nawet relacje z krewnymi. Widział, że wszyscy cierpią podobny los do nich. Nie byli wyjątkiem. Nieodparcie nasuwała się myśl: Już nikt nie cieszy się prawdziwym spokojem ducha! Którejś, bezsennej nocy żona zwierzyła mu się, że czuje przemożne pragnienie znalezienia rozwiązania problemów z którymi się borykali. Szlochała, że pragnie wytchnienia i niczym niemąconej radości. On także. Któregoś dnia, w rozmowie przebiegającej w dość spokojnym tonie wyznał: Byłoby cudownie znaleźć drogę do pokoju i szczęścia. Też o niej myślałam... - usłyszał. Ośmielony tym, ciągnął dalej: Jest tyle filozofii życiowych, wierzeń, poglądów. Jak się przekonać, które z nich mają praktyczną, życiową wartość? Nie damy rady zbadać wszystkich zauważyła rezolutnie, i dodała: Każda religia, czy filozofia przedstawia jakieś rozwiązania problemów, lecz, jak widzimy wokoło, żadna zbytnio nie zmieniła życia swoich wyznawców. Myślę, że szkoda czasu na szukanie drogi do lepszego życia. Wolałby się z nią nie zgodzić... Zamilkł.[/indent]

Któregoś dnia zauważyła, że ich nowi sąsiedzi zdają się być dziwnie spokojni, zadowoleni. Pomyślała: Muszę ustalić co sprawia ich odmienny sposób bycia. Przy najbliższej okazji jaka się nadarzyła, w rozmowie z nową sąsiadką usłyszała: Wiesz... w zasadzie mamy te same problemy i kłopoty co wy. Ale odkąd czytamy pewną książkę, coraz bardziej ugruntowujemy się w przeświadczeniu, że jest ona dla nas źródłem praktycznych, życiowych wskazówek. Poza tym ukazuje nam sposób postępowania w życiu - drogę - który wiedzie do pokoju i szczęścia. Ta księga pomaga nam zachowywać radość pomimo trosk. Zaintrygowana słuchała w uważnym milczeniu. Książkę tę spisano w starożytności, na Bliskim Wschodzie, jednak przekonujemy się coraz bardziej, że w istocie jest napisana tak, iż odnieść z niej mogą pożytek wszyscy. Jej orędzie wznosi się ponad podziały na tle religijnym, społecznym i rasowym. Przetłumaczono ją na setki języków, więc czytać ją może właściwie kto tylko zechce. Bezspornie ma wartość edukacyjną, a jej moralnymi wytycznymi posłużyły się liczne systemy prawne wielu krajów świata. Biła się z myślami: Jak to się stało, że jak dotąd o tak zdaje się wyjątkowo cennej książce nie słyszałam? A może ta nowa sąsiadka, to jakaś sekciara, umiejętnie bajerująca wyćwiczoną gadką? Zakończyła wewnętrzne dywagacje trzeźwiącą myślą: To przecież tylko książka. Muszę ją przewertować i sprawdzić, czy w mojej ocenie będzie taka niezwykła. Wówczas pytając poprosiła: Czy mogłaby mi ją Pani pokazać? Była dość gruba. Starannie wydana. Przypadkowo otwarta przemówiła: Ćwicz chłopca stosownie do drogi, która jest dla niego, nie zboczy z niej nawet wtedy, gdy się zestarzeje. Była zdumiona tą, zdawałoby się oczywistą sentencją. Przerzuciła sporo stron, aż wreszcie jej wzrok padł na słowa: Ojcowie, nie drażnijcie swych dzieci. Nieco dalej: Kto kradł, niech już nie kradnie, ale niech raczej ciężko pracuje, wykonując swymi rękami dobrą pracę, aby mieć z czego udzielić będącemu w potrzebie. I jeszcze to: Jeżeli ktoś nie chce pracować, niech również nie je. Była pod wrażeniem. Z żalem musiała zakończyć tę sąsiedzką wizytę, bo te słowa uprzytomniły jej, że niebawem mąż wróci z pracy a ona jeszcze nie zdążyła niczego przygotować na obiad. Po obiedzie odczekała nieco. Przytuliła się do męża (lubił to) i zaczęła mu opowiadać o niezwykłej książce. Widać robiła to z takim przejęciem, że odsunął ją od siebie i badawczo zlustrował. Zamilkli oboje. Ona bo obawiała się, że istotnie wygląda na nawiedzoną - on, bo dostrzegł, iż jego rezolutną żonę przejęła treść jakiejś niezwykłej książki. Nigdy jej takiej nie widziałem - stwierdził w myślach. Minęło kilka pracowitych dni. W jego pamięci mimochodem utrwaliły się powtarzające się epizody, których wspólną częścią była książka w czarnej oprawie. Kiedy przebudził się w weekendowy poranek, jego wzrok przykuła ta książka, która widywał w rękach żony. Leżała na nakastliku. Sięgnął po nią zaintrygowany. Była dość gruba, więc pomyślał, że zacznie czytać tam, gdzie mu się otworzy. Czytał: Człowiek panuje nad człowiekiem ku jego szkodzie. Zadumał się, ugodzony trafnością tego stwierdzenia. Przerzucił kilkadziesiąt kartek. Do męża, który idzie, nie należy nawet kierowanie swym krokiem. W pierwszym momencie żachną się, że to nie prawda... Kiedy jednak dotarło do niego, że może tu chodzić o postępowanie życiowe - życiowe kroki, to w duchu przyznał rację tej myśli. Gdy był młody, zdawało mu się, że pokieruje życiem swoim i najbliższych tak, jak zechce. Teraz wie jak jest. Przewertował kilkadziesiąt stron i jego wzrok padł na słowa: Wiedz, iż w dniach ostatnich nastaną krytyczne czasy trudne do zniesienia. Albowiem ludzie będą rozmiłowani w samych sobie, rozmiłowani w pieniądzach, zarozumiali, wyniośli, bluźniercy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, nielojalni, wyzuci z naturalnego uczucia, nieskłonni do jakiejkolwiek ugody, oszczercy, nie panujący nad sobą, zajadli, nie miłujący dobroci, zdrajcy, nieprzejednani, nadęci pychą, miłujący bardziej rozkosze niż miłujący Boga, zachowujący formę zbożnego oddania, ale sprzeciwiający się jego mocy Dotarło do niego, że media dezinformują newsami o przyczynach trudności trapiących ludzkość, w tym jego i jego rodzinę. To nie trudności energetyczne, to nie klęski suszy, to nie huragany są powodem kryzysów, ale ludzie - postawy, jakie zajmują względem doznających klęsk żywiołowych, czy innych trudności. Myślał: O wiele częściej niż przez huragan domy rujnuje samolubstwo któregoś członka rodziny lub wszystkich, zanik uczuć naturalnych, nieskłonność do jakiejkolwiek ugody, brak panowania nad sobą, hedonizm. Rozumiał już, dlaczego żona się tak przejęła tą książką. Bezmyślnie otworzył ją w połowie jej objętości i przeczytał: Pobudują domy i będą w nich mieszkać; zasadzą winnice i będą spożywać ich owoce. Nie będą budować, aby ktoś inny mieszkał; nie będą sadzić, aby ktoś inny jadł. Bo dni mego ludu będą jak dni drzewa. Skonstatował, że brzmi to jak najlepsza obietnica, jaką dotąd słyszał. Zaraz potem przemknęło mu przez głowę, że to co czyta, jest wyrywkowe, przypadkowe, a brzmi tak intrygująco, prawdziwie. Ciekawe czego naprawdę uczy ta księga.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie inaczej. Brzmienia cytowanych wersetów w tłumaczeniu zwanym Przekładem Nowego Świata (NWT). Korzystnie zapoznać się z nimi w innych przekładach.

Podoba mi się użycie przez Ciebie słów, cyt.: wydaje mi się. Absolutnie nie kwestionuję tego co Ci się wydaje, ani co Tobie się podoba. Pewnie jest tak jak piszesz. Ciekawi mnie tylko, czy dałaś szansę Biblii przemówić do siebie, tak jak czytam, dałaś przemówić do siebie Nan hua zhen jing.

Mnie osobiście nie uspokaja sen Zhuangzi o motylu, który latał z kwiatka na kwiatek, był lekki, wolny i szczęśliwy. Spekulatywne jest w tej powiastce, że po przebudzeniu - czy to motyl (nie stwierdzono, że miewają sny) czy bardziej Zhuangzi stwierdził różnicę zachodzącą między nim a motylem, którym zdaje się był we śnie. Powiastka ta ma być dowodem na tzw. transformacją rzeczy.

Jakoś nie dała mi spokoju Nan hua zhen jing snująca wywody o uczniu i mistrzu oraz gigantycznym drzewie, przewyższającym bogatą świątynię wybudowaną na cześć drzewa (sic!). Pogląd jakoby mistrza o bezwartościowości drzewa (jedynie dlatego bezwartościowego, że go nikt dotad nie ściął) jest... nie do przyjęcia jak dla mnie. Zawsze miałem i mam więcej zachwytu dla drzewa (które nikt na szczęście nie ściął), niż dla najwspanialszej jakowejś świątyni. Boże dzieła mówią mi więcej o Bogu, niż jakiekolwiek świątynie. Jestem też oburzony tym, że w gonieniu króliczka, czy zwinnej małpy jak w Nan hua zhen jing, nie chodzi o nią (czy też króliczka), lecz o samo gonienie. Bzdura. Podobną jest powiastka o księciu zarzucającym gigantyczną wędkę w oceanie, na którą w końcu złapał gigantyczną rybę, która mogła przez kilka dni wyżywić pobliskie wioski (nie wiadomo czy wyżywiła). Symptomatyczna jest w niej uzasadniona niewiara wędkarzy, którzy łowili małe rybki. Jestem jak oni, jeśli chodzi o gigantyzm czy jakoby nadzwyczajność ludzkich dokonań. W żadnym przypadku nie dorównują one dokonaniom Wspaniałego, którego pomijają książęta i ich poddani... żądni podziwu i chwały dla siebie - jak Szatan. Lansowany w Nan hua zhen jing pogląd, iż natura nie tworzy nic dobrego i złego odpowiada prawdzie. Nie robi tego, bo w rzeczywistości nie jest moralną osobą (respektującą normy dobra i zła). Mowa o naturze jako osobie (personifikacja), to tylko figura stylistyczna. Argument popierający pogląd, że natura nie jest ani dobra ani zła bielą mew i czernią wron, jest.. zabawny, tak samo jak sześciopalczastość.

Gratuluję Ci, że w przeciwieństwie do setek milionów ludzi Dalekiego Wschodu wyczytujesz z Nan hua zhen jing więcej, niż ona w sobie zawiera. Chyba nie czytasz jej wersji komiksowej?! Ale co mi do tego, jesli istotnie daje ci spokój ducha, to niech tak będzie bodaj po czas niezmierzony, na zawsze...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Wanda_Zofia_Szczypiorska

(:)

W dniu 07.12.2014 r. o 14:50 po raz pierwszy zauważyłem, że administrator (lub jego moderatorzy) po raz kolejny bezpodstawnie ograniczyli moją wolność słowa, wyrażanego również w tym serwisie. Oto komunikat, który ukazuje się ilekroć usiłuję zamieścić w serwisie www.poezja.org mniej czy bardziej artystyczną wypowiedź:

[color=red]Zostal nalozony ban na to konto.

Ban wygasa za 36693 sekund.

Wiadomosc od moderatora: to portal poetycki, a nie teologiczny

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...