Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mieszkam przy śmietniku w budce, która nie ma okna. Mam tylko materac, kołdrę, kilka koców i poduszek, ubrania z caritasu i lumpesków, butle z wodą, papier i pióro. Niedawno zaczęłam znosić też książki - ze stolików ,,do wzięcia", z wyprzedaży za trzy złote i z największych promocji. Od dawna nie muszę jeść. To znaczy muszę, ale nie cieszy mnie to jak kiedyś, więc zadowalam się czymkolwiek. Mieszkam tak już kilka lat, odkąd rzuciłam studia. Podobno żyję w bloku z mamą, więc mogę pokazywać dowód osobisty i karty biblioteczne, a nawet pracować albo mieć zasiłek.
Leżę w majakach, rzucam się pod kołdrą. Nie wiem, która może być godzina. Słyszę kroki i śmiechy za drzwiami, ale nie martwi mnie to, bo jestem zamknięta na kłódkę od środka. Nade mną wiszą upiory ubrań upranych w łazience mojej byłej uczelni (rano, kiedy nikt tam nie wchodzi).
W końcu wydostaję się spod nakrycia i sprawnie obmywam w minimalnej ilości wody. Żółte światło latarki jest nieprzyjemnie mdłe. Nakładam ubrania, w których naprawdę nie sposób dopatrzeć się niczego podejrzanego, biorę wielką torbę, w której mam chusteczkę, kilka rzeczy do prania, puste butelki na wodę, trochę pieniędzy i dokumenty. Idę. W nocy napisałam wiersz, jeszcze mnie pali. Idę. Jest przed świtem. Myślę o kilku problemach. Nie moich, narratora historii, której tytuł był ze śniegiem... może z brokatem... Dochodzę do Wisły.
Wielka woda jest brudna i zimna. Ale przede wszystkim otwiera na tajemnicze piękno. Dlatego zaczynam płakać i specjalnie podchodzę, chcę, żeby łzy wpadały do Wisły. Jutro w mojej głowie zostanie po nich popiół. Nie mam z kim porozmawiać. Od kilku lat z nikim nie rozmawiam. Nikim! Przedtem też nie miałam bliskich osób. A może miałam, cudownie miałam, ale na własne... łzy wpadają do Wisły coraz gęściej, czuję satysfakcję i rozkosz właściwe tylko gwałtownemu szlochaniu.
Nawet mama! To dobrze, tego chciałam. Ale ja nie wytrzymam... może zacznę chodzić na spotkania jakiejś grupy? Nie, to zbyt proste, sztuczne! Ale jak kogoś poznać? Krótkie spotkania w sklepie czy w bibliotece, są coraz dziksze i bardziej niespokojne. Już boję się ludzi. Ale co to za życie? Kilka wierszy, kawałki powieści, których może nikt nigdy nie przeczyta! Proste codzienne czynności z coraz nudniejszym strachem, że ktoś zauważy jak piorę spodnie w umywalce! Bez sensu! Nigdy rodziny! Nigdy przyjaciół! Nigdy sprawy, której potrafię się poświęcić.
Płaczę tak mocno, że kręci mi się w głowie, popiół zbiera się za oczami, widzę jego czarne wirujące kłęby. Czuję, że nie mam już sił żeby płakać, z przerażeniem odkrywam, że w środku, pod realnie bolącym sercem, otwiera się przepaść, w którą kiedyś już patrzyłam. Nie ma światła, renesansu, pracy, miłości. Jest przepaść i dziwne poruszenia. Łzy lecą gorące, gęste i ciężkie. Zataczam się i podnoszę na moment spojrzenie. Po prawej, kilkanaście kroków ode mnie, stoi chłopak - szczupły i wysoki, o ciemno-blond włosach. Wyciągam chusteczkę i opróżniam nos. Ocieram szybko łzy, gdy on podchodzi. Wyciąga rękę.
- Jestem Marek.
- Kasia - odpowiadam, nie potrafiąc nie podać mu swojej ręki.
- Mogę cię przytulić? - pyta. Niemożliwe! Nie, niemożliwe. Nie...
- Nie.
- Dlaczego? - znów pyta. Ma łagodny, miły głos i jasne jasne oczy.
- Bo...
Odwracam się i biegnę, a on biegnie za mną. Torba obija mi się o biodro. Nie chcę już biec, jestem słaba.
- Przytulić?! - krzyczę.
- Tak.
Nie. To niemożliwe! Tylko przytulić, potem rozmawiać. Człowiek, który nagle się pojawia i może dzielić myśli. Takie proste! Ale to już było! A potem uzależnienie. Nie może go nie być! Jak teraz prosto, to potem tak trudno, że nie wiadomo, co się dzieje! Zawłaszczanie wzajemne, wzajemne czepianie się siebie i... może tylko ja tak muszę, ale muszę! Nie, nie mogę otworzyć kolejnego błędnego koła, z którego wkrótce nie będzie wyjścia. Znów płaczę, a on stoi spokojnie. Upadam na ziemię. Bo namiętność! I ułatwienia, uprzyjemnienia, ciemności, które tak lubię! Nie ma dla nie miejsca przy drugim człowieku, choćby tak samo nie mógł wstać i sądził, że to nie szkodzi.
Ale powoli się podnoszę. Pozwalam się objąć, wtulam się najmocniej jak umiem w jedyne miejsce na ziemi, które potrafi odjąć strach - ramiona, pierś, policzek. Ale zaraz zaczynam się wiercić.
- Nie, zostaw! Ja nie mogę! Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie mogę!
Wyrywam się. Zamykam oczy, a gdy je otwieram, znów jestem zupełnie sama. Torba leży na ziemi. Z torby wypadła skarpetka.

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

nie wiem, co bardziej mnie porusza- czy tresc/ twoja historia, czy tez oszczedny, plastyczny jezyk.
..to zabrzmi pewnie strasznie brutalnie ale mysle sobie, ze to z budek przy smietnikach wyrasta najpiekniejsza poezja.
na dywanach sciela sie raczej tluste koty.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Z pewnością masz rację. Dobra diagnoza. Podpowiesz mi jak sobie z tym poradzić ? 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo ładne 
    • Umysł jest jak zegar co działa pokrętnie: Zegarmistrz nastawił go precyzyjnie Nakierowując jego rytm Ale ten potrafi się zatrzymać I cofać o całe kwartały Lub wybiegać wprzód A nawet symultanicznie wskazywać różne czasy Wbrew racjonalnemu porządkowi. Gdy taki zegar się popsuje Obluzuje w nim jedno koło zębate To nastawić go jest zadaniem siermiężnym: Składaniem mozaiki Bez kompletu elementów Komunikacją przy ciągłym zapominaniu Własnego języka. Możemy poznać każdy szczegół konstrukcji Umieć wyrysować i opisać cały mechanizm Mieć precyzyjne narzędzia A i tak nie umieć przywrócić biegu Wskazówek naszego zegara.
    • @Waldemar_Talar_Talar Za... 4+ Tak piszą pół- klasycy !!
    • dla pani doktor D.                     chodzi normalnie                      o Dominikę.       W poczekalni pachnie lękiem, kawą i lekko zwietrzałą rzeczywistością, którą ktoś chyba rozpuścił w kubku z melisą, żeby pacjenci łatwiej zapomnieli, kim są. Powietrze jest tak ciężkie, że gdybym wziął głębszy oddech, pewnie musiałbym prosić o pozwolenie budowlane. Ciężkie tak, że gdybym kichnął, pewnie dostałbym mandat za naruszenie konstrukcji nośnej rzeczywistości. Siadam na krześle, które skrzypi jak sumienie po długiej nocy. Nad głową plakat: “Twoje myśli – nasza pasja.” Brzmi jak motto piekarni, która wypieka sny na twardo. Wreszcie wchodzi ona, cała złożona z elegancji i chemii mózgowej, z taką kobiecą pewnością ruchu, jakby weszła tu tylko po to, żeby ustawić Wszechświat pod odpowiednim kątem światła. Szpilki w kolorze ust. Usta w kolorze milości. Miłość w kolorze błękitu. Psychiatra. Czarny pas z rozmów trudnych, pół-bogini neuronów, pół-urzędniczka  emocji, człowiek, który nawet cień potrafi zdiagnozować. Patrzy na mnie tak uważnie, jakby próbowała wyłowić moje myśli siatką na motyle, ale taką do połowu gigantycznych, świecących mutantów. - Proszę usiąść,  mówi łagodnie, tak łagodnie, że mam ochotę od razu powiedzieć wszystko, łącznie z tym, że w 2004 ukradłem bratu jogurt i do dziś mnie to męczy jak filozof po nieudanym haiku. I spogląda na mnie zmysłowymi oczami, jakby właśnie otwierała książkę, którą kiedyś napisałem w dzieciństwie, ale zapomniałem ją opublikować. - Co pana sprowadza? Ton jak u egzorcystki, który już wie, że w środku siedzi demon, pije kakao i udaje krzesło. Zaczynam mówić. Słowa wysypują się ze mnie jak klocki Lego, które mają osobny dział w piekle dla dorosłych. Psychiatra notuje. Notuje tak szybko, jakby rysowała mapę mojego kosmosu, ale coraz bardziej jej wychodzi plan ewakuacji. - Widzi pan, mówi po chwili, tu jest lęk uogólniony, tu poczucie winy, tu myśli natrętne, a to… - wskazuje na mój opis życia jak badacz na dziwne znalezisko w lesie - …to wygląda jak opuszczony plac zabaw. Nagle jej oczy błyszczą. Tak błyszczą, jak oczy dentysty, który właśnie znalazł kanał do UNESCO. - Proszę pana… to, co pan ma w tym swoim  umyśle, to jest…fenomen! Nachyla się nade mną jak muzealniczka nad wypchanym mamutem. - Gdybyśmy żyli w średniowieczu, pana lęki byłyby świętymi relikwiami. To jest sztuka! Neuronalny barok! Gotyk rozpaczy! Polifonia paniki ! Ja czuję, że zaraz rozpłaczę się śmiechem albo śmiech rozleje się we mnie jak depresja na promocji. -Musimy zrobić porządek, mówi nagle. Ton jak chirurg, który zaraz wytnie z ciebie cały średniowieczny teatr moralitetów. Wyciąga receptę. Kartkę, która wygląda jak bilet wstępu do lepszego świata, ale bez miejsc siedzących. -  Przepiszę panu coś, co przytuli pana od środka. Serotonina w tabletkach, takie czułe aniołki dla mózgu. Pisze, pisze, pisze, jakby przepowiadała mi los. Jakby wróżyła z farmakologicznej kuli. W końcu patrzy na mnie z uśmiechem, który mógłaby uleczyć pół miasta albo wywołać panikę w drugiej połowie. - Proszę przyjść za miesiąc. Zobaczymy, czy pańska dusza wróciła na swoje miejsce, czy nadal próbuje wynająć mieszkanie gdzieś indziej. Moje myśli... Myśli zaczęły mi się plątać tak dziko, jakby w mojej głowie odbywał się maraton chomików po energetykach, każdy z nich z dyplomem z filozofii i kryzysem egzystencjalnym w łapce. Wychodzę. Korytarz faluje jakby rzeczywistość była dmuchanym materacem nadmuchanym przez poetę z astmą. A ja kołyszę się lekko, jakby sam Wszechświat też brał udział w terapii i dopiero próbował zdecydować, kim chce zostać w przyszłym tygodniu. Zamykają się za mną drzwi gabinetu, a ona już wita następnego pacjenta - z tą samą uwagą i czułością, jak kolekcjoner motyli, który wie, że zaraz zobaczy kolejny piękny, drżący, trochę zniszczony, ale absolutnie niepowtarzalny egzemplarz. Idę dalej korytarzem i czuję, że coś we mnie ucichło - nie zniknęło, ale zmieniło kształt, jakby w środku zgasły ekrany zapowiadające mój prywatny Armagedon.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...