Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zgłoś



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • z czasem to człowiek dziecinnieje  a do dziecięctwa się dojrzewa pływy przynoszą nam nadzieje potrafią zabrać kiedy trzeba   zagadką życia co przynoszą co zabierają nie wiesz kiedy wszystko się dzieje z Wolą Bożą nic się nie dzieje bez potrzeby :)
    • @Jacek_Suchowicz ja się po prostu przeniosłam:) kawa każda jest dobra:)
    • nie pomyliłaś portali przypadkiem? propozycja jest całkiem ciekawa rozpuszczalna nie lubię z ekspresu  ze śmietanką najlepsza jest kawa :)
    • wciąż dorastamy  życie jak żagiel  pcha nas w nieznane  pokazuje nowe zakątki    płyńmy podziwiając  piękno świata    kosztujmy żywioły rozsądnie  nie wyrządzając krzywdy  sobie i innym  dostrzegajmy Boga  nie tylko na horyzoncie    nie ominiemy  mielizn i szkwałów    gdy ON będzie światlem  poda rękę   ZAWSZE   6.2024 andrew  Piątek, dzień wspomnienia  męki i śmierci Jezusa 
    • W słońcu. W stepie. W dalekich echach nie wiadomo czego. Na tej równinie pod ogromnym kloszem kobaltowego nieba…   Jestem tutaj w tej udręce oczekiwania (na ciebie?) nie wiem. Być może. Kiedy wychodzę z bunkra. Kiedy się opieram o betonową ścianę łapię chciwie hausty skażonego powietrza…   Powyginane żelazne pręty fundamentów. Rozdarte trzewia. W blokach betonu. Pomiędzy blokami…   To się przekształca. Faluje na wietrze. Podarte łachmany. Zawieszone.   Leżące obok. Wszędzie…Kiedy idę. Albo, kiedy nie idę.   Kiedy się przeciskam rodnymi kanałami nuklearnej śmierci. Wychodzę w światło. W jaźń jaskrawszą od gwiazdy. Wyłaniam się. Wnikam w ciepło powietrza.   I wyłaniam się w tym wyłanianiu do nie wiadomo czego. W nadziei wniebowstąpienia.   Cały w świętości.   Z ramionami rozwartymi szeroko, jak krzyż wynoszony w męce, przez kogoś, przytłoczonym jego ciężarem. Przez kogoś, kogo już nie ma. Wyłaniam się w nieziemskiej infule, jarząc się na krawędziach.   W rozbłyskach neutronów. Spopielony radiacją.   Gdzieś z tyłu. W półmroku. W nocy podziemi.   Trzask drzwi w ogromnym przeciągu. Metaliczne uderzenie. I jeszcze raz. I jeszcze… Takie ciągłe uderzenia kowalskim młotem.   Skrzypienie zawiasów. Przeciągłe.   Ciągnące się długą frazą…   Kiedy mówię w gorączce. Kiedy śnię, śniąc dalej na jawie. Słyszę wołanie.   Tam. W głębi niczego, gdzie bez powietrza w mur wrasta skrzydlata trwoga.   Wśród okrzyków. Wśród niewyraźnych słów zdegradowanych milczeniem.   A więc rozkładam szeroko ramiona, unosząc wysoko głowę. Jakbym szedł w rozstrzelanie przez cząsteczki blasku. Idę wolniej po gruzie, ciągnąc za sobą szatę asymetrycznego cienia. W odorze rozkładu.   W cichym chrzęście rozbitego szkła. W zwojach splątanych kabli. Popękanych kineskopów.   Wśród nowotworowych guzów naciekających ściany cichym szmerem nieskończonego wzrostu.   Wśród pyłu.   Rury znikające w głębi… Dziurawe. Pozrywane. Pogięte...   Coraz więcej tu tego. Rozbłysków gamma. I całej menażerii zwidów nacierającej zamaszystym krokiem.   Nacierającej na coś, co było kiedyś człowiekiem.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-14)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...