Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Science Fiction cz.II


Rekomendowane odpowiedzi

Samotność w wieku 22 lat na filmach nie zdarza się nigdy. W gorących Katowicach jak kto woli. Ona piła cosmopolitan, on którąśtam już whisky z lodem. Opary zdrowego rozsądku nie zdarzały się w tym pubie.

- Jedziemy do mnie?? - zapytała.

Yyyyyyy... Do mnie? Do niej? Na vespie? Już teraz?

- Jedziemy. Zadzwonię po taksówkę. Gdzie Ty w ogóle mieszkasz?
- Na ptasim osiedlu.

Za 5 minut rondo taxi, a właściwie tylko jeden ich samochód i kierowca o czystych śląskich korzeniach w zdezelowanym mercedesie zjawili się przed Incognito. Była druga nad ranem, ale całe miasto było duszne i gorące, a snopy światła z ulicznych latarń tańczyły, jeden między drugim.
W taksówce poczuł, że musi ją objąć. Musi jej dotknąć. Te kruczoczarne włosy opadające lekko na ramiona i zielone, prawie kocie oczy. Musnął jej rękę. Ona zdążyła tylko powiedzieć „Miau...” i pocałowała go. Już raz w takiej sytuacji prawie spadł z ławki, teraz to się nie mogło powtórzyć. Tamto to była licealna miłość – Alicja. Tamto było przed Strasznym Dworem w Katowicach i miał wtedy zdecydowanie zbyt mało lat. To, to była Monika i już wiedział co robić. Objął ją mocno i pocałował. Taksówkarz zerkał od czasu do czasu w tylne lusterko. Z czasem przychodziło mu to coraz łatwiej.
Dojechali – Kormoranów 15. Michał zobaczył przed sobą wielką willę z przeszkloną ścianą wychodzącą na ogród.

- To bydzie trzydzieści nowych polskich złotych – włączył się głos taksówkarza jak z synchronizatora.
- A nie wie Pan, że starych już dawno nie ma? – odpowiedział Michał.
- Jak Pan mo, to jo je biera.
- Nie mom, mom ino trzydzieści i miłej nocy.

Wysiedli. Dom był żółty, otoczony małym ogrodem z ładnie przyciętą trawą i drewnianym, brązowym płotem.

- Tu mieszkam. I jak?
- Jak z Miami Vice, tylko Katowice.

O dżizas! Sam nie czuję jak rymuję. Nie pij więcej 5 whisky pod rząd. Michał miał metr dziewięćdziesiąt pięć, więc było w co lać, ale nawet dla takiego faceta to już było trochę za dużo.

- Tylko się nie baw w Don’a Johnson’a. Śmiesznie byś wyglądał w jego marynarce. – odpowiedziała Monika i zaczęła szukać kluczy w torebce. Trochę jej to zajęło. potem okazało się, że w torebce nosiła wszystko – od gazu łzawiącego, klocków lego, tysiąców rodzajów kredek, tuszy do rzęs, perfum do słodyczy pedigree dla psa, którego zresztą nie miała. Mieli rodzice w Nowym Sączu.

Zaczęli się kochać tuż za progiem. Przytulił ją mocno i pocałował. Jęknęła... Dockersy szybko znalazły się na podłodze, jej dżinsy też. Obcasy, bluzka były następne, a za nimi koszulka polo. Jego oczom ukazał się stanik – czarny z bordowymi wstawkami i takie same stringi. Zaniósł ją do łóżka.

- Prosto i w lewo. Masz prezerwatywę?
- Mam. Ciiiiiii.

Dessous szybko skończyły obok łóżka i zobaczył piękną kobietę. Nocne powietrze muskało jej ciało. Światło z ulicy obrysowywało czule jej piersi i sutki, na które mógłby się gapić godzinami. Włosy falowały niczym Bałtyk. To wszystko było w jego głowie. To wszystko było obok. Ona była obok. Ona przez duże „O”. Dotknął jej pośladka, a jej ciało wkrótce zaczęło płynąć gdzieś nad nim. Nie pamiętał ile razy zrobili to tej nocy. Wiedział za to kim była Monika.

MICHAŁ

„Och jo…” – powiedziałaby teraz moja przyjaciółka, dla której kiedyś byłem kimś więcej niż przyjacielem i która też błądzi po stronach onetu w poszukiwaniu czegoś, kogoś, chyba sama nie wie czego. A czy ja wiem? Nie. Przyjaźnie, romanse, przygody, seks to tylko atrybuty stosunków międzyludzkich. A czym jest miłość??? Nędzną próbą syntezy wyżej wymienionych przez bożka głupoty. Nie twierdzę, że miłości nie ma, że jest „niebywała”. Miłość jest po prostu umową nienazwaną w kodeksie ludzkich spraw – i na tym polega całe popapranie życia. Sami możemy miłość kształtować i nie wiemy kiedy przyjdzie, czasami chcemy tylko jej bez jej atrybutów, a Bogowie na górze wypinają brzuszyska i śmieją się w głos. Inna piękna pani twierdzi, że mnie zrani jak tylko mnie pozna. Fatalistka powiedziałby ktoś. Pewnie fatalistka. Przewrotność tego życia polega na tym, że najbarzdiej znaną piosenkę o Warszawie napisał facet z Częstochowy, ktoś taki jak ja studiuje finanse, a pani wymieniona powyżej szukając czegoś zamyka sama siebie w klatce.
Bywałem na tym świecie zdradzany, zostawiany, raniony ale to nie jest powód do dzielnego marudzenia, czyż nie?? Czasami po prostu ktoś włączając lewy kierunkowskaz skręca w prawo. Ot, cała filozofia, całe życie. Mam coś w psychice tak ohydnego, co nie pozwala mi czynić powyższych rzeczy wobec kobiet. W związkach więc jestem niespełniony. Jeśli kiedyś mi się to zdarzy, przysięgam napisać książkę o całym moim życiu (to się chyba nazywa autobiografia), napiętnować haniebne samobójstwa po czym zabić się z chwilą postawienia ostatniej kropki. Zupełnie jak pewien Francuz odznaczony w czasie II wojny orderem wszelkiej szcęśliwości czy podobnym badziewiem, wybitny pisarz, zabił się w 1980 roku, po napisaniu książki ku pochwale życia. Może to on był bożkiem głupoty??? Jeśli myślicie, że to jest powód do radości, nic bardziej błędnego, Bożki głupoty rodzą się wciąż i stale. Kiedy patrzysz na Romana G. wybałuszającego swe oczy w prokuratorskim pożądaniu bycia wielkim (bez obaw - nie uda się) czy wybitnego ekonomistę polskiego pana W., oni wciąż tam są i szczerzą zęby, podczas kiedy my chcemy tu znaleźć lek na wszystkie troski w postaci jednego słowa.
Może się uda??? Never say never albo „nunca” jak mówią Hiszpanie (a na Majorce wciąż więcej Niemców…) Pewnie siedzicie teraz przed tym i zastanawiacie się – co ten facet bazgroli???(jeśli to właściwe słowo). Nudzę się… Śpiewa Muniek Staszczyk. Czekam.

PIĘKNY WIERSZYK NA DOBRANOC

A deszcz pada i pada dzwoniąc o szyby
i budząc ze snu ciepłe marzenia…
Ciekawe co by było gdyby nagle przestał?
Nowe lalki, małe misie, niewinne zabawki…

Cyk! I już ich nie ma…
Bo deszcz przestał i przestały marzenia…
A co gdyby, wcale nie, proszę pana, deszcz przestał padać, a dzwoneczki dzwoniłyby dalej o szyby?

Co by pan zrobił? Pańskie marzenia?
Nowe lalki, przytulanki, takie pluszowe, zwykłe misie ze sklepu z zabawkami czekają za szybami, a deszcz – kap! kap!

Rozmazuje im świat…
A właściwie to co wiesz o pluszowych marzeniach?
Czy to deszcz, czy to ty?
Nieważne. One zawsze tam są, za szybą…

***
Muchowiec w lipcu rozkwita zielenią, pyłkami traw i milionem os. Słońce nie daje im wszystkim żyć, windując rtęć w termometrach gdzieś w okolice czterdziestej kreseczki. Czekał na nią obok jednej z budek z lodami. W końcu zjawiła się jak zwykle ubrana ubrana w jego marzenia. Obok niej maszerował dzielnie chłopiec, na oko dziesięcioletni z blond czupryną.

- To jest Grześ, mój syn, ma 9 lat. – powiedziała kiedy tylko znalazła się w zasięgu słuchu michała.
- Cześć, Grześ.
- Cześć.
- Oooo! Widzę, że masz piłkę. Zagramy?

Chłopiec lekko zmieszany i niepewny swojej sytuacji zaczął wodzić po drzewach wzrokiem. Uśmiech falował na jego twarzy,

- Zagramy. – odpowiedział w końcu po paru sekundach ostrego namysłu.

Obok było boisko z bramkami jak do hokeja na trawie, co zdziwiło Michała. Od 12 lat uprawiał ten sport w Siemianowicach i nie spodziewał się takiego widoku tutaj – Na Muchowcu. Grześ miał wyraźne problemy z koordynacją, normalna przypadłość dziesięciolatka.

- Połóż nogę na piłce i wsuń ją pod siebie, a potem drugą nogą kopnij ją do przodu. obrońcę masz za sobą – Michał w drużynie znany był z tego, że oddawał piłkę koledze po dobrych 5 minutach kiwania, co wprowadzało wszystkich w szał. W piłce nożnej było podobnie.

Grześ próbując wykonać cały manewr poplątał nogi, wykonał malowniczy obrót wokół własnej osi po czym zajął się łapaniem zająca.

- O matko! Grześ! Nic Ci nie jest?! – Monika pędziła już z drugiego końca boiska, a Michał wiedział, że to nie znaczy nic dobrego.
- Mówiłam ci, żebyś uważał. On jest najważniejszy w moim życiu. On i tylko on. Chodźmy lepiej na lody. – wyrwało się tylko z jej ust, które nie mówiły już tak pewnie jak wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy.

Usiedli przy jednej z obleśnych budek. W asortymencie piwo, piwo, piwo, piwo, wino spod lady i wszelkie mini słodycze poparte lodami nestle. Grześ zapodał jednego z lodów, który był o mało co większy niż on sam. Michał tradycyjnie piwo, a Monika niegazowaną wodę mineralną. Usiedli przy stole z desek.

- Wiesz już, że jestem w separacji. Grześ to jedyne co mam. Mój mąż jest dilerem mercedesa w Katowicach.
- Jak to się stało, ta separacja?
- Separacja stała się bardzo prosto. Zakładaliśmy ten salon razem. Paweł mieszkał w Katowicach. Jeździł do Nowego Sącza na wakacje z kuzynem na jakieś obozy harcerskie. My z siostrą zawsze się tam kręciłyśmy. Wiesz, małe gówniary. Zawsze bardziej podobał mi się jego kuzyn – Adam. Ale Adamowi podobała się moja przyjaciółka, a Paweł kiedyś zaprosił mnie na spacer wokół jeziora. Nie wiem ile miałam lat – 18? Potem przyjeżdżał już nie tylko na wakacje, ja zaczęłam studia na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Spotykaliśmy się coraz częściej. W końcu zakochałam się. Nie, nie zakochałam się. Tak mi się tylko wydawało. Gnój!
- Ale co się stało?
- Co się stało? Otworzyliśmy salon. Salon zresztą dalej funkcjonuje. Robiłam całą rachunkowość, mimo że mam znacznie większą wiedzę z Barei. Kiedyś przyszła do nas słodka blondynka, wiesz – lalunia barbie, potrzebowaliśmy sekretarki. Przyjęłam ją do pracy. Kilka miesięcy potem zaszłam w ciążę, a Pawła zaczęło ubywać w domu. Coraz rzadziej się kochaliśmy... Siedział w salonie i załatwiał to jedno, to drugie. Czasami dzwonił, że musi jeszcze zostać, wracał następnego dnia. Wiesz, kobiety są głupie, śmieszne dwudziestki myślą, że będą miały domek, psa, dziecko i samochód kombi!!!
- A faceci?
- Faceci to chuje!
- No nie da się ukryć, ktoś na górze to tak wymyślił.

Monika roześmiała się.
- Skąd Ty się człowieku wziąłeś?
- Z macicy. Chyba....

O mało nie spadła z ławki. Śmiała się chyba z trzy minuty zanim zdołała wykrztusić z siebie następne słowo.

- Och jo... W końcu się połapałam, że coś jest nie tak, ale miałam nadzieję, że jakoś się mylę, nie wiem na co liczyłam, po co i dlaczego. Miesiąc po urodzeniu Grzesia Paweł powiedział, że odchodzi, że nie wie, że nie jest pewien, źle się czuje. A ja ją przyjęłam do pracy. Głupią paniusię z cosmopolitan i tipsami! Poszłam do adwokata i ot, cała historia separacji. Tak to ludzie robią.
- Przykro mi. Nie rozumiem faceta, patrzę na ciebie w tej sukience z rozwianymi włosami i nie rozumiem faceta.
- Mnie nie jest przykro, mnie jest głupio.
- Klipuś bajduś, don’t be przykro. – Michał mrugnął lewym okiem i dotknął jej policzka. Lubiła, kiedy dotykał ją dłońmi własnie tam, czuła się jakoś bezpiecznie.
- Spadawszy nach Hause? –zapytał.
- Spadawszy, chodziwszy.

Oboje uśmiechnęli się. Trzeba było jeszcze przekonać Grzesia, żeby przestał łazić po drzewach i zapakował się z nimi do czarnego megane. Prowadziła Monika, Michał nie miał prawa jazdy. W ogóle motoryzacja go brzydziła. Czasami myślał, że nie jest stuprocentowym facetem. Wszyscy faceci mieli skóry, fury i komóry. Skórę i komórę miał, ale nie jeździł nawet na rowerze, tylko na boisku między obrońcami i to też nie zawsze. Nawet Chudy – jego najlepszy kumpel jeździł skodą favorit, która tak naprawdę przypominała T-34 po trafieniu pociskiem, ale jednak jeździła. Na gazie, bo na gazie i przy prędkości sto czterdzieści na godzinę Chudy trzymał przednią szybę, żeby pęd powietrza nie wcisnął jej do środka, a Michał dach i lusterka, żeby wiatr ich nie oberwał. W ogóle skoda jeździła sto czterdzieści tylko z przepaści. To było auto z historią. To w niej dojechali do Warszawy na turniej Prohokej Cup, wygrali wszystkie mecze, Michał strzelił 14 bramek z akcji, a potem jeszcze wrócili do Siemianowic ze srebrnym pucharem za pierwsze miejsce. Teraz Michał wracał do Katowic, Kormoranów 15.

MICHAŁ


Jimmie on the vocals!!! Jedziemy!!! Myślicie że są jeszcze anioły na tym świecie? Albo nie „jeszcze” – czy w ogóle są? Myślę, że zdarzają się tylko dobrzy i źli ludzie. I jeśli spotykamy tych pierwszych, nazywa się taki ewenement „szczęście”. A jeśli tych drugich… No na to jest już cała masa rzeczowników i przymiotników, więc chwała tym, którzy to kiedyś spiszą. Tylko po co? Lepiej pisać o rzeczach dobrych. W najnowszej książce Osieckiej, która jakby nie było jest próbą wskrzeszenia tego, co było, a nie wróci – tęsknota polska rodzinna i beznadziejna, pisze tak (albo jest napisane): „Dobrze będzie. „Wydeo” jak wszystko co się toczy, nie będze przecież po wieki wieków kanciaste. Wygładzą się rysy, zbieleją dłonie, a serca zkwitną na słońcu jak małe, czerwone peonie. I pewnego dnia popielaty z subtelności młodzieniec przeprowadzi mnie na drugą stronę jezdni, deklamując sagę norweską. Ale jakie my będziemy już przeraźliwie stare.” I pani Agnieszka miała rację dziś mijam jeszcze na ulicy takiego Philips’a albo Sony. Niektórzy z nalepką DVD na czole. Tylko sagi nie deklamuję, ale robią to za mnie w pewnej reklamie herbaty w ti – wi. To „wydeo”, to są Ci źli ludzie, czarne anioły. Rysy mają wygładzone przez solarium i kosmetyki sygnowane znaczkiem CD (wcale nie płyty kompaktowe, ale do wątku pasuje) i ciągle żyją w rezygnacji. Zrezygnowali już ze swoich studenckich ideałów, zrezygnowali już ze swojej godności. Na palcach noszą złote sygnety, żeby nie zapomnieć, kogo skosić w następnej kolejności. Debilizm czasów polega na tym, że my dajemy się nabierać wciąż i w koło. A potem dostajemy esemesy o naszej małości (względnie o małości niektórych narządów, o których nie będę się rozpisywał – chodzi o to, co nam w głowie gra). I tak….
Refleksja świąteczna. W ogole święta w tym roku były „original” i powinno się temu całemu przedsięwzięciu doczepić jakąś metkę. Deszcz leje jak w październiku, w tiwi jak to w tiwi nie ma nic ( a abonamencik płacić każą!). Karp na stole nic nie mówi, bo się okazało że akurat jest jesiotrem i jest mu widocznie głupio. No i ja w środku tego bajzlu. Na HBO można zobaczyć serial pt. „Anioły w Ameryce” – bajeczną opowieść o homoseksualiźmie i potrzebie tolerancji jak najbardziej w amerykańskim „stajl”, gdzie podobno ta tolerancja jest, ale kręcą filmy. Baran by osłupiał. Radzę nie oglądać (albo nie radzę oglądać) bo film jest marny, a będzie jeszcze 5 odcinków. Znam jednego geja, fajny facet, żeby sobie nikt nie pomyślał, że jestem nietolerancyjny. Ale założę się, ze po obejrzeniu rzeczonego arcydzieła kinematografii zaoceanicznej ów gej padłby trupem.
Świat się stacza i zatacza. Ja więc nie będę tu stał i patrzył na to trzeźwo. Glenfiddich, 15 lat, szklaneczkę???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z góry przepraszam za te znaczki w stylu –, nie wiem co jest grane. Jesli ktoś ma jakąś sugestię jak to poprawić, chętnie skorzystam.

Bardzo długo mnie tu nie było. Niedawno znalazłem "Science Fiction"(roboczy tytuł) w moich dokumentach. pierwsza część jest tutaj: http://www.poezja.org/wiersz,3,19166.html . Co o tym myślicie? Warto to ciągnąć?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • sympatyczny obraz, z nostalgią w tle… Chętnie się czyta teraz takie migawki. Stylistycznie jeszcze dopracowałabym tekst, bo lirycznie trochę mało się dzieje pomiędzy zdaniami, nie wszystko też jest jasne jeśli chodzi o specyfikację miejsca (jej ( latarni) kamienne schody ), a po zdobyciu schodów - dziewczyna i chłopak nagle : są rozsypani piaskiem (  ?), myślałam, że są już na szczycie latarni… takie nieścisłości troszkę burzą tekst, pozdrawiam miło.
    • @Amberporannie, kanikuła kojarzy z rosyjskim, wakacje jednak polskie są. 
    • Szept bohaterów z przeszłości… Niosąc się znad kart podręczników historii, Dotykał w dzieciństwie naszej wrażliwości, Ucząc miłości do dziejów ojczystych… Gdy w budynkach szkół starych z sypiącym się tynkiem, Młode nauczycielki swej pracy oddane, Tak wielu z nas odmieniły życie, O historii ojczystej ucząc wciąż pięknie…   Gdy pośród radosnego dzieciństwa chwil beztroskich, Serdecznymi słowami ambitnej nauczycielki, Tak bardzo po temu zachęceni, Zatapialiśmy się w świat zamierzchłej przeszłości… A przepięknie wydanych historycznych powieści, Kolejne z zapałem przewracając karty Bacznie śledziliśmy bohaterów ich losy, Odmalowując je pędzlem dziecięcej wyobraźni… By długimi księżycowymi nocami, W bezdennej snu otchłani skrzętnie ukryci, W czytelniczych emocjach wciąż zatopieni, O ukochanych bohaterów przygodach śnić...  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Szept bohaterów z przeszłości… Gdy snem znużone przymkną się powieki, W szaty słów barwnych się przyoblókłszy, Aż po najodleglejsze świata zakątki, Muśnięciem niewidzialnej swej dłoni, Dotyka długimi nocami rozbudzonej podświadomości, Śpiących snem kamiennym milionów ludzi, By snem otulone emocje poruszyć…   By poprzez snów barwne obrazy, Opowiadać o losach partyzantów niezłomnych, Którzy w godzinie życiowej próby, Wzorem swych przodków przenigdy nie zawiedli… Z bezwzględną walką o niepodległość Ojczyzny, Mężnie niegdyś spletli swe losy, Z tlących się z wolna zalążków konspiracji, Tworząc kolejne zwarte oddziały… A pod osłoną rozległych lasów i borów, Gdy zabrzmiał praojców złoty róg I nastał upragniony czas odwetu, Brali zemstę na znienawidzonym wrogu…     Szept bohaterów z przeszłości… Choć ludzkim uchem pozornie niesłyszalny, Zarazem tak poruszający i tajemniczy, Dotyka strun naszej wrażliwości… Każdej smolistej bezchmurnej nocy, Przypominając o tamtych czasach okrutnych, Gdy mroki bezwzględnych dyktatorów duszy, Rozpleniając się glob cały niemal spowiły…   Gdy świat zalała powódź nienawiści, Kolejnych blitzkriegów niszczycielskimi falami, W imię krwi wyższości i postępowej eugeniki, Budząc w ludziach najprymitywniejsze instynkty… W wzniesionym ludzką ręką ziemskim piekle, Odgrodzonym od świata kolczastym drutem, Oni nie wahali się ofiarować swe życie, By w chwili próby ratować cudze… Widząc co dzień upadlanych swych bliźnich, Towarzyszy tamtej okrutnej niedoli, Uczyli ich niestrudzenie chrześcijańskiej miłości, Nie bacząc na doznane od świata krzywdy…     Szept bohaterów z przeszłości… Niosący się znad nadniszczonych obrazków świętych, Między starych modlitewników kartki I stuletnie niekiedy do nabożeństw książeczki, Pomarszczoną dłonią z czcią nabożną wetkniętych, By w smutnej niekiedy życia jesieni, Kierować ku nim rzewne modlitwy, Wypatrując z nadzieją choć nikłej pociechy,   Niejednej schorowanej staruszce, W ostatniej życia już dobie, Nim zakończyło ono długi swój bieg, Upragnioną zesłał pociechę… Gdy w drewnianym kościele spowitym półmrokiem, Pośród pustych odrapanych ławek, Na lat swych młodzieńczych odległe wspomnienie, Otarła ukradkiem gorzką łzę… Wspominając jak z niezłomnych partyzantów oddziałem, W kilkuosobowym zastępie sanitariuszek, Ofiarowywała najpiękniejsze lata Ziemi Ojczystej, W której otulona snem wiecznym spocznie...  
    • Rozległa plaża, opustoszałego wybrzeża z widokiem na morską latarnię, nawołuje. Słoneczny krąg w kolorze pomarańczy przesuwa się na nieukołysanym błękicie. Od strony lądu wyrastają budowle. Pas gorącego piachu odgradza wzburzoną wodę od miasta, prowadzi do latarni. Kamienne schody pokonane w pośpiechu, podwójnie wyczerpują. Fala za falą zalewając plażę okala wyciem starych murów blok. Na miejscu zmęczony oddech rozdziera płuca. Dziewczyna i chłopak, rozsypani piaskiem.   Ona wyczesuje promienie słońca z włosów. On zmysłowo ogarnia ją spojrzeniem kochanka. Patrzą w zdziwieniu na biegnacy dołem pasaż. Szeroki jak autostrada prowadzi donikąd. Droga bez końca utraciła początek.
    • Na soczystej trawie. Na trawie wilgotnej. Na tej oto zielonej trawie. Na pożółkłej trawie nieskończonego stepu…   A więc na trawie. Między kępami martwych ostów. Na piasku równiny w jaskrawym słońcu. W deszczu…   A więc w słońcu jaskrawszym niż wniebowstąpienie.   W tej luminescencji spływającej z wysoka. Tak olśniewającej, że aż ślepej… W tym bezkresnym oddaleniu od wszystkiego, co żywe.   Wiatr szarpie za poły koszuli jak oddech goliata cwałującego ku srebrnemu księżycowi.   I oto wyrasta w poprzek wszystkiego przeżarta rdzą ogrodzeniowa siatka. Jakaś granica. Tu i tam. I gdzieś indziej.   Jak sięgnąć niedowidzącym okiem. Pokrytym bielą nuklearnej katarakty.…   Pyłki wirują. Płyną powietrzem dostojnie i lekko.   Mżące w słońcu ziarenka piasku wzniecane milczącym krzykiem przerażenia.   Na betonowych słupach wyblakłe tabliczki. Stukające rytmicznie kawałki wyrudziałej przez lata blachy z napisem:   „Danger. Radioactive material”   Czy ty mnie słuchasz? Ja ciebie słucham. Słucham twojego milczenia.   Twojej opowieści o ciszy w kawalkadzie sunących powoli obłoków. Jest taka cisza. I wiatr tężejący w załomach pamięci. Gdzieś za wzniesieniem zielone topole, chwieją się w tym samotnym polu zapomnienia.   Zapadam się w sobie. Zapętlam w czasie. Schwytany w niewidzialne lassa urojeń.   Biorą nade mną górę schizofreniczne imaginacje maniakalnych przewidzeń na jawie, we śnie.   Jestem tuż obok siebie. Jesteśmy razem. Ty i ja. Ja i ja-on.   Mój umarły dawno ojciec czasami konwersował z samym sobą. Dyskutował w kłębach papierosowego dymu z siedzącym po drugiej stronie stołu odbiciem swojej własnej wyobraźni. Aby wznieść na końcu toast w roli mistrza ceremonii.   A więc idziemy jak te dwa cienie, co się wydłużają pod wieczór, przerastając na skraju drzewo.   Idziemy przed siebie? Czy naprzeciw sobie? Aby rozpaść się w wielkim zderzeniu, w anihilacji cząstek materii i antymaterii?   Nie wiem.   Albowiem przesłaniam dłońmi twarz w tym nagłym zrywie pamięci, odnajdując między palcami jedynie skrawki, małe fragmenty większej całości.   Których blask tak bardzo oślepia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-30)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...