Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dzień chylił się ku zachodowi. Nad borem słońce czerwoną poświatą znaczyło niebo. Tu i ówdzie różowe smugi malowały się na błękitnym jeszcze sklepieniu. Białe, skłębione obłoki przetykane złotymi ściegami leniwie płynęły ku nocy. Z drugiej strony świata przestworza oblekły się w szarość. Sad okrył się już do snu granatowym pledem. Zasypiał. Poprzez korony jabłoni prześwitywała bladosrebrna tarcza księżyca.
Te dwa różne światy, choć przecież jednym były, przecinała piaszczysta droga znaczona miedzami rozległych pól. Stało na nich jeszcze zboże lada dzień gotowe poddać się sierpom żeńców. W zielu porastającym skraj drogi głośno dzwoniły świerszcze, a dalej - tam, gdzie ziemia wśród zbóż nieckę przypominała i gdzie wody niewielkiego jeziorka się zebrały, żaby śpiewały usypiającemu światu.

W zmierzchającym czasie trudno było dostrzec, co to za postać zmierza ścieżką przecinającą ziemię na pół. Widać było, że zdążała szybko, może dlatego, że droga w tym miejscu zbiegała dość stromo. Ciemno odziana, choć może to tylko nadciągająca noc takie wrażenie dawała, niemal biegła, nie wiadomo dokąd i po co, wszak o tej porze wszelkie życie powolnieje i do snu się szykuje. Teraz wiedziona ścieżką pod górę śpieszyła nie bacząc na nic. Na samym szczycie, gdzie rozstaje, zatrzymała się wreszcie i zgiąwszy w pół, jakby z braku tchu, w tę stronę, gdzie bór pochłaniał już słoneczny krąg, trwała tak chwilę. Kiedy nad lasem jaśniała już tylko różowa poświata, postać na rozstaju zwróciła się w drugą stronę nieba, gdzie srebrzysta tarcza pewnie już trwała nad ziemią. Znów, zmęczony widać okrutnie, zgiął się nieznany człowiek i ktoś mógłby pomyśleć, iż nie zmęczenie zgina jego kark, lecz że to pokłon oddany władcy. Lecz przecie władcy żadnego nigdzie widać nie było.

Uspokojona trochę istota na powrót nabrawszy właściwej postawy, w stronę krzewu dzikiego bzu uczyniła kilka kroków, po czym przysiadła pod nim dla większego odpocznienia. I gdyby nie to, że widać ją było, na ścieżce i rozstajach oraz jak zmierzała do krzewu, teraz nikomu na myśl by nawet nie przyszło, że pod czerniejącym bzem ktoś mógł przycupnąć.

Mroczniało coraz bardziej. Ptaki skryły się w gęstwinie, by przeczekać do rana. Na łowy wyruszyły nocne zwierzęta. Nawet jakiś zbłąkany lis, może trochę większy niż inne, wyszedł zza ciemnej ściany boru. Sam ciemny, czarny niemal, zdążał w stronę mokradeł. W tym czasie, kiedy ktoś mógłby wytężać wzrok przyglądając się lisowi, człowiek spod bzu zapewne udać się musiał w dalszą drogę, bo żadnej sylwetki, żadnego cienia nawet nie dałoby się zauważyć. Ot, podróżnik goniący dokądś odzyskał siły i poszedł swoją drogą. A to, że znad bzowego listowia uniosła się na cichych skrzydłach sowa, nie dziwiło przecież nikogo. Nocny ptak wyruszył na żer. Nic w jego niemal niewidocznym locie nie było niezwykłego. Może tylko to, że chwilę kołował nad głową czarnego lisa, gdy ten szczeknięciem kilkukrotnym odpowiedział na jego budzący dreszcze krzyk.
/////////////////////////////////////////////////////////////////////////
W środku starego boru, gdzie zda się niebosiężne świerki podpierają niebo, w ciemnościach przycupnęła chata. Zrazu nikt by się nie domyślił jej istnienia, bo była jakby częścią skarpy porośniętej krzewiną. W srebrnym blasku miesiąca widać było tylko kawałek ściany sklepionej z bali, między którymi widniały niskie drzwi, a niewielką szparę od biedy można by uznać za okno. Pomyśleć było można, że resztę chaty pochłonęła skarpa. Teraz srebrna tarcza jasno oświetlała to dziwne domostwo. Cisza panowała tu taka, jaka tylko istnieć może w sercu lasu, do którego nikt nie waży się zaglądać, chyba tylko zbłąkany jakiś wędrowiec na swoją zgubę. Mogłoby przez myśl przemknąć, że mieszkańcy chaty wieki temu opuścili to miejsce.

- Jesteś nareszcie! – w mroku dał się słyszeć uradowany głos. Zza ściany świerków porośniętych brodami szaro-zielonych zwisających mchów wyszła postać otulona ciemnym płaszczem okrywającym ją od stóp do głów. Stanęła na polanie oblanej światłem księżyca. Patrzyła w stronę srebrnej tarczy, na której dało się zauważyć skrzydlaty cień większy i większy z każdą chwilą. Wreszcie pozna można było, że to ptak, jakich wiele zapuszcza się w nocnej porze na żer. Ten jednak widać oswojony był, bo zniżył lot i dotknął ziemi nieopodal ciemno spowitej postaci. Ostatnim uderzeniem rozpędzonych skrzydeł jakby ziemię zamiótł w pokłonie.

- Witaj – uśmiechnęła się kobieta skłoniwszy głowę. Nocny ptak zahukał cicho jakby w odpowiedzi na pozdrowienie. Po chwili drzwi chaty skrzypnęły cicho i obie istoty zniknęły w jej wnętrzu.
Mrok panujący w środku rozjaśniały języki ognia wysuwające się co chwila z wciśniętego w kąt pieca. Na stole pod oknem blado migotała świeca.
- Siądź i posil się. Później wysłuchamy twoich wieści.
Sowa przysiadła na szczycie stołu. Płomień świecy pełgał w jej żółtych oczach. Siedziały teraz naprzeciwko siebie – ptak i kobieta. Przybysz posilał się kawałkami mięsa podawanymi mu przez gospodynię. I w jej oczach można było dostrzec złote ogniki, te same, które raz po raz iskrami strzelały z pieca. A może to jej uśmiech sprawiał, że oczy płonęły radością?

Gdy blady płomień świecy niknąć zaczął, kobieta zdmuchnęła go i z sową uczepioną jej okrytego płaszczem ramienia stanęła na środku izby. Uniosła niewidoczną dotąd pokrywę skrywającą zejście pod podłogę. W dół wiodła drabina, po której szczeblach teraz pewnie schodziła kobieta. Stanąwszy na kamiennej podłodze, hakiem, który stał oparty o ścianę piwnicy, zamknęła wejście.
Gdyby ktoś teraz zbłądził w to miejsce i odkrył chatkę, nie znalazłby śladu po gospodyni. Może tylko dogasający w piecu ogień zdradziłby jej niedawną obecność.

Wąski, kamienny korytarz biegł w dół. Z każdym krokiem stawało się coraz chłodniej i coraz większą wilgoć dawało się wyczuć w powietrzu. W ciemnościach rozlegał się tylko odgłos pośpiesznych kroków kobiety. Była pewna każdego z nich. Widać nieraz podążała tą drogą. A droga nie była krótka. I niewielu wiedziało, że od tej, którą teraz szła ciemno odziana postać, wiodły inne drogi, niektóre rozgałęziały się, inne plątały czy kończyły niespodziewanie. Jeszcze inne wyłaniały się spod ziemi w najmniej spodziewanych miejscach. Zaś ta podziemna ścieżka wiodła w ciemnościach do miejsca skrytego głęboko, gdzie teraz właśnie oczekiwano skrzydlatego przybysza.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @bazyl_prost ...a może nie istnieją żadne barykady. Pozdrawiam :)))))))
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Robert Witold Gorzkowski Filozofia jest w stanie odpowiedzieć na takowy dylemat,  ale jajka na twardo stwarzają ku temu inny dylemat, powiedzmy zapachowy o którym nie godzi się tutaj wspominać. Googlowe rozważania są istotnie ciekawe na tak delikatny, jajkowy temat:    "Z naukowego punktu widzenia pierwsze było jajko. Z niego wykluł się pierwszy ptak, który ewolucyjnie nie był jeszcze kurą, ale jego potomkiem była pierwsza kura. Gdyby pytanie dotyczyło "kurzego jajka", to pierwsze było jajko zniesione przez pre-kurę, która jeszcze nie była w pełni kurą.  Jajko było pierwsze: Ewolucja sprawiła, że ptaki wyewoluowały z gadów, a pierwsze jajka z chitynową skorupką pojawiły się miliony lat temu. Pierwsza kura wykluła się z jajka, które złożył ptak będący jej ewolucyjnym przodkiem. Kura była pierwsza (w kontekście kurzego jajka): Jeśli definicja "kurzego jajka" zakłada, że złożyła je kura, to pierwsza kura musiała istnieć przed pierwszym "kurzym jajkiem". Zgodnie z tą logiką, dwie pre-kury spłodziły potomka, który był już kurą i wykluł się z jajka złożonego przez tę pre-kurę."  -  Google.com   Google wie wszystko, nawet na temat kuro-jajeczny. Pozdrawiam serdecznie.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @violetta Prawi go ogłoszą starotestamentalnym  żebrem ( po staropolsku - ziobrem) I będzie miał fuchę wśród relikwii...
    • @Wiesław J.K. to skojarzenie odnosi się do jajka czyż istnieje coś bardziej surowego od jajka które nie ma ani początku ani końca bo którz podejmie się się filozoficznego przedstawienia rozwiązania odwiecznego dylematu co było pierwsze jajo czy kura. Pozdrawiam 
    • Litwo! czy mnie jeszcze miłujesz czy myślisz o mnie jak moja Ojczyzna czy tęskno wypatrujesz z wiarą wskrzeszoną na pokuszenie.    A gdy wracać będę na Macierzy łono  i w Ostrą Bramę zanosić pokuty  to z Góry Krzyży spójrz na mnie łaskawie ujmij od kończyn i bez miar błogosław.   W miłości nie rachuj a kwieciem pachnącym w krąg ciżby się wlewaj a rozlej przytomnie  po placach przelatuj a złotym promieniem  Żydom na kramach przyświecaj usłużnie.    Powtarzam te strofy pobożnie cytuję  co wiarę w narodzie przez wojny trzymała  i teraz to stojąc u progu katedry  tę noc ponad głową gwiaździście rozkładam.    Bo na nic błagania wróg stoi na powrót  i jak przed wiekami tak teraz się kłębi  aż znowu musimy walić w tarabany  i trąby bojowe wydobyć z odmętu.   Tymczasem przenosisz ponad głowy dachów  gdzie duchy szlacheckie tej ziemi się tłoczą  gdzie kurze bojowe powietrzem zakręcą i w nozdrza podetkną mi wonie morowe.   Tak pójdę polami na dawne stanice  biel kwiatów obaczę i zerwę je w słowach gdzie zieleń wezgłowia zachwyci me lico  Ukłonię się wiatrom wiejącym od nowa.    W rozstajach wiekowych kapliczek gromada  gdzie szlachcic się żegna i z konia nie zsiada  i zatnie rumaka popędzi przed siebie to czasu przeszłego świadectwo da w niebie.    I ja swoją miłość przytulam tak czule trochę opowiem by żałość w niej wzniecić  lecz wolę w jej oczy spoglądać i marzyć by nigdy tych wojen mój naród nie przeżył.   Idziemy a Wilno po bruku nas wodzi Maryja już tęskno przyciąga do siebie  na drzwiach pocałunek pokutnie składamy a w puszkę pątniczą wrzucamy medalik.   Ach przestań już myśleć przeklęta ma głowo  nie wskrzesisz umarłych z popiołów nie wstaną  naręcza bukietów rozrzucisz po polu na Rossie co świadkiem przez wieki zostanie.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...