Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Krew czarna jak niebo nocą księżyc próbuje rozświetlić daremnie
Przykryty ciemną warstwą grubej pierzyny
Tuli się do niej
Białe pasma wyrastające spod niej
Jak łzy moje spływające po policzku
Wyznaczyły już swą trasę
I zmierzają ku końcowi
Kwiaty zwiędły liście pobladły
Opadają choć powinny dojrzewać
W jasnych promieniach złotej gwiazdy
Lecz bez powodzenia
Róże symbole miłości teraz symbole nienawiści
Zachęcają wszystkich swą odrazą i zyskują większość głosów
Ja na granicy życia i śmierci
Powoli ruszam w mroki złych dolin
Nic nie widać
Ciemność otoczyła moje ciało
Cień mój uciekł wystraszony
Jakby spotkawszy po drodze najstraszniejsza bestię
Lecz w sercu mym zapalił się promień jaśniejszy niż słońce
I to on wyznacza mi kierunek szlaku
I jest Las Mroczny jak samo to miejsce
Lecz co to
Coś wbija we mnie swe nienasycone płonące ślepia
Już czuję ich dotyk na całym ciele
Wyciąga do mnie swe chude szpony
Mogące zedrzeć nawet najtwardszy metal
Dobijają się do mojej duszy
Oto biegnę biegnę ile sił w płucach
Chcę być wolna bo tu nie zaznam spokoju

Wciąż podążają za mną
Już prawie dotrzymują mi kroku
Dwóch po bokach
Dwóch z tyłu
Ida moimi śladami
Gubiąc się odnajdują swój cel
Oto widzę światło w mrokach ciemności
Boje się ale idę bo to nadzieja
Ale radość nie maluje się jeszcze na mej twarzy
Jeden zacisnął gałęziaste palce na mojej nodze
I ciągnąc ze wszystkich sił nie pozwala mi odejść
Ich Pan mnie chce
Chce mojego niewolnictwa wiecznej tułaczki
Chce patrzeć jak jego ofiara codziennie umiera z bólu
I na nowo się rodzi by znów to przeżyć
Lecz póki iskra w mym sercu zionie
Nie poddam się
Walczę z całych sił i wygrywam
Teraz jestem przy Tobie i już nic mi nie straszne
I znów zakwitły kwiaty i liście i nawet Mroczny Las zmienił nastrój
Już nie wyciąga gałęzie po nową zdobycz lecz wita przyjaciół
Patrzę na róże uśmiechają się serdecznie
Piękne i zdrowe zapraszają do poczęstunku
Noc czarna w morzu gwiazd mi świadkiem
Siedzę na granicy mroku i jasności
Ale pozostaję w krainie szczęścia i zieleni

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tego nie słychać kiedy serce pęka. Zimne ukłucie, jakby w środku coś się zerwało. Nie widać nic, lecz oczy ciemnieją. Ciężki oddech. Głos słabnie. Czas i powietrze staje. Co ty robisz. Noc. I tylko cień zaczyna mówić w twoim imieniu. Jak mogłeś! Bracie. No jak? A ty, dlaczego mu na to pozwalasz - Dlaczego?
    • Sąsiedzkie smaki tianguis między blokami rodzinny piknik grają w Dobble ona wierci ognistym ciałem madrytczykom za trzy lata umrze jej matka na pogrzebie wpatrzę się w jej przyschniętą twarz resztkami melona na Kijowskiej ulicy czy mam współczuć wiedząc jak żyła ojciec trząsł się kładąc wieniec na kratę jest mi przykro że cierpisz powiem tak każdemu szpikulcowi bo to broń przeciwko sobie a ksiądz niech się lepiej już zamknie nie ma ładnych pogrzebów.
    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...