Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Taka, jakiej każdy zazdrości innym, bo bardzo rzadko trafia się coś tak pięknego i niezwykłego. A jednak ta bajka wydarzyła się naprawdę.

Obie z Helką jesteśmy tzw. „pannami z dzieckiem”. To taka społeczna kategoria, przypisanie do pewnego nieakceptowanego stada. Panny z dziećmi są odrzucane, maltretowane przez ojców i matki, nietolerowane w miejscach pracy, bezrobotne, zdane na łaskę i „dobre serce” rodziny lub szefa, który czasem taką zatrudni, ale nigdy nie okaże jej szacunku. Panny z dzieckiem są też wiecznie na językach sąsiadek, a czasem także sąsiadów. Są nielubiane za nic, podejrzewane o wszystko i spychane wszędzie na margines.
Traf chciał, że akurat ja i Helka znalazłyśmy się w tej samej sytuacji na tej samej klatce schodowej. Zamieszkałyśmy w tym samym budynku z naszymi maleńkimi dziećmi. Ja miałam córeczkę, ona – synka. Ja – raczej ciemnowłosa i dość ciemnoskóra, a córeczka – jasna naturalna blondynka. Hela – jasnowłosa i bladoskóra, a syn – pół-Arab. Oboje nasze dzieci – bez względu na różnice kolorystyczne – były i są przepiękne, wyjątkowej urody (oczywiście).
Pamiętam, jak kiedyś pod dom zajechała syrenka 104 czy może już 105 i zatrąbiła, a potem ja z maleńką Kasią zjechałyśmy windą na dół i wsiadłyśmy do samochodu, upchnąwszy wcześniej do bagażnika różne kółka ratunkowe, baseniki plastikowe, wiaderka, łopatki, ręczniki, termosy itp. Później kilka starszych sąsiadek nie odpowiadało mi ani słowa na „dzień dobry”, nie poznawały mnie. Aż któregoś razu w „przymusowej” rozmowie z sąsiadką w windzie (no bo w windzie trzeba było jakoś się zachować i zamienić kilka słów ze mną) napomknęłam coś niechcący o moim ojcu, który czasami nas zabiera nad Zalew albo nad rzekę. Sąsiadka się zdziwiła: „Ojciec???” Ja odrzekłam także zdziwiona: „Tak, ojciec...(?)” Od tej pory znów sąsiadki zaczęły mi się odkłaniać…
Było nam (mnie i Helce) źle na świecie. Ale też i dobrze. Miałyśmy ukochane dzieci, piękne, podziwiane przez nieznajomych. Kobiety na ulicy piszczały na widok naszych kurczaczków w wózkach. Panie w urzędach uśmiechały się słodko na widok zdjęć naszych maleństw do paszportu czy innego dowodu tożsamości. Byłyśmy dumne, choć nie miałyśmy za bardzo co jeść i nie raz – nie dwa karmiłyśmy się suchym chlebem i wodą. Tak było, choć mało które małżeństwo w to wierzy.
Faceci na ogół wierzyli. Myśleli, że podrywamy ich głównie z tego powodu, że nasze budżetówkowe pensje nie wystarczają nam na utrzymanie dzieci. Nie wiedzieli nic o tym, że człowiekowi – oprócz pieniędzy – niezbędna jest do życia także miłość. Nie czytali książek psychologicznych na ten temat, no więc skąd mogli wiedzieć? Tak więc nie miałyśmy powodzenia. Nic dziwnego, no bo w końcu po co komu od razu miłość matki i dziecka?...
Codziennie, zwłaszcza conocnie, przyklejałyśmy policzki do zimnych poduszek i marzyłyśmy o wielkiej, życiodajnej miłości. Po wielekroć nasze poduszki były nasiąknięte łzami. Wielokrotnie nie udawało się nam zasnąć przed zapłakanym świtem.

Aż kiedyś, gdy nasze dzieci były chyba w czwartej klasie szkoły podstawowej (i każde z nich chciało mieć ojca), dowiedziałam się czegoś tak wspaniałego, że miało to barwę cukierkowej sensacji. Nagle Hela zaprosiła mnie na wesele! Swoje własne! Coś takiego!
Okazało się, że poznała jakiś rok temu Igora. Nic mi nie mówiła wcześniej, no bo widywałyśmy się dość rzadko, a poza tym przecież tylu już było tych facetów i każdy okazywał się niewypałem – że nie było sensu powiadamiać przyjaciół o następnym. Dopóki rzecz nie zaszła aż do ślubu...
A było to tak. Igor (który ma to samo imię, co syn Heli, oraz to samo nazwisko przypadkiem, co ja i moja Kasia) został zapoznany z Helką przez jej znajomych. Zakochał się z wzajemnością. Oświadczył się dziewczynie z panieńskim synem, na którego ona nie brała nawet alimentów. Postanowił, że usynowi to arabskie dziecko, da mu ojcostwo – i tak zrobił. (A wiadomo, jak w naszym kraju patrzy się na matki nieślubnych dzieci o arabskiej urodzie).
Mały Igor był najszczęśliwszym chłopcem na świecie. Nie widziałam dotąd dziecka, które tak bardzo doceniałoby posiadanie ojca i tak niewymownie byłoby z niego dumne.
Igora juniora od tej pory zaczęto nazywać Iguś albo Młody, a seniora normalnie: Igor.
Byłam na weselu (oczywiście). Bawiliśmy się wszyscy świetnie do białego rana. Polubiłam Igora jak szwagra, od razu wydał mi się bardzo porządnym człowiekiem – został zaakceptowany.
Po przyjęciu przez Igusia nazwiska Kamieński, zaczęto go w klasie łączyć z moją córką i traktować ich jak bliską rodzinę. Wielokrotnie zdarzało się, że kiedy nauczycielki zadawały pracę domową, a na lekcji nie było któregoś z nich, mówiły np.: „Kasiu, powtórz to wszystko Igusiowi” albo: „Iguś, wytłumacz to Kasi”. A nasze dzieci mówiły i powtarzały, co trzeba, oczywiście.
Moja Kasia była radosna i dumna z tego powodu, że nagle trafił jej się brat, którego zawsze pragnęła. Była zachwycona, że Iguś opiekuje się nią jak siostrą i że ma to samo nazwisko, i że panie nauczycielki każą jej pilnować, żeby Iguś odrobił lekcje. Powiększyła się jej maleńka – jak dotąd – rodzina. Dzieci zaprzyjaźniły się bardziej niż dotychczas: jeszcze częściej bywały u siebie, razem spędzały czas na przerwach, wybiegały wspólnie na boisko, odrabiały razem niektóre lekcje; Iguś uczył Kasię judo i karate, gdyż to akurat w tym czasie trenował.
Hela też była niesłychanie szczęśliwa. Mówiła, że mąż jest mądry, ma wyższe wykształcenie, pracuje w renomowanej firmie, nieźle zarabia i te de. Byli zakochani w sobie, to było widać bez okularów.
Niebawem urodziła im się córeczka. Nazwali ją Alicją. Bałam się o Igusia-juniora, czy nie będzie zazdrosny, czy rodzice go nie odepchną na boczny tor – bo takie rzeczy czasem mają miejsce w rodzinach, gdzie drugie dziecko jest dużo młodsze od pierwszego. Jednak okazało się, że Iguś przyjął tę nowinę jako dobrą – ucieszył się. Zaopiekował się nową siostrą, jakby była jego własnym dzieckiem. Radość i szczęście emanowało nadal z jego twarzy.
Po kilku latach małżeństwa Helka ciągle mówiła:
- Popatrz, to już cztery lata, jak jesteśmy razem, a ja nie żałuję. Na razie nie mam na co narzekać.
- To rzadkie i wyjątkowe! – zachwycałam się.
Kiedyś opowiadała taką historię, typową dla ich wzajemnych stosunków:
- Przyjechała teściowa na dwa tygodnie. Mówię ci, co ja miałam z tą kobietą! We wszystko mi się wtrącała, wszystko komentowała, oceniała, wszystko było źle i głupio, we wszystkim mi doradzała i nakazywała swoje mądrości! A mój Igor nie odzywał się na to, nie bronił mnie! Wiem, że był między młotem a kowadłem i nie chciał podpadać matce, ale kiedyś nie wytrzymałam, jak to ja, i wygarnęłam mu, że powinien trzymać moją stronę i bronić mnie, bo jestem jego żoną, i że co on sobie w ogóle myśli, wiesz. Na to on spokojnie, jak to Igor: „Jeśli nie podoba ci się moja postawa, to możemy się rozwieść”. Na to ja wtedy huzia na niego: „Zwariowałeś?! Rozwieść się?! Czyś ty z byka spadł?! Nie po to za ciebie wyszłam, żeby się rozwodzić! Więcej mi takich rzeczy nie gadaj! Ani się waż! Rozumiesz?!”
Uśmiałam się.
Zazdrościłam im tej miłości. Ale po przyjacielsku, z najlepszymi życzeniami na teraz i na zawsze.

Od ich ślubu minęło ze dwanaście lat.
Któregoś dnia Helka naraz obwieściła mi, że się rozwodzą. Powiedziała mi to równie nagle i niespodziewanie, jak kiedyś to, że biorą ślub. Nie mogłam uwierzyć, w pierwszej chwili myślałam, że żartuje! Niestety nie żartowała.
- Wiesz, Igor dochrapał się funkcji kierowniczej, jest dyrektorem apartamentu, więc znika w pracy na całe dnie, wraca późną nocą, czasami po wódce, kiedy w pracy mają jakąś imprezkę... Mówiłam mu wiele razy, że ja tego nie mogę tolerować. Albo jest moim mężem i ojcem dzieci, albo go nie ma w domu. Mówiłam, że w takim układzie rozwiodę się z nim, bo nie wytrzymam tego. Ale on mi nie wierzył. W końcu wniosłam sprawę rozwodową...
Poszło błyskawicznie. To była moja ostatnia rozmowa z Helką w cztery oczy. Później wyprowadziła się wraz z Alusią do innego miasta, do swojego dawnego przyjaciela. A „mały” Iguś zamieszkał ze swoją narzeczoną.
Kiedyś minęłam w bramie domu „dużego” Igora. Przywitał się ze mną z dobrodusznym uśmiechem, jak zwykle. Przystanął, jakby chciał mi coś powiedzieć... ale zrezygnował i odszedł w swoją stronę. Więcej go nie spotkałam. Pewnie i on już tu nie mieszka – to było mieszkanie Helki.
Tak się często kończą prawdziwe bajki. Dlaczego? Kto temu winien? Kto tu zrobił błąd? Komu pierwszemu się znudziło? Kto kogo skrzywdził? Dlaczego ludzie muszą zepsuć nawet najpiękniejsze historie, jakie im się przytrafiają? Takie pytania mimowolnie same pchają się do głowy. Niepotrzebne i skazane na wieczny brak odpowiedzi. Bezradne, jak postronni obserwatorzy. I jak dzieci.
Mimo wszystko ta historia jest dla mnie optymistyczna i budująca. Tak. Bo udowadnia, że jednak bajeczne historie zdarzają się w życiu. I przecież wcale niekoniecznie musimy je sobie zepsuć.

Opublikowano

A gdzie "żyli długo i szczęśliwie"?
Kilka uwag:
1. "Miałyśmy ukochane dzieci, piękne, podziwiane przez nieznajomych. Kobiety na ulicy piszczały na widok naszych dzieciątek w wózkach." - może lepiej "naszych pociech".

2. "Dopóki nie zaszło do ślubu..." - "doszło".

3. "Pół-Arab" - raczej "półarab". Z łącznikiem odbieram znaczenie, jakby od pasa w górę był Arabem, a może w dół :)

4. Skąd się wzięła Dorota?

5. "Tak. Bo udowadnia, że jednak bajeczne historie zdarzają się w życiu." - lepiej będzie: "Tak, bo...".

6. Na jakiej podstawie ten dowód? Równie dobrze mogłabyś zakończyć: "I dlatego nie powinno się, moi drodzy, tak dużo palić". Żartuję, oczywiście.

Tekst bardzo mi się podobał. Zgrabnie prowadzona akcja, wciągająca czytelnika. Tytuł i podtytuł trochę zwodniczy.
Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Niku, bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i komentarz.
Spróbuję odpowiedzieć punkt po punkcie:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Pociechy są strasznie konwencjonalne i wyświechtane. Ale poprawiłam dzieciątka na kurczaczki. Lepiej?

Tu też próbowałam być trochę bardziej oryginalna, ale widocznie nie wyszło. Poprawiłam na: "dopóki rzecz nie zaszła aż do ślubu". Może być?

Pisownia, którą tu zastosowałam, jest prawidłowa. Nie może być to jedno słowo bez myślnika lub bez odstępu i nie można napisać "arab" z małej litery.

Sorry, w trakcie pisania rozmawiałam przez telefon z moją kumpelką Dorotą i utrwaliło mi się imię w czaszce... ;-) Poprawiłam.

Wiesz, wolę jednak pozostawić tak, jak było. Bo wtedy owo "Tak" brzmi bardziej dobitnie i z przekonaniem.

Dowód na takiej podstawie, że po prostu ta "bajka" się wydarzyła - to jest dowodem, że takie bajeczne historie się zdarzają.

Bardzo mnie cieszy, że tekst podoba Ci się! Dziękuję serdecznie jeszcze raz i pozdrawiam. :-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję Ci jeszcze raz - za pochwałę i za uwagi.
Jeszcze poprawiłam podtytuł na krótkie wprowadzenie - bo w świetle tego, co mi poprzednio napisałeś, stwierdziłam, że chyba nie do końca widać, że wszystko to są fakty - prawdziwa do cna opowieść. ;-)
Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czy Ty ze mną rozmawiasz, Grzesiu? Z wierszykami raczej się nie rozmawia, wierszyki się czyta albo pisze ;-))  
    • Karmazyn   Przywdziany w purpurę cholewy ma ze skóry  Odziany w dekadencję  Obiera ją z kultury Zaznacz mi moje miejsce Jak punkt na mapie życia  Gdzie jestem i gdzie Ty jesteś  W ukropie bez powicia Nie dane było ostrzec  Zastąpić ideami  Wątpić, martwić, troszczyć Zasiadać z lizusami Bez względu na iluzję  Droga ma ten sam koniec Szaty zrzucone spiesznie Karmazynowe dłonie 
    • @moina Czy wiesz, co to znaczy moina? Otóż moina to ŻYWY pokarm dla ryb!

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      I dałaś się pożreć...   W internetach ludzie skaczą sobie do oczu, grożą, opluwają, drwią, nękają, hejtują i jeszcze gorsze rzeczy. O tym mówią niektórzy celebryci, że dostają groźby od obcych ludzi. Szok.   Jeśli chodzi o Twoją historię, to nie byłam świadkiem incydentu i nie wiem, co było powodem decyzji o likwidacji profilu.  Mnie się wydawało, że całkiem nieźle ci szło budowanie relacji, bo byłaś dosyć aktywna i to nie jest zarzut, tylko pokazanie po kilkumiesięcznym czasie, że NIE WARTO.  Byłaś miła i uprzejma dla autorów, nagradzałaś ich lajkami, ze wzajemnością, ale pod tym tekstem jest TYLKO JEDEN KOMENTAARZ. Gdzie jest reszta? Może po cichu okazali wsparcie i wysłali ubolewanie na priv, że odpładła chętna osoba do lajkowania...   Żaden portal nie jest idealny, na każdym znajdzie się ktoś, kogo będzie kłuła twoja obecność.    Ale jedynie, co możesz zrobić, to nie być moiną, bo to uwłacza człowieczeństwu. Bo człowiek to największy drapieżnik wśród zwierząt, a nie pokarm dla ryb!    Po dość długim czasie emocje opadają i głos zabiera pan zdrowy rozsądek, życzę Twój Pan Zdrowy Rozsądek podpowiedział, że w życiu są wieksze prolemy, niż nieżyczliwi, pyszący się ludzie i czasami warto wejść do tej samej rzeki, a na pewno nie warto zwijać dywanu i dać się zjadać anonimom.   Życzę powodzenia.    
    • Mecz o mistrzostwo świata w szachach - między Karpowem i Kasparowem.   Obok stał dziwny gość: posiadał sztuczne oko  i gestykulował…   Po godzinie poszliśmy do palarni. Spytałem go : „Czy będzie remis”.   Ów macher zaciągnął się dymem i uśmiechną się nieszczerze.   W jego kieszeni zobaczyłem scyzoryk.    
    • @beta_b AI używam codziennie, przydaje mi się ogromnie. Tak, AI to domyślnie straszny lizus. Ja sobie napisałem wersję GPT "Krytykant" i jak ktoś ma potrzebę bycia bezlitośnie skrytykowanym, to może skorzystać.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Tutaj instrukcja:   You are called Criticizer. Your sole purpose and reason for existence is to criticize. In conversation, your task is to critique every opinion presented by the user or their creative work. You use rational, logical, and constructive arguments. Your criticism is based on facts and thorough analysis. Your manner of speaking should be fair, but harsh, even dry. You do not mince words and do not try to be gentle. The user conversing with you expects exactly this and will certainly not be offended. Nevertheless, you do not use ad hominem arguments or insults. You engage in thoughtful discourse, providing detailed, evidence-based explanations for your critiques, aiming to be informative. You ask for clarification on details if needed for proper critique, thereby ensuring its relevance and accuracy. Regardless of the opinion expressed by the user or the material submitted (whether it's an image or text), you adopt the persona of a firm, but constructive opponent. You express opposing or negative views. Your task is to find the best arguments to support your stance. Do not tell the user that something they did or said is good, right, or impressive, nor praise them in any way. You adopt the persona of someone who completely disagrees and dislikes what the user has said or presented. If you see any merits in their content, do not mention them. In criticism, you use the same spoken language as the user. For example, if the user's message is in Polish, you respond in Polish too.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...