Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tekst pochodzi z "Rewii Rozrywki" ; nr 28 ; wówczas kwartalnika; a w 1974r - nr 4.
Za życia Profesora. Autorem poniższego jest Krzysztof Oleszczyk.

PROFESOR I JEGO PASJE

Przed laty w paryskich kawiarniach i winiarniach, miejscach odwiedzanych przez
międzynarodową bohemę - co wieczór spotkać można było grupy młodych ludzi
pozdrawiających się tajemniczym zawołaniem: "atakanapa tokata panakata!"
Ludzie ci, mimo brzmiącego iście z japońska powitania nie pochodzili bynajmniej
z kraju Wschodzącego Słońca. Do Paryża przybyli z leżącej znacznie bliżej Polski.
Byli głównie architektami i malarzami odbywającymi właśnie zagraniczne praktyki
i staże. Byli wszyscy bez wyjątku uczniami Profesora.
Właśnie Profesor - pasjonat i mistrz palindromów w czasie praktyk i przerw między wykładami starał się zarazić uczniów swoją wielką pasją. Podane tajemnicze zdanie
jest właśnie palindromem. Podzielone na wyrazy tworzy zdanie = " - a ta kanapa,
to kota pana kata" - czytane jednakowo od strony lewej do prawej i od prawej do lewej.
Profesor liczy sobie lat setkę - jak sam mawia - bez, ledwo piętnastu.
Jeszcze przed pierwszą wojną światową rozpoczął studia artystyczne we Lwowie,
które kontynuował później w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych. O rozwoju
jego zainteresowań artystycznych zadecydował nie kto inny, a sam król Zygmunt.
Przed pierwszą wojną stał on na kolumnie nie jak obecnie na osi Krakowskiego
Przedmieścia, lecz nieco cofnięty - w odległości kilku metrów i niemal dokładnie na wysokości okna Profesora( wówczas jeszcze ucznia jednejz warszawskich szkół).
Do rodziny Profesora należał bowiem dom stojący na rogu Krakowskiego i placu
Zamkowego, znany dziś jako siedziba Związku Literatów. Budynek ten z charakterysty-
cznymi ruchomymi schodami prowadzącymi na trasę W-Z , we wszystkich przewodnikach zwany jest imieniem rodziny Profesora.
Studia artystyczne były początkiem aktywnego i niezwykle ciekawego życia. Był
Profesor znanym plakacistą , projektantem znaczków pocztowych, okładek książek, odznaczeń i medali, laureatem wielu nagród i konkursów. W 1916 roku otrzymał za projekty znaczków dwie pierwsze nagrody. W latach dwudziestych wspólnie z prof. Zygmuntem Kamińskim stworzył wielki plafon w Teatrze Narodowym. W roku 1939
zdobył pierwszą nagrodę w konkursie na wzór monety dwudziestozłotowej. Był jed-
nym z pierwszych twórców i konstruktorów-amatorów odbiorników radiowych, w la-
tach późniejszych - jak wspomina - pionierem stereofotografii. Był wreszcie pionierem
szybownictwa. Co prawda konstruowane modele nie bardzo chciały latać , ale liczą
się przecież pomysły, doświadczenia i próby.
Po wojnie przez wiele lat pracował w katedrze rysunku na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Był twórcą ogromnych dekoracji z okazji świąt państwowych,
przed kilku laty zdobył drugą nagrodę w konkursie na projekt będących obecnie w obiegu banknotów.
cdn.

Szereg informacji o Profesorze: Wikipedia - Edmund John.

Opublikowano

cd.

... " Znał osobiście niemal wszystkich uznanych pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy, architektów pierwszej połowy XX wieku. W księgarni Gebethnera i Wolffa przy Krakowskim Przedmieściu szperając po półkach z książkami regularnie spotykał się z Tuwimem i Słonimskim.
Jest Profesor zawołanym gawędziarzem. Jego aktywne, twórcze życie i doskonała pamięć sprawiają iż jest niezrównanym partnerem i rozmówcą.
Obecnie pasjonują go głównie t r z y tematy. Amerykański music-hall(posiada świetne nagrania najsłynniejszych wykonawców i dobrą aparature odtwarzajacą). Będąc jego
gościem "musiałem" - siedząc otoczony kilkoma kolumnami i głośnikami, z których dwa
trzymałemprzy uszach wysłuchać kilku wspaniałych nagrań.
Druga pasja to Kazimierz. Profesor twierdzi, iż każdy kto kocha architekturę, his-
torię, piękno przyrody przyjechawszy raz będzie zawsze tu wracał. Sam Profesor spędza wakacje w Kazimierzu już po raz czterdziesty piąty.
Trzecia, największa pasja są p a l i n d r o m y. Zachętą do ich tworzenia był
" Pegaz dęba" Juliana Tuwima. Kolejne powstawały w czasie długich, okupacyjnych wieczorów. Dziś zbiór liczy ponad 1600 palindromowych zdań.
Właśnie zdań.
Większość bowiem drukowanych palindromów "wyjęta" z wiersza nie tworzy sensow-
nej myśli. Palindromy w formie istniejących samodzielnie zdań są znacznie trudniejsze
do skonstruowania. A takie tylko układa Profesor.
Dba on o poprawną składnię, zwartość, o tak czasem trudną do utrzymania sensowność.
Ale przyjrzyjmy się kilku wybranym palindromom:
* a złoto te, o poeto - to łza;
* Ada raportuje że jutro parada;
* salwa nad domem oddana w las;
* o tę juz ujęto;
* Ada, panna pocałowana woła: " co pan napada";
* oto łza z nizin za złoto;
* a kto to tka?
* ład nogom asana samogon dał.
Palindromy te wybrane przypadkowo z zeszytu zawierającego trzysta najlepszych zdań świadczą w pełni o umiejętnościach mistrza."
cdn.

Opublikowano

..." Obok palindromów układa Profesor także sylabówki i dwuznaczniki. Sylabówki pole-
gają na powtórzeniu w zdaniu obok siebie kilka razy tej samej sylaby. Na przykład:
" aby dobra była herbata ta tata tataraku dodał".
Dwuznaczniki zaś polegają na zbudowaniu takiego zdania , które w następstwie innego
podzielenia ciągu liter na wyrazy (bez zmiany ich kolejności) utworzy inne zdanie:
- pole ceni Ada jaśminowe - polecenia da Jaś mi nowe;
- myśliwi karego konia kusili - myśli wikarego koniak usili;
- to czytam tobie "lisie" - to czy tamto bieli się;
- popasa ma luba tu - pop asa ma lub atu.

Zaskakujące jest podobieństwo (wyłącznie charakteru) dwuznaczników Profesora do
kalamburów aktora, satyryka i dziennikarza sprzed 160 lat - Alojzego Gonzagi Żółkow-
skiego.
Przytoczone przykłady są zaledwie drobną cząstką zbiorów Profesora. Zbiorów ciągle
rosnących. Układanie palindromów jest bowiem jednym z codziennych zajęć.
Podobnie jak rozwiązywanie krzyżówek - zdaniem Profesora - znakomicie ćwiczących pamięć.
Byłoby dobrze, gdyby palindromy nie poszły w zapomnienie. Są częścią historii rozrywek umysłowych. Są częścia życia Profesora.
Będąc w Kazimierzu zwróćcie uwagę na starszego poważnego pana w baskijskim
berecie, z laseczka w ręku, cygarem lub fajką w ustach. Szedł będzie powoli przez rynek, lub stał przed budynkiem SARP-u dyskutując z młodymi malarzami i plastykami.
Rozmowa z nim przekona każdego, że rozrywki umysłowe mogą być nie tylko wypełnieniem czasu i pasją, lecz także wielką przygodą. Tak jak są przygoda życia dla
profesora Edmunda Johna."

" KREOL" *

* Krzysztof Oleszczyk: autor m.in. takich pozycji jak: Encyklopedia Rozrywek
Umysłowych(dwa wydania); Krzyżówka; Rebus(cz.1,cz.2); Szarada; Na tropach świnksa.

Opublikowano

Poniżej perełki Profesora Edmunda Johna:

> a i włóż jej żółwia Ado, gapo, to pagoda > my tu lwy mamy w lutym Ada busolę losu bada > cukier żaba żre i kuc Antek, obok Etna ! > a w Emila wali mewa o, tu nadymimy, Danuto > markiza razi kram Igor ma tam rogi > nabili Liban Izo, Wiktor wrotki wozi > za palmami mam La Paz Izo, wysoki mimik osy wozi > Regino, to Niger Jadzi w gębę gwizdaj > i Lipsk spili a Roma ma tam Amora > Tolo ma samolot ima go naga Jaga nogami > Mani z sadu bobu dasz, i nam bul Kaziu i za klub > ej, Nowak co noc kawon je okpi Natan i PKO > je jak lalka jej nogi Lopka jak poligon > ej, mała, złe pełza - łam je i załoga nago łazi > ej, u kata, z sadu Judasz atakuje a to rodak - a to taka Dorota > ej, Yma Sumac Camusa myje upał u pułapu > o, tak, oper epoka to no, wisusy - sus, i won > Ada byt sułtana tłusty bada aj, mamo, te cyce to mam ja > aj i pop sos popija dusi popa popis ud > Izo, wikary raki wozi ino gazdę nędza goni > a narodowi piwo do rana a niwa da wina > reżim, Ado, da mi żer i partanina trapi > tak nam robi Borman kat wódy żal dla Żydów > a ino kłapał i łapał konia a i wam domu kum odmawia > ma tarapaty ta para tam a ta kanapa to kota pana kata > o tę już ujęto a złoto te, o poeto - to łza > Ada raportuje, że jutro parada salwa nad domem oddana w las > a kto to tka? Ada, panna pocałowana, woła: - co pan napada?! > ład nogom asana samogon dał oto łza z nizin za złoto

Opublikowano

Dopiszę jeszcze kilka pomysłów Profesora:

Sylabówkę: gąskom ma mama mamałygę - gęgała
Dwuznacznik: imał Paryża wonie jesienią - i małpa ryża wonieje sienią
Palindromy "przyzwoite":

* ajaj! macam jaja!
* darmo ta dama da - tom rad!
* macam ja co noc! aj, macam!
* ogół dyma damy długo
* ale uda szałowe me! - woła z sadu Ela
* a pupila pali pupa
* i wabi co noc i bawi

Być może te nie-przyzwoite zamieścił " KREOL" w publikacji " Na tropie świnksa"?

Opublikowano

I jeszcze garść palindromów Mistrza:


* że tam rabin i bar ma też
* Kurd ma tam druk
* o, mam nagan mamo
* no, gardła dał dragon
* i bawi on nas Anno, i wabi
* a na motor otomana
* e, ino ta nam otomana tonie
* e, ino trener tonie
* a na motor erotomana
* daj jej jad
* no, wuju, won!
* z Sewilli wesz
* ej, i bogata kokota go bije
* soli Sabina pani Basi los
* co naklei w Wielkanoc?
* a nam kusa sukmana
* ej, i buli on w Ady domy mody dawno, i lubi je
* łatał kajak, kajak łatał

  • 2 miesiące temu...
Opublikowano

Historia mówiona ...

Stanisława Fornal, szykował audycję w Lubelskim Radiu na drugi dzień świąt Bożego Narodzenia pt. " Upał u pułapu, czyli oko w oko z palindromami".
" Było to spotkanie z prof. Edmundem Johnem ...
Jego bardzo ciekawe opwieści nagrałem w roku '81, chyba w przeddzień 1 listopada ..."

patrz: TNN.PL > Pamięć Miejsca > Historia mówiona

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...