Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I dostępujemy ludzkiego majątku
Napędzani szatańskim uśmiechem
Poganiani żądzami bez końca

I staczamy człowiecze walki
Niweczeni przez samych siebie
Dokonujący błędnych wyborów

I przodujemy w niesieniu bez-wyjątku
Nagradzani echem
Upadlani jednakowością

I gramy, wróżymy, stawiamy katafalki
Niepocieszeni, bowiem to nie to
Szukający rozsądnych padołów

I wszystko to jest w stałym porządku
Nie budzą się ludzie z koszmaru
"śniący nie wiedzą nawet, że śnią"

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


matrix ? ;)
fajnie że ktoś widzi problem, ale z tech. punktu widzenia wiersz chyba nierewelacyjny (przede wszystkim nietrafiony początek - ten "ludzki majątek" skojarzył się z jakmiś kościelnymi pomrukiwaniami i zakłócił odbiór reszty... (a 3 ost. strofy najlepsze) (no i pozostałe "patetyczne" słowka sprawiają dziwne wrazenie - "szatańskim uśmiechem" ; "człowiecze"; "bowiem" - takie to trochę archaiczne i nie pasuje...
(no i jeszcze tak z czystej ciekawości upomniałbym się o jakieswyjście z przedstawionej sytuacji..)
pozdr
Opublikowano

z realnego punktu widzenia - zyjemy w kraju katolickim i nawiązanie do szatanskiego usmiechu jest zasadne dla okreslenia zła....tak samo ludzki majątek jako nawiązanie do religii katolickiej i jej zbrodnialskiego gromadzenia dóbr za wszelką cenę.... (choć katolikiem dawno nie jestem, użyłem katolickich sformułowań).....
a co do samej kompozycji - to nie wymagaj zbyt wiele od człowieka, który napisał w swoim życiu nie więcej jak 15 wierszy.....
a matrix ? exist jak dla mnie...... :]
patetyczne słówka to przypadek - pisałem to dwa lata temu i wydawalo mi sie wtedy, ze tak nalezy pisac wiersze - pomylilem sie ciut - ale mimo wszystko niczego nie bede korygowal - lubie zapisy z przeszlosci pozostawiac w niezmienionej formie, bo kiedys moge ocenic na ile się zmieniłem i zmieniło się moje pisanie
pozdrowionka i dzieki

Opublikowano

ok, rozumiem, po prostu w takiej formie zabrzmiało włąsnie trochę "ambonalnie" ale jeeżeli to było parodia to jak najbardziej... ale mimo wszystko jakbyśkiedyś chciał napisać wersję "de luxe" to trzeba to jakoś zaznaczyć... a opłaca się taką zrobić bo kilka ciekawych pomysłow się tu kryje (np: "Szukający rozsądnych padołów" -dla mnie super)
pozdr

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
    • Witam - lubię takie wiersze - super -                                                                   Pzdr.uśmiechem.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...