Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czytając esej „O doskonałych w źle i niewydajności zła” autorstwa M.D.


WiJa

Rekomendowane odpowiedzi

Człowiek, nawet jeżeli sobie założy, jakim ma być, czym się kierować, kim/jakim więc najbardziej jest, estetą, etykiem, czy głęboko religijny, to i tak praktycznie jest tylko człowiekiem, i (co istotne) aż człowiekiem. Czyli jest kimś jednym i kimś wszystkim. Mniej więcej, wygląda to tak, że założenia człowieka sprawdzają się do takiego bytu, jak na przykład działa jakiś program komputerowy (a nawet można porównać człowieka z samym komputerem, wieloma więc programami), ale tak, czy inaczej określony (opowiadający się za czymś jednym, czy nie koniecznie jednym), jest przecież jednym i niejednym, a nawet jedynym i niejednym w swojej istocie. Czyli każdy jeden człowiek i tak bardziej żyje, tyle z samego siebie, co tym wszystkim, co tylko wpływa na niego, i wypływa z niego. Takoż więc jest świadomy siebie, a nie koniecznie więc wszystkich rzeczy i zależności, które są na świecie we wszystkich ludziach (najczęściej po części vel w różnych miarach).

Tedy to, co się postrzega, co się doświadcza, o czym tak właśnie człowiek się dowiaduje, i do czego się przekonuje albo nie przekonuje (w zasadzie więc w sposób teoretyczno-praktyczny, bo na własnej skórze, własnym rozumem, i we własnym sercu), czy to więc w służbie innym, czy w służbie sobie (bez względu na to, co z założenia i z przekonania jest dobrem, a co złem), to w gestii jednego człowieka jest (a przynajmniej może być) samym dobrem, a w gestii drugiego samym złem. Acz/bo w praktyce, czyli w życiu, czyli w człowieku (bez względu więc na zależności i określenia vel założenia) przynajmniej pewne działania (a więc i skutki działań) nachodzą na siebie, przenikają się (a nawet nie może być jednych bez drugich), zresztą, jak pewnie (przenika się i nachodzi na siebie) wszystko, co jest ograniczone pewną umownością.

Acz wcale nie twierdzę, i daleko jestem od tego, żeby twierdzić, że kwestie umowy są kwestiami ułomnymi, ale jak chyba wszystko na tym świecie, umowy mają swoje wady i zalety, i to zalety dużo większe niż wady, przynajmniej w zdrowym społeczeństwie, ale tu nie chodzi tylko o zdrowe społeczeństwo i zdrowych ludzi; a może właśnie chodzi tylko o zdrowych ludzi w zdrowym społeczeństwie, przynajmniej jako idealny wzorzec. No to wtedy rodzi się nowy konflikt, a właściwie to ideały konflikt generują, acz tylko i wyłącznie dlatego, że budzą (pozytywne swoją drogą, ale i) negatywne ludzkie instynkty (zazdrość, chciwość, nienawiść). Ale nie ma co rozwijać, w gruncie rzeczy odrębnego (jeżeli nie pobocznego) tematu, przynajmniej w tym miejscu.

Oczywiście, że pomagając innym, najbardziej pomagamy sobie, ale czy to jest truizm, pewnie jak dla kogo, bo dla innych jest świętą prawdą. I czy to nie jest (że jest właśnie świętą prawdą) ważniejsze od tego, że to jest takie oczywiste. Co jednak nie oznacza, że pomagając sobie (bezpośrednio, a więc nie poprzez innych) równie nie pomagamy innym. Ale, co zarazem nie znaczy, że pomagając sobie, to my sobie tylko szkodzimy, a nasza szkoda jest zyskiem dla innych. Nawet, jeżeli nie absurdalną rzeczą jest to, że szkodząc sobie, to my najbardziej pomagamy innym (a nie więc zarazem szkodzimy), bo przecież, czyż nasze porażki nie są zwycięstwem innych, przynajmniej (dla) pewnej części.

I okazuje się, że te moje powyższe, przynajmniej niektóre dywagacje, a właściwie wątpliwości wcale nie są takie odosobnione vel absurdalne, a tym bardziej, żeby były bezpodstawne. Bo w pewnym uproszczeniu mówiąc (acz wcale nie mówię, że zbyt odległym od istoty rzeczy, choćby zaledwie coś niecoś na temat), zbliżają się do znamienitego zakończenia tego właśnie eseju O doskonałych w źle i niewydajności zła – M. D., który to autor i autorytet (zresztą /przynajmniej dla mnie/ nie tylko w jednej dziedzinie), w późniejszym o kilka dni dopisku zaznacza, że powtórzę (połowę tego dopisku): człowiek u Kierkegaarda, na najwyższym, religijnym etapie nie postrzega rzeczy ani idei jako bądź dobrych lub złych, są one dla niego wszystkie względnie dobre i względnie złe, w „okamgnieniu” dokonuje się przeistaczająca całość odniesienia – tak przyrodniczego (na etapie estetycznym) jak idealnego (na etapie etycznym) synteza. I wszystko się zmienia. Oczywiście rozumienie zła i dobra w tym dopisku jest trochę inne niż raczej potoczne rozumienie zła i dobra które dominuje w całości niniejszej notki. Przypomnę tylko, że esej (w głównej mierze) dotyczy ludzkiego dobra i zła, a właściwie człowieka, na przykładzie poziomów (cech, zasad, wartości), właśnie od estetycznego, poprzez etyczny, do religijnego.

Na koniec, może jeszcze powiem, niejako reasumując moje dywagacje, i zbyt daleko wyciągnięte wnioski. Nie da się wszystkiego zrobić na raz, ani wszystkich zadowolić, a tym bardziej wszystkich obłaskawić, ani też jest taka potrzeba, przynajmniej moja. Niektórzy chcą pozostać, i pozostaną przy swoim (nie zawsze swoich racjach), choćby i to miało skończyć ich żywot (przynajmniej) doczesny. I tu pojawia się, co do przekonań (wyznań, praw, preferencji /nie bez predyspozycji/) nie koniecznie zamierzone (od początku) pytanie. Za co warto oddać życie, czego trzeba trzymać się do końca (acz nie zawsze od początku)? Czy śmierć, zwłaszcza przedwczesna jest potrzebna, czy nie potrzebna, czy(li) na chwałę, czy na potępienie? Ale, o ironio! Jedni uważają, że potrzebna, bo na chwałę (a więc w imię pewnych zasad, czy wartości), a drudzy uważają, że też potrzebna, bo na potępienie nieszczęśnika. Ale to wcale nie jest koniec, typów i możliwości ludzkich, no i rodzi się nowe pytanie. Kto jest, a kto nie jest nieszczęśnikiem. Czy nie jest nim ten, kto się do niego nie poczuwa, czy może ten, kto się śmierci nie spodziewa? I tak w nieskończoność… Tym bardziej, że istnieją (o czym się właśnie, co dopiero dowiedziałem /w innej rzeczy omawianego eseju autora/) dwie nieskończoności.



Czytając, żeby tylko esej „Kim jest człowiek estetyczny?” – M. D.


Bo sam esej, M. D. jest właściwie, przynajmniej dla mnie, pretekstem, dla jeszcze pełniejszego i piękniejszego wypowiedzenia się autora (samego M. D.) w komentarzach do komentarzy tegoż eseju. Żeby tylko, bo nie można, a przynajmniej ja nie mogę vel nie potrafię, lepiej przedstawić znaczenia słów omawianego eseju, a właściwie komentarzy, niż właśnie uczynił to sam autor – M. D. Moje więc słowa są zbyteczne, a co najwyżej sprowadzą się do ukazania doznanych odczuć (przy lekturze eseju i komentarzy). Trzeba więc mi będzie zacytować rzeczy, których nie potrafię przedstawić lepiej; bo moimi słowami, to już lepiej powiedzieć o swoich odczuciach (tak coś przeżywając po raz wtóry, a zarazem inny). Co tu więc mi ukrywać te odczucia, czy tym bardziej mądrzyć się nad tymi (zacytowanymi tu za chwilę) mądrościami, kiedy lepiej powiedzieć wprost...

Ja zwątpiłem vel oniemiałem, o mój Boże, żeby tylko raz, czytając właśnie, jak nie jedne to drugie teksty tego autora. A ja, jak już tak zwątpię, czyli oniemieję, to potem długo nie mogę się pozbierać vel dojść do siebie – można więc powiedzieć o takiej osobowości, że jest niedoszła vel niepozbierana, wszak mówię o sobie. Ale, czy ta moja reakcja, oczywiście, że tyle z konkretnego powodu, co dlatego, że właśnie moja (można mylić z przewrażliwieniem na pewne sprawy) nie jest zarazem dojściem, tyle do niezamierzonego celu, co do istoty bytu (życia, czyli przeżywania), przynajmniej na pewnym etapie (oczywiście, że tylko i wyłącznie mojej) drogi, czy jak kto woli odysei.

Tym więc razem (w porównaniu z poprzednim moim ustosunkowaniem się do eseju „O doskonałych w źle i niewydajności zła”) nie będę się odnosił (do tego, co czytam, ze specjalnym uwzględnieniem komentarzy) moimi przemyśleniami vel właśnie mądrzeniem się, co zresztą już powyżej podkreślałem, tylko wybiorę i przytoczę (acz z pewną osobistą przypadłością, vel skrzywieniem) kilka cytatów-przykładów, kilka więc myśli, co nienowe, ale nienowe, chyba tylko nie dla mnie, bo dla mnie wszak myśli najistotniejszych, czyli najbardziej zastanawiających. Jakimi to więc myślami jestem, jak nie wiem co (kto jeszcze) zafascynowany, chyba, jak samo dziecko bawiące się pierwszy raz nową zabawką. A w ogóle to, dlaczego cytuję tutaj te przykłady? Poza tym, o czym już wspomniałem, to równie bardzo dlatego, że bardziej niż naukowe, są to myśli ludzkie, a przynajmniej tak bardzo są naukowe, jak bardzo są ludzkie. Czyli po prostu bliskie człowiekowi, a szczególnie mnie. Oto więc one (/bardziej lub mniej wybrane z kontekstu/ myśli i przykłady komentarzy):

„To nie jest tak, że ja to wszystko rozumiem, jak rozumie się matematykę, w której nie można wyrazić mglistych czy nieprecyzyjnych myśli (Poincare?). Gdzie dokładnie z każdego przecinka i spójnika precyzyjnie wynika co [ma] wynikać.

Moje rozumienie Kierkegaarda bierze się przede wszystkim z introspekcji. Bierze się także z tego, że miałem bardzo wybujałe i absolutyzowane marzenia, idee, po części z żeniaczki wielkoduszności z małością.

Zrozumieć - odczuć.
bardziej użyłbym: odczuć (bo przecież tekst można odczuć, nie rozumiejąc do końca)”.

„A jednak: czasem są jakieś zupełnie wyabstrahowane sytuacje (zdania) których kontekstu i prawdziwego znaczenia możemy sie jedynie domyślać..Tak właściwie jest przeważnie w życiu, które nie jest rozprawą naukową z konspektem.
Nie jest tak?”

„Nie jestem już jakoś specjalnie młody, jak miałem 18 lat to szukałem w filozofii raczej nie rozwiązania, bo w to nie wierzyłem ale pocieszenia. Np. w takim Szczęściu Tatarkiewicza.
Może zbyt górnolotnie napisałem o tym godnym życiu. To wychodzi w szyciu, racya.
Ale jest jeszcze coś. Zabawa.
I do dobrej zabawy filozofię można użyć.
Wiesz, Bergman opowiadał jak to fajnie sterować całą kupą policjantów na planie filmowych, to jak piaskownica.
Tak więc z wiekiem zabawki się trochę zmieniają.
Czy to wyklucza powagę spraw i życia? Absolutnie, wprost przeciwnie :)”

„Gdyby pod Poznań nie było tak strasznie daleko ode mnie to z najwyższą chęcią. Oczywiście partnera do rozmowy we mnie miałby Pan kiepskiego, ale może porąbałbym drewno czy coś :)”

Do powyższej wypowiedzi muszę dodać, że jest to odpowiedź na zaproszenie (do) odwiedzin pewnego szacownego naukowca Stanisława Hellera.

„Ogólnie to ciekawa sprawa: co to znaczy znaleźć odpowiedź, może znaleźć pytanie to już dużo. Fakty się mogą nie zmienić, ale, co wynika także z K.: świat szczęśliwego jest inny niż świat nieszczęśliwego, choćby ich sytuacja była identyczna :)”

A tu muszę zrobić wyjątek, i przytoczyć głos osoby, która w komentarzach polemizuje z M. D. Interlokutor ten kryję się pod nickiem tichy , i koniecznie na koniec trzeba oddać mu głos:

„(…)Tak naprawdę, scenariusz i struktura procesu nierozumienia są daleko bardziej skomplikowane.
To tylko proces rozumienia jest prosty . Oczywiście, dla człowieka odpowiedniego typu (jednego z dwóch, albo jednego z trzech, albo jednego z pięciu)”.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marat, piszę to, co czuję, i tak, jak rozumiem. Poza tym, co do autorytetu, to przecież to, co teraz jest, znamionuje to, co będzie (kiedyś). I całkowicie zgadzam się z moim mocno chaotycznym stylem (a więc po pierwsze, że jest to mocno chaotyczny styl), nad którym przynajmniej staram się zapanować w wierszach. Jako że wiersz, zawsze to jest krótszą formą wypowiedzi, no i czasami wydaje mi się, że dosadniejszą, i pełną. Ale tak mi się chyba tylko wydaje, bo np. ostatnie moje wiersze (że tak powiem, filozoficzne /na moje rozumienie i odczucie/ z akcentem metafizycznym) „Człowiek” i „Bez dwóch zdań”, niestety nie wzbudzają entuzjazmu. No cóż (zrobię), mogę tylko powiedzieć, zresztą jak często mówię, że taki (nie koniecznie po prostu) mój urok. Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...