Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pamiętnik bieszczadzki część I


Rekomendowane odpowiedzi

13.08.09r.
No i w końcu pojechaliśmy w te Bieszczady. Pogoda jest piękna. Wstałam dziś rano, to jest o 4:00. Sąsiad podwiózł mnie na miejsce zbiórki wszystkich obozowiczów. Z mojej klasy jechało tylko dwie osoby: znienawidzony wróg Ilona i przyjaciel (?) Łukasz. Wszystkich nas wybrało się w tę podróż 30 osób z rożnych kółek zainteresowań. Z nami pani Saganowska. No cóż, chyba nie miałam innego wyjścia jak poczłapać do „niby to przyjaciela” (jak on ze mną wytrzyma te 8 dni). Chwilkę porozmawialiśmy sobie, a potem kazali nam wsiadać do autobusu. Poprosiłam Łukasza, ażeby usiadł obok mnie, bo i tak nie miałam z kim. On jednak nie chciał się zgodzić i usiadł na końcu autobusu, więc się przysiadłam. Już nie miał wyjścia, bo ruszyliśmy i został skazany na trzygodzinne tortury z mojej strony. Co prawda dla mnie one chyba były gorsze. Na początku jak zwykle temat mrówek. Nigerki itp. Później, gdy już miałam tych mrówek po dziurki w nosie kazałam mu przestać o nich mówić. Wyciągnął więc komórkę i zaczął grać w jakieś gry. Rozpoczęłam mówić o tym, co chciałabym robić w tych Bieszczadach, ale on nie słuchał tylko grał i grał… W końcu moja cierpliwość się skończyła, szybkim ruchem chwyciłam jego zabawkę i powiedziałam, że nie oddam, jeśli mnie nie zacznie słuchać. Oczywiście wygłosiłam jedno z moich słynnych kazań „o głupocie grania w gry”, ale on mnie znowu obiegł i stworzył teorię, wobec której takie gry są bardzo potrzebne. Jak zwykle zaczęłam przeczyć samej sobie i uciszyłam się na chwilę. Po jakichś trzydziestu minutach przerwałam to błogie milczenie. Skutek nie był najlepszy, ale jakoś dotarliśmy na miejsce (nawet nie tak bardzo obrażeni na siebie). Nasz „pensjonat” od zewnątrz wyglądał jakby go nikt nie remontował przez jakieś 20 lat. Miałam nadzieję, że chociaż wewnątrz będzie lepiej. No i się nie zawiodłam. Pokoje były pięcioosobowe (w naszym było 4 łóżka, za to jedno większe), jedna łazienka z jednym prysznicem (podejrzanego wyglądu) i duża jadalnia (z jednym stołem na środku). Czyli zaczęło się wspaniale. Dostałam pokój z Iloną, Pauliną, Ewą i o dziwo z Łukaszem. Oprócz niego było na obozie jeszcze dwóch chłopców: Bartek i Piotrek z kółka matematycznego. Nie wyobrażam sobie dzisiejszej nocy. Ilona już oświadczyła, że nie będzie spać, a Łukasz, że jemu sen nie potrzebny. I weź tu się wyśpij człowieku. Rozpakowaliśmy się i kazano nam iść na obiad. Zdziwiłam się troszkę, że tu już w południe obiad podają. Łukasz miał troszkę racji mówiąc kiedyś, że będziemy mieszkać w lesie. Okazało się, że posiłki musimy sami sobie przygotowywać. Całe szczęście, że jeszcze było z czego. Z każdej grupy wyznaczono po dwie osoby do przygotowywania obiadów. Oczywiście u nas wybierała Ilona. Padło na mnie i Łukasza. To był tylko zbieg okoliczności, bo przecież Ilonka bardzo nas lubi (jak mi się przyśni to tak). No cóż, trzeba było się wziąć do roboty. Stanęłam na czele „kuchennego bractwa” (niezły ze mnie szef kuchni) i zrobiliśmy kotlety z ziemniakami i sałatką (z buraka ćwikłowego). Wrobiłam Łukasza do obierania ziemniaków i wzięłam się za przygotowanie sałatki. Reszta albo zajęła się kotletami albo rozmową (a tych była znaczna większość). Skończyłam moje popisowe danie i pomogłam obierać kartofle. Obiad nie wszystkim smakował, ale przynajmniej był (Ilona na drugi raz bardziej mądrze wybierze). Po posiłku wszyscy wrócili do swoich pokoi i zaczęli robić co im się żywnie podobało (nawet krzyki na korytarzu było słychać). Co prawda Pani Saganowska prosiła żebyśmy w miarę możliwości przyszli do niej na godzinę 15:00, żeby jakieś zadania pod konkurs przerobić, ale nikt nie kwapił się tam pójść. W ostateczności wyciągnęłam Łukasza, ale po dotarciu na miejsce nasza kochana pani stwierdziła, że dziś jesteśmy bardzo zmęczeni podróżą i da nam spokój, bo przecież są wakacje. Wcale się nie zmartwiliśmy i zeszliśmy do drzwi od podwórza. Tam obok budynku stała huśtawka (jeszcze o dziwo w dobrym stanie). Kazałam mojemu „przyjacielowi”, żeby mnie pohuśtał trochę. Na koniec porozmawialiśmy trochę i jakby nigdy nic wróciliśmy nie mówiąc współlokatorkom gdzie byliśmy. One nadal myślą, że rozwiązywaliśmy zadania z chemii. Już jest 21:48. Jak na razie podoba mi się tutaj. Koleżanki poszły zająć sobie kolejkę pod prysznicem (ja tam pchać się nie będę i kłócić o miejsce w kolejce, potem będzie spokojniej). Ze mną jest Łukasz. Ale on gra znowu w te gry na komórce i nie ma zielonego pojęcia co piszę. Pewnie myśli, że znowu jakiś wiersz. A i byłabym zapomniała. Obiecał mi, że mnie kiedyś weźmie na „polowanie na mrówki”. Ciekawe czy dotrzyma słowa.



To moje pierwsze próby z prozą. Wybaczcie jeśli jest wiele błędów. Bardzo potrzebuję waszych podpowiedzi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest dużo błędów.
1)"Z mojej klasy jechało oprócz mnie tylko 2 osoby" - Powinno być "jechały dwie osoby". Napisałbym: "Z mojej klasy oprócz mnie jechały jeszcze dwie osoby"
2) "Nie chciał się zgodzić i siadł sobie z samego tyłu, więc ja się przysiadłam." - On po prostu "nie zgodził się i usiadł na końcu autobusu"
Co znaczy "siadł sobie z samego tyłu"? - brzydko brzmi.
3)"Oczywiście wyprawiłam jedno z moich słynnych kazań" - kazania się wygłasza. Wyprawia się urodziny bądź skórę (jeśli się nie mylę).

Błędów jest jeszcze więcej. Nie mam czasu na ich wypisywanie. Doradzę tylko sprawdzać poprawność form gramatycznych np. wpisując wyrażenie w google po uprzednim zawarciu wyrażenia w cudzysłowie.

Dużo pisz
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • A więc usiądź tu. Wskazuję gestem puste krzesło. Przy stole. Przy tym stole z uschniętą różą w wazonie pękniętym na wpół.   Za oknami wiatr szeleści i szumi.   Snuje jakąś opowieść pośród drzew.   Pośród drzew rozchwianych w szpalerze.   Wśród topól, kasztanów…   Wśród nocy…   W pustym pokoju słońce wiszącej lampy. Zakurzone, szklane klosze z cmentarzyskiem czarnych much.   Wiszący nade mną ciężar śmierci. Nad nami.   A więc siada na krześle.   Otwiera usta, jakby chcąc coś powiedzieć.   Chwilę się zamyśla. Zamyka je znowu. Zaciska mocno, ukrywając wzruszenie. Tak, jak się widzi kogoś bliskiego po wielu latach.   I nic.   Jedynie szum dojmującego milczenia białej ciszy.   Zdawać by się mogło, że nie ma tu nikogo. Bo to prawda. Albowiem prawda. Tylko głód wyobraźni owiewający pajęczyny na jakichś nachyleniach ścian, załomach, mansardach, nieskończonych amfiladach pokoi oświetlonych kinkietami świec…   Ale mówi coś do mnie. Mówi zbudzonym cichością głosem. Takim płynącym z daleka rzeką czasu.   Niedosłyszę. Albowiem zagłusza go piskliwy szmer wzburzonej we mnie krwi.   A więc mówi do mnie, poruszając bladymi jak papier ustami.   Wyodrębniam ze słuchowych omamów niewyraźne słowa.   I próbuję ująć jej dłoń, którą trzyma na stole przy talerzu z okruchami czerstwego chleba.   Dłoń aż nazbyt chudą, aby mogła należeć do świata żywych. Doskonale nieruchomą.   Nie mającą już tego blasku, co kiedyś.   Kiedy skupiam się w sobie, aby jej dotknąć, cofa ją nieoczekiwanie.   I patrząc się na mnie tym wzrokiem wyblakłym śmiercią, mówi szeptem, nie-szeptem, głosem jakimś dalekim: „Wybacz, synku, ale mogę tobie usłużyć jedynie wspomnieniem”.   I nie mając czasu obrócić wzroku, tylko patrząc się nieruchomo jak kamienne popiersie – rozpływa się wolno w tym deszczu wirującego kurzu.   W melancholii, w bólu nieistnienia.   Mamo. Mamo! Ja wtedy śpiewałem ci kołysankę, wiesz? Tutaj i tam. Nad szarą, lastrykową płytą.   „Wiem, synku, wiem…”.   Poczekaj! Chciałem cię jeszcze tyle…   Odwracam się, ockniony krótkim skrzypnięciem podłogowej klepki. I znowu.   Jakby ktoś na nią nadepnął nieświadomie.   Jakby od czyichś kroków.   Omiatam spojrzeniem pustą otchłań smutku.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-03)    
    • Macanie świata chwilą, a każdy wydech jest tak czy inaczej ostatnim, każdy wdech pierwszym – wiedziano o tym 40 tys lat temu, przechowali Eskimosi, zresztą w Genesis mowa o tym samym... Więc pierwszy do mnie mówi, drugi z tym "zapachami ze wspomnień" mniej, bo nie bardzo lubię słowo "wspomnienia" nie posiadając żadnych miłych...    Pozdrawiam :)    
    • Ładne te słowa. Kiedyś zwierzęta także padały, nie tylko w rzeźni. Dawne czasy wyczarowałaś, bardzo ładne.  :-)
    • @Nefretete Przy każdym odczytaniu tych, co wydają  się zrazu wiele nie kryć odkrywa się. Potem wrócę jeßcze. Pozdrawiam :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Odpowiadam: 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...