Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Diabeł udomowiony rozdział I


Rekomendowane odpowiedzi

Many red devils ran from my heart
And out upon the page.
They were so tiny
The pen could mash them.
And many struggled in the ink.
It was strange
To write in this red muck
Of things from my heart.[i/]





“Diabeł udomowiony”[b/]

Dedykuję,

Alex i Robertowi – moim Aniołom i Demonom.[i/]

I



Pierwszoroczniaki. Tak łatwo ich rozpoznać, wystarczy spojrzeć w te ciekawe oczy, odetchnąć powietrzem naelektryzowanym energią młodości. Pierwszy rok. Świeża krew. Robert uśmiechnął się do siebie nieznacznie, obserwując dziewczęta i chłopców wyciągających książki z przeładowanych toreb i przygotowujących do półtoragodzinnego notowania. Niedługo zaczną przychodzić tutaj, żeby przespać się po kolejnej całonocnej imprezie. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze tryskają entuzjazmem.

- Witam państwa – Robert zdecydował się zacząć wykład. Nieliczna grupa zamilkła, jakby zaskoczona. – Nie musicie notować. Nie przewiduję żadnego testu na zakończenie tego kursu. Wolałbym natomiast, żeby podzielili się państwo ze mną swoimi przemyśleniami na temat kwestii poruszonych podczas tego seminarium. I teraz pytanie: czy ktoś z państwa pokusił się o sprawdzenie, co właściwie będzie tematem naszych spotkań?

Zamilkł na chwilę i rozejrzał się po sali wykładowej. Ogromna przestrzeń i ustawione amfiteatralnie rzędy ławek tworzyły niepotrzebny dystans pomiędzy wykładowcą a studentami. Trzeba będzie to zmienić.

Do tej chwili nikt się nie odezwał, ale w ostatnim, najwyższym rzędzie Robert dojrzał nieśmiało uniesioną rękę.

- Tak, panno…

- Jacobs. Leah Jacobs.

- Panno Jacobs, proszę.

Robert uniósł kąciki ust w nikłym uśmiechu. Już wiedział, że jej koledzy i koleżanki nie polubią dziewczyny. Zawiść. Znał dobrze to uczucie i wiedział, że nie jest ono obce współczesnym nastolatkom.

- Muszę powiedzieć, że tytuł seminarium mnie przyciągnął. – Zaczęła dziewczyna z zadziwiającą jak na pierwszoroczniaka pewnością siebie. - I właśnie dlatego tak dobrze go pamiętam. To: „Światy nieba i piekła w twórczości Johna Miltona. Raj obnażony.”

- Raj obnażony. – podchwycił Robert, wyciągając z teczki opasłe tomiszcze i unosząc je w górę tak, żeby każdy mógł je zobaczyć. – Jak się zapewne domyślacie, jest to z mojej strony gra słowna na tytule najsłynniejszego dzieła Johna Miltona, „Raj utracony”. Myślę jednak, że na wstępie powinniśmy bliżej poznać Johna.

W sali zaszumiało, kiedy sześć osób, posłusznie stosując się do rad samego wykładowcy, odłożyła długopisy i rozsiadła się wygodnie. Kątem oka Robert dostrzegł, że jeden z chłopaków ukradkiem wyciąga kanapkę.

- Marzeniem Miltona, purytanina, proszę państwa, było stworzenie wielkiego eposu. Założę się z państwem, że każdy z was kiedyś o tym myślał. Humaniści, niestety, są istotami mniej złożonymi niż ścisłowcy. A jednak nie można powiedzieć, że humanistą zostaje się, bo nie jest się ścisłowcem. Humanistą zostaje się z woli tworzenia słowem pisanym…

W miarę jak Robert mówił, powoli, jedna po drugiej, wszystkie sześć głów zwróciło się w jego stronę. Już nie notowali, nie słuchali muzyki, nie pochłaniali pod ławką drugiego śniadania, nie przeglądali kolorowej prasy, nie robili niczego, co mogłoby zakłócić rytm zajęć. Robert mówił, a oni słuchali.

- Ale dość moich dygresji. Wracając do pana Miltona, miał on całkiem ładną żonę. Odeszła jednak od niego już po sześciu miesiącach pożycia. Sprowokowało to Johna do napisania traktatów o rozwodzie. Bo trzeba wam wiedzieć, że ówczesne prawo nie uznawało takich fanaberii. W latach 1641 i 1642 ukazało się 5 traktatów o tematyce religijnej, będących przede wszystkim purytańską krytyką katolicyzmu. Jak widzicie John lubował się raczej w tekstach akademickich. Wszystko dlatego, że mimo stricte purytańskiego podejścia do życia lubił się wymądrzać. Śmiałe pióro Miltona zostało dostrzeżone przez samego Cromwella, który mianował go sekretarzem do spraw korespondencji zagranicznej. Żmudna praca w kancelarii i długoletnie nadwerężanie wzroku podczas czytania i pisania doprowadziły Miltona do ślepoty. Powinno to państwu od razu przywodzić na myśl… - Robert odczekał chwilę, mając nadzieję, że żywo zainteresowani studenci przechwycą jego skojarzenie. Przeliczył się. Nadal siedzieli tam jak zaczarowani. – Homera, wielkiego wieszcza Homera i jego „Iliadę” i „Odyseję”. W tym samym roku Milton po raz drugi się ożenił - z Catharine Woodcock, która zmarła przy urodzeniu dziecka 15 miesięcy później. John nie miał szczęścia do kobiet, to prawda. Po upadku dyktatury Cromwella w życiu zaczęło się Miltonowi powodzić jeszcze gorzej. Był w końcu nazywany „Pierwszym Piórem Rewolucji”, a kiedy rewolucja upadła mogło się wydawać, że pisanina Miltona jest również całkowicie zbędna. Udało mu się jednak powrócić do spokojnego życia i do poezji, u boku trzeciej żony – Elisabeth Minshull oraz córek. Czytały one ociemniałemu poecie książki i spisywały dyktowane przez niego utwory. Owoce dojrzałej twórczości Miltona to między innymi opublikowany w 1667 roku wielki poemat epicki „Raj utracony” oraz „Raj odzyskany”. My w trakcie naszych spotkań zajmiemy się dogłębną analizą tego pierwszego. Na nasze następne spotkanie, za tydzień, prosiłbym państwa o przeczytanie Księgi Pierwszej. A teraz dziękuję, do widzenia.

Wychodzili z sali wykładowej powoli, jakby z ociąganiem. To pozwoliło Robertowi, do tej pory zatopionemu we wspomnieniach, przyjrzeć się dokładniej każdemu z nich. Pierwszy z tego osobliwego transu wyrwał się jeden z młodych mężczyzn, wysoki, ciemnowłosy, niebieskooki buntownik z wyboru. Ten sam, który uznał wykład za przedłużoną przerwę śniadaniową i zanim magia Miltona zaczęła działać, ukradkiem konsumował kanapkę. Robert uśmiechnął się znowu. Ci młodzi ludzie dostarczali mu niesamowitej rozrywki. Ten młodzieniec raczej długo tutaj nie zabawi. Musiałby pozwolić się utemperować, a na to nie ma najmniejszej ochoty. Następna w kolejce do wyjścia była blondynka o pucołowatej, ale poza tym przeciętnej twarzy. Ubrana w obcisłe jeansy i kusy, wściekle zielony podkoszulek rzucała się w oczy. Robert postanowił odprowadzić dziewczynę wzrokiem i sprawdzić, czy wyjdzie razem z Buntownikiem, ale ona stanęła z boku, czekając aż wszyscy pozostali wyjdą. Rob postanowił zignorować dziewczynę i powrócił wzrokiem do czteroosobowego ogonka ciągnącego się w stronę wyjścia. Następny szedł ciemnoskóry student o podłużnej twarzy, głowie pozbawionej włosów i z ołówkiem za uchem. Natychmiast zyskał przydomek „Intelektualista”. Za Afroamerykaninem żwawo podążała rudowłosa Leah. Kiedy stawiała kolejne kroki na schodach, rozpuszczone kosmyki podskakiwały na ramionach, odbijając resztki październikowego słońca, wpadającego przez wysokie, wykuszowe okno. Obok panny Jacobs, ściskając pod pachą gruby zeszyt, z przewieszoną przez ramię ciężką torbą, szła kolejna dziewczyna. Zamyślona potknęłaby się na ostatnim schodku, ale szczęśliwie odzyskała równowagę i, czerwieniejąc na twarzy, niemal wybiegła z pomieszczenia. Ostatnią ze studentek, ciągnącą się na końcu ogonka, wyróżniał gruby, czarny warkocz i okulary o cienkich, srebrnych oprawkach. Ubrana w brudnozielony golf z ogromnym kołnierzem, wyglądała na starszą od reszty. Wyszła z sali za Leah i jej koleżanką, nawet nie obejrzawszy się na Roberta. Z jej postawy czytać można było jak z otwartej książki. Ona przyszła tu studiować, a studiowanie oznaczało multum notatek i zdobywanie konkretnych informacji. A nie jakieś tam dyrdymały.

Po chwili, która skupionemu na szczegółach wyróżniających jego uczniów Robertowi wydała się wiecznością, piątka studentów zniknęła za drzwiami. Została tylko „Gwiazda”.

- Panie profesorze – zaczęła podekscytowana dziewczyna wysokim, nieprzyjemnym dla ucha głosem – ja chciałam…

- Daleko mi jeszcze do tytułu profesora, panno Bezimienna – rzekł Robert próbując dać dziewczynie do zrozumienia, że zapomniała się przedstawić. Ona jednak, jakby w ogóle go nie słyszała, kontynuowała rozpoczęte zdanie tym samym denerwującym tonem.

-…powiedzieć, że czytałam tę książkę Alex Borowsky…pan profesor wie, o czym mówię? No więc, chciałam zapytać, czy zgodzi się pan ze mną, że to podobne do Miltona…?

Robert westchnął ciężko. Miał nadzieję, że to pojedynczy przypadek w tej grupie. Jeśli nie, to by oznaczało, że potwierdzi się najczarniejszy ze scenariuszy jakie przewidywał i zaobserwowany przez niego spadek inteligencji oraz brak spostrzegawczości dosięgnął nawet środowisko akademickie.

- Nie – przerwał wywody dziewczyny Robert – a jeżeli chce pani porównywać „Midnight” z „Rajem utraconym” to chyba nie zrozumiała pani przesłania którejś z pozycji.

Albo, co bardziej prawdopodobnie – pomyślał mężczyzna kwaśno – żadnej z nich. Młoda studentka patrzyła na niego niewinnym wzrokiem, nieświadoma jego zmieniającego się z każdą sekundą podejścia do tej pracy, studentów, wszystkiego, co związane było z uczelnią. Robert już wiedział, że spacer nie wystarczy. Po konfrontacji z osobą o tak ograniczonych możliwościach mentalnych, będzie musiał iść się napić.

- Ja… - próbowała wtrącić dziewczyna.

- Panno…jak się pani nazywa?

- Rose Bacon, proszę pana.

- Panno Bacon – Robert postanowił dać dziewczynie ostatnią szansę. Co nie oznaczało, że zrezygnuje ze szklaneczki porządnej szkockiej whisky w dobrym towarzystwie. Co to, to nie. – Proszę mi powiedzieć, o czym właściwie jest książka Alex Borowsky?

- O wampirach – wypaliła „Gwiazda” bez namysłu- a wampiry są podobne do diabłów.

Robert stłumił westchnienie, przygładził włosy i powiedział najspokojniej jak umiał:

- Panno Bacon…jeśli chce mnie pani przekonać do tezy o podobieństwie miltonowskiego eposu i przełomowego w dziedzinie literatury fantastycznej dzieła Alex Borowsky to…proszę napisać o tym esej. Na tysiąc słów. Jeśli uda się pani ta sztuka, zaliczę pani zajęcia. I nie musi tu pani więcej przychodzić. Mam dla pani tylko jedną radę: proszę przeczytać „ Raj utracony”. I oczywiście sięgnąć do innych źródeł akademickich. A teraz, proszę wybaczyć, spieszę się na spotkanie.



Rose Bacon nie kryła zadowolenia, kiedy żegnała się z Robertem i tanecznym krokiem opuszczała salę wykładową. Robert odczekał chwilę i również wyszedł, zadowolony, że pozbył się natrętnej studentki przynajmniej do końca semestru.



Grube mury wydziału filologicznego, mieszczącego się w zabytkowym, neogotyckim budynku z początku XX wieku, na pierwszy rzut oka nie wydawały się przyjazne i raczej nie przyciągały, a wręcz odstraszały studentów swoją monumentalnością. Robert natomiast, czuł się w Collegium Maius jak w domu. Między innymi właśnie dlatego zdecydował się przyjąć posadę wykładowcy literatury brytyjskiej na tym uniwersytecie. Podobny do zamku warownego budynek należący do uniwersyteckiego kompleksu dawał mu poczucie bezpieczeństwa. Było to poczucie złudne i Robert doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak jak i z tego, że wreszcie go dopadną. I znowu będzie musiał uciekać, ukrywać się, zmieniać miejsce pobytu, nazwisko, wygląd. Nie, Robert Macphoisto nie był tchórzem. Był po prostu realistą. Wiedział aż za dobrze, że z tymi tam na dole nie da się wygrać. Można ich było oszukiwać, zwodzić, ale na krótką metę. Dlatego Robert przygotowany był na to, że nigdzie nie zagrzeje miejsca na dłużej. Cóż…taka była cena życia.



Mężczyzna zarzucił na siebie grafitowo-szary płaszcz, a na szczupłe, blade dłonie naciągnął skórzane rękawiczki. Pchnął ciężkie drzwi i opuścił wydział. Przystanął na chwilę na kamiennych schodach, grzejąc równie bladą jak dłonie twarz w promieniach zimowego słońca. Pogoda zachęcała do spacerów, minął więc bramę wjazdową i ruszył w dół wyłożonej kocimi łbami ulicy do jednego ze swoich ulubionych pubów. W połowie uliczki przystanął na chwilę przy budce telefonicznej.

Dwadzieścia minut później Robert rozsiadł się w miękkim fotelu ze szklanką whisky w dłoni. Pub, który upodobał sobie mężczyzna, mieścił się w piwnicy jednej z pamiętających lepsze czasy kamienic. Obdrapany fronton budynku i zwisające na jednym zawiasie skrzydło bramy skutecznie odstraszały studentów, poszukujących nowoczesności, blichtru, świateł. Dzięki temu, to miejsce mogło poszczycić się szczególną, salonową wręcz atmosferą. Gdyby Rob palił, siedziałby tu teraz zapewne, pykając cygaro. Zadowolił się jednak miękkim fotelem, spokojną muzyką w tle i prawdziwą szkocką whisky. Z lekkim uśmiechem, błąkającym się na wąskich, krwawoczerwonych ustach, Robert czekał. Przed oczyma powoli, jak w zwolnionym filmie, przepływały mu obrazy, wspomnienia leniwych popołudni spędzonych w towarzystwie Elizabeth i Johna. Pamiętał murowany piętrowy dom, zielony, pachnący magnoliami ogród. Pamiętał perlisty śmiech Liz i ciszę, jaka zaległa w domu po jej odejściu…

- Robert! – znajomy głos wyrwał mężczyznę z zamyślenia. Wykładowca wstał, przywitał się z przybyłą i szarmancko odsunął dla niej krzesło.

- Witaj, Alex. Miło cię widzieć.

- Czekałam aż zadzwonisz. Wprost umieram z ciekawości, opowiadaj jak twoja nowa praca?

- Dopiero zaczynam – odrzekł mężczyzna, dyskretnie zwracając na siebie uwagę kelnera. – Ale nie zaprosiłem cię tutaj, by rozmawiać o sobie. Przynajmniej nie bezpośrednio. - Kelner bezszelestnie pojawił się przy stoliku z kartką gotową do notowania. – Kieliszek Santenay-Gravieres Premier Cru, zgadłem?

- Rozpieszczasz mnie – zaśmiała się Alex, a kiedy kelner oddalił się, dodała: – Tak, brakowało mi lampki wina w dobrym towarzystwie. Ale, Robert, Santenay to już burżujstwo.

- Mamy co świętować – oświadczył mężczyzna.

- Och?

- Jesteś sławna. I wiesz o tym już od bardzo dawna. Ale dzisiaj, moja droga, twoja popularność osiągnęła nowy wymiar – Kelner przyniósł alkohol i Robert wzniósł toast. – Dziś, moja droga, zostałaś porównana do samego Johna Miltona! Wypijmy za to!

Rozmowa potoczyła się swoim naturalnym, niewymuszonym torem. Widać było, że Alex i Rob świetnie czują się w swoim towarzystwie. Sącząc swoje ulubione trunki, zaśmiewali się do łez, kiedy mężczyzna opowiadał pisarce o swoich pierwszych zajęciach i rozmowie z nieszczęsną Rose Bacon.

- I wtedy – opowiadał Robert – poprosiłem, żeby streściła mi twoją książkę. Dla pewności. Zgadniesz, co powiedziała?

- Chyba nie muszę. Nakreśliłeś taki jej obraz, że odpowiedź może być tylko jedna – Alex upiła łyk wina.

- O wampirach! – krzyknęli zgodnie i stuknęli się szklankami. Nagle, Robert poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzał się czujnie i dyskretnie. Siedzący dalej w głębi sali ludzie, przyglądali mu się ciekawie. Robert pokręcił głową. Nie, to niemożliwe. Wciągnął głęboko powietrze. Nie, z pewnością nie była to Gwardia. Gdyby siedzieli mu na ogonie – ha, cóż za ironia – wyczułby ich. Ten specyficzny odór ciągnął się za nimi, zdradzał ich obecność zanim jeszcze ludzkie oko mogło ich dostrzec. Był więc bezpieczny. Nadal bezpieczny i cały. A jednak z jakiegoś powodu, ludzie przyglądali mu się bezczelnie.

- Alex? – Robert zniżył głos do szeptu i pochylił się w stronę rozmówczyni.

- Gapią się na ciebie – kobieta potwierdziła jego przypuszczenia. – Nic dziwnego, wyróżniasz się.

- Wyróżniam!? Niby czym, twoim zdaniem, się wyróżniam? Bo jak dla mnie, gwardziści skutecznie pozbawili mnie tych części mojej osoby, którymi mógłbym się wyróżniać!

- Nie krzycz, to po pierwsze. Tutaj to również zwraca uwagę, Rob. No i…miałam raczej na myśli, że jesteś niczego sobie mężczyzną. Postawny, przystojny, masz w sobie trochę tajemniczości…to samo zresztą kierowało pewnie biedną, głupiutką Rose, kiedy zapisywała się na twoje zajęcia. No i niespełniona miłość do Jacoba. – Alex zachichotała.

- Zaraz, przecież kiedy ta cała Bacon zapisywała się na moje seminarium, nie wiedziała jak wyglądam.

Alex wstała i zaczęła się ubierać. Opatulając się grubym, kremowym wełnianym szalem, mrugnęła do przyjaciela.

- Wystarczy, że nazywasz się Macphoisto.

Robert westchnął.

- To źle?

- Zabawnie. Inaczej. Pójdę już, Rob. Trzymaj się i odzywaj się częściej, panie wykładowco!

Robert został sam przy stoliku. Patrzył za odchodzącą przyjaciółką i dopijał swoją whisky. Zaraz potem sam również zebrał się do wyjścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem około 1/3 tekstu i przyznam, że poczułem się nieswojo, jakby ktoś robił mnie w konia. Rzecz jest bardzo profesjonalna - wręcz niespotykanie jak na stronę dla początkujących adeptów prozy.
Autorze, co to za tekst? Czy to Twój oryginalny tekst, czy tłumaczenie z angielskiego? Książka jest wydana, czy się dopiero ma ukazać?

Pozdrawiam i czekam na odpowiedź.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Opowiadanie jest w całości moje, pisane w oryginale po polsku. Nazwiska nie są jednak polskie - to takie małe przewinienie, które wytykają mi wszyscy czytający moją prozę.

Całość może wydawać się tłumaczeniem, ponieważ studiuję anglistykę i sama widzę w swoich tekstach naleciałości.

Profesjonalne? Cóż, dziękuję. Muszę przyznać, że to nie jest moje pierwsze opowiadanie, jednak nic nigdy nie wydałam...

Zastanawia mnie, czy masz zamiar czytać dalej?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 „przygotowujących do półtoragodzinnego notowania.”
A) Po „przygotowujących” brakuje mi „się”.

2” unosząc je w górę tak, żeby każdy mógł je zobaczyć”
A) Tutaj można by usunąć któreś z dwóch „je”.

3” W miarę jak Robert mówił, powoli, jedna po drugiej, wszystkie sześć głów zwróciło się w jego stronę.”
A) Zrobił się zlepek słów „mówił, powoli”. Może, aby uniknąć pierwszego mylnego wrażenia, warto byłoby po słowie „powoli” dać myślnik, żeby wiadomo było, że „powoli” odnosi się do następnej części zdania.

4 „Śmiałe pióro Miltona zostało dostrzeżone przez samego Cromwella, który mianował go sekretarzem do spraw korespondencji zagranicznej. Żmudna praca w kancelarii i długoletnie nadwerężanie wzroku podczas czytania i pisania doprowadziły Miltona do ślepoty.”
A) Dlaczego, to zdanie jest identyczne z tym jakie znajduje się w Wikipedii pod hasłem John Milton?

5 „Udało mu się jednak powrócić do spokojnego życia i do poezji, u boku trzeciej żony – Elisabeth Minshull oraz córek”
A) Ile tej Wikipedii w Twoim tekście jest? :-)

6 „Ten młodzieniec raczej długo tutaj nie zabawi. Musiałby pozwolić się utemperować, a na to nie ma najmniejszej ochoty.”
A) Kto nie ma ochoty? Rozumiem, że Robert nie ma ochoty, ale z tych zdań można wywnioskować również, że to młodzieniec nie ma ochoty. Warto byłoby podkreślić kto nie ma ochoty.

Na dzisiaj kończę. Jutro ciąg dalszy moich uwag.
Miłej nocy życzę :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Dziękuję bardzo za podpowiedzi! Wykryłeś mnie! Swoją drogą, tego opowiadania jest już tyle, że o tej wklejce z Wikipedii na początku zupełnie zapomniałam!

Obiecuję, że więcej w tekście Wikipedii nie ma i nie będzie. Już się tłumaczę - wikipedia potrzebna mi była tylko i wyłącznie na początku ponieważ:
a) jak człowiek chce robić za wykładowcę uniwersyteckiego, to głupot raczej wypisywać nie może. A że źródłem wiedzy wszelakiej dla studentów jest właśnie wikipedia - stąd obrzydliwa wklejka.
b) Robert w trakcie pisania pięknie mi się ukształtował i już wiem, co będzie mówił i jak. Nie potrzebna mi już pomoc Cioci Wiki. Na początku miałam problem z uzyskaniem efektu, na którym mi zależało jeśli chodzi o Roberta. Teraz jest już lepiej - postać żyje.

Pozdrawiam! Miłej nocy i Tobie!


PS Poprawki wezmę pod uwagę i wprowadzę w najbliższym czasie. :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 „…blondynka o pucołowatej, ale poza tym przeciętnej twarzy.”
A) Wywaliłbym „ale poza tym” - ponieważ, że się tak wyrażę - pucołowatość nie jest żadnym miernikiem urody.

8 „Robert postanowił odprowadzić dziewczynę wzrokiem i sprawdzić, czy wyjdzie razem z Buntownikiem, ale ona stanęła z boku,…”
A) Dziwnie brzmi w tym kontekście „postanowił” i „sprawdzić”
B) Proponuję zrobić z tego dwa zdania np. „Robert odprowadził dziewczynę wzrokiem. Chciał zobaczyć, czy wyjdzie razem z Buntownikiem,…”
C) Albo „Robert odprowadził dziewczynę wzrokiem, był ciekaw, czy wyjdzie razem z Buntownikiem,…”

9 „Rob postanowił zignorować dziewczynę i powrócił wzrokiem do czteroosobowego ogonka”
A) Znowuż to „postanowił” :-) Trudno o „postanowienia” w tak błahych sprawach jak wodzenie za kimś oczami. W literaturze polskiej raczej tego czasownika w tym kontekście się nie stosuje.
B) „zignorować” jest tutaj słowem za mocnym. Ma zbyt pejoratywny wydźwięk.
C) Może, napisz coś w tym stylu: „Wtenczas jego wzrok spoczął na czteroosobowym ogonku”

10 „Następny szedł ciemnoskóry student o podłużnej twarzy, głowie pozbawionej włosów i z ołówkiem za uchem.”
A) Wcześniej jest o tej pucołowatej „Następna w kolejce do wyjścia była…”, więc dobrze byłoby to zdanie o murzynie zacząć inaczej np. „Za nią posuwał się…” – murzyni są podobno leniwi :-) więc mógłby leniwie sunąć za nią.
B) „głowie pozbawionej włosów”. – Tak się nie mówi. Mówi się albo „łysy” albo „z ogoloną głową”. Te wyrażenia są bardziej naturalne.
C) „o podłużnej twarzy” – wcześniej było, że dziewczyna miała przeciętną twarz, więc tutaj warto byłoby odejść od twarzy i np. napisać o studencie z wystającymi kośćmi policzkowymi.
D) Propozycja: „Za nią sunął łysy, ciemnoskóry student z wystającymi kośćmi policzkowymi i z ołówkiem za uchem.”

11 „Za Afroamerykaninem…”
A) To ma być literatura, a nie przemówienie dla społeczności dzielnicy Harlem w Nowym Jorku. Moim zdaniem, powinnaś napisać zwyczajnie „Za murzynem…”.

12 „…żwawo podążała rudowłosa Leah”
A) Skoro tak, to moja propozycja „sunięcia” murzyna odpada. Chyba, że wpadłaby na niego zapatrzona w Roberta :-) W sumie jest to jakiś pomysł :-)

13 „…czerwieniejąc na twarzy…”
A) Znowu mamy twarz, więc tak jak mówiłem, lepiej w przypadku murzyna nie pisać tego słowa.
B) Po „czerwieniejąc” brakuje mi „się”.

14 „A nie jakieś tam dyrdymały.”
A) To zdanie nie pasuje mi. Proponuję wywalić albo całkowicie zmienić.

15 „- Nie – przerwał wywody dziewczyny Robert”
A) Oj, zagalopowałaś się. Jeszcze nie było żadnego wywodu. :-)
B) Proponuję: „ – Nie – odpowiedział dziewczynie Robert”

16 „Po konfrontacji z osobą o tak ograniczonych możliwościach mentalnych”
A) Użycie tutaj słowa „mentalnych” moim zdaniem, może zdezorientować co niektórych czytelników. Bardziej bezpieczne byłoby napisanie „intelektualnych”.

Podsumowanie:
Niniejsze opowiadanie jest najlepsze jakie czytałem na tym portalu. Trudno było zatrzymywać się przy lekturze, aby wyłapywać drobne niedoskonałości.
To piekielnie dobry tekst! Polecam wszystkim.

Pozdrawiam wybitnie zdolną autorkę, życząc fortuny i sławy :-)

Ps
Mam prośbę. Czy możesz w podobny sposób skomentować mój tekst "Impreza 01", który znajduje się na drugiej stronie. To fragment opowiadania nad którym pracuję. Bardzo zależy mi na Twoich krytycznych uwagach.
Z góry dziękuję. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ojej...nie wiem, co powiedzieć... Dziękuję! Pierwszy raz usłyszałam tyle komplementów połączonych z konstruktywną krytyką. Mam nadzieję, że dalsze rozdziały także przypadną Ci do gustu! Twoje opowiadanie przeczytam z największą chęcią i na pewno dorzucę swoje 3 grosze.

Do swojego wprowadziłam część proponowanych przez Ciebie poprawek. Nie wszystkie jednak, a to ze względu na specyficzny charakter mojej postaci. Na przykład Robert tylko ze względu na to, że jest Robertem, będzie używał słów typu "fanaberie", "dyrdymały" czy nawet "brewerie". Wszystko wyjaśni się już niedługo.

Pozdrawiam!

PS Wieczorem przeczytam Twoje dzieło i opatrzę stosownym komentarzem :)))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...