Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

OSOBY:

FACHURA (pracownik firmy pogrzebowej)
MŁODY (kandydat do pracy w tej firmie)
ZWŁOKI (młoda kobieta, lub manekin)

AKT I – ostatni.

Słyszymy stękanie. Scena powoli rozjaśnia się.
Człowiek w kitlu odwrócony tyłem trzyma pod pachami zgrabne nogi. Pastwi się nad kobiecym ciałem leżącym na wysokim stole, jakie można spotkać w domu pogrzebowym. Pojawia się MŁODY mężczyzna, biegnie przez widownię i łapie go punktowy reflektor, zapina pospiesznie kitel. Na widok tego, co się dzieje w pierwszej chwili staje, a nawet wykonuje krok w tył, rozgląda się.

MŁODY (woła): Dzień dobry. (Cisza) Dzień dobry!

FACHURA: Pomóż! (Stękając.) Nooo pomóżżż...

MŁODY (niepewnie podchodzi, usiłuje zobaczyć, co robi Fachura, ale jest jeszcze za daleko, z zakłopotaniem): Czy, aby nie przeszkadzam?!

FACHURA (niecierpliwie): No! Pomóż!

MŁODY (ze strachem): Mam tu praktyki...

FACHURA: No to rusz ten tyłek i trzymaj...

MŁODY: Ale ja, ja nie bardzo tego, no.. (Podchodzi i kuka przez ramię i przyznaje.) Ale młoda! Młodziutka. (Jest odwrócony plecami, pośpiesznie wyjmuje coś z kieszeni, ręce ma na wysokości bioder i wygląda jakby majstrował przy rozporku.) Już trzymam. Chwileczkę, tylko założę. (Pauza.) Bałem się, że mi się trafi coś starszego, a tu proszę, ale niespodzianka.

FACHURA (spogląda przez ramie na to, co robi Młody i z wyrzutem): Człowieku, po co ci te kondony. Trzymaj, bo przepukliny dostane!

MŁODY(ze zgrozą): A jad?!

FACHURA: Jaki jad?!

MŁODY: Z BHP piątkę dostałem, to wiem, co to jad trupi!

FACHURA (wykonuje gwałtowny ruch i słychać chrupot, z ulgą): Ufff! Weszło! No i sobie poradziłem. Sam! (Pauza i z zadowoleniem.) I nóżki znowu razem, tak jak powinno być!

MŁODY odwraca się do widowni i dopiero teraz widzimy, że nakłada na dłonie gumowe rękawiczki, robi to nieudolnie. Zawzięcie naciąga gumę na palce. Fachura odstępuje od martwego ciała i patrzy z politowaniem na pomocnika.

FACHURA (ironicznie): Trzeba talkiem posypać. (Wyjmuje talk z szerokiego pasa, który ma kieszonki, z asortymentem potrzebnym w pracy i sypie na ręce praktykanta, mówi z drwiną): Jak nie posmarujesz, to nie pojedziesz! (Drwiąco.) Tego was na kursie nie uczyli, co?

MŁODY zakłada rękawiczki, chce się przywitać. Wyciąga rękę i z zakłopotaniem stwierdza, że Fachura nie ma rękawiczek, ściąga ze złością swoją

MŁODY: Przepraszam, nie przedstawiłem się, mam na imię Bronisław...

FACHURA (nie podaje ręki, odchodzi gwałtownie i dobitnie): A ja jestem Szef, jasne?

MŁODY: Jasne, jasne, oczywiście, że jasne. Jestem nauczycielem języka polskiego, to znaczy byłem. (Pauza.) Na zasiłku obecnie jestem, bo w szkołach redukują, reorganizują, mamy niż demograficzny.

FACHURA: Że, co? Że co mamy?

MŁODY: No wie pan, to znaczy szef wie, ludzie teraz wygodni są i nie myślą o dzieciach.

FACHURA: A nie tego, mało ruchliwi znaczy się…

MŁODY: No właśnie, nie tego. I dzieci w szkołach coraz mniej.

FACHURA (przykrywa zwłoki białym prześcieradłem i zwraca się do pomocnika, z przekąsem): I myślisz, że tu znajdziesz ciepłą posadkę, co?

MŁODY: Tu podobno można zarobić i to sporo, tak słyszałem.

FACHURA: Za chwilę podwiniesz ogon pod siebie i uciekniesz gdzie pieprz rośnie, i tyle zarobisz.

MŁODY (z nadzieją i do siebie): Mógłbym wyjechać gdzieś, poszukać jakiejś ziemi obiecanej, ale.... Szkoda mi dziecka, jest jeszcze mały, syn potrzebuje ojcowskiej ręki. (Chwaląc się) Jestem pedagogiem i coś o tym wiem...

FACHURA: Znaczy się masz rodzinę, żonę, dzieci?

MŁODY: Mam rodzinę, ale co do małżeństwa, to…, po co te zbędne formalności, jak ludzie się kochają to są ze sobą, jak nie to nie, tak jest lepiej…

FACHURA: Dla kogo lepiej? Bo na pewno nie dla dziecka…

MŁODY: Nie bardzo rozumiem…

FACHURA: A chciałbyś być bękartem? (Młodego zatyka, nie wie, co powiedzieć.)

MŁODY: Nigdy nie myślałem w ten sposób…

FACHURA: Coraz więcej młodych żyje na kocią łapę, albo ustalają, co moje, co twoje, tak na wszelki wypadek, jakby, co…

MŁODY: Jeśli ludzie się kochają, to są ze sobą, jak nie…

FACHURA (Opiera się o stół, nachyla w kierunku młodego i dobitnie): A jak nie, to dzieciak będzie latał od matki do ojca jak kot z pęcherzem… Dobra! (Pauza.) Chcesz zarobić, tak?

MŁODY: Tak! Mam już dość życia od pierwszego do pierwszego.

FACHURA: To się słuchaj! A jak mówię pomóż, to pomagaj, a nie główkuj, jasne?

MŁODY (potoczyście): Jasne, jasne, oczywiście, że jasne...

FACHURA: A jak wydaje polecenie to, to... (Arogancko.) To do roboty, bo za myślenie tutaj nie płacą, jasne?

MŁODY (z ulgą): Jasne, jasne, oczywiście, że jasne... Mówili nam na szkoleniu, że od sztuki płacą...

FACHURA: To nie sztuki, to zwłoki. A o tym, co na kursie to zapomnij...

MŁODY: W takim razie, co mam robić?

FACHURA: Odkryj głowę, podpicujemy troszkę.

MŁODY: To znaczy?

FACHURA: Znaczy, trzeba będzie podpicować.

MŁODY: Nic z tego nie rozumiem, to chyba jakaś fachowa terminologia, jest?

FACHURA (z kpiną): Ależ mi się trafił mundry pomocnik! (Ogląda z bliska twarz zmarłej.) No przecież mówię! Uczeszemy, podmalujemy i będzie jak żywa.

MŁODY: Aaaa... (Szepta do widowni.) Mam nadzieję, że nie dojdzie do wskrzeszenia.

FACHURA (nie słyszy Młodego, przygląda się dłonią zmarłej): A potem weźmiemy się za paznokcie. Trzeba będzie pomalować na naturalny kolor. (Pauza, ogląda zmarłej ręce.) Ale połamane, trzeba będzie podpiłować... (Wyjmuje ze specjalnego pasa duży pilniczek do paznokci i bierze się do roboty.) No to zaczynamy młody, zaczynamy…

MŁODY (przygląda się zmarłej z bliska, ogląda ciało): Wygląda jakby spała, tylko te plamy opadowe...

FACHURA: Na plamy mam puder. W tej robocie to podstawa. (Patrzy z drwiną na praktykanta, który się nachylił nad martwym ciałem młodej dziewczyny.)

MŁODY: Widzę, że tu trzeba być po trochę fryzjerem, manikiurzystą a nawet chirurgiem … Szef jest człowiekiem renesansu.

FACHURA: Że co? Jakiego znowu romansu? (Podchodzi do Młodego i mierzy go wzrokiem.) Oj młody, nie przeginaj pały. Wiem, co się o nas mówi, ale ja jestem w porządku! (Odchodzi i woła jakby do wszystkich, jest rozdrażniony) W normie jestem!

MŁODY: Powiedziałem renesansu a nie romansu...

FACHURA: Jakiego znowu renesansu?

MŁODY: No rzeczywiście na Michała Anioła, to szef nie wygląda…

FACHURA: Jestem fachowcem a nie aniołem, jasne?! Dobrym fachowcem i nie wymądrzaj się, to nie szkoła, jasne?

MŁODY: Jasne, jasne, oczywiście, że jasne, nikt tego nie neguje, znaczy nie kwestionuje. (Lustruje oznaki zrozumienia ze strony rozmówcy i w końcu z rezygnacją.) Znaczy się nie mówi, że tak nie jest. (Cisza.) A zresztą mniejsza z tym…

FACHURA (przystępuje do pracy, myje twarz denatce, czesze włosy i mówi do samego siebie): W normie jestem, mamy okresowe badania i wiadomo, trzeba pójść i zaliczyć tą niby pogadankę, niby o niczym! A ile to się człowiek nasiedzi u takiej, jak na przesłuchaniu. Dupa normalnie od stołka boli i tylko pytania, i pytania. I to, jakie pytania?

MŁODY (nie ma ochoty słuchać wywodów szefa, który wpadł w monolog): No przecież przyznałem, że szef w normie jest…

FACHURA (z entuzjazmem) Odpowiadam krótko na pytania... Tak! Nie! Acha! No tak! Ma pani rację! Ależ oczywiście! Ależ trafna uwaga, no naprawdę... Oczywiście zastosuję się do zaleceń pani doktor... A jak będę miał problem to zapisze się na dodatkową rozmowę, już prywatnie... (Mruga okiem do Młodego z drwiną.) A na koniec, bardzo dziękuję i do widzenia! Do miłego zobaczenia! I w łapkę bach i poprawka w drugą rączkę. (Cmoka, zwraca się do Młodego, chwaląc się.) Ucz się młody, bo to życiowa szkoła jest, a nie teoria. To ci się przyda, jak przejdziesz u mnie praktyki. A wynik w normie, a jak! I dalej pracuje, robotę wykonuję dobrze...

MŁODY (obserwuje pracę i przerywa monolog szefa): Patrząc na to, co pan robi, czyli na to picowanie, to widzę, że to normalnie praca artystyczna jest.

FACHURA: O tak! Pudru idzie, na kilogramy. No, ale cóż, pic na wodę, fotomontaż, jak to mówią, byle nie przesadzić. Nieboszczyk ma być do siebie podobny. To ważne, bardzo ważne! Znałem takiego nadgorliwca, co to przesadził i go z roboty wyrzucili. Po akademii plastycznej był…

MŁODY: Chyba po akademii sztuk pięknych był….

FACHURA: No przecież mówię, ale z niego artysta był, ale niestety, niestety...

Fachura wyjmuje z pasa jakąś tubkę, pudruje denatce twarz a Młody przygląda się, poprawia prześcieradło, odbiera kolejne kosmetyki, aby nie przeszkadzały w pracy.

MŁODY (z ciekawością): A co się stało?

FACHURA: Z babci młodą dziewczynę zrobił, szkoda nawet wspominać.

MŁODY: To chyba dobrze…

FACHURA: Jak ją zobaczyli w kościele to chcieli z niej świętą zrobić, czy błogosławioną. Mniejsza o to, co za czasy. (Woła z pretensją.) Co za ludzie?! Gdyby nie jakiś mądry ksiądz, to nie wiem. (Przystępuje do kolejnych czynności związanych z malowaniem twarzy i przerywa jakby sobie coś przypomniał.) Ale się ludziska rzucili, po te no, jak im tam?... No wiesz... Odpusty, czy relikwy? No nie ważne. Ubranie chcieli z niej zedrzeć....

MŁODY: A relikwie!

FACHURA: No tak, relikwie! Relikwie na pamiątkę chcieli mieć.

MŁODY (z niedowierzaniem): To musiało, na jakim zadupiu być, normalnie aż się nie chce wierzyć.

FACHURA (przerywa pracę i opowiada): To było tu, w naszym mieście, zresztą nie ważne, mogło być w każdym. (Pauza.) Dewoctwo się panoszy i co na to poradzisz, nic! No, ale basta! My tu sobie gadu, gadu a robota czeka...

MŁODY (zerkając na zegarek): Czas leci...

FACHURA (Zauważa, że praktykant przygląda się denatce): A ty młody, co się tak lampisz?

MŁODY: Nie nic, ja tylko tak, ładna jest…

FACHURA: No! Takie ładne ciało… się zmarnowało...

MŁODY (nachyla się nad twarzą denatki i przygląda się przez chwile, badawczo): Ale młoda, młodziutka...

FACHURA: No szkoda, szkoda, takie ładne ciało… się zmarnowało, ktoś miałby radochę, a tak, między deski i w ziemię, a tam...

MŁODY: Wygląda mi znajomo!

FACHURA (mierzy badawczo praktykanta, który jest zafascynowany ciałem młodej kobiety i podejrzliwie): Ciekawe czy dziewica, co młody?

MŁODY: Aż taki ciekawy to ja nie jestem...

FACHURA: Nie, to nie! Ale można by tak sobie zerknąć, co? (Pauza.) Tak z ciekawości, na moment.

MŁODY ( Z obawą): To chyba nie należy do moich obowiązków?

FACHURA (robi z dłoni rurkę i zerka z lubieżnym uśmieszkiem, oblizuje się): Nie chcesz rzucić okiem, co? (Pauza.) Kuknąć?

MŁODY: Nie dziękuje, nigdzie nie będę zerkał... (Ze złością.) Ani kukał!

FACHURA: Spoko młody! Wyluzuj, to był żart, sprawdzam cię tylko, czy nie jesteś, no tego. No wiesz....

MŁODY: Zboczony?!

FACHURA: To należy do moich obowiązków.

MŁODY: Nie przepadam za trupami, to znaczy za zwłokami!

FACHURA: Zrozum młody, taka praca, nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. W tym zawodzie trudno o fachowca. Trzeba mieć wszystkie klepki poukładane jak to mówią, idealne. Idealnie, jak u mnie, nie chwaląc się.

MŁODY: To jak? Zdałem ten test na nekrofilię? (Pauza, wyjaśnia.) To znaczy jestem zboczony czy nie?

FACHURA: Jesteś w porządku, młody! (Poklepuje praktykanta po ramieniu, odchodzi i grozi palcem.) Oczywiście w porządku jak na razie, bo to widzisz różnie bywa w tym zawodzie, oj różnie. Popracujesz trochę to sam zobaczysz.... Czasem człowiekowi odbija. (Pauza na patrzenie sobie w oczy) To już się zdarzyło, nie raz... Sam byłem świadkiem.

MŁODY: Świadkiem, czego?

FACHURA: Nie ma, o czym mówić...

MŁODY: Skoro szef zaczął, to wypada skończyć..

FACHURA: To był dla mnie szok młody! Była naprawdę duża, kawał baby, jak to mówią... (Tajemniczo) W pierwszej chwili myślałem, że to małpka po słoniu skacze...(Naśladuje skacząca małpkę.)

MŁODY (łapie się za usta i z trudem): Wystarczy!

FACHURA: Spoko młody, wyluzuj, to na kawałach też się niewyznajesz, a szkoda, bo znam parę i to pikantnych, jak to mówią, no… Spotkało się trzech ludożerców na cmentarzu, znasz?

MŁODY: Nie, nie znam....

FACHURA: Odkopali coś świeżego, rozpalili ognisko, dwóch zaczęło pichcić, a trzeci...

MŁODY: Nie chcę wiedzieć, co zrobił trzeci....

FACHURA: A trzeci przyniósł urnę z prochami i mówi... A ja mam ochotę na gorący kubek... (Rechocze.) Dobreee nieee?!

MŁODY: Obrzydliwe…

FACHURA: Dobreee nieee?!

MŁODY: To wcale nie jest śmieszne! ( Zwraca się do widzów.) Skończmy z tym, nie mam przyjemności tego słuchać. (Zatyka go.) Aż mi kolacja do gardła podchodzi.

FACHURA: A kanapki wziął? Bo to podstawa, trzeba mieć siłę, a tobieeee, przyda się krzepa. (Pokazuje głowa gdzieś w cień sali i uśmiecha się tajemniczo.)

MŁODY (nie słucha, jest zajęty obserwowaniem zmarłej): Mam wrażenie, jakbym ją znał? (Pauza.) No tak! No jasne, ona była moją uczennicą...

FACHURA: No proszę, jaki ten świat mały!

MŁODY: (Z sensacją.) Parę lat temu była moją uczennicą...

FACHURA (z drwiną): To się nazywa spotkanie po latach!

MŁODY: Ale ten czas leci!

FACHURA: Popierdala, oj popierdala, jak to mówią, coś o tym wiem!

MŁODY: Jak mogłem jej nie poznać? (Szeptem do siebie.) Wszystko przez te plamy...

FACHURA: Zaraz ją podpicujemy i będzie jak żywa. Puder damy jasny i trochę różu dla kontrastu na policzki, o tak. (Wykonuje czynności związane z pudrowaniem twarzy, zwraca się do zmarłej z troską.) Będzie dobrze, nie będziesz się wstydziła przed bliskimi, o nie, jesteś w rękach fachowca.

MŁODY: To była dobra uczennica, piękne wiersze pisała, a raczej brzydkie, bo turpistyczne.

FACHURA (wzburzony): Że co, że jak? O trupach pisała?

MŁODY (z rozdrażnieniem): Nie o trupach tylko o brzydocie świata pisała i czasem używała wyrazów, które nie mieszczą się w przyjętych normach społecznych, i są uważane za brzydkie, wulgarne....

FACHURA: No przecie głuchy nie jestem, sam mówiłeś, że trupostyczne.

MŁODY (w formie tłumaczenia): Turpistyczne wiersze pisała. Turpistyczne! Turpizm to współczesny kierunek poezji, jego nazwa pochodzi od łacińskiego słowa turpos, czyli brzydki, rozumiesz? (Cisza.) Przedstawiciele tego kierunku używają słów potocznych, brzydkich, a często i wulgarnych, to ich bunt przeciwko przesłodzonej i ukwieconej poezji. O przypomniał mi się jej wiersz, jak on leciał? (Pauza.) Jakoś tak!

uderzony w głowę
z nieobecnym portfelem
na sygnale w sterylny szpital
a tam badam tkliwie
purpurową drabinę
na wygolonej czaszce
zaszyty na kolejny dzień

tuż obok w izolatce pacjent
otrzymał wyrok dożywocia
i jak zwierze
zamknięte w klatce ciała
prosi o zastrzyk
bilet w jedną stronę

w przytulnym gabinecie
zachłannego ginekologa
mały człowiek nie wysiadł
na dobrej stacji
i wpadł w maszynkę
do mięsa

wypiszę się na własną prośbę
i pójdę do kina
a najlepiej do teatru
na komedię
będę pękał ze śmiechu

FACHURA: Młody, ale masz łeb, żeby tak zapamiętać. (Poważnie.) No nie wiem. Nie wiem, czy się nadasz, bo tu odwrotnie jest.

MŁODY: To znaczy jak?

FACHURA: W tej robocie trzeba szybko zapominać, (pokazuje brodą na ciało denatki) takie piękne ciało to rzadkość. Rozumiesz, co mam na myśli? Nocne koszmary to w tym zawodzie chleb powszedni. I to, jakie koszmary! Nie jeden horror można by nakręcić.

MŁODY: Ale ja z zapominaniem też nie mam problemów. Ten wiersz wisiał na szkolnej gazetce, no i się wbił w pamięć, mimo chodem.

FACHURA: No dobra, dobra, my tu sobie gadu, gadu, a robota czeka. (Pauza.) Twarz już podpicowana! Odkryj teraz szyje i ramiona.

MŁODY (odkrywa do brzucha i patrzy się łapczywie na piersi): Tak będzie dobrze?

FACHURA (z zainteresowaniem): Zobacz jak ładnie zszyli?

MŁODY: Ale drabina...

FACHURA: Przeważnie partaczą i oszczędzają nici...

Obaj patrzą na ciało młodej dziewczyny.

MŁODY (patrząc na piersi niczym krótkowidz, przyznaje): Ale ładne, ładniutkie...

FACHURA (grozi mu palcem jak niesfornemu dziecku): Albo lepiej zakryj piersi. Takie piękne ciało… się zmarnowało, ktoś miałby radochę, a tak, miedzy deski, a tam...

MŁODY posłusznie wykonuje polecenia i coś zauważa pod ramieniem denatki. Wyciąga teczkę, przygląda się i spogląda na szefa z pytaniem wypisanym na twarzy, ten podchodzi bliżej i przygląda się z zainteresowaniem.

MŁODY : Coś tu jest?

FACHURA: Co to?

MŁODY : Jakaś teczka... (Otwiera teczkę i zagląda do środka.)

FACHURA: Co jest w środku?

MŁODY: Jakiś formularz zapisany maczkiem z pieczątką lekarską.

FACHURA: Dawaj! (Odbiera a raczej wyszarpuje dokumenty praktykantowi i zagląda.)

MŁODY: Skąd to się wzięło pod jej plecami.

FACHURA (przeglądając kartki): No proszę! Znalazł się protokół z sekcji zwłok.

MŁODY: Protokół z sekcji zwłok?

FACHURA: Już nie pierwszy raz gubią dokumenty...

MŁODY: Trzeba zadzwonić do szpitala, do prosektorium.

FACHURA: A dzwoń sobie, a jak zadzwonisz, to jeszcze z gębą na człowieka wyskakują i z pretensjami, jakby to nasza wina była. Niech sami dzwonią, jak im coś zginęło. (Zbliża twarz do kartek.) Ale nabazgrały te konowały.

MŁODY (z niesmakiem): Nie wiem, czy to wypada, tak czytać.

FACHURA (usiłuje przeczytać sylabizując pod nosem, w końcu oddaje protokół i zwraca się do pomocnika): Czytaj ty, może się w końcu, na co się przydasz.

MŁODY: Ja?! To przecież poufny dokument, no nie wiem...

FACHURA (z rozdrażnieniem, niecierpliwie): Oj nie podpadaj mi młody, nie podpadaj. I nie zapominaj, kto tu jest szefem?

MŁODY: Tak jest szefie! (Oddaje nieudolnie honor i czyta.) No tak, zgadza się, nie dawno zaczęła osiemnaście lat, (przekłada kartkę, przybliża do oczu formularze i informuje z zainteresowaniem,) o jest notatka z sekcji! (Pauza.) Ale dlaczego dla policji?

FACHURA: Noga jej z panewki wypadła, może wyskoczyła przez okno, pewnie to samobójstwo...

MŁODY: Samobójstwo? Jakie samobójstwo?

FACHURA: Oj młody przyzwyczajaj się, samobójców coraz więcej tutaj trafia, takie czasy...

MŁODY: To niemożliwe. (Z przekonaniem.) Pamiętam ją, była tak beztroska i stale uśmiechnięta, miała mnóstwo koleżanek i kolegów. I te jej niebieskie oczy...

FACHURA (nachyla się zagląda pod powieki, stwierdza fakt): No rzeczywiście, duże i cielęce...

MŁODY: Błękitne jak morze...

FACHURA: A może tobie młody, dzieci się podobają, co?

MŁODY (z rozdrażnieniem): A co, ma szef jakiegoś dzieciaka do picowania?

FACHURA: Nie, nie mam...

MŁODY: I co? Kolejny test, tak? Tym razem na pedofilię?

FACHURA: Prędzej czy później trafi się jakiś dzieciak i wtedy będę miał na ciebie oko, zobaczymy czy rozbijesz namiot, jak to mówią.

MŁODY: Niczego nie mam zamiaru rozbijać...

FACHURA (uśmiecha się kpiąco i patrzy na rozporek młodego): Jak nie masz, czym rozbijać to twój problem.

MŁODY: Następny łowca pedofilii się trafił?

FACHURA: Kto, ja?

MŁODY: Nie ja, wystarczy spojrzeć na krótką spódniczkę, pogłaskać po głowie i już pedofil…

FACHURA: Spoko młody wyluzuj, coś się tak wzburzył?

MŁODY: Nie nic, ludzie z byle gówna potrafią aferę zrobić, ale nie ważne, było minęło…

FACHURA: Skoro minęło to czytaj dalej! Zobaczymy, co tam jeszcze nabazgrały te konowały…

MŁODY: Stwierdzono liczne otarcia. Otarcia? (Pauza na westchnienie i szybko jakby z ulgą) Stwierdzono liczne otarcia pochwy?

FACHURA: Czyli to gwałt a nie samobójstwo, no proszę. Wiedziałem! (Pauza) Coś mi od samego początku nie pasiło…

MŁODY: I, i jeszcze...(Jest zaskoczony przeczytaną informacją.) Iiii…

FACHURA (z kpiną): No, co cię tak młody przytkało?

MŁODY: To samo stwierdzono w od, odb, w odby… (ze zgrozą, pytająco.) To samo stwierdzono w odbycie?

FACHURA: No proszę, czyli było ich, co najmniej dwóch, i mieli różne upodobania.

MŁODY: Mieli odmienne orientacje seksualne.

FCHURA: To i dobrze, nie? (Pauza.) Przynajmniej nie było tłoku, jak to mówią. (Pauza.) No i co dalej, co dalej, robi się ciekawie…

MŁODY (patrzy z obrzydzeniem na Fachurę i z wyrzutem): Powinien szef pracować w policji, a nie w domu pogrzebowym.

FACHURA (jak chwalipięta): Lata praktyki młody, lata praktyki, nie takie rzeczy się widziało i słyszało, (drwiąco) twoje delikatne uszka by zwiędły, a nawet odpadły. (Zwraca się do widowni.) W tej robocie trzeba mieć skórę twardą jak pancernik...

MŁODY: To jeszcze nie wszystko! Coś podobnego? (Pauza na rozczytanie) No nie, to scenariusz jakiegoś koszmaru, a nie protokół z sekcji zwłok.

FACHURA: No czytaj młody, czytaj…

MŁODY (z rezygnacją): To samo w gardle, liczne otarcia.

FACHURA: No to krąg podejrzanych powiększył nam się do trzech.

MŁODY: Minął się szef z powołaniem, to naprawdę błyskotliwa dedukcja.

FACHURA: Że co, że jak? Ty młody dudka ze mnie nie rób…

MŁODY: Nie robię, mówię tylko, że szef powinien zostać policjantem…

FACHURA: Może i tak, jak byłem mały to chciałem być policjantem (skupia się na zwłokach i pyta mlaskając lubieżnie): I co tam jeszcze znaleźli, chyba już starczy tych otarć, nie?!

MŁODY (spogląda pogardliwie i nie czytając z kartki informuje) Zaraz zobaczymy, zobaczymy, bo jak się znam na ludzkiej anatomii, to kobiety mają jeszcze cztery otwory...

FACHURA (z zainteresowaniem, robi wielkie oczy): Jak to jeszcze cztery?!

MŁODY: A nosek i uszka, to, co? (Wybucha kpiącym śmiechem i celuje palcem wskazującym jakby ręka była pistoletem.)

FACHURA (nie jest zadowolony, że dał się podpuścić, ale przyznaje): Dobry strzał młody, dobry strzał... Widzę, że się szybko uczysz, w tej robocie poczucie humoru to podstawa...

MŁODY: Zaczyna mi się udzielać ten wisielczy humor...

FACHURA: Im prędzej się znieczulisz tym, lepiej dla ciebie. Ludzie różnie reagują, ale najlepiej walnąć sobie setkę przed robotą, jak to mówią dla odkażenia... (Wyjmuje z pasa piersiówkę, łyka, moment zawahania i wychyla jeszcze raz.) A walnę sobie jeszcze na drugą nogę, żeby nie kuleć. (Częstuje Młodego.)

MŁODY (w obronnym geście, odmawia): Dziękuje nie piję.

FACHURA: Spoko młody, wyluzuj, to swojak jest własnej roboty.

MŁODY (widząc minę szefa tłumaczy się): Jestem abstynentem, to znaczy niepijący jestem i w ogóle nie tego....

FACHURA: No to młody masz problem i to duży…

MŁODY: Tak, a to, dlaczego?

FACHURA: Bo w tej robocie o ducha trzeba dbać.

MŁODY: Nie bardzo rozumiem?

FACHURA: To nie wiesz, że duch ma spiryt na imię i trzeba wypić za jego zdrowie dla spokojności sumienia?

MŁODY: No proszę, widzę, że szef zna angielski?

FACHURA: Ja? A skąd, po co mam znać? Za granice nie jeżdżę, bo i nie ciekawy jestem.

MŁODY: Wcale się nie dziwię, jak zauważyłem jest tu sporo atrakcji, jest nawet barek podręczny... (Pauza.) Ciekawe czy właściciel firmy pozwala na picie alkoholu w pracy?

FACHURA (patrzy podejrzliwie na Młodego, podchodzi bliżej i z drwiną): I co młody, już sobie myślisz, że masz na mnie haka, co? Że już zaliczyłeś praktyki, co? (Pauza.) No dokończ, że jak ci nie zaliczę to mnie podpierdolisz...

MŁODY (uśmiecha się nieszczerze i nabiera pewności siebie): Nic takiego nie powiedziałem. Szef to powiedział.

FACHURA: Myślisz młody, że jesteś moim pierwszym praktykantem, co? (ze śmiechem) To woda jest! Chciałem cię sprawdzić, czy trunkowy jesteś, bo w tym zawodzie, to normalnie plaga jest, straszna...

Fachura wylewa parę kropel na szmatkę i wyciera denatce ramiona, robi to z namaszczeniem. Młody nachyla się i wącha, jest niepocieszony.

MŁODY: A no tak, rzeczywiście, to wygląda na to, że kolejny test zaliczyłem...

FACHURA: Zaliczyłeś, zaliczyłeś, ale czeka cię jeszcze próba generalna. (Zerka w stronę widowni i mruga okiem.)

MŁODY: Dam radę, teraz już wiem!

FACHURA: No dobra, dobra, zobaczymy. I co tam jeszcze nabazgrały te konowały?

MŁODY: Czy to ważne, wszystko już jasne, ta dziewczyna została brutalnie zgwałcona i wygląda na to, że to był gwałt zbiorowy…

FACHURA: Co to się porobiło na tym świecie, co za czasy.

MŁODY: A co mają czasy do tego?

FACHURA: Jak to, co? W szkołach o dupie marynie gadacie, że aż dzieciakom uszy puchną, i jakby jeszcze tego było mało, uświęcacie na siłę. A gwałtów i samobójstw coraz więcej…

MŁODY: No proszę, trafiłem na jednego z tych, co to im religia w szkołach przeszkadza? (Pauza.) A to niespodzianka?

FACHURA: Nie mówię, że mi przeszkadza, mówię tylko, że to przesada jest…

MŁODY: A cóż w tym złego, że się dzieciaki uczą w szkołach religii? To im na dobre wyjdzie... Chrześcijaństwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło, to wielkie i piękne idee, rozwijają w człowieku miłość do bliźniego.

FACHURA: Jakoś nie zauważyłem, żeby się ludzie bardziej kochali, jest coraz gorzej.

MŁODY: Ale co pan insynuuje? (Cisza, widać po minie Fachury, że nie rozumie, o co chodzi Młodemu, ten poprawia swoją wypowiedź.) To znaczy, do czego szef pije?

FACHURA: Do czego pije? Przejdź się wieczorem po osiedlu, to zobaczysz, do czego pije. (Pauza) Niedawno miałem takiego jednego blokersa na stole, zrobił wjazd, jak to mówią, na obce osiedle. Dobrze, że nie musiałeś go picować.

MŁODY (zaciekawiony): Jak zginął?

FACHURA: Za słaby w nogach był, jak to mówią!

MŁODY: Nie bardzo rozumiem…

FACHURA: A co tu rozumieć, dopadli go na klatce schodowej, mieli ze sobą te swoje zabawki, i jak to mówią haftowali po ścianach na lewo i prawo, jak zobaczyłem zdjęcie w gazecie to myślałem, że jakiś świniak uciekł z rzeźni i latał po klatce z poderżniętym gardłem.

MŁODY: Wszędzie się jakaś czarna owca trafi.

FACHURA: Teraz w stadzie są same czarne owce, bo jak się pojawi biała owieczka to ją mieszają z błotem, i już jest czarna...

MŁODY: Uczyłem w szkole i miałem do czynienia z grzeczną i dobrze wychowaną młodzieżą, nie wszyscy są źli…

FACHURA: Może nie wszyscy są źli, może i tak, ale tych dobrych jakoś ostatnio nie widuję, pewnie się pochowali...

MŁODY: Robimy, co możemy, ale jako nauczyciele nie możemy przecież zastąpić rodziców.

FACHURA: Kiedyś było inaczej...

MŁODY: To znaczy jak?

FACHURA: Jeśli ktoś dostał po pysku to z ręki, a jak upadł to mu, co najwyżej dupę skopali, i nikt na nim nie skakał kazaczoka. Teraz z nożami chodzą, z łańcuchami, a nawet z pałkami i siekierami, a jak biją to tak, żeby okaleczyć, a nawet zabić.

MŁODY: Musi szef na jakimś strasznym osiedlu mieszkać…

FACHURA: Tylko oni są ludźmi, a pozostali to berety do okradania i buraki do bicia.

MŁODY: Co u was policji nie ma? Trzeba takich chuliganów zamykać?

FACHURA: I skąd tyle zakładów karnych wezmą, no skąd?

MŁODY: To już nie nasz problem…

FACHURA: A jak wyjdą na wolność to będą jeszcze gorsi niż byli i trzeba będzie godzinę policyjną wprowadzić i tak to się skończy... Kiedyś było inaczej.

MŁODY: To znaczy, kiedy było inaczej? Może za komuny było lepiej?

FACHURA: A ile ty masz lat, że komunę pamiętasz?

MŁODY: Trochę jeszcze z dzieciństwa pamiętam i słyszałem, że za komuny najpierw bito, a potem człowiek musiał się tłumaczyć, za co dostał...

FACHURA: Wiem jak było! Było źle, ale podobno miało być lepiej…

MŁODY: Czyli teraz w demokracji jest gorzej, tak? I może jeszcze winna jest religia w szkołach, co?

FACHURA: Ja miałem religię w kościele, to była odskocznia od szkoły a i ksiądz uczył inaczej niż w szkole, bardziej na luzie, bo przecież nie o oceny chodzi, a może się mylę?

MŁODY: Osobiście uważam, że religia powinna być przedmiotem obowiązkowym, dzięki temu uczeń będzie miał możliwość podwyższenia średniej? Nauczenie się modlitwy na pamięć to żaden problem, to nie matematyka, że już nie wspomnę o języku polskim.

FACHURA: Przecież to kupczenie jest, coś za coś? A co z tymi, którym jak to mówią, Bóg dał mniej? Dla mnie nauczenie się czegoś na pamięć było katorgą i wolałem w piłę grać, w szkole jakoś się tam przechodziło z klasy do klasy, a z religii czwórki miałem, a kiedyś nawet piątkę dostałem, do tej pory pamiętam.

MŁODY: To dopiero musiało być wydarzenie, skoro szef pamięta…

FACHURA: I z radością chodziłem. Tak z radością! A teraz, co? (Pauza.) Religia stała się jeszcze jedną szkolną lekcją, jedną z wielu, którą trzeba odbębnić dla świętego spokoju, rozumiesz, co się stało?

MŁODY (jest zniecierpliwiony tą rozmową): Nie, nie rozumiem.

FACHURA: Ktoś tu wylał dziecko z kąpielą, ot, co się stało.

MŁODY: To jest zbyt duże uogólnienie...

FACHURA: A po lekcjach na ulice, na blokową ławkę i kaptur na łeb, i niech ktoś odmówi drobnych na piwo, albo na trawkę, biada. (Głośno wołając) Biada beretom i burakom!

MŁODY: I to może nasza wina, tak?! Oczywiście najlepiej zrzucić winę na innych na wychowanie w szkole. Tak najłatwiej! Wszystkiemu winni są nauczyciele i katechetki, i łatwo krytykować religie w szkole jak się jest niewierzącym…

FACHURA: A kto ci młody powiedział, że ja niewierzący jestem…

MŁODY: No niby nikt, ale myślałem…

FACHURA (groźnie): Mówiłem ci, że za dużo myślisz…

MŁODY: Dobra już dobra, zostawmy Boga w spokoju. Jeśli nawet jest, to bardzo daleko i nie przejmuje się nami za bardzo...

FACHURA: No proszę, młody ma wątpliwości?

MŁODY: A kto ich nie ma? Wierzę w to, co widzę, ale religia mi nie przeszkadza, ma pozytywny wpływ na człowieka, rozwija go etycznie, moralnie…

FACHURA: A cóż to za nowe podejście do Boga, jesteś hazardzistą?

MŁODY: Nie bardzo rozumiem?

FACHURA: Jak zwykle nie wiesz, do czego pije... A więc według ciebie po śmierci ogarnie cię nicość, nieświadomość, tak.

MŁODY: Tak, właśnie tak! Mózg przestaje działać i koniec, ciemność! Czarna pustka!

FACHURA: Załóżmy, że ja jako człowiek wierzący staram się żyć po Bożemu i zgodnie z zasadami wiary, zbytnio nie grzeszę, chodzę do kościoła, co tydzień i od święta, robotę swoją wykonuję dobrze, dbam o rodzinę i zapewniam jej byt, zamiast korzystać z życia bez umiaru i kosztem innych...

MŁODY: No dobra a ja robię odwrotnie i korzystam z życia, przynajmniej taki mam zamiar jak mi się polepszy finansowo...

FACHURA: I wyobraźmy sobie, że razem umieramy, w tym samym czasie.

MŁODY: Już to sobie wyobraziłem.

FACHURA: Otóż, jeśli jest tak jak mówisz i czeka nas czarna pustka, to przecież nie będę żałował swojej nadgorliwości, nie? Ale ty też nie będziesz się cieszył z tego, że miałeś rację i korzystałeś z życia…

MŁODY: No niby tak, na to wygląda…

FACHURA: A co jeśli to ja mam rację i Bóg istnieje? Jesteś hazardzistą i to lekkomyślnym hazardzistą, bo postawiłeś na puli całą swoją wieczność, to bardzo dużo nie sądzisz?

MŁODY: No tak, coś w tym jest, może i zmienię swoje poglądy, kto wie.

FACHURA: Zmienisz, zmienisz, bo sobie wykalkulujesz, że wiara w Boga ci się opłaca...

MŁODY: Widzę, że szef chce mnie uczyć życia na nowo…

FACHURA: Pełno dookoła takich, co to tylko chcą brać z życia ile się da, pełnymi garściami, nawet kosztem innych…

MŁODY: Ja tu jestem na praktykach a nie…

FACHURA: Zmieniasz poglądy jak rękawiczki w zależności od tego, co ci się bardziej opłaca… (Podchodzi bliżej do młodego, patrzy mu w oczy i puka palcem w jego klatkę piersiową.) Co tam w środku masz człowieku, że tak skaczesz z kwiatka na kwiatek?

MŁODY (nie słucha, widać, ma już dość pouczania, bierze od Fachury szmatę i płucze ją, wyżyma, daje mu i gestami ponagla, aby ten kontynuował pracę zamiast gadać): Nie chciałbym szefa urazić, ale ja tu przyszedłem uczyć się nowego zawodu…

FACHURA (jakby tego nie słyszał mówi bardziej do siebie niż do praktykanta): Mam swoje lata i dawno już z górki jak to mówią i wiele w życiu widziałem, i krew mnie zalewa jak widzę podobnych do ciebie.

MŁODY: Nie chciałbym szefowi przeszkadza w tym monologu, ale czas leci…

FACHURA: (Do widzów.) Młode pokolenie nam rośnie. Jesteście jak zepsute jaja, na zewnątrz piękne i gładkie, ale lepiej nie zaglądać do środka…

MŁODY: Wygląda na to, że szef wszystkie rozumy zjadł...

FACHURA: Nie, nie zjadłem, ale gdzieś słyszałem, że warto nawet głupca posłuchać, bo może, coś mądrego powiedzieć.

MŁODY: A co ja robię, słucham i uczę się tej podłej roboty.

FACHURA: Jak będziesz gardził tą pracą to ci w końcu odbije, to będzie dla ciebie zbyt dużo jak na twój nauczycielski łeb, rozumiesz?

MŁODY: Mam dość życia od pierwszego do pierwszego i nie mam zamiaru brać pożyczek żeby jechać na wakacje.

FACHURA (wraca do pracy, z jakiejś torby wyciąga ubranie dla denatki przygotowane przez rodzinę zmarłej.) Trzeba polubić to, co się robi, to bardzo ważne. Musisz zmienić swoje podejście do zmarłej, to nie jest rzecz, to człowiek, może martwy, ale...

MŁODY: No to bierzmy się do roboty za miast gadać, czas leci…

FACHURA (unosi ciało do pozycji siedzącej): No dobra, kończ czytać, może się dowiemy czegoś więcej. A ja tym czasem założę jej sukienkę.

MŁODY (przekłada kartkę, czyta): O cholera! (Pauza.) To nie możliwe, to jakaś pomyłka. (Pauza.) W tym wieku?

FACHURA (zakłada zmarłej białą suknię): No, co? Coś jeszcze?

MŁODY: Ona była taka młoda, taka młoda.

FACHURA (opuszcza ciało zmarłej do pozycji leżącej): Co tam jeszcze nabazgrały te konowały?

MŁODY (zagląda do protokołu, nachyla się i wygląda na to, że nie może uwierzyć w to co przeczytał i ze współczuciem): Ona miała zaledwie osiemnaście lat.

FACHURA: To praktycznie jeszcze dziecko. (Stwierdza i na moment zatrzymuje się przed przykryciem łona, po chwili zakrywa jej biodra materiałem sukienki i dodaje ze współczuciem.) Meszek ledwie się sypnął.

MŁODY: Była w ciąży, w pierwszym trymestrze.

FACHURA: Co takiego? To dziecko było w ciąży?! (Cisza. Z wyrzutem.) I ty byłeś jej nauczycielem? Wychowawcą? (Cisza.) Oj młody nie masz, czym się chwalić.

MŁODY: Robimy, co możemy, uświadamiamy seksualnie, straszymy AIDS, informujemy o chorobach przenoszonych droga płciową, ostrzegamy przed przedwczesnym macierzyństwem.

FACHURA: Mnie tam ojciec uświadamiał jak przyszła na to pora, w domu. A wy uświadamiacie na siłę i proszę leży uświadomiona, aż za bardzo.

MŁODY: My, czyli nauczyciele, tak? To nasza wina, tak?

FACHURA: Najlepiej zacznijcie już w przedszkolu tłumaczyć skąd się biorą dzieci.

MŁODY: A co? Lepiej opowiadać bajki o bocianach?

FACHURA: Jeszcze chwila i zaczniecie uczyć jak kondomy zakładać i jakie łykać tabletki, i problem z głowy.

MŁODY: Zapomniał szef gdzie żyjemy?

FACHURA: No tak, rzeczywiście, ale my lubimy wpadać w skrajność, za moment wymrą moherowe berety i wpadniemy w kolejną skrajność…

MŁODY: To naturalna kolej rzeczy, jedno pokolenie wymiera, drugie nastaje, jesteśmy w europie zachodniej, musimy się dostosować, aby stanowić wspólnotę. W Unii europejskiej dzieci są uświadamiane od najmłodszych lat…

FACHURA: Na wszystko jest pora i od tego jest matka z ojcem, aby wytłumaczyli, a jak nie zrozumie to w dupę, wtedy zapamięta jeden z drugą, że na wszystko jest czas i pora.

MŁODY: Co do bicia dzieci...

FACHURA: Słyszałem o tych waszych metodach. Wychowanie bezstresowe! A potem takiej życiowej mazgai wali się cały świat na głowę, załamuje się z powodu pryszcz na nosie i trafia na mój stół...

MŁODY: Bicie to nie jest wyjście, trzeba tłumaczyć....

FACHURA: A gdzieś słyszałem, że drzewo smagane wiatrem mocniej się zakorzenia, jest silniejsze. To prawda stara jak świat! (Pauza.) Ale tak to jest, zawsze się znajdą jakieś mądrale, którzy chcą ulepszyć świat, niby na lepsze...

MŁODY: Widzę, że szef jest filozofem, tak coś podejrzewałem...

FACHURA: Ja? Dlaczego?

MŁODY: Nie ważne, nie ważne...

FACHURA: No i masz, od tego uświadamiania twoja uczennica zaszła w ciążę… A tu trzeba rodzić, takie prawo...

MŁODY: I dobrze byle nas więcej było na świecie, mamy niż demograficzny, dzieci coraz mniej.

FACHURA: A świetojebliwi politycy umywają ręce zimnymi paragrafami, kobiety, które chcą usunąć i tak usuną, wszystko rozbija się jak zwykle o pieniądze. Jedyne, co osiągnęli to wzrost turystyki i tyle.

MŁODY: Wnioskuje z tego, że szef jest zagorzałym przeciwnikiem ustawy antyaborcyjnej, a to niespodzianka.

FACHURA: A właśnie, że nie mądralo.

MŁODY: Jak to, czyżby był szef był za a nawet przeciw?

FACHURA: Tak! Jestem za a nawet przeciw, bo dlaczego nie można być przeciw usuwaniu płodów, a jednocześnie przeciw ustawie antyaborcyjnej? (Cisza.) Otóż można, a nawet po prostu wypada.

MŁODY: Czyli znalazł szef złoty środek, kto by pomyślał? Szef jest filozofem, tak coś przeczuwałem, kto by pomyślał?

FACHURA: A po co ustawa jeśli nie będzie chętnych kobiet do usuwania i tu jest punkt gdzie należy przyłożyć siłę, na mój prosty rozum, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przyszła matka chce się pozbyć dziecka? Z przyczynami trzeba walczyć a nie ze skutkami…

MŁODY: Mamy coraz starsze społeczeństwo, kto będzie pracował na emerytów, że nie wspomnę o aspektach religijnych....

FACHURA: Ty mi z religią nie wyjeżdżaj...

MŁODY: Uważam, że ustawa antyaborcyjna jest słuszna i potrzebna...

FACHURA: Rodzą te kobiety, których nie stać na usuniecie i tyle jest warta ta cała ustawa, a jej owoce grzebią po śmietnikach, zbierają złom, chodzą po prośbie, bo jak nie przyniosą na flaszkę to wpierdol i pytam się, co z nich wyrośnie... A do tego samotne matki z dziećmi zamiast pomocnej dłoni zostają potępione i wyklęta przez te zdewociałe dewotki, ile razy słyszałem krzyk - Cudzołożnica! Grzesznica! Kurwa!

MŁODY (spogląda na zwłoki i nad czymś myśli intensywnie): Ja jednak zostanę przy swoim, byleby nas więcej było na świecie. I tak sobie teraz pomyślałem, że jeśli ustawę antyaborcyjną zaostrzą to będzie dobrze dla szefa...

FACHURA: Dla mnie lepiej? Do czego pijesz młody?

MŁODY: A do tego, że jeżeli ustalą prawnie, że jest się człowiekiem od poczęcia, to…

FACHURA: No, co?

MŁODY: A to, że w takim przypadku jak ten, więcej szef zarobi, nie? (Pokazuje brodą na martwą dziewczynę.)

FACHURA: A to niby, dlaczego?

MŁODY: To jasne jak słońce. Przecież sam szef mówił, że robota na akord jest.

FACHURA: No tak!

MŁODY (z entuzjazmem): Od sztuki płacą, nie?

FACHURA: No tak!

MŁODY: Jak to mówią dwa w jednym, a robota przecież ta sama, nie!

FACHURA (robi wielkie oczy i ogłasza): Widzę, że się szybko uczysz młody, aleś mnie skołował... Przerwa!

MŁODY: Szybko się uczę, bo mam dobrego nauczyciela.

FACHURA: Nie musisz mi w tyłek wchodzić.

MŁODY: Chyba mi się udzielił ten wisielczy humor.

FACHURA (parzy z rozdrażnieniem na praktykanta): Przerwa! Musimy odpocząć, trzeba coś przecież zjeść, ty też mógłbyś wrzucić na konstrukcję, jak to mówią, jaką kanapkę, bo do końca pracy jeszcze daleko.

MŁODY: Ja w nocy nie jem.

FACHURA: Przerwa to przerwa, jest przewidziana w regulaminie pracy...

MŁODY: Nie jestem głodny.

FACHURA: Jak nie chcesz przerwy to czytaj dalej, a ja sobie przekąszę. (Pauza.) I co jeszcze nabazgrały te konowały? (Pauza.) Podali przyczynę zgonu? (Wyciąga z kieszeni bułkę, wyciąga ją z woreczka, który opada na podłogę, ogląda ją z aprobatą, i je.)

MŁODY (zagląda do protokołu, przewraca kartkę i czyta po cichu, tłumaczy): Przedawkowanie narkotyku, to znaczy była alergiczna na jakąś substancję, o nawet wzór chemiczny podali, ale to nie ważne. To jakaś tabletka. Dostała zapaści i nastąpiło zatrzymanie akcji serca...

FACHURA: No tak, i co na to poradzisz? Takie czasy, narkotyki sprzedają jak świeże bułeczki...

MŁODY: Straszna plaga, wszędzie pełno dilerów.

FACHURA: Kiedyś tego nie było, a na pewno nie w szkołach.

MŁODY: A na dyskotekach, co się dzieje?

FACHURA (zagląda do protokołu i coś zauważa): A co to? Co to za śmieć, na końcu? Co to za wymięta kartka?

MŁODY: O jest adnotacja. (Czyta po cichu i po chwili informuje.) Denatka miała przy sobie kartkę wydartą z zeszytu, to list...

FACHURA: I co tam jest, napisane?

MŁODY: To czyjaś korespondencja, no nie wiem czy to wypada, tak czytać.

FACHURA: Oj nie podpadaj mi młody, nie podpadaj, znowu zapomniałeś, kto tu jest szefem?

MŁODY: To wiersz. (Pauza.) Coś dla szefa.

FACHURA: Co do mnie?

MŁODY: Ten wiersz jest rymowany.

FACHURA: I do czego pijesz, młody?

MŁODY: Ja?

FACHURA: Że co, że ja niby na poezji się nie wyznaje, tak?

MŁODY: Ale skąd! (Cisza.)

FACHURA: Mało kumaty jestem, tak?

MŁODY: Mogę czytać?

FACHURA: No to czytaj wreszcie, a ja tam swoje wiem, napisać rymowany wiersz to dopiero sztuka!

MŁODY: To erotyk, wygląda na to, że dziewczyna była zakochała. Nie wiem czy to wypada w takim miejscu (rozgląda się), to będzie profanacja poezji.

FACHURA: Że co, że jak? Jaka znowu prowokacja?

MŁODY (Podnosi oczy do góry i kiwa głową, cisza) : Uważaj!...

Uważaj, bo toniesz w oczach niebieskich,
jak blask iskrzący między rzęs brzegami,
co się przegląda w nurtach głębokich
i co się pyta. Co będzie z nami?
A pytałeś wtedy tak.
A jak? No jak? Ach tak.
Powiedz mi wreszcie, czego chcesz?
No przecież wiesz, przecież wiesz…wiesz…
Uważaj, bo płoniesz pod ust dotykiem,
jak ogień rozkoszy między żądz wargami,
co się roznieca zlękniony krzykiem
i co się pyta. Jak będzie z nami?
A pytałaś wtedy tak.
A jak? No jak? Ach tak.
Powiedz mi wreszcie jak chcesz?
No przecież wiesz, przecież wiesz…wiesz…
Uważaj, bo jesteś w dłoniach zaklęty,
jak ptak schwytany między bólu cierniami,
co się trzepocze w niewoli zamknięty
i już umiera. To coś między nami.
A pytałaś wtedy tak.
A jak? No jak? Ach tak.
No i co ode mnie jeszcze chcesz?
No przecież wiesz, przecież wiesz…wiesz…

FACHURA: No proszę, jaki piękny wiersz...

MŁODY: O jest jeszcze jakaś adnotacja. (Nachyla się do kartki i czyta z przejęciem): Musimy porozmawiać! Będę dzisiaj wieczorem na dyskotece, tam gdzie się poznaliśmy. Mam nadzieję, że przyjdziesz sam. Twoi kumple, to straszne dupki. Musimy podjąć ważną decyzję. Nie wiem, co robić dalej, moja mama jeszcze nic nie wie. Boję się! To do zobaczenie! Twoja Joanna! Kocham cię! (Cisza, cisza, cisza...)

FACHURA (wrzuca ze złością szmatę do wiaderka): I co młody, zatkało, co?

MŁODY: Trochę....

FACHURA: To list do jednego z tych twoich dobrze wychowanych uczniów, z dobrego domu jak to mówią, no i zapewne bogatego, bo narkotyki i różne tabletkowe świństwa za darmo nie rozdają, nie?

MŁODY (zostaje wybity ze swojego normalnego stanu, rozdrażnia się i powoli traci kontrolę nad sobą): Wszystko jasne, a raczej brudne i złe, że aż się chce na to wszystko… Kurwa no nie przebolę! Taka dziewczyna!

FACHURA (mlaska i je): Ty lepiej pomyśl, dlaczego to się stało, dziewczyna nie żyje, dziecko nie żyje, a co z chłopakiem i jego kumplami…

MŁODY: A niech zgniją w więzieniu, niech im się dobiorą do dupy, wcale mi ich nie żal...

FACHURA: Oni wszyscy mają rodziny, matki, ojców...

MŁODY (uspokaja się i przyznaje): To prawda, mieli przed sobą całe życie, dopiero tak naprawdę je zaczęli. Jak to mogło się stać?

FACHURA: Takie czasy…

MŁODY ( ze złością): Cholera!

FACHURA (zaczyna jeść, mlaska): No dobra młody, kończymy to picowanie, znowu gadamy zamiast pracować i mamy w plecy, jak to mówią, to znaczy ty masz..

MŁODY: Czuje się zmęczony tym wszystkim!

FACHURA: Spoko młody, wyluzuj, zjedz coś, bo mi tu jeszcze padniesz...

MŁODY (wyciąga bułkę, odsłania, uważa, żeby palcami nie dotknąć, je przez woreczek i mówi dobitnie): A właśnie, że zjem, zjem!

FACHURA: No to jedz, jedz...

MŁODY: Bułkę mi żona zrobiła, to przecież nie wyrzucę, nie! Dobrze, że z serem, bo mięsa bym nie przełknął.

FACHURA: Widzę, że się w końcu przełamujesz, może jeszcze będą z ciebie ludzie, zobaczymy, zobaczymy.

MŁODY (je na siłę, pokarm mu rośnie w ustach i ze zdziwieniem): Myślałem, że tej bułki nie przełknę, ale wchodzi jak na razie.

FACHURA: No widzisz…

MŁODY: Czyli zdałem kolejny egzamin i zaliczyłem praktyki, tak?

FACHURA: Tak myślisz? (Pauza i z przekąsem) Tak myślisz?

MŁODY: A co?

FACHURA: A to, że ja już swoją robotę skończyłem, teraz twoja kolej.

MŁODY: Jak to, na mnie kolej?

FACHURA: No na ciebie, na ciebie...

MŁODY: No przecież razem pracujemy.

FACHURY: Młody?! Jaja sobie robisz z fachowca? Ty czytałeś a ja picowałem.

MŁODY: O czym szef mówi...

FACHURA: Zobacz, co tam czeka na ciebie. O tam w kącie. (Pokazuje Młodemu w zaciemniony kąt.)

MŁODY: Tam, za parawanem?

FACHURA: Tylko uważaj!

MŁODY: Na co?

FACHURA: Można się cienia wystraszyć.

Młody podchodzi ostrożnie w miejsce wskazane. Oświetlenie przesuwa się i widzimy naprawdę spory cień, ktoś bardzo otyły spoczywa na łóżku.

Praktykant zagląda i po chwili cofa się, ma przerażoną miną, z trudem przełyka ostatni kęs, woreczek po bułce spada na ziemię.

MŁODY: No jasne! Ale ja głupi jestem!

FACHURA: Czyżbyś wreszcie przejrzał na oczy?

MŁODY: No jasne! Oczywiście!

Nagle rozgląda się, podbiega w różne kąty sali. Staje bardzo blisko widowni i przygląda się przez chwilę i jak w pantominie obmacuje dłońmi szkło.

FACHURA: Nie brudź mi lustra paluchami.

MŁODY: Jestem w ukrytej kamerze!

FACHURA: Że co, że jak, w jakiej znowu pakamerze? To nie pakamera tylko firma pogrzebowa pana Bigosińskiego.

MŁODY: No jasne! Oczywiście! Jestem w ukrytej kamerze! (Pauza i wołając.) Ej ludzie! Wyłaźcie! Wiem, że tam jesteście! Wkręcacie mnie, tak? Tak?! Będę w telewizji, tak?! Będę sławny… Koniec ciułania i oszczędzania.....

FACHURA. To, co młody mam dzwonić po lekarza, czy ci przejdzie?

MŁODY: A może... A może dadzą poprowadzić jakiś program rozrywkowy... Albo jeszcze lepiej, dostanę jakąś rolę w popularnym serialu, będzie praca na parę lat…

FACHURA (do widowni): Trzeba będzie wezwać specjalistę i niech od razu weźmie kaftan.

MŁODY: Będą mnie ludzie rozpoznawać na ulicy. Będą się prosić o autografy, a ja będę podpisywał, podpisywał. A reklamy! Tam dopiero można zarobić! Będę reklamował wszystko! Wszystko, jak leci! Tabletki na prostatę mogę reklamować, a nawet na impotencje, albo gumki, różne, różniste, z bajerami i bez. A jak! A zresztą wszystko mi jedno, co. Nawet mogę proszek reklamować.

FACHURA: Spoko młody, wyluzuj, to się zdarza, różnie praktykanci reagują, nie jesteś pierwszy ani ostatni, taka praca. (Pauza, patrzy w kierunku ciał pokaźnych rozmiarów.) No jest duża, to prawda. Spora! Ale co robić, i takie bywają w świecie magdonaldów i czizburgerów!

MŁODY: Szefie, szefuniu, proszę cię, powiedz, że to wszystko na niby, że jestem w ukrytej kamerze. Proszę cię, powiedz! To mnie wkręca jakiś popularny program rozrywkowy, tak? Tak?! (Pauza.) Proszę cię!

FACHURA: Przykro mi, ale to real jest, a nie Bigbrader. (Do widowni) I wygląda na to, że masz już dość, nie nadajesz się młody, i nic na to nie poradzimy.

MŁODY: Nie rób mi tego! (Podbiega do Fachury, łapie go za fartuch, prosi.) No mów, że to na niby! Boże, co ja wyrabiam, co się ze mną stało, nie jestem sobą….

FACHURA (wstrząsa nim): Młody uspokój się! To jest prawdzie życie, rozumiesz? Życie, w którym ludzie umierają i trzeba ich przygotować do ostatniej podróży. I nie zawsze pięknie wyglądają i ładnie pachną. Weź się w garść i do roboty, jak chcesz zaliczyć praktyki. Chcesz tu pracować, czy nie?

MŁODY: Już sam nie wiem, jestem tym wszystkim zmęczony.

FACHURA: To twoja ostatnia próba, szkoda tej forsy, którą wydałeś na kurs, wiesz, że jak sam zrezygnujesz to kasa przepada?

MŁODY (budzi się ze zmęczenia, wstrząsa głową, bierze się w garść i dobitnie, pewnie): Wiem, tyle forsy wydałem na ten kurs, chcę jeszcze raz spróbować...

FACHURA: To, co jesteś gotowy, podołasz?

MŁODY: Dam radę, muszę dać...

FACHURA: Bo sam widziałeś, jest, co myć....

MŁODY: Widziałem, widziałem, w życiu takiej nie widziałem, a już na golasa, to na pewno... (Bierze wiaderko, podchodzi powoli w miejsce zacienione, gdzie czekają na niego zwłoki kobiety i słychać brzdęk wiaderka, wyżyma ścierkę.)

FACHURA (również podchodzi parę kroków): Musisz się przemóc. Zmień podejście, ona nie jest gruba, rozumiesz?

MŁODY: Tak rozumiem, nie jest gruba, nie jest gruba…

FACHURA: Jest puszysta…

MŁODY: Nic już lepiej nie mów...

FACHURA (Odwraca się i coś szuka na ziemi, zagląda i obserwuje, co robi Młody, jak sobie radzi): Oj coś mi się widzi młody, że to robota nie dla ciebie.


MŁODY (drżącym głosem.) Dam radę, dam…

FACHURA (woła): Strasznie ci ręce drżą. Masz ją umyć, a wygląda jakbyś masaż robił... (Nachyla się i podnosi coś z ziemi, ale nie widzimy, co, woła do Młodego.) A pompowałeś żabki w dzieciństwie?

MŁODY: Miej litość człowieku!

FACHURA: Trzcina w dupala i fruuuu...

MŁODY: Zamknij się!

FACHURA (Jest odwrócony tyłem i nie widać, co robi): Przykro mi młody, tak będzie lepiej dla ciebie!

BUM!!! (Fachura strzela z worka po bułce.)

Młody doskakuje do szefa, szarpie go za fartuch i dusi, jest wściekły. Fachura spokojnie łapie go za nadgarstki i z łatwością odrzuca go od siebie. Młody upada, patrzy z niedowierzaniem na swoje ręce i z jękiem ucieka z sali firmy pogrzebowej.

FACHURA (ze smutkiem): Do firmy Pana Bigosińskiego nie każdy się nada, o nie. No i kolejny na koncie, no i dobrze. Człowiek robi z siebie głupka, ale opłaca się, za praktykanta też płacą, jak to mówią od sztuki płacą. (Odchodzi w cień, tam gdzie leży okazała i puszysta klientka i pieszczotliwie.) Już do ciebie idę żabciu, teraz twoja kolej. Nic się nie martw, ściśniemy bandażami, i nie będzie tak źle, jesteś w dobrych rękach, znam się na tej robocie, jak nikt. Lata praktyki w firmie Pana Bigosińskiego, a o dobrego fachowca coraz trudniej, wykruszają się praktykanci, co za pokolenie, co za czasy....

Zaciemnienie. KONIEC

Opublikowano

Przebrnęłam, jestem z siebie dumna. Ach i jakże pełna podziwu dla tekstu. Ja nigdy nie potrafiłam pisać dramatów...
Bohaterowie są bardzo plastyczni, łatwo ich sobie wyobrazić. Sceneria niecodzienna, jak i temat. Podobał mi się zwłaszcza ten moment z ukryta kamerą. Brawo!
Pozdrawiam :)

Opublikowano

Jestem pod wrażeniem. Dobry dialog. Z samego dialogu można wyrysować sobie postacie. No i pokazałem numery butów ze śmiechu parę razy. Hmm, hmm, hmm, nie podchodziłem do tego tekstu z powodu tytułu, a okazał się być świetny, być może nie tylko ja tak mam, zatem proponuję przemyśleć zmianę na bardziej ogólną, jakąś neutralną, która nie sugeruje zbyt wiele. Np. "Zacisze u Bigosińskiego". Ale może tylko ja jestem tak spaczony. Jest poruszony temat aborcji, religii w szkołach, przemocy wśród nieletnich i samej wiary w boga, nooo, wartościowy tekst. I choć jestem ateistą, jestem w stanie uznać pragmatyczny stosunek do wiary w rozsądnym wydaniu jakie jest tutaj. To chyba Pascalowska koncepja, przed tym jak zwariował, ale nie jestem pewny, zresztą, to nie jest istotne. To taka krytyka naszych czasów i choć nie podaje żadnych rozwiązań, skłania do refleksji, co być może jest nawet ważniejsze niż silenie się na jakieś lekarstwa. Jeszcze wrócę do tego tekstu, bo przyuważyłem kilka momentów, których chciałbym się czepić.

Chętnie ujrzałbym to na scenie, ciekawe ile to by mogło trwać, takie przedstawienie?

  • 1 rok później...


×
×
  • Dodaj nową pozycję...