Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Piotr siedział w swoim pokoju i oddawał się lekturze Edwarda Mielnika „Koniec Boga Początek Człowieka”. Doszedł właśnie do miejsca, w którym przedstawiona była oferta przyjęcia dwudziestu ziemian przez mieszkańców planety Kormnik-Bea. Na owej stronie widniał koślawy rysunek przedstawiciela gatunku gospodarzy. „Czekają na dwudziestu ziemian, których zaznajomią z technologiami kosmicznymi i budową pojazdów, nauczą koordynacji działania i aktywności realizacyjnej”.
- Nie wierze, on to pisze na poważnie.- Pomyślał. Spojrzał na rok wydania książki, zastanawiając się czego naćpał się autor. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do okna. Mieszkał na parterze, jedyne okno w jego pokoju wychodziło na chodnik. Gdyby wyciągnął dłoń przez kraty, mógłby klepać przechodniów po policzkach. Nie miał zasłon, tylko opuszczaną precianę*, więc jeśli chciał ukryć się przed wścibskim wzrokiem ludzi, musiał siedzieć w ciemni, wtedy czuł się jednak jak w celi. Tym razem w oknie ukazała się zniszczona twarz przyjaciela. Był nim starszy człowiek, który przebywał w Madrycie już od dziewięciu lat. To pierwszy Polak, jakiego poznał Piotr.
-Witam panie Leszku.-
-Chodź, pójdziem na piwo.- W kilka chwil później siedzieli już w carvezerii*. Kelner przyniósł zakąski do piwa w postaci nieobranych krewetek.
-A, pasiak przyniósł robaki. Masz, jedz. Wszystkie twoje. Ja nie lubim tego łupać.- podsunął talerzyk w stronę Piotra. To bardzo dobre na tego typu spotkaniach. Można się czymś zająć, wtedy brak rozmowy nie jest tak dręczący. Urwać główkę, później kilka nóżek, potem ogonek i obrać korpusik.
-No mówię ci Piotruś com widział. Stoję sobie pod renfe* i pale papierosa. A to już późno było. Widzę stoi trzech. Letko wypici. Białe, ale wtedy jeszczem nie widzioł, że ruskie. Podbiegają Marokanki i coś krzyczą. Pokazują na dzieci. Jakieś kije w rękach i nóż tych Ruskich prać. A oni nie wiedzą co robić. Babe uderzyć? Ale ich zlały, mówię ci... Baby chłopów, rozumisz? Ruskie całe zakrwawione. Baby gdzieś poszły, bo przyjechała milicja. A widzę, że jeden stoi, chwieje się i trzyma za łeb. Wtedy drugi podchodzi i mówi: Wania ale ty mosz tu dziura! I pokazuje na głowę. No i wtedym już wiedzioł, że ruskie. Ale ci mówię, jak te baby je stłukły.- Zaczął się śmiać, Piotr mu zawtórował. Leszek miał dziwne przyzwyczajenie odmieniać wszystko w formie żeńskiej, Piotra to strasznie bawiło.
-No, ale Piotruś, co u ciebie?-
-Przeprowadzam się jutro.-
No co ty? Źle ci? Cisza, spokój.- Kobieta Leszka załatwiła to lokum Piotrkowi. Za bardzo się nie napracowała, umieściła go w rodzinie ludzi, którzy jej wynajmowali mieszkanie. Jak się okazało, całkiem drogo.
-Ale ja tu nie przyjechałem na wczasy, tylko zarabiać pieniądze. Znalazłem pokój u Polaków.-
-A co? Jakiś problem z Ekwadorcami? Przecie są spokojne. W Madrycie ciężko znaleźć spokojniejsze.-
-Nie mogę się z nimi dogadać. Oni nic po angielsku, ja nic po hiszpańsku. No mówię panu. Kupa śmiechu jak ze sobą gadamy. I spokój jest, to przyznaję, ale dwieście pięćdziesiąt miesięcznie to stanowczo za dużo za pokój. Znalazłem za sto pięćdziesiąt. Zresztą mam tylko sto pięćdziesiąt i jakieś trzy dychy na dwa tygodnie, a to i tak racje głodowe.-
-Ale do Polaków mieszkać?! Nie wytrzymasz z Polakami. A to wiesz na kogo trafisz? Pamiętaj, wszystkie Polaki to skurwysyny.- Piotra zastanawiało, że każdy Polak, który mu pomagał mówił to samo: ‘Polacy to skurwysyny.’ O co tu chodzi?
-No, wydają się w porządku.-
-A to wszystkie się wydają. Ale jak chcesz. A jak coś to przyjdź, powiedz. Jak komuś trza dać w mordę, to się da.- Piwo się skończyło. Pożegnali się.

Przed otwartym bagażnikiem samochodu stało dwóch mężczyzn.
-Kurwa! Co ty tu masz!?-
-Książki, Michał...książki.-
-Ach wy studenci. I po co ci te książki jak i tak cement nosisz?-
-To moja sprawa. Nie pierdol tylko mi pomóż.- Wyciągnęli tobołki Piotra z samochodu. Gdy wchodzili po schodach Michał zaczął:
-Dobrze ci u nas będzie. Tu się nie pije. O porządek dbają kobiety. Naszymi rękami czasami, he he.- Piotr udał, że jest pod wrażeniem.
-Ta, nie pije się. – Pomyślał.
-Uff, co ty tu całą bibliotekę przywiozłeś?-
-Może tutaj w końcu coś przeczytam. Wiesz w Polsce, że tak się wyrażę, intensywny tryb życia mi na to nie pozwalał.-
-Acha... No to jesteśmy.- Michał zapukał. Otworzyły się drzwi.
-To jest moja żona, Małgosia.-
-Piotr, miło mi.- Podali sobie ręce, Piotr swoim zwyczajem pocałował dłoń dziewczyny.
-Te, patrz jeszcze nie wszedł a już podrywa ci żonę, he he.- Doszło z głębi.
-Mojego brata już znasz. Ej, Tomek, gdzie twoja?-
-Agnieszka się kąpie.- Rzucili wszystkie torby w kąt. Michał zaczął oprowadzać Piotra po domu.
-No to tak. Są trzy pokoje. Jeden jest twój. Tu masz klucze.- Nastała krótka cisza. Piotr jednak szybko się zorientował.
-To na ile tam się umawialiśmy? Sto pięćdziesiąt tak? Proszę.- Atmosfera się rozluźniła. Tomek przyniósł kilka piw z lodówki. Wszyscy usiedli w salonie.
-No i wiesz...- zaczął Michał – musisz sprzątać po sobie, wiadomo. Jedna półka w lodówce jest twoja. W toalecie masz jedną szafeczkę. Zobaczysz, będzie ci dobrze.- Piotr przytakiwał i uśmiechał się życzliwie. Tak, na pewno mi będzie tutaj jak w raju, pomyślał.
-Tomek! Gdzie jest to piwo? A, tutaj, dobrze...- Mało obchodzili Piotra ci ludzie, ot po prostu kolejni na poharatanej drodze życia.
-Michał coś mówił, że się uczysz, czy coś, że studiujesz.-
-A właściwie to co ty studiujesz?- przerwał Gosi Michał.
-Filozofię.- Zapadła cisza, jakby do stada owiec zakradł się wilk. Piotr zarejestrował kilka podejrzliwych spojrzeń. Wybuchnął śmiechem, po chwili wszyscy mu zawtórowali.
-No to przez trzy miesiące będziemy mieć filozofa.- Piotr chciał zaprotestować, wszak studiowanie filozofii nie czyni jeszcze filozofem, ale zrezygnował.

Obudziły go jakieś krzyki.
-Ty kurwo!-
-Wypierdalaj z tego domu!-
-Co!? To moja chata! To ciebie zaraz wypierdolę!- Piotr zastanawiał się, czy na pewno się obudził. Spojrzał na zegarek, była druga w nocy. Otworzyć drzwi, czy nie? Krzyki się nasilały, wszystko wskazywało na to, że dojdzie do rękoczynów. Czy powinienem zareagować? – myślał – może załagodzę. Trzeba przedyskutować problem, rozwiązanie przyjdzie samo.
-Ty kurwo! Jak ci zaraz przypierdolę...- dochodziło z za drzwi. Samo chyba nie przyjdzie, pomyślał. Wyjdę się odlać – zadecydował. Otworzył drzwi. W tym momencie Tomek ciągnął po ziemi, za włosy Agnieszkę krzycząc:
-Wypierdalasz stąd dziwko!- wyrwała mu się. Chwyciła stojący na stole wazon, ale Tomek był szybszy. Po celnym ciosie upadła na ziemie. Tomek byłby poprawił gdyby nie Piotr.
-A ty co!? Spierdalaj z powrotem do pokoju!- Piotr trzymał go za rękę.
-Wyluzuj, porozmawiajmy. Uspokój się. No co ty? Kobietę bijesz?- To czasami pomagało, w tym jednak przypadku alkohol był silniejszy, a może intelekt za słaby, bo furia nie schodziła z twarzy Tomka. Agnieszka wstała. Cisnęła w niego resztkami wazonu:
-Ty jebany kutasie!- Wazon rozsypał się na jego piersi.
-O ty kurwo!- Tomek zamierzył się, by wymierzyć kolejny cios. Skoczył do niego Piotr:
-Spokojnie. Pogadajmy!-
-O ty chuju!- Zaczęli się szarpać. W tej chwili wypadł ze swojego pokoju Michał:
-Co jest kurwa!?-
-Student brata ci bije!- krzyknęła Agnieszka. Nigdy nie mógł zrozumieć takiego zachowania u kobiet.
-Nie, to nie tak. Spokojnie. Porozmawiajmy.-
-Jebany filozof!- Michał rozdzielił siłujących się mężczyzn. Dwa proste i jeden sierpowy położyły Piotra. Obaj bracia wyrzucili go za drzwi.
-Już tu nie mieszkasz, wypierdalaj!- Piotr czuł krew w ustach, ale wróciła mu świadomość.
-A moje rzeczy!?- drzwi się zatrzasnęły. Usłyszał, że ktoś wyrzuca coś przez okno. Wyszedł przed klatkę chwiejnym krokiem. Nie mylił się, to jego rzeczy fruwały. Całkiem ładnie to wyglądało. Obie pary połączyły się we wspólnym działaniu w pełni zjednoczone.
-Tutaj masz swoje pieniądze. I spierdalaj!- przez okno wyfrunęła koperta, po czym spadły żaluzje. No, tego to się nie spodziewałem – pomyślał. Podniósł kopertę i zaczął pakować się na chodniku. Najbardziej ucierpiały książki.

Leżał na ławce przed fontanną, torby obok. Analizował swoją sytuację:
-Dobrze, że jutro sobota i nie idę do roboty. Dobrze, że oddali pieniądze. Te sto pięćdziesiąt euro, prócz jakiś drobnych, to wszystko co miał. A jefe* nie dawał zaliczek, szczególnie Polakom, lubili się po tym nie pojawiać w pracy. I tak było lepiej niż na początku. Lepiej mieć prace i nie mieć domu, niż na odwrót. Przypomniał sobie, jaki był załamany po dwóch tygodniach biegania za pracą, kiedy umiał powiedzieć tylko:' yo necesito trabajo*.' Jutro pójdę do Leszka, może będzie coś miał, a jak nie to do kościoła. Może tam będą jakieś ogłoszenia. - Istnienie kościołów nie jest aż takie do końca złe, przeleciało mu przez myśl.- W oddali usłyszał jakieś kroki. Kolejny murzyn mnie wyśmieje – pomyślał. Tym razem jednak było inaczej. Z za rogu budynku wyłonił się Przemysław.
-O! A ty co tu robisz?-
-Dobry wieczór, panie Przemku. Hmm... Dosłownie wyrzucono mnie z domu.-
-Ale jaja! No widzę, mizernie wyglądasz. Ty, a jak to było?- Przemysław usiadł obok zaciekawiony. Piotr opowiedział mu pokrótce całą sytuację.
-Słuchaj, jak chcesz, to możesz mieszkać ze mną. Ja płacę za pokój dwie stówy, to po stówce na głowę. Ale do tego pięć dych kaucji. Duży pokój, dwa wyra. Co ty na to?-
-Naprawdę? Byłoby świetnie. Akurat mam tyle pieniędzy... tylko tyle. A u kogo pan mieszka? Nie będą mieli nic przeciwko?-
-Ja płacę za pokój i ich chuj obchodzi co się u mnie dzieje. To Polacy, małżeństwo z dwójką dzieci. Mają pieska. Wkurwia mnie ten pies. Na salon nie chodź, bo będą kazali ci sprzątać. Pieniądze dajesz mi, a ja się z nimi rozliczam. Co ty na to?-
-Dobra.-
-To zabieraj graty i idziemy. Miałeś szczęście, że tędy wracałem.-
-Tak. Musiałem urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą.-

Po porannej higienie i lekkim śniadaniu czekał w kuchni na gospodarzy. W dobrym tonie byłoby się chociaż przedstawić. Z salonu słychać było dobiegającą rozmowę:
-...no i będzie ze mną mieszkał.-
-Ej, mnie to nic nie obchodzi. Byle by był spokój.-
-Jarek, przestań. To porządny chłopak. Student.- Przemysław i Jarosław weszli do kuchni.
-Piotr, miło mi.- podał Jarkowi rękę.-
-Jarosław. Ej tylko, żeby był spokój.- Spojrzał na Piotra znacząco, po czym wyszedł.
-No, mówiłem ci. Ja najmuję pokój i ich nie obchodzi.-
-Dobrze, tu masz stówę i pięćdziesiąt kaucji.- Piotr wręczył pieniądze Przemysławowi.
-Cho na balkon, mam trochę Balantajsa, napijemy się.-
Siedzieli na balkonie przy stole i popijali drinki, kiedy do domu weszła kobieta z dwójką dzieci. Na balkon wbiegł jakiś kundel i zaczął szczekać.
-Perełka cicho! Artek zabierz psa.-
-Cześć Alka. To nasz nowy lokator. Będzie spał u mnie.- Odezwał się Przemysław.
-Ooo, tak?- Alicja nie ukrywała zdziwienia. Piotr wstał i wyciągnął rękę:
-Piotr, miło mi.-
-Alicja.- Piotr szarmancko pocałował gospodynię w rękę. Rozchmurzyła się.
-No dobra, tylko żeby porządek był.- wróciła do salonu.
-Mówiłem ci.- Powiedział Przemysław wznosząc drinka w geście pozdrowienia. Z pokoju dobiegało coraz bardziej nieśmiałe poszczekiwanie.
-Drażni mnie ta suka. Ja się kąpię na stojąco. Wiesz, oni myją tego psa w wannie.-

Piotr otworzył drzwi. Zmęczony po pracy miał nadzieję zaznać trochę spokoju i ukryć się wreszcie przed tym palącym słońcem. Z kuchni dobiegały odgłosy kłótni. Co tym razem? pomyślał.
-Mam cię dosyć. Jesteś zwyczajnym chamem. Jutro masz się wyprowadzić!-
-Ależ ty jesteś bezczelna. Musisz mi dać dwa tygodnie. Taki jest okres wypowiedzenia.-
Piotr wszedł do kuchni. Zastał tam Alicję i Przemysława.
-Witam, o co chodzi?-
-Nic Piotrek. Chodź do pokoju. Nie będę z nią gadał.-
-Ty świnio. Masz się wyprowadzić! I to jutro!- Przemysław ignorując krzyki kobiety ruszył do pokoju, Piotr poszedł za nim.
-Zanim mnie wywalą, muszą oddać mi kaucję, a nie mają pieniędzy – wiem o tym. Zresztą ja mogę wyprowadzić się już dziś. Mam przyjaciół w Getafe*. I tak za tydzień wracam do Polski. Otworzyły się drzwi. Do pokoju weszła Ala.
-Na prawdę. Jutro ma cię tu już nie być.- teraz zwróciła się do Piotra:
-Wiesz, kiedy był tu jeszcze ze swoją kobietą, to było wszystko w porządku. Ale od kiedy jej nie ma, inny człowiek. Ja sobie nie pozwolę na takie zachowanie w moim domu, i przy dzieciach jeszcze.- znowu skierowała się do Przemysława:
-Ja nie jestem jakąś smarkulą.-
-Dobrze. Nie ma sprawy, wychodzę dzisiaj, tylko oddajcie mi kaucję.- Wyraz twarzy Alicji zmienił się nagle, jakby się tego nie spodziewała. Zniknęła za drzwiami. Z za nich dobiegło:
-Zaraz dostaniesz swoje pieniądze.-
-Blefuje. Oni nie mają pieniędzy. Ona teraz nie pracuje, a on ciągle chleje. Nie pij z nim. Mówię ci, oni nie mają pieniędzy. Zaraz zobaczysz.- Przemysław wstał z krzesła, otworzył drzwi:
-No i gdzie są moje pieniądze? Oddajecie pieniądze, to wieczorem mnie nie ma. Dzwonię po kumpla, przyjeżdża samochód i wszystko.- Pojawiła się Alicja i wręczyła Przemysławowi kilka banknotów. Ten wrócił do pokoju ze zmieszaną miną:
-No dobra.- Wyciągnął telefon i zadzwonił. Po kilku minutach odłożył telefon. Piotr obserwował całą sytuację z narastającym napięciem:
-No toś mnie w chuja zrobił bracie. Ty masz jakiś znajomych, ale ja zostaje na lodzie.- po tych słowach Piotr profilaktycznie wstał. Przemek (starszy od niego jakieś dwa razy) lustrował go spojrzeniem. Nastała cisza. Ta krótka chwila ciszy wydawała się Piotrkowi niezwykle długa.
-Tu jest twoje sto pięćdziesiąt.- Przemek podał pliczek banknotów – Idź, może się z nimi dogadasz.- Dzięki za radę, ‘przyjacielu’, pomyślał Piotr, ale nic nie powiedział. Wyszedł szukać Alicji.

Piotr wracał z pracy, było po ósmej, żar osłabł. Nie musiał korzystać z umiejętności chodzenia w cieniu, koniecznej do normalnego funkcjonowania w skwarze dnia. Szedł wolno, zmęczonym krokiem, środkiem ulicy. Z za rogu wybiegł Artur, starszy syn Alicji. Miał dziesięć może dwanaście lat.
-Cześć. Idziesz do domu?-
-Cześć. Tak, wracam dopiero z pracy. A ty widzę, że jeszcze latasz na skrzydłach wiatru.-
-Jeszcze trochę.- Szli razem przez chwile. Artur zdawał się nad czymś zastanawiać, widocznie te skrzydła nie dawały mu spokoju, bo po chwili spytał:
-Czy to prawda, że kiedyś żyły potwory ze skrzydłami?-
-Chodzi ci o smoki?-
-Nie, no wiadomo, że smoki są tylko w bajkach. Takie duże potwory.-
-Masz na myśli dinozaury?-
-Tak, dinozaury, takie duże potwory. Bo ja w to niewierze.-
-No, naukowcy twierdzą, że żyły. Były latające pterodaktyle, drapieżne tyranozaury i olbrzymie roślinożerne diplodoki. Nie pamiętam dokładnie nazwy, takie z długimi głowami. No i wiele innych.-
-Nie prawda! Nie było ich. Mama mówi, że w biblii nic o tym nie ma.-
-No nie wiem, naukowcy mają na koncie kilka osiągnięć, nie zawsze mają rację, ale udowodnili, że dinozaury istniały.-
-To ja udowodnię, że ich nie było! W biblii nie ma, udowodnię!-
-Posłuchaj...- Piotr się zaciął. Rodzice gotowi jeszcze pomyśleć, że im dziecko bałamucę, pomyślał. -No. Jeśli udowodnisz, to naukowcy będą musieli przyznać ci rację.-
-Udowodnię! Nie było dinozaurów!- Zbliżali się do klatki schodowej domu w którym mieszkali. Artur odskoczył, odbiegł kawałek:
-Tylko nie mów mamie.- Piotr nie bardzo wiedział o co chodziło chłopcu:
-Spoko, nie widziałem cię.-

Piotr zamknął za sobą drzwi. Dopiero wrócił z pracy. Dziś robił przez czternaście godzin, bo szefa goniły terminy i trzeba było skończyć to mieszkanie. Był nawet zadowolony, cztery nadgodziny, to jak dwa dni pracy w Polsce. Zmęczenie jednak dawało się we znaki. Wszedł do kuchni coś przegryźć.
-No w końcu jesteś. Przenieśliśmy twoje rzeczy do nowego pokoju. Przemek zostawił ci garnki i patelnie, co oznacza, że za miesiąc zabierasz je ze sobą. Połowa tej lodówki jest twoja, ta szafka też. W łazience tamta szafeczka w rogu. Tak jak się umówiliśmy, pod koniec miesiąca opłaty ściągamy z kaucji. No i to na razie tyle.- Alicja skończyła i skierowała się do drzwi, stanęła w progu i się odwróciła:
-Acha! A co ty właściwie studiujesz?- Piotr spojrzał na Alicję zmęczonym wzrokiem:
-A, takie tam humanistyczne rzeczy.-
-Aaaa, humanistykę?-
-Tak, humanistykę.- chciał dodać, że tak ogólnie pojętą humanistykę, ale się powstrzymał.
-Córka mojej kuzynki też studiuje humanistykę. Tutaj, w Madrycie. No to dobrze. No to idę.- Zniknęła za drzwiami. Piotr zrobił sobie jajecznicę. Jednak nie było mu dane spożyć jej w spokoju, gdyż co chwila wpadał kundel, żeby go obszczekać. Zjadł w końcu, umył talerz i poszedł do pokoju. Dostał były pokój dzieci. Nie miał pretensji, wiedział, że nie znalazłby żadnego innego za sto euro. Oni rzeczywiście potrzebowali pieniędzy. Nie znaleźliby nikogo tak szybko, a on był pod ręką. Chcieli trochę więcej, ale wytłumaczył, że więcej nie ma i że czuje się oszukany. Zrozumieli, przyjęli go, ale tylko na miesiąc.
Położył się na łóżku. Materac był stary, czuć było deski, miejscami złośliwie kłujące sprężyny. Nie miał swojej pościeli, położył się więc prosto na zostawiony przez gospodarzy koc. Drażnił go, cały był w psiej sierści. Pod głowę wsadził sobie jakąś bluzę zwiniętą w kłębek. Zamknął oczy marząc o poduszce. Za drzwiami domownicy stanęli wobec bulwersującego problemu:
-Mamo! Mamo! Kupa!-
-Gdzie?-
-O tu!-
-Jarek! Pies nasrał!-
-Ej! A co to mój pies? Niech dzieciaki sprzątają. Chciały, to mają.-
-Mamo! Mamo!-
Z za okna dochodziły jakieś krzyki. Hiszpanie się kłócili. Gdyby nie trzask tłuczonego szkła, zastanawiałby się, czy to aby nie normalna konwersacja, oni tu wszyscy krzyczą. Wyżej Polacy robili imprezę. Na pewno Polacy, bo leciał Stachurski. Z samego dołu grzmiało ujadanie jakiegoś dużego, smutnego psa. Co kilka minut przechodziło w wycie. Okno było zamknięte, na zasłony było tylko miejsce, nic nie można było zrobić. Na szczęście Piotr był wykończony, więc nie miał siły się wściekać. Obrócił się tylko na bok do ściany:
-Tak. Życie jak w Madrycie.- pomyślał.

KONIEC

preciana - jednoczęściowa żaluzja
carvezeria - piwiarnia
renfe - madrycka kolejka podmiejska
jefe - szef
yo necesito trabajo - ja potrzebuję pracy
Getafe - jedno z kilku miasteczek robotniczych pod Madrytem

Opublikowano

ehehe, myślałem, że ten tekst będzie jednym z krótszych, jakoś nie nie uświadomiłem sobie, że tam może być aż tak dużo tych znaków.

Można zmienić zasady i zrobić do 15000, albo zdyskwalifikować teks. Na pewno nie wytnę jednej trzeciej. Nie wiem, jak uważacie, zasady powinny pomagać, a nie przeszkadzać. Jeśli zdrowy rozsądek podpowiada, że tekst jest zbyt długi, to może rzeczywiście się nie nadaje.

Opublikowano

hmm, hmm, hmm. Przegadany, znaczy, że opisów monotonnych, zbędnych za dużo, czy że dialogi są niepotrzebne? Gdzie jest przegadany? Bo jeśli dialogi, to nie wiem, każdy wydaje mi się potrzebny, znaczy ma na celu jakiś przekaz. Dystans zapewniam, że jest odpowiedni, prawdziwych imion już nie pamiętam nawet. Jeśli są miejsca przegadane, to prosiłbym konkretniej.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kiedy ostatnio do niego zaglądałeś twierdziłeś, że masz go dosyć ;)
Między innymi stąd mój wniosek o braku dystansu.
Sam musisz zdecydować co zbędne. Ważna także korekta pod kątem błędów ;)
Pozdrawiam :)
Opublikowano

Błędy w wypowiedziach Leszka, są zamierzone. Na przykład: Letko - on tak mówił, nic nie poradzę. Ale poza wypowiedziami Leszka, błędów nie widzę. Byłem u psychologa kilka lat temu, wywalczyłem dysgrafię jedynie, jeśli chodzi o błędy psycholog mi powiedziała: przespał pan kilka lekcji z ortografią :(
Ale dobra, siądę raz kolejny...

ok, zmieniłem dzórę na dziurę i zlikwidowałem dwa powtórzenia. Zawsze do przodu :)



×
×
  • Dodaj nową pozycję...