Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'człowieczeństwo' .
-
Słowo Słowo Takie jesteś piękne Racjonalne Pełne Oczywiste A jednak ludzie używają Cię w celach gniewnych Rewolucyjnych Po co mówisz o człowieku? O płaczu kochanków O tapecie pełnej gwiazd Oczy(ów) Gniewie rozpaczy miłości blask w świecie pięknych… /czy już limitu nie-słów nie przekroczyłem?/
-
Wciąż szukam ja ciebie – człowieku! (Rozkładam na części, to scalam) Gdzieś w gestach i w drgnieniu powieką Dostrzegam wewnętrzny bałagan Grymasy na twarzy człowieczej Obszary niezmiennie pochmurne Nie sposób pogodzić ich z wnętrzem (W nim także człowieczo okrutnie) Znalazłam, po nitce i bruździe Dotarłam do kłębka, w nim skryte Oblicze, fasadę dźgam dłutem Odpada i sypie się, sypie…
-
Po co Pani ta informacja? Po co Pani pyta w ogóle? To uchodźcy, a nie dzieci. To potomstwo, a nie ludzie. Po co Pani pyta? Po co?
- 9 odpowiedzi
-
2
-
- uchodźcy
- człowieczeństwo
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
"Już od czasów dziecięcych pamiętam ten jakże mi miły, zapach zimy! Towarzyszył mi zawsze, we wszystkich wspomnieniach, Niezwykle ważną rolę odgrywał zmysł powonienia. Tak, pamiętam! Czym prędzej chodźmy, się pomrozimy! To były dobre czasy, lecz tyle się w kilka lat zmienia, I teraz już inną rolę odgrywa zmysł powonienia. Albowiem, jako ludzie błądzimy! Ten zapach, dziecięcy ten zapach się spienia, W mych nozdrzach, i już wie mój zmysł powonienia. Trzeba z tym skończyć nim się zaczadzimy! Bo, z czasem gdy życie człowieka ubiega, Często, świadomość jego się zmienia. I ja dla przykładu wiem już że ten zapach miły, Który mnie zbudzał w świąteczny poranek, Który równoważył mi tysiąc zachcianek, To smog, dla wielu z nas ckliwy."
- 1 odpowiedź
-
Miłka Pojawiłam się wśród krzewów aronii, szłam na skróty do domu. Nagle zobaczyłam szylkretową kotkę biegającą jak oszalała między blokami. Podchodziła z niesamowitą ufnością do przechodzących ludzi, choć była zdziczała. Opierała pokaleczone łapki o nogi przypadkowo wybranych osób i błagała o pomoc. Wszyscy ją odtrącali, odpychali od siebie i szli swoją drogą a ona patrzyła tylko bursztynowymi oczyma, jak się od niej oddalano. Ludzie obojętni na to, co czuło owo zdeterminowane zwierzę, śmiali się i prowadzili ożywione rozmowy. Bezdomny, poraniony zwierzak nic ich nie obchodził. Mieli pełne brzuchy i wcale nie myśleli o cierpieniu kocicy. – O co chodzi? – Pomyślałam. Od pewnej kobiety, dowiedziałam się o całej dramatycznej sytuacji. – To dlaczego pani jej nie pomogła, nie zareagowała? – Zapytałam. Wzruszyła ramionami i odeszła. A kicia… chciała się tylko dostać do swoich dzieci, które ktoś okrutny zamknął w swojej piwnicy. Najpierw pozwolił jej tam wydać na świat małe, ślepe kłębuszki, a następnie zamknął okienko, pozostawiając zrozpaczoną matkę, której sutki były nabrzmiałe od zbierającego się w nich pokarmu, a małe, nieporadne jeszcze kociaki, zaczynały umierać z głodu. Zrozpaczona kocia mama przylgnęła do mnie całym rozdygotanym ciałkiem. Krwawił jej ogon – do połowy urwany, nie mówiąc już o poranionym pyszczku, łapach i złamanych kłach. Tak bardzo chciała rozerwać metal krat, że drapała go, gryzła, jednak wiadomo – zwierzak nie pokona takich przeszkód. To tak, jak my byśmy chcieli opuścić mury dobrze strzeżonego więzienia. Niemożliwe, prawda? Chyba, że ktoś z zewnątrz, by nam pomógł. Nagle szylkretka puściła się biegiem w stronę jednego z bloków. Pobiegłam za nią. Stanęłam zdezorientowana przy bocznej ścianie budynku. Kicia miauczała, łzy (naprawdę!) leciały jej z okrągłych, pełnych smutku oczu. Powoli zbliżyła się do zakratowanego okienka. Stanęła i patrzyła to na mnie, to na więzienie swoich dzieci. – Muszę koniecznie coś zrobić, bo na dodatek usłyszałam ciche popiskiwanie cierpiących zwierząt. Nic mnie nie obchodziło, tylko to, aby uratować małe istotki, jednak nie bardzo wiedziałam, jak to uczynić. Zatrzymałam przechodzącego mężczyznę, zapytałam, czy mi pomoże. Nie zareagował, ominął mnie szerokim łukiem i tyle go widziałam. Koteczka przestępowała „z łapy na łapę” i… ufnie na mnie patrzyła. Byłam cała rozdygotana. – Ja tak już mam – powiedziałam sama do siebie. - Gdybym pojechała na Saharę, to by tam spadł śnieg. Nadjechał jakiś samochód. Zatrzymał się przed domem. Wysiadł z niego starszy pan. Pokonując samą siebie, podeszłam do mężczyzny i przedstawiłam całą sytuację. Uśmiechnął się, wyjął jakieś narzędzia z bagażnika, podważył kraty, puściły. Weszłam z ogromnym trudem, do piwnicy. Odnalazłam maleństwa i jedno po drugim podawałam mężczyźnie. Kotka szalała z radości, lizała swoje dzieci, pomrukując. Te piszczały i od razu zabrały się do jedzenia. Obrazek wzruszył nagle wszystkich przechodniów. – A gdzie wcześniej byli? – Pomyślałam. To, że kazano mi zapłacić mandat za zniszczenie mienia spółdzielni, nie było ważne. Ważny był jeden ludzki odruch i uratowanie czterech kocich żyć. Justyna Adamczewska Opowiadanie oparte na faktach.
-
Nigdy nie mówił głośno, szeptał. Był sobie człowieczek. Malutki, garbaty, brzydki. Kochał stare drzewo, które rosło nieopodal jego domu. Rozmawiał z rośliną, głaskał jej gałęzie, liście, tulił swą nieładną twarz do pnia, To trwało wiele lat. Dąb był jego przyjacielem i gniazdujące w jego konarach ptaki – sójki. Dokarmiał je zimą, wiosną obserwował pisklaki. Wtedy tylko się uśmiechał, pokazując bezzębne dziąsła. Tak mijał czas. Mężczyzna coraz bardziej się pochylał, jego skóra pomarszczyła się Pewnego dnia zachorował, jego serce biło bardzo szybko, albo czasami za powoli. Leżał w łóżku i patrzył przez okno na drzewo. Była wiosna – maj. Wylęgły się dzieci sójek. Rodzice uczyli je latać i łapać muchy. – Świat jest piękny. – Myślał starzec. Nowa pora roku przyniosła też polepszenie zdrowia, więc postanowił wyjść na dwór i odwiedzić swego kompana, Kiedy tak stał wtulony w delikatne gałęzie, patrząc na zieloność świeżych listków, usłyszał nagle podniesione, agresywne męskie głosy. – Panie, odejdź stąd. Zostaw to drzewo. Mamy nakaz ścięcia go i pokazali jakiś papier. Człowieczek w pierwszej chwili nie pojął, tego, co mówił postawny młodzian, trzymający w rękach elektryczną piłę, siekiera leżała na ziemi. – Ależ, jak to przyszliście zabić mojego przyjaciela?! Po raz pierwszy, od wielu lat, podniósł głos. – Odbiło staruchowi. – Usłyszał. – Nie pozwolę na to, zamordujecie też jego lokatorów! – Nadal krzyczał. Przywarł tak do dębu, że nawet o ogromnej sile człowiek, nie mógł go oderwać od rośliny, skazanej, przez Bóg wie kogo, na zagładę. Wezwano straż miejską. Czterech chłopa próbowało oderwać siłą starszego pana od dębu. Musieli odginać palec po palcu zrywając przy tym korę drzewa. Polała się żywica. Naturalny klej. Polała się też krew – jedna z małych sójek wypadła z gniazda i konwulsyjnie podrygując, umierała. Jej rodzice zaatakowali intruzów, ale nie staruszka. Zbiegli się ludzie, bo ptaki piszczały, rozczulając nawet najbardziej zatwardziałe serca. Wezwano leśnika, profesora dendrologii. Miał pomóc w usunięciu drzewa Straż uspokajała zdenerwowanych ludzi. A starzec, podniósł z ziemi zmasakrowane malutkie martwe już ciałko sójeczki. Posłużył się jedną ręką, druga wczepiona była w gałęzie. – I co mi zrobicie?! – Krzyknął znowu człowieczek. Profesor zbliżył się do niego, oglądając przy tym drzewo. – Proszę się nie martwić, Akademia zabroniła usunięcia drzewa. Kłamstwa opowiadano, że nadsyłał pan skargi do Urzędu, iż dąb panu zasłania pole widzenia, dlatego postanowiono go usunąć. – Ja? – Szepnął znowu staruszek, przecież nie umiem pisać. Zapomniałem. Wszyscy odeszli. Człeczyna zapłakał ze szczęścia. Ochronił przyjaciela, ochronił gniazdujące ptaki. Zmarłego malca pochował pod cieniem wielkiego drzewa. Po miesiącu odwiedził go profesor zapraszając na posiedzenie Ochrony Przyrody zorganizowane przez Akademię. Miał tam być honorowym gościem. Przybył. Wielka sala pełna naukowców, onieśmielała. Jednak wszyscy się do niego uśmiechali, on również pokazał bezzębne dziąsła i wyszeptał: – Dziękuję. Otrzymał też czek opiewający na pewną kwotę pieniędzy. Wykorzystał je na leczenie i zakupienie nowej sadzonki dębu. Koniec. Justyna Adamczewska
- 9 odpowiedzi
-
2