Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kraft_

Użytkownicy
  • Postów

    1 737
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2

Treść opublikowana przez Kraft_

  1. kilka słów przeciw nicości piszę trzymając fason przed i po uwięziony w płomieniu z którego nie potrafię zrezygnować światłocienie kradną blask nieustępliwie malując na czarno słowa wyszeptane na niebiesko jedynie ty pod kopułą świadomości naga zapraszasz nieskromnością podnosząc noce na wysokość świtu ustami na krawędzi rozkoszy błądzę ciało płacze szczęściem
  2. okrągłych stołów pełnych Was na których Wigilia cały rok trwa nie bacząc na kłody pod stopami piaskownicy pełnej piasku szerokości gotowej na niemożliwe drzwi w drzwi w kwestii spojrzenia zielonych kompromisów niesennych marzeń w zdrowiu i miłości nieskończonych związków odzianych w niezniszczalne szaty chwil z łaską losu z oknem na niebo gdzie tylko piękne tajemnice i gniazda bocianie które nigdy się nie spóźniają tego Wam życzę kochani na te nadchodzące Święta i Nowy Rok dwa tysiące trzynaście aby upłynęły w radosnej rodzinnej atmosferze bez zmartwień kłopotów i zbędnych poczekalni by zawsze świeciło Wam słońce a własnym żarem byście potrafili dzielić się sobą jedynie z potrzeby serca raz jeszcze wszystkiego naj
  3. kiedy pierwsza zabłyśnie nowym a ty opłatkiem przełamując zło głęboko spojrzysz w oczy mówiąc życzę abyśmy na zawsze bóg narodzi się w człowieku
  4. dwudziesty panie janie jutro koniec świata następnie święta bo być muszą a potem to się zobaczy masz pan już choinkę to ubieraj pan drzewko bo czasu mało według majów przypada na grudzień ale grudniowie wspominali coś o maju mara troska kara boska bóg diabły i anioły PiS z PO za bary zasiadłszy czym prędzej bo życie dobiega a paparazzi szykują sprzęt a to pech pan gienek z za nasypu zalał pałę i nie dotrze na wigilię temu już wszystko jedno frajer przegapi nawet koniec pani zosia gotuje zawzięcie a kulinaria wprowadzają w błąd kto to wszystko zje kiedy armagedon popisując się czy nie położy łapę na istnieniu tylko poeta wiernie siedzi rozmijając prawdy przepowiada ciągłość jarzębiny i pisze o tym co mu jutro
  5. w pustym domu pusty talerzyk dla samego siebie postawiony dla tradycji życzę sobie i tobie gościu we własnych ścianach byś nigdy więcej nie musiał się łamać opłatkiem z samotnością
  6. lubię powracać z daleka wtedy ptasia muzyka z życzeniami skrzydeł początkiem karminowych pocałunków nie ma końca zapomniany dotyk jakże gorący ukradkiem wdziera się pod skórę doprowadzając zastygłą krew do wrzenia lubię powracać z daleka chociaż przez chwilę jesteśmy dla siebie smakiem słodko-gorzkiej czekolady odnalezionym zakątkiem w czereśniowym sadzie kiedy między nami brak pestek a tylko smak świeżych owoców wołających o jeszcze lubię powracać z daleka wszystkie drogi ukryte między nami zielenią zwiastują wiosnę kiedy znów lubię powracać z daleka bo czekasz
  7. szczęśliwy pewnego jutra opowiem ci o nienapisanym wierszu o nawróceniach poety ubranego jedynie w kapelusz wtedy zegary przestaną być złośliwe spojrzysz na słowa innymi oczami pełnymi szeptu i zrozumienia bez lęku obaw oraz niedomówień szeroko otwartymi na nowe świty między wersami cichutko zapytam o dom w którym możemy zaistnieć zakwitnąć umysłami wolnymi od krwawień i sobą na krawędzi pożądania przyswajając nieprzyswajalne chwile wyłuskane z przebłysków martwej strony przemycające wolność pośród krzaków dzikiej róży jak ptaki pełne piór kiedy będziemy cali
  8. gdzieś kiedyś zielony ogród w teatrze paranoi koszerny zejdę ze spalonej rewolucja świateł nie wystarczy może zdążę jeszcze na kwadrans miłości w nowym oczekiwaniu na sen kiedy maj zagra na skrzypcach wystąpię w bezimiennej roli a ty będziesz jedynym widzem w spektaklu bez dylematów szczęście nie będzie już wiatrem wtedy dowiesz się kim jestem doświadczona bez znieczulenia przestając być nieobecną nie zapomnisz objawionych obrazów a uleczony z koszmarów czas przeszły otworzy nam bramy do jutra na naszej zakwitną jabłonie
  9. ze dwa razy i nad ranem jeszcze raz wielkomiejskie tet a tet kiedy niby taki mniszek a diabeł pod skórą tańczy kankana że mało żył nie rozerwie wpierw na przedmieściach do czerwoności choć zielone światło rozgrzewa grzechy sześćdziesiątą dziewiąta ulicą zmierzając wprost ku centrum gdzie każdy krok ma znaczenie dla płynnej komunikacji zaciśnięci w tłoku na odległość szeptów kierują ruchem bacząc pilnie by końcem końców uniknąć wypadku
  10. wiedziałem wszystko o geometrii powrotów szybowaniu ponad zapisami świadomości i tobie nagiej mimo wszystko z nutą optymizmu grałem grzechy symfoniami malowanych obrazów pożądania wzruszając umysł i ciało gdy wdzięczna płonęłaś każdą cząstką ten ogień scalał podczas majówek w ogrodzie z niespodzianką na krawędzi odczuwania uczyłaś mnie być najdroższym snem w zamian trzymałem inne pokuszenia na smyczy będąc jedynym natchnieniem dla wytworzenia twoich światów kiedyś wiedziałem wszystko odeszłaś z dresem obdartym z ilorazu inteligencji od tamtej pory umieram za każdym razem kiedy witam kolejny świt nie wiem już nic
  11. dobrze wiem kiedy kończy się niebo nie musisz ciągle przypominać o zakrętach pełnych chwil zwątpienia gdzie wiatr i łączność zerwane podczas burzy między nami szukałem szczęścia ucieczkami w życiowe rebusy ukryte ponad ziemią zagmatwane sobą a ty w międzyczasie wyrywałaś pióra ze skrzydeł zieleni zniewolonej widokiem niedomówień teraz powracam smugami deszczu nie przekraczając granic nawet dla ciebie świadomie omijam noce by wąską ścieżką dojść do wspólnych świtów kocham cię ale to już nie wystarcza wiatr odnowy nie jest nieskończony umiera na posągu wzniesionym na podwalinach niezrealizowanych marzeń potrzeb przelatujących gdzieś między palcami i gwiazd które oderwawszy się od ziemi nieudolnie eksperymentowały ze światłem tego co nie możliwe a chciało zbyt wiele jedynie czas pomiędzy ciszą a niemówieniem dopowiada
  12. dziękuję Nata... i pozdrawiam serdecznie :)
  13. powroty w igraszki miłości tak bardzo bym chciał wskrzesić chabrowe maje ze zgodą na remis wpisaną w koszta jutrzni kochanków odnaleźć brakujący wymiar który wybacza wszystkie błędy ogłaszając wszem i wobec że nasze razem już zawsze może być piękne bo nawet gorzkie prawdy bywają wspólne wyretuszować nieuniknione waśnie i spory przelotnych deszczów błyskawice burz w niewyspanych łózkach co mąciły spokój pożądania kochać tak by móc zrównać koloryt nocy ze śladami dnia i uwierzyć w cuda że począwszy od teraz uda nam się wszystko
  14. siadamy do stołu silikonowy gdyby miał jeszcze znaczenie nie trzeba byłoby sękaczy aby przytulać swój smak krawędź zbudowana ze słabościanu żyje swoim życiem nie daje oparcia łokciom które już nie potrafią swobodnie spocząć by udźwignąć ciężar spojrzeń szukających zrozumienia cisza zabija tylko łyżki uparcie dźwięczą w talerzach pełnych pustki choć nalałaś po brzegi siadamy do stołu najtrudniejsze jest udawanie
  15. rozmaślony niuniuś który nigdy się nie oderwał od matczynego cyca postanowił szeptem spisać ballady o drzewach cichutko pytał liści gdzie znaleźć święty spokój tak aby nie zbudzić echa i złapać trochę słońca za free i bez zobowiązań pokorny zawsze przezorny uciekający tam gdzie głaszczą nie znał smaku dzikiej róży nie wiedział że traci siebie i to kim mógłby stać się w jej ramionach gdyby tylko spróbował być facetem
  16. niebotyczny drań oczekuje na cudowne spotkanie wyprostowany dumny zamyślony z domu tworzy impresje z vademecum kompromisu z facetami już tak jest że ich dylematy nie zawsze idą w parze z kwiatami nowe kreacje nie są lekko przyswajalne a budzik nie zawsze dzwoni o czasie niebotyczny drań pragnie pić z jej ust wysysając karmin choć w szkle pusto jak zawsze ale są perspektywy ona lubi drani
  17. o północy płomień scala rozmawiamy każdym centymetrem ciała melancholijna podniosłość ulatuje w zegar wraz z zawstydzoną kukułką teraz jedynie porcje przyswajalne dotyku który ma słuch absolutny wirtuozerią doznań tworzą symfonie grając koncert na strunie G wzburzone fale na pograniczu szczytów natchnione wylewają z brzegów spływając ciepłem przyśpieszonych oddechów i bezszelestem szeptów w krzyk spełnienia amplitudą drgań dając świadectwo rozkoszy
  18. pragnął być kimś ona chciała być kobietą różnica polegała na tym że była piękna i zmysłowa robiła karierę mając za szefa ciacho z collage`u kiedy on nie czuł się już potrzebny stracił pracę i sens zagubił znaczenie już nie nucił rankiem przy goleniu jedenaste przykazanie nie będziesz miał złudzeń i nawróceń kiedy ona przestanie dzielić się sobą z potrzeby serca okazało się boskim strzałem prosto w dziesiątkę zatracenia chciała pójść na kompromis miał tylko prać prasować kucharzyć i zajmować się dziećmi jednak zakładając mu pętlę na szyję zapomniała o jednym był facetem
  19. uciekam ukradkiem we własnym kawałku łóżka szukając szczęścia ciemność między nami już nie wskrzesza kamienna niemoc na chybił trafił ulokowana po lewej stronie milczeń śpisz na dotyk wciąż piękna a jakże odległa znam takie miejsca gdzie nie nosisz pętli a sukienki w kolorze karminu łopocą na wietrze znam takie chwile między nocą a dniem gdy znajdujesz czas na postanowienia zamieszkałem w nich na stałe teraz czekam na twój oddech by poturlać słońce w kierunku spełnień wszystkimi za i przeciw pomiędzy wersami pytając czy jestem jednym z nich
  20. pozostając w sprzecznościach jedni drugim ku pokrzepieniu opowiadają bajki o harmonii i zagniazdownikach co słoneczną drogą zdążają ku rzeźni naucz mnie tak kłamać abym sam uwierzył w to że dziś nie potrzebuje jutra że zespół urojeń o dziewczynkach z zapałkami nie istnieje a po jasnej stronie nocy wszystko jeszcze da się naprawić
  21. na swojej drodze spotykasz również obłąkanych a ja przepraszam właśnie obieram kamienie z piór profesjonalnie i z uniesieniem potem poskładam z nich ptaki życząc im wolności na twojej drodze nie będzie więcej kamieni
  22. czy to ty jesteś tym upojeniem zjawiskowym nienazwanym z serii kolorów malinowych smaków niebiańskich tak piękna że aż dech zapiera że aż słowa grzęzną
  23. wcale nie jest takie proste od dnia w którym sobie na złość zbudowaliśmy mur niebo nad domem nie zawsze było błękitem w kolejne nieprawdy szliśmy uparcie zapatrzeni jak w krzywe ścieżki gdzie straszne obrazy i tylko nieco mniej straszne przeprosiny dawały świadectwo tego wszystkiego czym wypełniony był ceremoniał a przecież wystarczyło tylko trochę chęci na przebudzenie pod każdym względem siebie mając za poranny chleb by bez wymówek konsumować noce we dwoje wcale nie jest takie razem
  24. szur szur tam i z powrotem brzozowy zagajnik i kolce w perspektywie nikomu niepotrzebny wędrowiec z pozoru uśmiecha prostując dylematy niczym pielgrzym z ogrodu życia gdy jabłko z twoich rąk prosto w usta przyzwyczajeń kiedy czas liczyć kroki do nadziei którą potrafisz bez kolców za darmo i nawet z daleka ofiarować szur szur tam i z powrotem
×
×
  • Dodaj nową pozycję...