
natalia
Użytkownicy-
Postów
2 503 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez natalia
-
to bardzo zła rada Pedro, chcesz się moderatorom narazić, że publicznie sugerujesz jak limit wymijać? Skoro Robert pisze dobrze, to czemu ma w Pe umieszczać? Robercie, jeszcze nie czytałam Twojego opowiadania, ale to zrobię w wolnym czasie.
-
Ferdydurke to bym mogła kilkakrotnie :) za to męczył mnie: "Pan Tadeusz" "Nad Niemnem" "Dziady cz III" "Zbrodnia i kara" "Iliada" "Odprawa posłów greckich"! musiałam to sobie przeczytać na głos - całość!- bo nic nie rozumiałam za pierwszym czytaniem :) "Noce i dnie" "Granica"... chyba tyle z cięższego kalibru.
-
inni mówią: to zły pomysł. inni radzą: słuchaj Kuby. inni mogą agrumentować (za Kubą) i robią to: warsztat w prozie to zły pomysł, bo: - dział P spełnia tę funkcję - brak ograniczenia czasowego spowodowałby spadek zainteresowania owym działem warsztatowym poprzez zagęszczenie utworów (spadek - gdyby jakiekolwiek zainteresowanie rozwinęłoby się, kolejny dział prozy to kolejna porcja opowiadań do czytania, a nie wszystkie są na stronę A4 :)) inni pytają: cała proza póki co funkcjonuje nieźle, po cóż to zmieniać? jaki głębszy cel właściwie przyświęcałby owemu działowi? poza tym inni są otwarci na wszelkie pomysły i sugestie :) jakiś może podchwyci moderacja i rozpatrzy pozytywnie?
-
*** (to się nie zdarza)
natalia odpowiedział(a) na Mirosław_Serocki utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
no tak, c.d. fascynacji DCD, która nieprzeminie :) wiesz Mirku, o ile początek i koniec tak, o tyle środek jakoś nie bardzo i nie wiem, czy tu chodzi raczej o tę figę, czy przechodnią palmę.... zapewne łatwiej bym wiersz odczuwała, gdybym cokolwiek ich kiedyś słuchała, wtedy wrócę :) -
właśnie po to czytamy się wzajem :)
-
Jak straciłem przyjaciół
natalia odpowiedział(a) na Włodzimierz_Janusiewicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Słońce konało na horyzoncie. = dwa razy w tekście ono chyba kona. Tekst pamiętny :) cieszę się, że znów miałam okazję przeczytać, świetny Włodku. -
i podszedłem do drzwi i lekkomyślnie otworzyłem = chyba nie tak, no i bez tylu iii ułożyć obok Zenka, ale tak się ułożył = walczmy z powtórzeniami, rozłożył, położył, leżał, rozciągnął... nie mam szansy no porządny wypoczynek= na ...... cd będzie głupszy? no Leszek, co Ty? Kombinuj jakoś żeby to wyratować. Nie jest źle, ale mało wyraźne póki co.
-
rzetelny opór? Udało mu się pokonać = mi kawał lodu niczym kukła = kawał lodu to coś ciężkiego, a kukła kojarzy mi się z lekkością, stąd lekki dysonans owego porównania, dodatkowo sugerowałabym = "jako" kawał lodu (...)"zawisnąłem" w miejscu(...) = upłynnia to lekko (moim zdaniem) zakończenie i brak wybicia narracji. reszta kształtnie :) choć, jak wyżej wspomniano, trąca spadkiem samopoczucia, a to wzmacnia uczucie chłodu opisywanego przez bohatera. tytuł skierował mnie na inne tory, ale dobrze współbrzmi z treścią.
-
Zadowolony
natalia odpowiedział(a) na Sebastian_Pietrzak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zatrzymał mnie tu na chwilę. -
Schizofrenia
natalia odpowiedział(a) na Arkadiusz Nieśmiertelny utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie genialny, nie piękny, a dobry, jak dla mnie. Może nie porywa od pierwszych wersów, ale jeśli przeczyta się kilkakrotnie wiersz zyskuje. Tytuł... właściwie czasem można nazywać rzeczy po imieniu, ale ja tego nie lubię w wierszach. Z drugiej strony nie wiem, czy tutaj nie było by to zbytnim utrudnieniem dla czytelnika, gdyby zawoalować temat wiersza. Końcówka pycha :) -
piękne? żartujesz chyba, jak "nadwerężając" może być piękne, kaleczy mi oko i ucho.
-
łue, sprawdziłam, masz rację, to ja wywalam ten wyraz, bo teraz on mi się nie podoba. Dzięki.
-
ale ja mam w tekście nadwyrężając, to chyba poprawne słowo, skąd wziąłeś niepoprawne?
-
Leszku... literówki sprawdzałam parokrotnie, skąd Ty masz np. "nadweręzając"? resztę uwag trawię :) część z pewnością poprawię. Dziękuję wszystkim za uwagi, no, ciągu dalszego raczej nie będzie.
-
Matylda była niezwykła. Kolorem biszkoptu obdarzona sfrunęła na świat pewnej wiosny. Jej pierwszy kontakt z ziemią okazał się przyjemny i subtelny. Wiatr wydął ją niezbyt nachalnie, gdy rozwiesiła się na lilakowym krzewie. Czuła się tam doskonale. Kwiaty powoli nabierały mocy w swym aromacie i roztaczały delikatną słodycz. Natomiast Matyldzie tak bardzo przypadła do gustu barwa lilaku, iż postanowiła zaczerpnąć jej dla wzbogacenia swego oblicza. Reszta dnia upłynęła jej na zwiedzaniu okolicy i frywolnych zabawach z wiatrem, który wyjątkowo polubił młodziutką Matyldę. Nie miał wcześniej zbyt wielu okazji do tym podobnych uciech, gdyż krewniaczki jej zazwyczaj były władczo uwiązywane przez właścicieli u szyj swych. Ona zaś była wolna. Na noc Matylda zatrzymała się na wierzbie wplątawszy się weń z gracją. Sen jednak nie chciał przyjść, więc urozmaicała sobie czas liczeniem gwiazd. Były fascynujące. W pewnej chwili zorientowała się, iż lada moment wstanie słońce i oślepi sobą niebo tak, że teraz iskrzące się punkty znikną zupełnie. Struchlona wyciągnęła się do granic wytrzymałości swej materii i ściągnęła sobie kilka gwiazdeczek, na pamiątkę. Nareszcie zasnęła spokojnie. Obudziły ją gwałtowne szarpnięcia. Przecierając oczy ze zdumienia odkryła, że niesforna gromada wróbli postanowiła zabawić się jej kosztem. Ofuknęła je gniewnie i wyrwała się im nadwyrężając sobie nieco brzeg. Zmartwiona powstałymi zmarszczeniami rozłożyła się na polanie usłanej dzikim kwieciem. Słońce pomogło zrelaksować się Matyldzie na tyle, by zapomniała o porannej aferze. Lekko otępiona gorącem, jakim traktowało ją powietrze zaczęła się zastanawiać, co dnia dzisiejszego może ją jeszcze spotkać. Nie myśląc wiele podniosła się leniwie i zaczęła wyglądać swego druha – rozbrykanego wiatru. Kojarzył jej się z wesołością. Jednak śladu po nim nie było. Tym samym zakres jej poruszalności wielokrotnie się zawęził toteż rozejrzała się wokół siebie, czym by tu zabić czas... Makowe panny dumnie wystawiały buzie ku niebu. Zaintrygowana ich intensywną czerwonością Matylda, postanowiła się do nich zbliżyć. Po kilku chwilach wyprosiła o odrobiny tego koloru dla siebie, użalając się nad ubóstwem swej postaci. Żale te posłyszały mimochodem drobne kaczeńce, które z dobrego serca postanowiły i swoją barwą uszlachetnić Matyldę. Ta, z wdzięcznością pochylała się ku nim mieniąc się coraz żywiej. Nie do końca jeszcze oswojona nowym wyglądem posłyszała szum trawy ożywionej poruszeniem kwiatów. I ta nie pożałowała Matyldzie kilku plam nasyconych świeżą zielonością. W tym momencie porwał ją wiatr z szelmowskim uśmiechem zapowiadając pyszną zabawę. Dojrzałym popołudniem przesycona lataniem ułożyła się w cieniu niewielkiej obory, do której okręcana wiatrem dotarła. Było jej tam błogo i przytulnie. Przynajmniej do chwili, gdy podwórkowy pies jej nie wyczuł. A wtedy to donośnym ujadaniem spłoszył Matyldę i skierował na nią uwagę swej pani. Otóż z domostwa wyszła zaciekawiona nagłym szczekaniem pupila dziewczynka. Podbiegła uciszyć psa i zauważyła leciutko powiewającą, śmieszną apaszkę splataną w trawie. Podniosła ją z ziemi i obejrzała pod słońce. - Zobacz Torro jaka brudna! Może wypiorę ją i będę nosić? Ojej, jaki ona ma dziwny kształt. – dziewczynka obracała zawstydzoną Matyldą na wszystkie strony – Nie podoba mi się, nawet nie ma jak jej złożyć. Ee, niech frunie dalej. Chodź Torro, zrobimy z niej latawiec! I dziewczynka zaczęła biec przez podwórko na łąkę z wyciągniętą w górze ręką i ściskaną w niej silnie Matyldą. - Leć! – krzyknęła i puściła ją przy silniejszym podmuchu wiatru. Matylda czuła się do głębi upokorzona i postanowiła skryć się przed całym światem. Chciała wcisnąć się w jakiś róg i nigdy stamtąd nie wychodzić. Zrozpaczona nie potrafiła jednak znaleźć w sobie takiego miejsca. Była owalna, bezrożna, zupełnie nie apaszkowata. „Ach, więc to dlatego... O nie! Czuję się jak... jak zwykła serweta!” Lunął rzęsisty deszcz. Pierwsze krople osłabiły pęd z jakim się poruszała. W pewnym momencie zupełnie opadła z sił i wylądowała w obłoconej kałuży. „Taki wstyd, taki wstyd!” – powtarzała Matylda. Nawet nie zauważyła kiedy przestało padać. Po jakimś czasie utulona własnym szlochem oddychała stonowanie i zapatrzona w taflę kałuży podziwiała odbijające się w niej chmury. Raptem coś zmąciło lustro wody i zaczęło chlapać na wszystkie strony. Z początku przestraszona Matylda uspokoiła się na widok przyłączania się do niej niezgrabnej ropuchy. Uznała ją za nową towarzyszkę niedoli. Nawet chciała się z nią zaprzyjaźnić, powiedzieć coś pocieszającego, gdy tamta czterema ciężkimi skokami odeszła, jak gdyby nigdy nic. Ściemniło się już na tyle, by matyldowe gwiazdki zaczęły się tlić, zaś sama Matylda wyczołgała się w jakieś zaciszne miejsce. Świetnym schronieniem okazały się trzy młode brzózki, które chętnie okryły cienkimi gałązkami i drobnym listowiem podłamaną Matyldę. Znalazła nawet obok siebie miłe sąsiedztwo – koźlarza. Skłonił się nisko kapeluszem i zaproponował niezobowiązującą konwersację. ........................ c.d. się zobaczy, czy warto :)
-
Jacku, ja kiedyś tylko rymowałam :) no ale na niższym poziomie, niż się powinno. Cieszę się bardzo, że w tej materii nic mi nie zarzucasz :) Pominięcie "pan".. a to bardzo dobry pomysł jest, dziękuję, już kasuję! Arku :) miło znów Cię widzieć u mnie.
-
wypchanym słomom = Krzyś, no...... słomą pojawiając się nad moim łóżkiem i próbując mnie z niego ściągnąć = nie nie, pojawiając się nad moim łóżkiem próbował mnie z niego ściągnąć całość utrzymana w stałej narracji a ostatnie zdanie to co? To chyba ta kuzynka miała wypowiedzieć owe słowa, czyli jakoś inaczej (chyba) trzeba by to zapisać. interesujące opowiadanko, ale zakończenie lekko rozczarowuje. Nie tyle wyjście z choroby, bo to całkiem sprawne i pozytywne, ile ta kuzynka jakaś taka, na doczepkę, moim zdaniem.
-
no dla mnie całość była nad wyraz zrozumiała i wyobrażalna, momentami namacalna, miejscami nawet znana, tzn nie jestem potencjalna :) ufff. a z publikacją tekstów osobistych zawsze tak jest, że ręka drży nad enterem, ale zazwyczaj warto.
-
pięknie Gwyn, cieszę się, że wróciłaś z teksem :) i to bardzo dobrym "nowonarodzona kochanka śmierci" a to sobie zapamiętam na dłużej...
-
dzięki :)
-
Dzięki Areno, tym razem miało być charakternie :) cieszę się, jeśli wyszło.
-
chyba w jaki sposób to się MOŻE na nas zemścić? bo któż wie, co będzie kiedyś? Przyznam, że mnie nie przekonuje Twój obraz przyszłości. Choć fragment "co będzie to będzie" dawał nadzieję to zgromiłaś go "nie ma przyszłości". To też jakiś dziwny pewnik. Chyba masz czarną kulę... Pożyczyć Ci różowe okulary? Bo mam :)
-
a co tym chaosem chciałaś przekazać? prócz ukazania go.
-
może zacznę od Izy: - tytuł, tak, to ostatnie nad czym się zastanawiałam wklejając wiersz, ale skoro ktoś prócz mnie to widzi, znaczy trzeba poprawić :) może zatem "bez skomlenia" "bez skomlenia proszę" chciałam jeszcze "nie skoml pan", ale to chyba nie bardzo? - 10, 11, 12... no tak, ale i tak starałam się 8, 9 i 13 wyrzucać :) może go jeszcze podszlifuję, - ten rym w wersie pierwszym, to właściwie można uznać za wstęp do rymowania :) celowy, gdy reszta wiersza nie była spisana dziękuję pięknie za celne uwagi :) Marku, ależ ja w komentarzach również staram(!) się być subtelna :) dzięki za rymowaną opinię. Agnes, cieszę się bardzo, że zatrzymało :)
-
no wzrok to wiersz z pewnością męczy, powtórzenia, hmm, właściwie nadają ciekawy rytm całości i tak jak ich nie lubię, tak mogą tu być tolerowane, całość jednak wolałabym czytać w lekko odmiennej formie. Może tak? Aha, słówko "umieram" jest zbędne, moim zdaniem, więc wycięłam (tak samo można postapić z pierwszy dwuwersem, gdyż mało wnosi, a przydałoby się ukrócić tę wyliczankę, by czytelnika nie przemęczyć.) Patrzę przez okno, widzę świat. Patrzę przez okno, na drzewa i las. Widzę rzekę, jezioro i was. Patrzę przez okno, widzę mgłę. Patrzę przez okno, nie widzę już nic prócz ciemności. sugerowałabym z oprócz, przejść na prócz Śmierć puka do drzwi... Wypadam przez okno. I znów widzę las, drzewa, jezioro i was. Ale z góry.