
dytko
Użytkownicy-
Postów
245 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez dytko
-
Świty tak niedaleko, półżywi już katują chodniki, mieszkalne płomyki rozbłyskują się nieporadnie, tępo dogasają latarnie, brudna szyba z odciśniętym nosem i dłońmi, jesienno zimna przyciąga mój wzrok. Zawieszam oburamienność na umywalce, kaleczę lustro spojrzeniem, dwa worki pod oczami, długo, długo nic i dopiero reszta niewyraźnej twarzy z kępką włosów rozpływa się ospale. Palcem myję zęby, zawieszam wargę na kranie, woda skleja rzęsy, brwi kołyszą się jak morska fauna i flora. Jestem już gotowy. Wyciągam pomięte ubranie z szafy obwisłe na metalowym wieszaku, zrzucam niezgrabnie. Wkładam wieszak za plecy, wieszam sie w pawlaczu. Uwierzcie mi, tak można umierać.
-
racja sa bledy :/ ale moze to dlatego ze to stary wiersz jak swiat, ale dzieki ze je dostrzegliscie a ja moglem je poprawic ;) pozdrawiam dytko
-
ten wiersz to jeden wielki zart ;) co chyba zreszta widac :) jesli nie, to moja wina pozdrawiam i dzieki dytko
-
Otworzyłem przestrzenne umysły chwytając w locie za ucho szepnęło - cisza a to przecież ja miałem wrzeszczeć potulnie słuchałem zawiązanych języków Zajrzałem do środka - rzeczą oczywistą był mózg umysłem była dłoń sparzona próżnią kiwnęła - nie wolno a przecież to ja miałem rozkazywać uniosłem głowę ku ziemi Delikatnie wyjąłem resztki ambicji tworząc falsyfikat swego ja oczy spojrzały - zdradzony? a to przecież ja kochałem wsunąłem w liście zimne stopy Przechyliłem do góry świat wypłynęły wspomnienia pokazały - to twoja klisza przecież zgubiłem bilet na drugi koniec cofnąłem zamierzenia do początku Przechylił świat ostatnie krople żrących alkoholi wypijmy za kwitnącą szczerość - rzekli ambitni oznajmiając - ty już odchodzisz ! A przecież bal obrósł już w tańczące kłamstwa skłamałem ostatni
-
Aniele Ty niestrudzony któż Cię na tą drogę zesłał ? co to wije się i plącze - myśli, słowa i to serce - tak samotne gdy noc boli o północy stęka dysze umęczona Skradasz dłonie pod swe włosy Targasz szarpiesz zasłony skonane co prześwitu nie zaznały nie doczekały Aniele dokąd pociąg zmierza ten wybrany ? Puste perony odwiedzają tylko gołębie brunatne wymarzone skaleczone cierniową aureolą i nie krzyczysz nie plugawisz swoich pragnień Aniele ileż słońc jeszcze zawróci światem moim podwórkiem ? Ile blasków swych pochłonie, odbije, zabije nieskończony księżyc co twym katem o północy gdy zasypiasz nie oddychasz serce bije Nabrojone światy urojone następstwa że dzień z nocy i noc z dnia toczy namiętnością I zabija gdy nadzieja kwitnie - jak dzień to miłość że jak noc to namiętność w twojej duszy skruszy zmruży zaczaruje sen niebiański Ktoś ukołysze ktoś pozwoli dotknąć palcem nawet dłonią i swym ciałem całym wklęsnąć skleić zmoczyć potem soli zasnąć zgasnąć białym księżyca światłem Aniele jakżeś silna i potężna ? że też nosisz te marmury na swych ramionach delikatnych jak wapienie białe wiśniowe łodygi stargane origami kulejesz krwawisz pełzniesz nisko biedaczysko Aniele dokąd pędzi twoje przesłanie ? jak daleko sięga to umiłowanie co za darmo mi oddajesz i wraz z nim ta pokora ciśnięta z rzęs falowanych paruje bieli oczy potem deszczem topi rany w zaschniętych policzkach, siedmiu morzach pochłoniętych ...na żaglówce z sosny lichej Aniele w czym mierzona twa wytrwałość ? tak potężna i tak wielka mieszcząca złota srebra z biedą w duszy i przesłaniu przeźroczystym I jak wielka jest twoja łaska ? którą wielbić czcić z oddaniem kuć jak stalowe podkowy nosić na skonanej szyi grzechu niedoczekanie twoje niedoczekanie Kto serce skłamać się ważył nie wart ni kropli z czoła ciernistego bluźnierczego plamiącego serce dusze złotą ważyłem się Aniele dokąd wzbijasz się na swych skrzydłach ? do ogrodu, do okna, do serca mego.
-
Nocna parada gwiazd za chmurami rozświetla przestrzeń czarną księżyc kuleje bez uśmiechu krople wyobraźni rozbijają myśli na tysięczne części, ćwiartują świadomość. Czekam, nie czekam i znowu nie czekam nocne iskry rozsypane po tafli miasta szukają odbicia w twoich oczach. Patrzę, nie patrzę i znowu nie patrzę. A wszystko bo myślałem o herbacie - kołysze się i cierpnie kruszy wypłowiałe ręce
-
Człowiek to bałaganiarz, w duszy, w czterech ścianach, we włosach, w pościeli, a niby wszystko kontroluje. Człowiek to chodzący wirus, dzieli się emocjami, brudami, złością, namiętnością, wszyscy umrzemy, ale czyż nie jest raźniej? Człowiek to cholerny prowokator, teatralny komik, sceptyk, szurnięty pesymista, figlarz, mąciciel cudzych myśli, skąpy paranoik. Deptanina na chodniku, burza mózgów, erupcje słów i skąd brać spokój w duszy i pokój na świecie? Człowiek to marzyciel, planista, ateista, dogłębnie wierzący, kultywujący pieniądz – lenistwo. Spełnione marzenia? Po co komu one, kiedy z pięknej larwy powstaje cholerny motyl?
-
w zasadzie tak to mialo byc... zeby wiersz przez gardlo nieprzechodzil, utknal w przelyku, zeby byl ciezki jak olowiane chmury, zeby postrzepil dobry smak, odczucie klarowne, wrazenie pastelowe... dziekuje za komentarze pozdrawiam dytko
-
tylko nie bierzcie tego powaznie, doza ironii musi byc ;)) (chaos zastosowany w tym opowiadaniu jak najbardziej zamierzony) Urodzony ponownie w letni wieczór na śnieżnobiałym, laboratoryjnym prześcieradle. Niemowlę z odzysku, nakarmione swoistym eliksirem ożywienia, nabrało koloru, jak za dawnych lat. Można by rzec, że było bardziej wyraziste i nieprzeciętnie zaangażowane w umiejętne stawianie wielkich kroków z dziedziny ofiarności i dzielenia się swoim dobrem niż kiedykolwiek. Można byłoby rzec Chrystus zawitał nowe progi, lecz to nie do końca tak. Dary dzielenia się i nie przenikniętej dobroci doświadczyłem rodząc się ponownie. Doświadczyłem ich dotykiem, szeptem, zachodem słońca, płaczem, milczeniem, upojną nocą kojarzoną ze świętem betlejemskim. Doświadczenie nowego życia, narodzenia się jakby ponownie, był owy gest miłościwy i co warto podkreślić, dużo wcześniej czułem, że umieram, aby narodzić się tylko z powodu okoliczności zaistniałych jeszcze dawniej. Opowiadała mi wiele razy o moich narodzinach, często brała mnie na ręce, początkowo było tylko serce pulsujące tempem galopu dzikich mustangów. Opowiadała jak wyrastały mi pierwsze uczucia, pachniały kwiatami zapomnianymi przez słońce, co w efekcie objawiło się szeroką gamą zapachów, rozchodzących się po okolicznych wioskach. Opowiadała o mgle nad Wisłą, co prawda pieniła się, ale mgła poranku tliła moje oczy. Budziłem wtedy pierwsze układy trawienne, pochłaniając jej zapach ciała i feromonów. Niewątpliwie jej zapach był najważniejszy, kiedy spałem, nieświadomość oddalała swoje ukryte zmysły od rzeczywistości. Każdy jednorazowy ruch, szept równomiernego oddechu docierał do moich zmysłów tak obficie wyczulonych... Tak, dzięki niej dzień trwał tak długo, pragnienie nęciło noce z milionem błysków w czarnej otchłani... Na świętą pamięć, jej każdy ruch powieki, myśl nieznana, skłony wdzięczności, te ręce powlekane delikatną, aksamitną skórą, to milczenie w duchu, krzyki sprośnego id. Pamiętam, wszystko, odbijało się w mętnej rzece, kiedy na łonie wilgotnej trawy smaganej wilgocią, wieczorną rosą, całowaliśmy się, a nad głowami czuwał księżyc. Zaplątałem zmęczone palce w puszystej kępce włosów koloru młodego dębu, wtedy poczułem ze śmierć jest blisko. Umierałem powoli i jakże niecierpliwie, kąsany nadzieją, przedzierałem się przez żółte tła oblicza nicości. Byłem sam, nikt nie widział, nikt nie śmiał słyszeć, tym bardziej uwierzyć w stos procesów zachodzących w czasie końcowego stadium śmierci. Płakałem, czułem w ustach każdą łzę, smak, wrażenie i sens połykanej łzy - słodko, kwaśno, cierpkawy... tak, zupełnie jak herbata babci Lusi... to była herbata babci Lusi, teraz już wiem... z opowieści wiem też o stanach nieświadomości trwającej jakiś okres... Tak opowiadała mi. Już o tym nie wspomina, bo uważa, że zupełnie nie warto pamiętać coś co nie nadaje charakteru i kształtu naszej egzystencji w jedności, spojonej wzajemną magią. Nieświadomość, tuż przed narodzinami, wiedziałem, że będę nią opętany. Wiedziałem, że już niebawem dotknę twardego gruntu, samodzielności fizycznej, wspomaganej jej dobrem i ciepłym dotykiem, obecnością. Ktoś odważył się rzec, że miałem już oczy pokryte jasnoniebieskim bielmem przenikającym w zupełnie błękitne gałki oczne pełne świadomości. Ważnym momentem było odróżnienie dobra od zła, kiedy moje stany świadomości egzystencjalnej zaczęły nabierać kształtów. Był to o tyle ważny moment, że o mało co nie umarłem ponownie, tym razem bez odwrotu. Dotykałem wtedy podłogi bardzo dokładnie, leżąc na plecach opierałem pięty o lustro. Co się wydarzyło? Wiem, że na moje wieczne szczęście przeżyłem, a co dalej? Pojęcia nie mam. Prawdę mówiąc, nie potrafię tego określić, nazywamy to magią. Włada nami magia kolorów tęczy, magia dobra i jedności, magia odrębności, podzielności świata na NAS i resztę cieni, czasem subiektywnych i zazwyczaj zupełnie neutralnych. Magią jest dotknięcie siebie, szeptem ciepłym jak krew w swej pierwotnej czerwieni. Magia jest dla samej magii, żyje dla siebie, by samą siebie móc aprobować, zachęcać do działania. Nie pozwala się określić, nie pozwala się zbadać... Nam zupełnie jest to nie potrzebne, czerpiemy z niej korzyści czysto psychiczne, jako spójnik, suma nas dwojga, która nigdy nie będzie się równać dwa. Suma to wszystko, to my - magia ona i ja - wszystko. W czasie pewnej (jawnie nazwanej przez siebie samą) nieświadomości trafiłem do ogrodu. Ogrodu, który skupiał w sobie rodzajowość i typowość wszystkiego co istnieje w świecie. Podstawa jako woda i ląd, okoliczności jako pejzaże górskie i ozdobne lasy, zbędność jako ludzie milczący. Do ogrodu tego wszedłem dosyć spokojnie i odważnie, wiedziałem, że spędzę tu jakiś czas, musiałem się zaaklimatyzować... Stąpałem po ziemi delikatnej, jak piaskowe pyły rozwiane chłodnym wiatrem z południa, ciosane pasatami... Wtem zobaczyłem ją, wąchała tęczę, głaskała purpurę i błękit zanurzyła w oczach. Spojrzała jakbym wołał, prosił o życzenie, jej oczy nadawały sens niebu, a dotyk uśmiechem czułem tuż koło kości policzkowych, pozbawiał sensu istnienia słońca. Znaliśmy się, znaliśmy się od zawsze, wtedy kiedy umierałem, całowałem ją i plątałem palce w jej włosach, ona otwierała wrota świadomości, zainicjowała przebudzenie. To jej oczy odbijały się błękitem w bielmie mojego wczesnego nieprawidłowego funkcjonowania. Czy można ufać pamięci? Tak, myślę, że pamięć, wspomnienia są nieodłącznym elementem naszego życia w „sumie” NAS dwojga, całości, jedności nie podlegającej żadnym korozjom, rozszczepieniom. Jak wielką krzywdą wyrządzoną przez los, czy też naturę jest wydanie na świat syjamskich istot. Owa postać niewiniątek jest ujednoliceniem dobra i poważania życia przez siły wyższe, których okiełznać nie jest wstanie nawet serce pełne miłości i wiara pełna horyzontalnych dobroci skierowanych w otchłań bram niebieskich. Jesteśmy syjamskimi dziećmi, scalonymi magią o której wyrażać się mogę tylko jako magia wszystkiego, gdyż kto pragnie zrozumieć ową magię, ten nie chce poznać jej wcale. Śmierć samotności, tak mogę rzec na temat swojej egzystencji w czasie rozkładania się, gnicia kiełkujących wyobrażeń, związanych z pogrążeniem i nienawiścią do życia. To było rozpamiętywanie dwóch skrajności, gdyż istnienie moje, w pojedynczym egzemplarzu, przysłaniało mi wszelkie horyzonty błękitów, nadawało jedynie wyraz fałszu i obłudy. Natomiast skrajność dotycząca pojawienia się magii, jest czymś w rodzaju dwuznaczności życia. Jesteśmy dziećmi syjamskimi, radujemy się tym każdego dnia, każdej minuty, każdej nocy sklepieni w pozycji oswojonego konia i niewinnego jeźdźca gnającego przez nasze wspólne życie. Nie dotarliśmy daleko, docieramy dopiero do obłoków piętrzących się roztargnionymi chwilami nie zawładniętymi przez magię. Daleko natomiast dotarły nasze zmysły i serce uzbrojone w armię wdzięczności i zrozumienia. Gdy się urodziłem, nie potrzebowałem słownika, mowy, nie potrzebowałem zmysłów interpretacyjnych, aby poznać intencje, sens spojrzeń pod wachlarzem uroku, języka miłościwego serca. Zbliżyła się, dotykając głęboko moich zakończeń nerwowych, tuż koło rdzenia wrażeniowego, który jeszcze nie był obudowany korą mózgową, pomimo to czułem w dotyku każdą jej myśl i intencje. Potrafiła dotykać tak wrażliwie, z niezwykłą delikatnością – nadałem jej symbol Matki Aksamitnego Dotyku. Czyżby to było kolejne rozpamiętywanie chwil, którymi żyłem od zawsze, nawet wtedy, kiedy dławiła mnie samotność tuż przed śmiercią. Od zawsze również znałem jej barwę głosu, która rzetelnie i z niezwykłym oddaniem i wiernością w połączeniu z wyrazem szczerości wydawała różnorakie dźwięki. Jednym z najwspanialszych, zaliczających się do magii wyrażeń, było wyznanie miłości, lecz miłości nie tej powszechnie znanej, hańbionej, nadużywanej, tłamszonej przez etykę i fizyczność nachalną, ale miłości ofiarnej bazującej na wszechświecie otaczającym NAS, jako istoty odrębne od wszystkiego co wszechświat tworzyło. Wszechświat w jej i moim rozumieniu był czymś w rodzaju zbioru rzeczy mających magiczny wyraz i dźwięk, magiczny dotyk i spojrzenie. Wszechświat w naszym rozumieniu był zbiorem elementów takich jak wszechświat materialny, wszechświat wyobrażeń i uczuć pozwalających się określić jak i tych nieokreślonych. Magia naszego życia, funkcjonowania była jak religia. Nie ma bogów, czegoś kto jest nad nami. Nad nami jesteśmy my, jest nasza miłość w imię której żyjemy, w imię której budzimy się objęci w splecionych dłoniach. Czymże czyniony jest chaos mojego przekładu tego wszystkiego co przełożyć się nie da? Czymże jest chaos myślowy? Chaos koncentrowany jedynie na roli naszej syjamskiej egzystencji? Czy objęcie wszystkiego w dłoni, uczynku, spojrzeniu, czy chociażby sercu pełnym trosk jest możliwe? Oczywiście, że nie! Chaos jest po to by go nie układać, wszystek jest po to by go nie obejmować, serce jest po to by kochać, MY jesteśmy po to by żyć, pisanie jest po to by wiedzieć. Wnioskować można z rozdrażnienia umysłu, gdy ukochana spogląda przez ramię, a ja kończę chaos by ją pocałować.
-
Wypłowiałem szare ściany wgryzły się w uśmiech poczerniały dłonie trzymające korpus na łańcuchach stalowych. Posiniały na biało nogi zgięte w pół wtłoczone w piersi wklęsłych ramion otulone szarokołtuniastym kłębem włosów porozrzucanych po dwunożnych krzesłach rozrywanych kratookiennym światłem księżyca cieniem - dnia nocnego Czarne dziury rwały oczodoły w głąb przestrzennej głowy owiniętej bandażem - krwią splamionym obejmującym zwiędnięte uszy przysłonięte jękami ciszy wyrwanej z krzyku płonącej podłogi pochylonej wiatrem przykutych łańcuchokamiennym zwojem schodów pnących się do sufitowej otchłani tam zamarła świadomość.
-
dziekuje za przeniesienie, czuje sie zaszczycony pozdrawiam dytko
-
Ktoś miał za głęboką kieszeń posegregowaną komodę dębową ...i Ty jesteś Płócienny worek wspomnień bezcenne szlaki wyryte na dłoni potoki magii w źrenicach gustowny węch życia Tak dobrze znany dotyk odległy sięgający zmarszczek ...i Ty jesteś Wydeptaną drogę różaną wyryte pragnienia dogłębnie natchnienie bez dna spokój w komodzie Co z tego marzycielko nie zdążę być tam z Tobą mimo że jesteś.
-
kilka słów na temat mojej irytacji kwestią materialną :)
dytko odpowiedział(a) na dytko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dzieki wielkie, ogromnie mi milo :) dytko -
racja ;) pozdrawiam dytko
-
suptelnie to tylko literowka, jestem pewien ze nieswiadoma, nie ma sie co czepiac ;)) a bardziej skupic sie na tresci ktora jest bardzo przyjemna, ciekawe momenty, wiersz klarowny trafia subtelnie w opuchniete zmysly i jakby troche lagodzi niczym rumianek :) pozdrawiam i zycze powodzenia dytko
-
Melodią gdzieś tak bardzo słyszalną na dachu kulejących, bladych gwiazd pod bramą Katyńską poszarpanych księżyców w oknie panoramicznych kadrów życzeń melancholii ujętych żarem umykających zapachów bliskości ni palcem dalekosiężnym ni zaklęciem wszystkomogącym mocarnych westchnień witraży konturem tonalnym Słowa wierszem wyczulonym objęte księgi zapomnień kontury bólu skreślenia zimnych strachów poprawki dokładności srebrzystej w ciemnych szafach ciężkim kurzem w sercu wydrapanym westchnieniem sumienia źródlanego skatowane absurdy leją strumieniami Pieśni ciężkie tony wyrwanych serc dziury wklęsłych natchnień szuflady podniebnych kłębów szare prześcieradła utkane deszczem wiatrem południa wschodów słonecznych żagle suche pociętym widnokręgiem szumem wiatraków słowa kołysane Tam topole kwitną miedzią tu sny plotą ciężkie kadzidła gdzieś wierzą w miłość ktoś w melodię do wiersza pieśń przez słone morze szlocha z oczu wyciśnięte cytryny Gdziekolwiek tęsknota gdziekolwiek jakby w moim sercu
-
pięćdziesiąt dwie chmury później. das Experiment
dytko odpowiedział(a) na Ona_Kot utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
klaniam sie nisko kapelusik uchylam raczke zbielona caluje genialne. dytko -
W kajdanach absurdu dałem się wywlec, ja – głupi kantory ezoteryczne upadły ciężkimi tonami waluta mojej jaźni niewymienna na pieniądze a z czegoś żyć muszę, gdy upojony samymi przewrotami, katastrofą ułamanego paznokcia, środkowego kciuka dożynam naskórek i ni krwi dopatrzeć się ciężką powieką a to but dziurawy skrzepił moją krwawice gdyby nie przechodzień łaskawy zarżnąłbym się na śmierć.
-
Ojcze brakuje cegieł czerwonych pościel garścią kamieni w moim kominku rozsiej pył po tafli gruzu przykuj dębowe drzwi na posągach z wyrwanym sercem wzdłuż rozłożyste okna wpraw. Lubieżniku spójrz chociaż raz na te oczy one leżą pragnieniem z zaszklonym bielmem podlane słoną żałością, potokiem ran zamiast tych kamieni, oczy wkomponuj rozłóż parasole w kropki deszczem dach samodzielnie pokłonimy ucierpimy. Chamie, zdrajco, zimny draniu odłóż łopaty odżałowane pokrywy ran, schowane złości odwołaj powołanie sumienia życie pod dachem sama ułożę sama odsączę krew zdrad nagminnych pozwól tylko oddać nazwisko hańbione.
-
Pewien psycholog, Niemiec polskiego pochodzenia, Klaus Moskiewicz, zwołał europejską konferencję psychologów w Berlinie. Pojawiło się na niej wiele sław i zasłużonych naukowców, badaczy z tejże dziedziny. Przed częścią oficjalną konferencji była przerwa, dla odprężenia, przepłukania ciężkich, zamulonych gardeł. Dla gości specjalnych przerwa umożliwiała odpoczynek, zmianę odzienia na bardziej gustowne. Klaus przechadzał się długim holem prowadzącym do głównej mównicy. Pocierał ręce, miął i rozkładał swoje przemówienie zapisane na purpurowej papeterii. Zdenerwowanie i poczucie odpowiedzialności za własne słowa, myśli, zaangażowanie, wyniki wielomiesięcznych analiz, badań teoretycznych prowadzących do urzeczywistnienia swojej teorii dotyczącej odczuwania smaku i odróżniania czynników atmosferycznych opuszkami palców u nóg spowodowały, że oblały go wrzące poty, trząsł się. Zapalił papierosa, przetarł rękawem od marynarki spocone oczy. Rozprostował swoje przemówienie. Analizując je ostatni raz, zadrżał, zmarszczył czoło, zmrużył mocno oczy, wyciskając łzy, jak sok z cytryny. Zmiął przemówienie, zaciskając je mocno w pięści. Do konferencji zostało piętnaście minut. Zamówił podwójne whisky w bufecie znajdującym się na początku długiego holu. Wypijając cztery kolejki, wiedział już, że to będzie klęska, schyłek jego kariery. Pomimo świadomości, swojej wybitności, osiągnięć, męczył go i prześladował fakt, że będzie słuchała go śmietanka światowej psychologii, w dodatku ich uwaga będzie skupiona na durnej teorii, która mija się z rzeczywistością we wszystkich aspektach. Klaus chwiejnym krokiem kierował się w stronę mównicy, zatoczył wielkie koło, obijając się o ściany. Wlepił zamglone oczy w niewyraźną postać. Był to jego największy rywal naukowy. Ten patrzył się na niego z pogardą, uśmiechając się fałszywie i dopingując z dozą wielkiej ironii. Klaus potrząsnął głową. Na sali rozbrzmiał szum braw. Klaus nieśmiało podążał do mównicy. Podszedł do niego mały chłopczyk, uśmiechnął się, wyrwał skrawek pomiętego przemówienia, wciskając w jego dłonie nowiusieńkie, przejrzyste, zapisane kartki papieru. Klaus nie zdziwił się, nie zrobiło to na nim większego wrażenia, odwrócił się i podszedł do mikrofonu. Oklaski umilkły momentalnie. Moskiewicz rozejrzał się po całej sali, robiąc durnowaty uśmiech, chrząknął i spojrzał na swoje przemówienie. Zawiesił przejmujące spojrzenie na jego tytule. Myśl przewodnia całego rozważania w owym przemówieniu brzmiała: „Człowiek Obiektywny – następstwa, egzystencjalizm bezpośredni”. Po przeczytaniu wstępu zdenerwowany rozejrzał się dokładnie. Nie widział nikogo podejrzanego, ani dziecka – winowajcy. Postanowił zaryzykować i przeczytać ten wywód. Dotyczył on rozważań nad człowiekiem obiektywnym, jego życiem, pojmowaniem i wyrażaniem się poprzez uczynki i charakter. Zakres tej teorii obejmował wszystkie etapy życia, egzystencjalizm pośredni i bezpośredni, świadomość egzystencjalną. Wywód zawierał również dokładną analizę, jak i kryteria, które musi spełnić człowiek, by mógł być obiektywną istotą we wszechświecie. Było też wiele sprzeczności wiążących się z granicami poszukiwań i granicami psychologicznymi, jakie występują po drodze. Swoje przemówienie uwieńczył wspaniałym cytatem swojego ojca – „Psychika ludzka jest jak plastelina, psychologia niczym człowiecza dłoń. Uformuje każdy zakątek naszej psychiki i niewiedzy”. Tysiące rąk fruwających w powietrzu wydawało bardzo satysfakcjonujący, a zarazem szokujący Klausa dźwięk w postaci zasłużonych, mocnych braw. Ale to nie koniec przypowieści. Minęło kilka miesięcy od tejże konferencji. Moskiewicza dręczyła myśl, że to nie jego teoria, nie jego odkrycie, choć zgadzał się z owym poglądem całkowicie. Całymi dniami siedział przy oknie, wypatrując ludzi, chodził często na spacery, siłownie, do ogólnie dostępnych miejsc publicznych, gdzie mógł obserwować ludzkie zachowania. Analizował sekwencje ruchowe, badał ich każdy krok, sporządzał wykresy, klasyfikował do różnych grup, podgrup, wyciągał wnioski, nadawał im nazwy, wyłaniał zachowania przewodnie w danej grupie czy gromadzie. Pracował nad nową teorią poznawczą psychiki człowieka, jego pochodzenia, pierwotności, rozwoju inteligencji itp. Próbą poznania miała być analiza ruchowa człowieka. Określił i nazwał podstawowe ruchy związane z chodzeniem. Były to ruchy – posuwisty, kulisty, epsypelistyczny, areodeklinowy i analny. Owe ruchy dzieliły się na kilka podgrup związanych z przewagą domieszek innej grupy. Klasyfikacja ta dotyczyła jedynie mężczyzn z uwagi na to, że teoria ta wykluczała udział kobiet z powodu niekompletnych dowodów na skłonności ruchowe tej płci. Ruch posuwisty polegał na ruchu cyklicznym, dynamicznym nóg z dużym naciskiem na zewnętrzne strony stóp. Ręce zgięte w łokciach, kurczowo przylegające do pasa. Ta cecha dużo świadczyła o człowieku według jego teorii. Istota poruszająca się w sposób posuwisty jest człowiekiem sukcesu, ignorantem, z własnym poczuciem czasu, z bujnym życiem pozamałżeńskim, żona przygotowywała świetną kuchnie. Ruch kulisty objawiał się niezwykle precyzyjnym, dynamicznym i kołowym (jak sama nazwa wskazuje) ruchem bioder. Takiż człowiek, zazwyczaj należał do grona alkoholików, lecz nie anonimowych, ponieważ charakteryzował się bezwstydnością w stosunku do otoczenia. Człowiek bardzo otwarty, uczciwy, lecz nie ułożony. Żona gotuje nienajgorzej, preferuje kuchnię tradycyjną. Sfera seksualna bardzo uboga ze względu na mało wyczulone narządy płciowe na wszelkiego rodzaju impulsy pobudzające. Ruch epsypelistyczny cechował się odmienną zupełnie techniką od reszty. Człowiek tzw. epsypelatius chodził tyłem, wyłączając zupełnie z ruchu kończyny górne, takie jak ręce. Jego życie, było przewrócone na opak. Zazwyczaj pechowiec, pesymista, wredny kłamca. Jego żona nie gotuje w ogóle. Jest agresywny, szokujący ze względu na swoją oryginalność i nietypowość. Areodeklinacja polegała na tym, że natura i przypadkowe zdarzenia losowe wprawiały w ruch osobnika np. za pomocą wiatru, stromych wzniesień, potrącenia przez kogoś, popchnięcia itp. Człowiek ten wyzwala się od udziału własnych mięśni. Typowe dla tych ludzi jest niepunktualność, problemy z erekcją, zaniki pamięci, skąpstwo, problemy z koncentracją. Zazwyczaj są kłamcami, ale za to odporni na autosugestię, zwykle nie mają żon. Ruch analny był wyjątkowo trudny do wykonania, a jego praktykanci i prekursorzy szczycą się ową odmiennością. Według zwolenników, część ciała, jaką jest ludzka pupa, powinna być bardzo eksponowana i przyozdabiana z powodu jej wielkiego znaczenia w życiu. Uważał, że skoro człowiek przez całe życie na niej spoczywa, gdy jest zmęczony, wymaga pielęgnacji i dużo odpoczynku. Pupa odgrywa rolę regeneracyjną, wypoczynkową, jak i rolę wypróżniania. Tak więc wszyscy ludzie chodzący analnie wypinają swoją pupę, która jest zazwyczaj goła lub też eksponowana różnego rodzaju kolorowymi ozdobami ręcznej roboty. Są to ludzie bogaci, szanowani, wywodzący się z wyższych sfer. Równie skąpi jak areodeklinaci. Są bardzo zboczeni, praktykujący seks analny i co za tym idzie, większość jest homoseksualistami. Charakteryzują się w przeciwieństwie do innych grup, wielką inteligencją, niespotykaną zręcznością i sprytem. Był to najrzadszy gatunek, którego Moskiewicz poszukiwał. Sporządzając ową analizę, klasyfikację, rozmyślał o podrzuconej mu teorii obiektywnego człowieka. Wpatrywał się w kwitnący szarością krajobraz za oknem, oddalając swoje myśli od wszelkiego rodzaju nierówności. Kiedy nagle, w chwili jego zadumania, zadzwonił telefon. Zerwał się szybko i podniósł słuchawkę: - Halo... - Dzień dobry panie Moskiewicz – powiedział męski głos w słuchawce. - Z kim mam przyjemność? – zapytał Klaus. - Byłem na konferencji w Berlinie, słyszałem pana przemówienie - Wie pan... ludzi było zbyt dużo, nie kojarzę każdej twarzy –przerwał mu Klaus. - Rozumiem, dzwonię, ponieważ jestem człowiekiem, którego pan szuka. - Ja nikogo nie szukam – odpowiedział z pewnością Moskiewicz. - Nie sądzę, szuka pan człowieka obiektywnego. Klausowi zaświeciły się oczy, pełny zaskoczenia zapytał: - Skąd pan wie, że jest pan obiektywną postacią, której szukam? - Wiem, niebawem nim będę, czuję to...Wiem również, że bardzo zależy panu na znalezieniu pełnego obiektywizmu w istotach żywych. - Tak ma pan rację...jak mogę się z panem skontaktować, żeby porozmawiać bardziej konkretnie? Zaległa chwilowa cisza w słuchawce, nagle, zamyślony głos odpowiedział: - Myślę, że za tydzień będziemy mogli się spotkać. Podam panu szczegóły listownie. - Dobrze - odpowiedział Klaus. Odłożył słuchawkę z wielką ekscytacją. Minął tydzień. W skrzynce pocztowej Klaus znalazł list. Otworzył ostrożnie. Były podane szczegóły spotkania z tajemniczym mężczyzną. Napisał, że charakteryzować go będzie apaszka na szyi koloru obiektywnego. Doktor psycholog przygotował się do tego spotkania bardzo dokładnie. Zabrał ze sobą wszelkiego rodzaju urządzenia badawcze jak wykrywacz kłamstw i różne preparaty dożylne. Spotkanie miało odbyć się w parku niedaleko centrum. Zachodziło słońce, Klaus stał w umówionym miejscu, licząc każdą minutę spóźnienia, tłumacząc je przeróżnymi historyjkami z wyobraźni. Po chwili zauważył, że obok na ławce usiadł mężczyzna. Onieśmielony Klaus podszedł do niego i zapytał: - Przepraszam, czy jest pan obiektywny? - Owszem jestem – odpowiedział – mężczyzna. Rozpromieniony Psycholog powiedział: - Naprawdę cieszę się bardzo, że mogłem pana poznać. Facet zmarszczył brwi i zapytał: - Czy pan jest gejem? - Nie - odpowiedział ze zdziwieniem Klaus. - Bo ja jestem - to mnie czyni obiektywnym. - Uważa pan, że obiektywizm opiera się tylko na sferze seksualnej? - Ależ oczywiście - odpowiedział mężczyzna. Klaus podrapał się po głowie, zastanowił chwilę i zapytał z ostrożnością: - W takim razie, co pan myśli o kobietach? - Kobiety są zimne, gdy nie kochają, gorące, gdy jest się ich światem – odpowiedział. Mężczyzna zapalił papierosa. Klaus przyjrzał mu się dokładnie, zauważył, że odpalił go od filtra. Psycholog podejrzewał, że to epsypelatius, człowiek chodzący tyłem. Z uwagi na jego charakter i uwarunkowania, doszedł do wniosku, że kłamie. Życzliwie podziękował mu za pomoc i odszedł. Idąc w stronę swego domu, zauważył leżącego w kałuży człowieka. Podbiegł do niego, przyjrzał mu się i zauważył apaszkę koloru obiektywnego. Przetarł oczy, wzdychał chwilę, uzupełniając w myślach teorię obiektywizmu człowieczego. Zapisał w notatniku ważne szczegóły, pozycję leżącego, określił jego obiektywizm w stanie spoczynku, kiedy nie działają na niego żadne siły perswazyjne. Był wolny, obiektywny, teraz i nigdy więcej. Zmartwiony zakrył jego ozdobną pupę płaszczem i z ciężką głową odszedł, zataczając się.
-
kilka słów na temat mojej irytacji kwestią materialną :)
dytko odpowiedział(a) na dytko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Cholera, w świecie dużych pieniędzy i biznesu dzieje się coś niedobrego. Nie żebym był spostrzegawczy od wczoraj. Wyjaśnię może w czym rzecz, otóż mam kumpla, jego ojciec jest poszukiwaczem ropy gdzieś w Bejrucie. Przetargi wygrywa jeden po drugim, nie wnikam w jaki sposób, nie zmienia to faktu, że jest dziany. Pewnego dnia dzwoni do mnie ów kumpel i mówi żebym wpadł w południe do niego, bo chatę sobie postawił i chce mi ją pokazać. Przybyłem, przyznam, z wielką ciekawością oglądałem co też ojczulek mu zafundował. Spoglądałem na ten ogromny dom, dobra przyznam to był pałac. Pytam otumaniony: - no dobra ile utopiłeś szmalu? Uśmiechnął się z dozą subtelnej ironii, spojrzał w słońce i ruchem samych warg szacował cały koszt. Odpowiedział z pewnością w głosie: - cirka ebałt trzy i pół miliona. Dobra, dobra nie będę ukrywał, że suma wgniotła mnie w twardy grunt, ale nie dlatego, że byłem pod wielkim wrażeniem, nie, nie, nie. Cóż to za problem utopić trzy i pół miliona w jakiś pałacyk? W dodatku pałacyk jak z obrazka, widokówki z Disneylandu, kompletnie nie w moim guście. Zadziwiające i paradoksalne dla mnie jest to, że ludzie zachwycają się potężnymi sumami pieniędzy. Czym coś droższe, tym bardziej podbudowuje to ich mentalnie. A ja wam powiem - gówno prawda ! Też mi frajda chwalić się ile mamony utopione zostało w jakimś marnym przedsięwzięciu. Wręcz odwrotnie, czym taniej skombinuje coś niezwykłego tym lepiej to o mnie świadczy, chociażby to, że niezły jestem kombinator i radzę sobie w życiu, wtedy jest się czym chwalić. A tak, kasa utopiona, wszyscy w okolicy wiedzą i co? Mnie to nie bierze ! Nie sztuką jest mieć kupę forsy i przehulać ją na widzimisie. Sztuką jest nie mieć nawet śmierdzącego grosza i jak to budowniczy mawiają: z gówna fortece ulepić, wtedy w okolicy wiedzieć będą wszyscy. „Mądrej głowie dość dwie słowie”, hej. cytat "mądrej głowie dość dwie słowie" pochodzi z książki pt. "Hotel Palace" Rolanda Topora :) -
tej, której teraz nie ma
dytko odpowiedział(a) na dytko utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
MN dzieki za komentarz Ty to umiesz trafic z interpretacja ;) pozdrawiam dytko -
tej, której teraz nie ma
dytko odpowiedział(a) na dytko utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
hmm brakuje kocicy... moj kolega ma kota co czekolade wpiernicza... ja przy sraniu naprawde musi boles ;) hehe pozdrawiam dytko -
Procą w oko sensualizm w kość. Jedyna płodności pozbawi na dzień dobry sąsiad nic nie powie oparem życia w żebro jak płótno wątłe. W kościele zamienią krzyże jeszcze tylko kręgosłup na obiad w porze czerwoności wymierzonej wprost - zaświeci oślepniesz. Kolacja wegetariańska pokłony - urwane klamki szczerbate dziąsła pokiereszowane lustro. O północy trup horoskop na dziś.
-
tej, której teraz nie ma
dytko odpowiedział(a) na dytko utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
hmm uwazam ze skoro rozwieranie kojarzy sie z rozwieraniem odbytu a stolec bywa duzy... to przyznasz ze to czasem boli :) dziekuje za komentarz pozdrawiam dytko