Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

dytko

Użytkownicy
  • Postów

    245
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez dytko

  1. Zatopiony w pościeli Sertymes rozciągnął poranne kończyny Podszedł do komody Zaczerpnął sen wieczny Pogonił dłonią woń kwiatów W jednym spojrzeniu stos papierów i tysiące myśli W umyśle tysiące myśli i milion zatrutych woni W dłoni milion negatywów i jedna tęsknota dotyku Takie łatwe ujęcie bólu Rycina wiszącego drzewa w skłonie I tańczące kruki pod sufitem ciernistym I to puste tło Tak łatwo szronią łzy Bo w szczęście nikt już nie wierzy Śpiące talenty w żyłach napęczniałych Natchnione gesty parują Uniesione kwiaty w splątanych palcach Kaldimera przemówiła W salonie z komodą Sertymes osłupiały I ulice nie świecą już Po co komu jasne świty W pościeli skulonej samotnie Rozpisane baśnie Podpisane niczyim dotykiem Tak jestem szczęśliwy kończą się żale samotności I jeden wers zdołał upchnąć się między wiersze bezwzględne nie jestem samotny trzymam Cię za ręce
  2. przykro mi z powodu ziewniec i odechciewania :( dziekuje za komentarze pozdrawiam d.
  3. MN masz racje brzmi znacznie lepiej :) dziekuje za sugestie pozdrawiam d.
  4. Zielona dolina pnąca się wzdłuż emocji wzdłuż drogi życia łaskawego po napiętych ścięgnach delikatnej szyi gorący język obfitą śliną wypełnia doliny podniecenia wciąż tak delikatnie jak strumień płynący w głąb nieznanego lądu. Lądy ciepłe z potem szeptów i jęków natury wciąż niżej oddech napięcia zwilża aksamit piersi nabrzmiałych jak pąki wiosennych kwiatów zza echa uniesienia chwiejące się krzewy szumem ciszy uspokajają spragnione uda które wyżej i wyżej namiętnością w dół opadają. Dłonie utknięte we włosach potarganych kołyszą biodra w niebo wzięte błękitem kołyszą język w wilgotnym łonie dociera i odkrywa namiętności namiętności kresy gdzie granice głębokich pragnień? Gdy owinięte ciało o ciało gorącym pożądaniem oczy szeroko zawładnięte Głębią szeptów tak wyraźnych by wciąż dalej i dalej by wciąż głębiej i głębiej unieść dłonie nad horyzont niech palce topią się w gorących ustach. Krople deszczu niech ostudzą rządzę choćby chciały i żądały nie ustąpią dziewicze strachy kołyszących języków w pół owiniętych te usta darowane już nie mogą zastygłym głębią zrzec się szczytów podniecenia opadły dłonie tak zmęczone oczy tak zniewolone uda czerwienią spięte omamione językiem wzruszeń.
  5. Podmuchem wiary skłonił się sumieniem dzwonił ktoś szklanym bębnem truchlejące czasy śliskie myśli owinięte sianem porcelanowa misa skrapla jesienną rdzę Potłuczone żądła ukąszone blizny rozdrapane oczodoły śliwkowe powieki taki niuans pałac wspomnień splecione interpretacje rozłożonych ust Zbieżne spojrzenia rozbieżne kołdry puchy sklejone deszczem ciepło wciąż cierpka herbata grzeje stopy Z takim katem marzeń do ołtarza aniołem na szable cięte rany Przy ołtarzu tak obiecuje ślubem odrobię grzechy tak żałuje na zawsze ślubuje – amen Karparam karparam odenis kriej
  6. - No i co, słyszysz coś? - Pssst... - O czym mówią? - O nas - O nas?! - Ciszej mów, bo usłyszą. - Co takiego o nas mówią? - Właśnie próbuję się dowiedzieć, ale jak będziesz ciągle pytać, to nigdy się nie dowiem. - Dobrze, już siedzę cicho. – schyliła głowę i usiadła na podłodze, podsuwając się, przyłożyła ostrożnie ucho do drzwi. - Dlaczego płaczesz? - Nie płaczę! - No przecież widzę. - Co widzisz? - Tzn. słyszę, jak łkasz. - Zdaje ci się – odpowiedziała z wielkim oburzeniem. - O czym teraz mówią? - O szkole... - O jakiej szkole? - A skąd mam to wiedzieć. Słyszałam tylko słowo szkoła. - No i co to może oznaczać? - Nie mam pojęcia. - Poczekaj... - Co się stało? - Bądźże cicho ! - Dobrze, dobrze, słuchaj uważnie... – podniosła głowę wyżej i wpatrywała się wnikliwie przez dziurkę od klucza. - Ojciec się złości. - Skąd wiesz? - Bo widzę jego minę. - Na co może się złościć? Mam nadzieję, że nie na nas. - A dlaczego miałby się na nas złościć? - Hm...jest wiele powodów. - Pamiętasz, jak krzyczał o to, że nie będziesz nigdy pianistką. - Pamiętam, ale nie dziwię się. - Dlaczego? Przecież nie musisz być. - Wiem, ale sama dobrze wiesz, że bardzo się stara i chciał, żebym wyrosła na doskonałego pianistę, jak on. - Bredzisz. – odpowiedziała oburzona siostra. - Bredzę? Dobrze wiesz, jaki on jest. Wszystko musi być, jak on chce, nasze zdanie się nie liczy. Miałaś być świetną łuczniczką, zanim się urodziłaś i co? Nie jesteś i nigdy nie będziesz, dobrze o tym wiesz. - Wiem – odpowiedziała. – Łzy zaszkliły jej oczy i czoło pomarszczyło się delikatnie. - Powiedz mi, dlaczego tak się dzieje? - Jak? – zapytała łkającym głosem. - Nie możemy wykonywać wielu czynności, bo rodzice nam zabraniają, jesteśmy przecież normalne, prawda? - Prawda. Może właśnie dyskutują o naszej odpowiedzialności? O naszych nowych obowiązkach. - Mm... możliwe. Mów, co słyszysz... - Mama płacze. - Płacze?? Co tam się dzieje?! - Może wejdziemy? - Lepiej nie - Tata gdzieś dzwoni – zauważyła, patrząc przez dziurkę od klucza. - Co jeszcze widzisz? - Mama odciąga go od telefonu. - O co może chodzić. - Pssst.... - Tata rozmawia przez telefon, słyszę go. Mówi, że potwierdza. - Ale co potwierdza? - Ćśśśś... Próbuje podsłuchać. Mówi, że jutro je zawiezie. - Kogo?! - Nie wiem...Pssst.... Mama mówi chyba coś o nas - Co mówi, szybko, co mówi...?? - ...O Boże !! - Co się stało ?? - Mówi, że potrzebujemy stałej opieki w ośrodku dla niedorozwiniętych dzieci... - O czym ty mówisz? - Idą...musimy stąd iść...szybko. Drzwi otworzyły się, nikt już nic nie mówił i nie potrzebował pytać.
  7. serdecznie dziekuje wszystkim za piekne komentarze klaniam sie nisko kapelusik uchylam dytko
  8. Tak, teraz wierszem będziesz gdy ja ślepy i niemowa pocięty na witrażu postrzępiony na falowanym oknie wiatrem czerwonych księżyców Rozmazany za szkłem – - pastelową sprośną kreską rozwiany po umysłach zatrutą historią o zdradzie Kto wierszem jest temu bóle pisane. Gdy ty czujesz i ja czuję wspólnie zabolimy zatopieni w jesienno mroźnych pościelach przejrzałych. Ręce naderwane od pokuty oddechy zakrztuszone ciężkim kazaniem i gdy kocham a ty cierpisz z piórem konam w ręce papierowej nie strawimy siebie oburęcznie. Przepraszam wierszem Jesteśmy
  9. Tego dnia też piłem, nie mówiłem jej o wczorajszym dniu, zawsze się martwiła o wątrobę. Tak wiem, miała rację, jestem po dwóch operacjach. Oczywiście, puściłem w niepamięć co złe. Tłumaczenia plugawych wybryków odświeżały mi wyobraźnię. Tego dnia też piłem. Tak, piłem z moim przyjacielem z roboty. Jego odwieźli jakąś przezroczystą bryką, sam nie wiem... tak to była czysta. Marka? A czy to ważne, paliła i wchodziła równie dobrze jak dziecięcy sok malinowy z bidonu. Zachodziło słońce pięć razy tego dnia, nie było to istotne, kładłem głowę na poszarpanym materacu, liczyłem do dziesięciu i pozbywałem się świadomości nękanej przez codzienność. Ciężkiej przeprawy nie pamiętam. Przyszedłem do domu koło szóstej rano i postawiłem cały dom na nogi. Żona Enigma czekała skulona w korytarzu w różowym szlafroku, rzucała mdlące spojrzenie i żeby nie wybuchnąć złością, rzuciła się na moją szyję. Byłem niewzruszony, czułem ciężkie worki pod oczami i naczynia krwionośne napinające się przy każdym gwałtownym spojrzeniu w niewyraźne przestrzenie. Będąc niewzruszony, zawiesiłem ciężkie ramiona na ramionach Enigmy. Sapałem ciężkim powietrzem alkoholowym. Bełkotałem: - Kochanie rozumiesz, że... - Nie, nie rozumiem – przerwała mi gwałtownie. Odepchnąłem ją delikatnie, skuliłem głowę i oparłem się o ścianę. Staliśmy na korytarzu około pół godziny. Odezwałem się niewyraźnym bełkotem: - Wiem, wątroba, ciągle ci o to chodzi. Chcesz wiedzieć, czy boli? Tak, boli, wrzyna się w żebra, czuję, jak napęczniała, rozrywa mi klatkę piersiową. Co, lepiej ci? Uderzyłem z całej siły pięścią w ścianę. Enigma spojrzała mi w oczy, zmrużyła powieki, aż poleciała struga łez z jej błękitnych oczu. Uciekła do mieszkania. Dalej udawałem niewzruszonego, zaciskając pięść z całej siły... nie udusiłbym nawet szczura, czułem bezradność i bezsilność. Wiedziałem, że dzisiejszy poranek spędzę tu, na tym korytarzu. Przysunąłem głowę do kaloryfera i zamknąłem oczy, otwarłem je szybko, po czym zamknąłem ponownie. Przetarłem mocno powieki, skronie poczęły pulsować. Leżąc, obracałem się z jednego boku na drugi, łupało mnie w krzyżu, a impuls dochodził do nabrzmiałej głowy rozrywając moje sny na strzępy. Potrzebowałem papierosa, o tak, był mi bardzo potrzebny, tliło mi się w płucach, a ciężki oddech objawiał się w postaci potu na twarzy. Miałem jeden lęk, nigdy nie chciałbym umrzeć tonąc w wodzie... a mi tak potrzebny był papieros... toniesz w bagnie... krzyczały poświaty, ja wiedziałem, że utonę we własnym pragnieniu papierosa... wątroba, znowu się odezwała dławiącym przełyk bólem. Przeleżałem na korytarzu dwa lata i sto czterdzieści siedem dni. Zapomniałem o tym, byłem taki nieobecny. Nie dziwiło mnie nic, nawet to, że na drugim końcu korytarza leżała moja żona Enigma. Widząc ją, poczułem spokój, odezwały się wspomnienia wspólnych nocy nad morzem. Leżeliśmy na królewskim łożu, tylko ona i ja, zupełnie nadzy, dopasowani do siebie. Leżeliśmy, dotykając siebie największą powierzchnią naszego ciała, sklepieni w całość, pochłanialiśmy swoje ciepło nawzajem. Kiedy przychodził wieczór, rozciągaliśmy się na łóżku popijając wino, rozmawialiśmy, kochaliśmy się na zmianę Tak, to są piękne wspomnienia... Enigma leżała daleko ode mnie, skulona w kłębek, ubrana w ciepły sweter wełniany i haftowaną suknie z lnu. Przyczołgałem się do niej. Czułem jej delikatny oddech świadczący o tym, że śpi, w dłoni trzymała kartkę papieru, wyrwałem ją delikatnie. Treść listu była przerażająca, wprowadziła mnie w stan melancholii, bezistnienia i próżności: Denon Milczyk zginął w wypadku samochodowym niedaleko cmentarza Paniczów Stanisławowskich, tam też, został pochowany z butelką spirytusu zaraz po wypadku - z uwagi na koszty przewozu zmarłego i trumny. Poleciały mi łzy, to był mój przyjaciel z roboty, jeden jedyny, więcej nie miałem. Obudziłem szybko Enigmę i popędziliśmy na cmentarz. Stałem jak słup nad kupą usypanej ziemi, Enigma w milczeniu patrzyła na mnie spokojnym i pobłażliwym wzrokiem. Staliśmy tak przez dwadzieścia minut, nachylając się nad nędzną marmurową tabliczką z jego inicjałami. Rozrywała mnie bezsilność, łzy ciekły mi bezwiednie, wpadłem w szał, chwyciłem łopatę leżącą koło studzienki i zacząłem odkopywać jego zwłoki. Dogrzebałem się w końcu do kości białych jak śnieg, obok leżała pulsująca wątroba chłepcząca ostatnie krople spirytusu. Oziębłe policzki nabrały purpury. Wyrzuciłem łopatę i uciekłem. Tego dnia też piłem. Enigma patrzyła na mnie, milcząc od czasu, kiedy byliśmy na cmentarzu. Gotowała obiad, udając, że wszystko w porządku, krzątała się koło mnie, prowokowała milczeniem. Siedziałem przy oknie, w ręce trzymałem szklankę spirytusu, kiedy przystawiłem do ust, była już pusta... wściekłem się. Chwyciłem drżącą ręką butelkę i nalałem do pełna, Enigma nie wytrzymała, wytrąciła mój boski napój z rąk, szklanka pękła uderzając o podłogę. Widziałem to w zwolnionym tempie. Szarpnąłem Enigmę za włosy, z całej siły przystawiając jej głowę do podłogi i krzyczałem jak opętany : - Liż to ! No liż, głucha jesteś ?! Enigma stękała z bólu, ale powstrzymywała się od lizania rozlanego spirytusu. Krzyczałem coraz głośniej i byłem coraz bardziej brutalny: - Liż to, co do kropli! Enigma zaczęła zlizywać spirytus rozlany wśród kawałków szkła. Czułem władzę, stałem nad nią, ja władca naszego losu. - A teraz żryj szkło! – wykrzyczałem dumnie, przyciskając jej twarz do podłogi jeszcze mocniej. Opierała się, ale szybko zrezygnowała z oporu i połykała duże kawałki szkła, kalecząc jamę ustną i przełyk. Na białej podłodze pojawiła się plama krwi, odrzuciłem ją na bok, usiadła skulona wycierając i krzywiąc twarz z bólu. Jęczała, a ja chciałem, żeby miała nauczkę. - Wstań! – krzyknąłem. Wstała potulna jak baranek, pogłaskałem ją po delikatnej twarzy, wycierając resztki krwi. Jej błękitne oczy zaczęły błądzić, straciły kolor, pogrążyły się w szarości przymglonej łzami. Chwyciłem ją za rękę i wybiegliśmy z domu prosto na cmentarz. Denon leżał w tej samej pozycji, nic się nie zmieniło. Niebo ciemniało, słońce za chmurami zdawało się zachodzić, mgła dusiła oczy, zalany bielą cmentarz tętnił wilgocią. Denon śmierdział przeraźliwie, podsypałem go wapnem, wyjąłem spirytus i zamoczyłem jego wątrobę i kości szczękowe. Resztę dopiłem nerwowo. Spojrzałem na Enigmę, uśmiechnąłem się, podałem jej rękę, by zeszła do grobu. Niespokojnym krokiem zeszła, widziałem w jej oczach zaufanie. W milczeniu całowaliśmy się czule, ona delikatnie masowała mnie po plecach, ja plątałem palce w jej włosach. Tam całowaliśmy się, aż zmorzył nas sen. Położyliśmy się koło Denona, czułem się taki spokojny. Wiedziałem, że wszystko już zrobiłem. Zasnęliśmy na zawsze. Obiecałem Enigmie, że wezmę naszą miłość do grobu.
  10. dziekuje za tytulik :) pozdrawiam
  11. cos sie stalo i tytul sie zle wyswietlil :(( bo mialo byc "jezusowa przypadlosc" trudno :P pozdrawiam -------------- Poprawione ;) J.P.
  12. Zawieszone oczy na ukrzyżowanych dłoniach drętwieją nogi przeszywanym gwoździem osz ku... - zaklęła z jękiem głowa powiedziałem otumaniony: to wino, czerwone pijcie i trujcie chyląc czoła ku niebu śnijcie i gnijcie w swoich niepokojach na jawie poczułem ulgę rąk i nóg obolałych zimnym prądem uniosłem się pod ziemię oto jestem - ja paradoks
  13. Połamiesz ręce papierowe. Uda jedwabne zetrzesz, wyszarpiesz, uściśniesz, dłonie obłożysz uda zatopisz, krew wypłynie zatruta. Zatopisz pępek matczyny, obrusem zanucisz, łzy zaprószysz. Szyja utknie w głębokiej czerwieni na czerwono zabarwisz, zasuszysz, zakrzepniesz. Spłyniesz aleją daremnych. Zamyślisz ciszą włosy w dłoniach, splątanych w pacierzu myśli zdębczałych, oszukanych, zamieszanych, znaiwniałych Paprafada schaosiała zabrudniała połamątliła mnie w twoich myślach.
  14. dziekuje za podpowiedz, faktycznie brzmi lepiej :) pozdrawiam cieplo
  15. Z głową w tle, w parze z oknem, parapetem i mną. Noc ścinała każdy horyzontalny wybieg w dal. Księżyca nie było. Miał ważniejsze sprawy. Zaszufladkowałem spostrzeżenia. Tonęłaś. Przyznaję – ja też tonąłem w dłoniach. Parapet i ja. Potem okno wtrąciło się ciekawskie. Ty, poduszka, zapomnienie, potem znów parapet. Tonąłem. Tym razem w myślach. Zasiałem ziarno strachu, w dłoniach płynęły rzeki bezbarwne, studziły noc. Jestem złodziejem. Nocą wtargnąłem w granice twoich myśli, zaplamiłem poduszkę, skropliłem strachy. Zostałem we włosach. Za konanie twoje, posadzę kwiaty w grzbietowym skłonie. Doczekałem godzin. Nic się nie zmieniło - trwam w Tobie.
  16. serdecznie dziekuje za niezwykly komentarz :) apropo wzrostu mam 189 cm ;) pozdrawiam cieplo
  17. walcz, walcz :) a kanoniczne zamierzone starania przynosza genialne efekty, wiec moze to wlasnie tedy droga, albo poprostu odskocznia od nierymowanki, bo wiersz rymowany to sztuka podwojna, napisac cos ciekawego glebokiego i w dodatku zlepic to rymowanka. klaniam sie nisko pozdrawiam
  18. eksperyment bardzo ciekawy podoba mi sie "drazenie w skale", ale mam jedna uwage oczywiscie calkowicie subiektywna, otoz wg. mnie rymy psuja cale piekno :( bardzo nie lubie rymowania, troche mdli i wszystko zlewa sie niepotrzebnie... prosze zrobic eksperyment i pousuwac rymy i przeczytac sobie ten wiersz, jestem ciekaw coby z tego wyszlo... pozdrawiam cieplo
  19. po przeczytaniu tego wiersza trzy razy doszedlem do wniosku ze kazda strofa to osobny wiersz, moze takie zamierzenie autora nie wiem, ale ciekawie to wyglada, najbardziej podoba mi sie pierwsza strofa... kojarzy mi sie ze sprosna orgia na skrzypiacym lozku ktore budzi sasiadow :) no i potem te swiatla, ze niby rozbudzeni rozgladaja sie ktoz to tak zajezdza kobiecine w spokojna noc :D do ostatniej strofy nie dobiore ideologii bo moj trop sie urywa... ale ogolne wrazenia na plus, duzy plus :) pozdrawiam cieplo
  20. obrosłem w drzewa monumentalne smagałem ziemię dłońmi z zimą w potach ciepłe kuleczki pod kołderką liści czekały na dłonie z ziarenkiem lądów pod paznokciami w dolinnych zmarszczkach podobne do mojej głowy albo do tych na telewizorze skołtuniłem włos przykryłem liśćmi i kasztanów pełne kieszenie
  21. swietnie, pasuje jak ulal, ideologia jak na wiersz szyta :) pozdrawiam i dziekuje serdecznie
  22. moze on klamie zeby wzbudzic zazdrosc ;)
  23. niekoniecznie "zadnej" moze "zadnemu" ;)
  24. Potraktuj to jako przeprosiny proszę wracam tutaj dziesiąty raz z tymi samymi kwiatami pod pachą butów nie zdążyłem zdjąć rączek ucałować zbielonych no dobra... to potraktuj to jako dobre chęci kwiaty te same bo miłość ta sama trochę zwiędły bo latam z nimi od ściany do ściany twojego korytarza już mówiłem – dziesiąty raz ...matko i córko (przeklinam) bo zirytowanym jest twoją oschłością zamrożonym spojrzeniem popatrz na mnie przez chwilę czy wyglądam na bezwzględnego? przecież kocham Cię jak każdą inną napotkaną wiem że nie tobie to osądzać bo przecież na miłości znają się tylko kobiety.
  25. o boze... serdecznie Panu dziekuje, to niezwykle co Pani napisala, biore to gleboko do serca. klaniam sie nisko kapelusik uchylam raczke caluje pozdrawiam serdecznie d.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...