
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
widzi mi się!
-
Rzecz o zmianie kwalifikacji zawodowych
asher odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ukłony radosne! Chętnie przeczytam. -
Rzecz o zmianie kwalifikacji zawodowych
asher odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki! Wassermana może uniknie :) No chyba, że do gastronomii się przeniesie... -
Dobre!
-
Rzecz o zmianie kwalifikacji zawodowych
asher odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zimy na Półwyspie Jutlandzkim zawsze są srogie, ale tamta po prostu pobiła wszelkie rekordy. Śnieg leżał przez wiele dni, duł przeraźliwie zimny wiatr, zaś mróz skuł wszystko grubą warstwą lodu. Z tego powodu ulice Kopenhagi były w ciągu dnia pustawe, a wieczorem od czasu do czasu przemykał chyłkiem jakiś samotny przechodzień. Najwięcej ludzi gromadziło się przy wejściu do luksusowego hotelu, w którym znajdowała się szanowana przez klientów restauracja. Tam właśnie zajęła strategiczną pozycję dziewczynka z zapałkami. Zajmowała się ich sprzedażą od wielu lat, odkąd jednak umarł jej jedyny sponsor - niejaki Hans Christian - wiodło jej się znacznie gorzej. Za to jaka wyrosła z niej panna! Była wysoka i zgrabna, miała jędrne piersi i niezwykle powabne usta. Wszystko to ukrywała pod dziurawymi, znoszonymi łachmanami i wytartym szalikiem Hansa. Ponadto wcale o siebie nie dbała , bo nie było jej stać na fryzjera ani kosmetyczkę, o właściwym odżywianiu się nawet nie wspominając. Stała pod murem, blada i szara, jak tynk, więc nikt nie zwracał na nią uwagi. Każdego dnia mróz i wiatr dawały się jej we znaki i co chwilę zerkała w okna restauracji, gdzie rozmaici kupcy rozprawiali o handlu i polityce. Przy kawie i nierzadko czymś mocniejszym. W cieple bijącym od kominka. Często marzyła, by choć na chwilę tam wstąpić, ogrzać zgrabiałe dłonie, wypić gorącą herbatę. Niestety, na widok starego, tłustego portiera dostawała mdłości. Z żalem odwracała wzrok i chodziła więc w tę i z powrotem, wypatrując ewentualnych klientów. Świat się jednak zmieniał. Ludzie coraz częściej używali zapalniczek na gaz albo po prostu rzucali palenie. Interes z zapałkami szedł coraz gorzej. Kiedy na rogu ulicy pojawił się opatulony w płaszcz mężczyzna, w serce dziewczyny wstąpiła nowa nadzieja. - Zapałki! Może zapałki?! - Ja nie palę - mruknął i poszedł swoją drogą. Dziewczyna zacisnęła zęby i pięści. Od kilku dni nie sprzedała ani pudełka. - Zapałki - jęknęła bez przekonania, gdy pojawił się kolejny delikwent. - Dzięki. Mam swoje... Sina ze złości, znów zerknęła w stronę portiera. Też na nią patrzył. Ironicznie, z pozycji silniejszego. Czekał, jak gdyby wiedział, że ona i tak w końcu do niego przyjdzie. Silny podmuch wiatru zerwał jej szalik z szyi, dotkliwy chłód przedostał się pod ubranie. Wtedy podjęła decyzję. Tupnęła nogą i cisnęła tacę z zapalkami na śnieg. Potem zdecydowanym ruchem rozpięła nędzną kapotę, chwyciła się pod boki i podeszła pod drzwi restauracji. Widząc jej smukłe nogi, portier aż się oblizał. - Wygrałeś. Co mam robić? Kiwnął na nią i uśmiechnął się prawie czule. Zbliżyła się, czując ciepło bijące z wnętrza restauracji. - Musisz trochę popracować nad wyglądem - rzekł z cwaną miną – Dam ci na ciuchy i kosmetyki. Za parę dni sama siebie nie poznasz. Pamiętasz warunki? Biorę trzydzieści procent za dostarczanie klientów i ochronę. Pasuje? Dziewczyna kiwnęła głową. Już nigdy nie było jej zimno. -
bolesny temat.
-
Wyniki 2 Turnieju Limerykowego w listopadzie 2004
asher odpowiedział(a) na Jan Polski utwór w Limeryki
Dzięki za zapowiedź następnego. Znów w weekend, więc życzę udanej zabawy :( A nagrodzonym GRATULACJE!!!!! -
Sam nie wiem, Michał. Ot pomroczna improwizacja... :) Chyba chciałem z punktu widzenia piaskowego wierszyka.
-
przeniesiony raczkuję sobie awansem początkując nic nie umiem Miłosz mi z krypty chorągiewką macha Herbert pyta kogo to skarb państwa mnie nie kocha co ja tu właściwie robię?
-
Sowiet tanks! Tak, so sygnatures ugrejtować indit. Poprawiłem z lekka, jutro poprawię na maxa. Szkoda, że już tej debilnej reklamy nie ma. Byłoby jaśniej. Absolutnie nienawidze totalnych reklam, pokazujących jak zyć i co robić, by było lepiej. Mentos to robił! Coś Ci nie pasi? Weź se pigułe i będziesz herosem. Pokonasz prawa fizyki i chemii. Weż pigułę, szczęście ino w Twoim kiosku... Może teraz będzie jaśniej. Oczywiście, Nata, że go zostawili. Przecież ma amulet i radzi sobie z nim. Oni czają bazę, bo też oglądali reklamę :)
-
I mamy eksplikację ironii w haiku. Autorytety potwierdzą?
-
Fajne :) Napisz jutro na tablicy.
-
Matko Bosko, jak prosty Przedstawiciel Hadndlowy ma to wszystko pojąć? Trza chyba się na Kuryle przeprowadzić...
-
Wzdychając do Barei, chodźmy na Chrzciny :)
-
Podzielam zdanie przedmówcy, ale jako laikus haikus nie mogę dodać więcej...
-
nie odpowiem, bo nie wiem, natomiast ujęło mnie to :)
-
I słusznie!
-
M., syn starego M., amator tuningu i doświadczony umcyk, bardzo się spieszył. Serce boleśnie podskakiwało mu w piersi już na samą myśl, że mógłby nie zdążyć na spotkanie z Kasią. Umówił się z nią wczoraj na dyskotece. Miała na sobie cudną srebrną bluzeczkę, fioletowe spodnie i buty na wysokim, grubym obcasie. Chodziła, jak gdyby coś ciągnęło ją do ziemi, ale dzięki temu wydawała mu się jeszcze bardziej atrakcyjna. Takiej blondyny nie wyrywało się często. Randka z nią była w tej chwili najważniejszą rzeczą w jego życiu. Nawet przez to nie zjadł obiadu, kupił tylko Big Macka i Colę, a potem pognał na złamanie karku. Przeklęte stare ciężarówki! Powinno się im zakazać jazdy po drogach! A tak - ani ominąć, ani wyprzedzić... Właśnie jedna z takich zakał z trudem wspinała się pod górę, ciągnąc za sobą sznur pojazdów. M. przez chwilę miał wrażenie, że za moment zwariuje. Słodkość płynąca od żołądka łaskotała go bez litości. Odruchowo wsunął dłoń do kieszeni marynarki i ścisnął przedmiot, który zawsze dodawał mu sił. Sprawa wyglądała beznadziejnie. Terkoczący i chyboczący się na boki traktor zagęścił z kolei ruch z przeciwnej strony, likwidując mglistą szansę na szybkie wyprzedzenie. Elektroniczny zegar, wbudowany w tablicę rozdzielczą jego „malucha”, nieubłaganie wskazywał upływ czasu. M. stracił prawie kwadrans, zanim cała karawana dowlokła się do drogi szybkiego ruchu i w jednej chwili rozproszyła po obu pasach. Ostatnio wszystko układało się tak dobrze, że po prostu nawykł do łatwego osiągania tego co zamierzył. Pomagała mu w tym magia pochodząca od przedmiotu, który trzymał w kieszeni marynarki. Z dużą prędkością dojeżdżał do miasta. Coraz częściej zaczęły pojawiać się ograniczenia, ale niewiele go to obchodziło. „Maluch” od paru minut trząsł się z wysiłku. Terkotało wszystko – silnik, skrzynia biegów, zderzaki, nawet kierownica. Kiedy zbliżył się do miejsca koczowania patroli lotnych, po raz kolejny wsunął rękę do kieszeni na piersi i mocno zacisnął zęby. I od razu okazało się, że tego dnia patrolu nie ma! Zatrąbił ponaglająco, gdy błękitne BMW zwolniło nagle, tarasując lewy pas jezdni: jego kierowca posłusznie ustąpił i zniknął z tyłu. Przy wiadukcie M. po raz pierwszy pomyślał, że wjeżdża zatłoczoną drogą do wielkiego miasta. Miał jeszcze kwadrans do wyznaczonego spotkania. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie zobaczył się z Kasią - zwłaszcza, że nie wiedział o niej prawie nic. A pragnął wiedzieć wszystko. Samo wspomnienie ich pożegnalnego tańca, gdy to niby niechcący pogłaskała jego pośladki, a później próbowała wsunąć rękę pod włosy na karku, wzbudzało przyjemne dreszcze. Pierwsze skrzyżowanie nie było zaopatrzone z sygnalizację świetlną i to stanowiło największy problem. Wszyscy się tam pchali i przeciskali, a nikt ani nic nie regulowało ruchu. Najgorzej było z samochodami, które stały u wylotu bocznych dróg, ponieważ żaden z jadących główną, nie zamierzał ich przepuścić. M. także o tym nie myślał, pędząc prawie 120 na godzinę. Po prawej miał wielkiego Stara z przyczepą, który całkiem zasłaniał widoczność i na dodatek zatrzymał się tuż przed skrzyżowaniem. A co tam! M. sięgnął do kieszeni i ścisnął twardy rulonik. Wrzucił do ust mały dysk i zaczął go z lubością ssać. Zaraz zrobiło mu się lżej, poczuł się władczo i pewnie. Kiedy ujrzał wyjeżdżającą zza Stara furgonetkę, było już za późno na jakąkolwiek sensowną reakcję. Zdołał jedynie wdusić pedał hamulca i poczuć orzeźwiający smak mięty w ustach. Pchany siłą rozpędu „maluch” uderzył w bok natrętnego pojazdu i przewrócił się na bok, pokonując jeszcze kilka metrów. W końcu zaległ w pozycji na dachu, docierając aż na chodnik. Furgonetka obróciła się o jakieś 90 stopni i została na drodze. Ruch zaczął się na nowo i tylko nieliczni przechodnie podbiegli do pokiereszowanego „malucha”. Dwóch mężczyzn próbowało nawet rozerwać blachę i wyciągnąć kierowcę, lecz zabrakło im siły. Gapie utworzyli półkole i patrzyli ze współczuciem na rannego, który panicznie mrugał powiekami. Z dziur po gwałtownie wybitych zębach M., powoli ściekała krew. Z dala nadbiegł przeraźliwy sygnał karetki pogotowia. W ciągu minuty zjawili się rośli pielęgniarze, a za nimi nadbiegł starszawy lekarz. Przystanęli i pytali ludzi, co się stało. Tymczasem M. wyciągnął słabą rękę. Zdobył się na krwisty uśmiech i pokazał im opakowanie „Mentos The Freshmaker”. Lekarz i pielęgniarze na ten widok uśmiechnęli się pobłażliwie i machnęli ze zrozumieniem rękami. Po chwili zabrali nosze i wrócili do ambulansu. Gapie też zdobyli się na pełne luzu uśmieszki: jeden nawet pokazał M. podobne opakowanie mentosów, tyle że o smaku truskawkowym. W ciągu pięciu minut został sam na sam z magią. Niczego nie rozumiał. Nie próbował rozumieć. Denerwowała go jedynie pozycja do góry nogami.
-
a ja Was proszę, głosujcie na limeryki i haiku. co to gorsza forma???
-
Panu Polskiemu się nie podoba. Cóż, nie podoba się umieranie. A komu się podoba? Piszę pod wrażeniem życia i śmierci niejakiego Pawłowskiego, który życie postradał jakby dziś, a w sobotę...
-
mały wóz duży tysiące kół niebieskich parking na niebie
-
Laikowi, proszę o wyjaśnienie. Widzi mi się, lecz czemu senryu? Że niby Ryu śni? :)))
-
to też :)
-
jak haiku, ja jestem za!