
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
Dajmy mu na imię Limeryk :)
-
uśmiałem się :) dzięki, Czarna!
-
Dzięki, Dr Wuren, zapisy od poniedziałku :) Leszku, poprawione. Bardzo wdzięczny za pomoc, odwracam się d... od tzw sztuki i wracam do pisania o fotometrii reflektorów do pojazdów wolnobieżnych...
-
Pozory - seria: Po Tamtej Stronie Rzeczywistości
asher odpowiedział(a) na Lidia Duval utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ciarkowate! Z pełnym poparcia "brrr" pozdrawiam :). -
Nie szarpiąc wnętrzności, nie prostując logiki, nie filtrując kory, powiem: podoba mi się :)
-
Poprawię, jak wrócę. Dzięki. Szkic szkicem, a przyłożyć się trzeba :)
-
Czas którego nie było (epizod z życia Maxa Baala)
asher odpowiedział(a) na Marcin Piniak utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Obsmarkana nieszczęściem planeta - dla mnie rewelka! Lubię taki styl. To mamy kolejny psychiatryk na forum. Chyba znalazł się temat na następny konkurs :) -
Fajna miniatura. Może zbyt szczegółowo "gdzieniegdzie", ale jeśli taki styl... Ech, z tą biedą...
-
To już czwarty czy piąty tekst na ten temat w listopadzie. Znak czasu? Jeśli się dzieje nie w Polsce, powstaje wrażenie dystansu. Gdyby chodziło o Cześka Nowaka z Kobierzyna, nie czytałoby się tak fajnie :)
-
Pod przedmówcami podpisuję się obiema...
-
Mrówki (jakby skecz, albo co...)
asher odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Uśmiać się z rana to też rarytas. Dzięki za super zabawę. A ocena tyż wysoka. bo je za co :) -
Wigilijna opowieść (pozakonkursowa) - dla Ashera
asher odpowiedział(a) na Wuren utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Chciałbym, żeby takie blogi 13-latki pisały. Ale to moje skromne... -
Jak super!!! Dziś jest 22 listopada. A może by tak konkursy z wyprzedzeniem jakimś? :(((
-
wałek rozrządu podał do sądu mechanika i technika za chęć nierządu
-
przybył Guzik, już jest luzik... fajne. kiedy ja tak będę potrafił?
-
Dzięki. To właściwie szkic i tak chyba pozostanie, no chyba, że Hurtownię otworzę :)
-
Bo Nata się nam zmienia. A ja kiedyś pisałem, ciekawe co się urodzi...
-
Kiedy nie mogę zasnąć, liczę długi. Liczę długo i o śnie mogę zapomnieć. Zapalam nocną lampkę, opieram się na łokciu, zerkam na uśpioną Czesię, potem idę do kuchni na papierosa. Siedzenie i gapienie się w okno niewiele wprawdzie pomaga, ale przynajmniej nie muszę się obawiać, że podczas wiercenia się na łóżku, obudzę żonę. Ona o niczym nie wie, jest przekonana, iż wyszła za faceta z głową na karku i cały ten luksus po prostu jej się należy. Wypalam pół paczki, wypijam kilka kaw, cały czas licząc. Urząd Skarbowy – 17 500 zł. Kwota główna. Do tego 14% odsetek karnych w skali roku. Jedyna pociecha, że już nie 40%, jak parę lat temu. ZUS – 21 430 zł. Za mnie, za Tadzia Paupera, za panią Zosię z sekretariatu, magazyniera i portiera na pół etatu. Banki – 13 400 zł bez odsetek, skutek nie spłacanego od dwóch miesięcy kredytu, 2800 zł debetu, 3250 zł z tytułu używanych kart kredytowych, 1340 zł raty leasingowej za naszego vana. 125 000 zł bez odsetek rozmaitym kontrahentom handlowym, telekomunikacji, dostawcom i usługodawcom. Tyle z grubsza, jeśli chodzi o bilans firmy. A z domowych dodatkowo za telefony, ogrzewanie, szkołę dzieci, kurs językowy za granicą, fitnesy i solaria Czesi, mojego golfa, konie i strzelnicę – razem ze 12 000. Kiedy mam obliczoną całość, doliczam odsetki. Kilkaset złotych dziennie, co noc inna, coraz wyższa kwota. Łykam kilka tabletek na uspokojenie i wracam do łóżka. Niepotrzebnie. Kwadrans potem wstaję znowu i wracam do kuchni. Dym gryzie w oczy. Wietrzę, licząc przechodniów na parkingu przed blokiem. Ale co to za liczenie do trzech, czterech, pięciu? Nigdy nie mogę wypatrzyć ich więcej. Biorę z przedpokoju mój wielki portfel i zabieram się na oglądanie kart kredytowych. Dawno powinienem je pociąć, ale mi żal, bo bardzo je lubię. Najbardziej złotą Citybanku ze zdjęciem posiadacza. Jaki byłem wtedy dumny! Uśmiecham się lekko na fotografii, głowę trzymam wysoko, w moich oczach widać iskierki marketingowego geniuszu. Dalej oglądam Master Card, która służyła do robienia zakupów, American Express od płacenia w restauracjach, VISA od płacenia zagranicą, Lukas od zakupów AGD, różne VISY Maestro i Electron z dostępem do iluśtam kont firmowych i osobistych w 18 bankach. Wszystkie nieważne, bo albo zadłużone, albo bez środków, albo zajęte przez komorników. Te mniej ulubione oglądam na końcu. Ochłapy jakieś: lojalnościowe BP Partner, Vitay, Geant, rabatowe na noclegi, do zakupów w Świecie Książek i tak dalej. Kiedy kończę oglądać karty, jest dopiero pierwsza, druga w nocy. Zaparzam trzecią kawę, wyjmuję kolejną paczkę papierosów i zastanawiam się, jak to wszystko, do cholery, mogło się stać. Tadzia Paupera poznałem w kasynie, gdzie obaj bezskutecznie próbowaliśmy wydrzeć ciotce Fortunie trochę sadła z boku. Tadzio przegrywał na ruletce, ja traciłem resztki ostatniej wypłaty przy Black Jacku. Wypiliśmy po parę drinków i od słowa do słowa, zostaliśmy przyjaciółmi. Tadzio robił interesy na wielką skalę, ale prześladował go pech. Trzy z czterech ostatnich jego firm zbankrutowały, czwarta była na żonę i choć prosperowała świetnie, on nic z tego nie miał, bo akurat zażądała rozwodu. Jeszcze tej samej nocy zgadaliśmy się, co do ewentualnej współpracy i natchniony osobowością Tadzia, porzuciłem ciepłą posadę na rzecz bycia samowystarczalnym biznesmenem. Plan był arcyprosty. Wypatrzyliśmy starą postkomunistyczną fabryczkę państwową i korzystając z kredytu, który zaciągnąłem pod hipotekę domu rodziców, nabyliśmy ją okazyjnie. Wcześniej wyczekaliśmy trzy przetargi, na które mało kto się stawił i dopiero wtedy zaproponowaliśmy naszą cenę. Tak powstała Hurtownia Detalu. Szybciutko przerobiliśmy hale na magazyny i zaczęliśmy rozglądać się za potencjalnym producentem Detalu, który mógłby zaoferować wiele za niewiele. Znaleźliśmy kilku, ale wybraliśmy jednego, żeby stać się autoryzowanym dystrybutorem. Na początek dostaliśmy całego tira Detalu i trzy miesiące handicapu na dokonanie zapłaty. Z kredytu hipotecznego zostało trochę grosza na reklamę, więc zaczęliśmy wybrzydzać i negocjować, aż udało się wydrzeć bandyckie upusty w telewizji, prasie i na bilboardach. I kampania poszła na całego. W ciągu tygodnia ustawiła się pod Hurtownią istną kolejka zainteresowanych, przez co musieliśmy wziąć na słowo honoru następne cztery tiry. Producent Detalu był zachwycony. Przed terminem zapłaciliśmy za pierwszą i drugą partię towaru, z każdym miesiącem podwajając zamówienie. Przez nasze konta płynęły strumienie gotówki, którymi chlapaliśmy się do utraty przytomności. Najlepiej zapamiętałem moją pierwszą wizytę w salonie firmowym znanego projektanta odzieży. Kupiłem od razu trzy garnitury i sześć koszul. Panie ganiały koło mnie, jak gdybym wydobywał ropę. Dostałem gratis kilka krawatów i pokrowców na garnitury, otwierano mi drzwi i strzepywano pyłki z płaszcza. Podczas obiadu w pewnej trattorii jakiś cudzoziemiec zachwycał się moim nowym garniturem i tym jak świetnie na mnie leży. Powiedziałem mu, że chwilowo nie daję dupy, ale chyba nie zrozumiał. W ogóle zakupy, obiady i wyjazdy służbowe odpowiadały mi najbardziej. Hurtownią opiekował się już wówczas pełnomocnik Zarządu, a my z Tadziem rozmyślaliśmy na tym, jak najlepiej zainwestować nasze pieniądze. Podczas trzeciego wypadu do Tunezji, Tadzio wpadł wreszcie na odpowiedni pomysł. Wracał właśnie z trzema prostytutkami z barabara na plaży, kiedy poznał właściciela sklepu z pamiątkami, który robił wielką kasę na gościach hotelowych. Od słowa do słowa Tadzio z Ahmedem ustalili, że wybudujemy fabrykę odzieży i będziemy wysyłać koszule na eksport, bo produkcja na eksport nie wymaga cła. Po dwóch tygodniach picia, palenia marychy i seksu z arabskimi małolatkami, mogłem już tylko kiwać na wszystko głową i uśmiechać się radośnie. Ałri Kasperciak – gud trainer, president Ben Ali- super, Tiunizi – fatntastik, wotr fijje, jor gyrls – de best, biznes isi fasil. Kiedy wróciłem do kraju, zacząłem dokonywać stosownych przelewów, a Tadzio miał zadbać o status polsko-tunezyjskiej spółki o dźwięcznej nazwie Pol-Tun Textil. Od razu zamówiłem podwójną ilość tirów od Producenta, żeby wystarczyło środków na spółkę-matkę i nieodrodną córkę. Później musiałem zająć się domem, żoną i dziećmi, bo rodzina widywała mnie rzadko. Koniecznie chcieliśmy mieszkać w mieście, więc zamiast domu na wsi, zafundowaliśmy sobie na kredyt 100-metrowe, dwupoziomowe mieszkanie w uroczym bliźniaku na skraju osiedla. Dzieci kończyły właśnie prywatne liceum i trzeba było pomyśleć o odpowiedniej szkole wyższej. Żona proponowała Londyn, ja Paryż, a w końcu stanęło na lokalnym koledżu z pretensjami. Do tego dwa razy w roku kursy językowe w Anglii, na Malcie i w Holandii. Żona jeździła naszym starym Polonezem, ja vanem, a dla dzieci już szykowałem niespodzianki – hondę civic dla Kamila i seicento dla Jadzi, jednak warunkiem było ukończenie szkoły z wyróżnieniem. W tym czasie Tadzio dzwonił do mnie codziennie z informacjami na temat Pol-Tunu. Miałem wrażenie, że z każdym dniem coraz bardziej bełkocze. Papiery załatwione, robotnicy kończą fundmenty, mer Sousse osobście wizytje teren budwy, rrrbota nźle, bdzie dbrze, baczysz, wiesz, kchamcię, wiesz, szbko śłij dwatsiące dlrarów na wpaty dl chpaków... Posłałem pieniądze i zająłem się sprawami Hurtowni Detalu, bo akurat koniunktura słabła, a pełnomocnik spisywał się coraz gorzej. Inne hurtownie zaczynały same dowozić towar klientom, obniżać ceny i pewnego dnia kolejki przed bramą całkiem znikły. Zaniepokojony sytuacją wzmogłem wysiłki reklamowe, ale niewiele to zmieniało. Kiedy dwa dni po ostatnim przelewie, Tadzio zadzwonił po następny, zaś rachunek od operatora komórkowego przekroczył 5 tysięcy, postanowiłem działać. Nie bawiłem się w czartery, tylko wybuliłem kartą kredytową za samolot rejsowy, w Tunisie wziąłem taksówkę i w ciągu kilku godzin byłem w Sousse. Tadzia nie było w hotelu, stary Mehmet z recepcji i barman Fouzi patrzyli na mnie krzywo, w domu Ahmeda były tylko kobiety, więc nawet nie wpuściły mnie za próg. Taksówką z Tunisu pognałem na teren budowy. Wysiadłem i padłem na kolana w błoto. Zamiast postawionych dwóch pięter bez więźby, zastałem głęboki dół oraz ledwie oszalowane fundamenty. Kierowca spokojnie przyglądał się, jak beczę i wyrywam włosy. Pewnie takich idiotów widywał częściej. Całe popołudnie spędziłem na objeżdżaniu restauracji hotelowych, kasyn i burdeli. Znalazłem gnoi w plażowej knajpce w Port El Kantaui, gdzie przy suto zastawionym stole, obściskiwali jakieś panienki. Wydarłem się tak, że wszystkie ryby zwiały pod Sycylię, ale oni słabo się przejęli. Bełkotali coś, żebym się wyluzował, strzelił dwie sety i dał sobie obciągnąć. Sety strzeliłem nawet trzy, a potem pognałem do Monastiru, skąd odlatywał najbliższy samolot do kraju. Na pokładzie zamawiałem drinka za drinkiem, notując rozpaczliwie szkice ratunkowe na wypadek plajty. Jeszcze zanim sam zacząłem bełkotać, zadzwoniłem do operatora komórek i zablokowałem Tadziowi rozmowy wychodzące. Nazajutrz odebrałem mu dostęp do kont i kart kredytowych. Nie miał pewnie za co wrócić, lecz wcale mnie to nie interesowało. Od samego rana słałem faksy i e-maile, likwidując wszelkie zobowiązania wobec tunezyjskich kontrahentów, Ahmeda poinformowałem, że może sobie z tą dziurą w ziemi zrobić co tylko zechce, a mera Sousse przeprosiłem za bombastyczne zapowiedzi przyszłych sukcesów. Dzwonili do mnie na przemian, doprowadzając do ślepej furii. W końcu wyłączyłem wszystkie telefony i zająłem się sprawami Hurtowni Detalu. Szybko okazało się, że i tu wpadłem w gówno po same uszy. Kiedy tak siedzę w kuchni i myślę o tym wszystkim, szlag mnie trafia na nowo. Płakać jakoś nie potrafię, choć łzy cały czas pchają się do oczu. Czuję się, jakbym był w więzieniu, z którego ucieczka jest tylko jedna. Niestety, ten sposób załatwienia sprawy jest mi zupełnie obcy. A to wcale nie koniec. Czekają mnie jeszcze dotkliwe tortury, zabór mienia, jakie nagromadziłem w ogromnej celi, a nawet umieszczenie w karcerze, czyli prawdziwym więzieniu. Siedzę w przeogromnej klatce i bezradnie czekam. Przez ponad rok heroicznie broniłem firmy i swojej rodziny przed zakusami komorników. Negocjowałem, podpisywałem ugody, próbowałem działać w innych branżach. Wszystko na nic. Z pustego i Salomon nie przeleje. Gdy już raz człowiek upadnie finansowo, najczęściej w takiej pozycji pozostaje. Alkoholik, narkoman, bandyta, dziwka – mają szansę się podnieść, odkreślić przeszłość krechą i spokojnie spróbować jeszcze raz. Od nałogów i braku moralności nie ma aż tak dotkliwych odsetek. W finansach każdy dzień zwłoki przyciąga następnych padlinożerców i cała ta zgraja, kąsając na zmianę, liczy, że wreszcie zdechniesz. Kiedy już od kawy bierze mnie na wymioty, wyjmuję z lodówki Walkera albo Danielsa, a jeśli nie ma (a coraz częściej nie ma), to Wyborową lub Wyborną i popijam z lodem. Od razu polepsza mi się humor. Przypominam sobie wszystkie znajome firmy, gdzie z dnia na dzień poprzedni właściciel stał się nic nie posiadającym prokurentem, pełnomocnikiem lub doradcą, a jego żona, kochanka, córka czy brat łapali za stery. Cóż, trzeba będzie Czesię wprowadzić w arkana i mieć nadzieję, że mnie potem nie porzuci. Mieszkanie pójdzie pod młotek, a my przeniesiemy się do mniejszego. Różnicę przekażemy komornikom albo wzmocnimy konto nowej firmy. Vana wykupimy przed terminem i postąpimy tak samo. Zresztą może będzie nam musiał wystarczyć Polonez. Wracając do łóżka, zerkam na wystający z szafy rąbek nowego futra Czesi. Już nie mam siły zastanawiać się, jak ona to zniesie i jak zniosą to dzieci. Kiedy wreszcie zasypiam, dzwoni budzik.
-
Mi tu po Krakowie halny ze śniegiem nawala i prędko do domu nie pójdó. Co robić? Trzeba pisać...
-
Bardziej klimatycznie niż ostatnio. I nawet rozumiem :)
-
czytaj wyżej :)
-
Nie doczytałem, bo klimat mi obcy, ale nie mam zastrzeżeń :)
-
niebo zdjęło szal wiatr tańczy po ulicach szal upadł w błoto
-
aż zastęskniłem :)