Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

MARCEPAN 30

Użytkownicy
  • Postów

    403
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez MARCEPAN 30

  1. Kiedy z czerwono – białej paczki papierosów wyciągam ostatniego szluga i ostatni dymek puszczam w pustą przestrzeń pokoju, wiem już, że mój spokój się skończył. Na dworze mróz, wiatr, ciemno i cicho jak na biegunie, wszystko jedno Południowym czy Północnym. Ważne, że jest do dupy. Latarnie na wiosce ledwie dają radę, mrok przygnębia. Budzą się demony, umysł robi wszystko, (ugina nogi, ściska serce i płuca, dusi) by całe ciało zawrócić i wcisnąć na powrót w mięciutki fotel. Tam jest bezpiecznie, spokojnie. Filcowa przystań otula plecy, błękitny kineskop błyska po ścianach, sufitach i szkle w oknach. Święty spokój i „Liga Mistrzów”. Niestety, uzależniony od nikotyny fragment mózgu jest wrzaskliwy jak stado koczkodanów w dżungli. Zagłuszy wszystko, zdrowy rozsądek i wygodę odsunie daleko na bok, a spokój ducha zamieni w piekło. W głowie z hałasu wyłoni się tylko jedna, dudniąca informacja: „Nie masz już fajek gościu!” Knajpa pełna żuli i smrodu gnojówy z gumofilców, pełna życiowych nieudaczników, wiejskich filozofów, „geniuszy” po Ohapie, wiecznych pechowców i nieudolnych marynarzy bez własnego statku i własnego portu jest jedynym miejscem w promieniu dziesięciu kilometrów, gdzie jeszcze o tej porze mogę kupić fajki. Masakryczne, nie do pokonania tysiąc metrów mroźnej, zimowej nocy staje się nagle moim Waterloo, moim Westerplatte… Moim być lub nie być. Gdybym miał samochód, gdybym chociaż urodził się w mieście jak normalni ludzie, gdybym miejsce życia, bycia mojego ciężkiego miał choć odrobinę inne, odrobinę w bok bardziej, prawy lub lewy. Nieważne. Czym, że dla Boga jest milimetr świata? Czymże jeden, maciupki mikrorównoleżnik, lub mikropołudnik? Czymże jest? Niczym! Malutką mikrokropeczką mikrokropeczki w całej tej popapranej, brudnej przestrzeni. Maciupkim mikropunkcikiem! Dlaczego więc Wszechmogący o ten milimetr milimetra nie przesunął mnie, nie umiejscowił mnie dalej? Czyżby się pomylił? Czyżby może wreszcie na złość mi zrobił, lub co gorsza jeszcze specjalnie tak zrobił! Wsadził mnie tu, umiejscowił, uziemił po to tylko, żeby mi było trudniej? W mieście tak, w tramwaj bym wsiadł, lub po prostu przemaszerował po osiedlu do sklepiku, fajury zakupił i wrócił w cieplutki, mięciutki fotel. Nic to, jarać się chce jak diabli, skręca w dołku, oddycha się zbyt lekko, łapy drżą jak staremu pijakowi. Mus kozaki włożyć i na przód marsz. W knajpie mogę liczyć na „Męskie” bez filtra, ewentualnie „Fajranty”, czy „Mocne” . Damy radę, nie takie rarytasy się już paliło. Ruszam więc, po drodze mijam nicość, szczekanie psów i rozdartego na mój widok, półdzikiego kota. Przechodzę wzdłuż płotów, dobrze znanych mi krzaków, czereśni Stasiaków i przez chwilę nawet cieszę się, że jest ciemno. Noc to jedyna pora, w której nie widać tej depresyjnej szarości, tych czterdziestokilkuletnich, omszałych, powykrzywianych, splątanych zardzewiałym drutem, płotów. Tych chat z zapadającymi się dachami, obdrapanymi ze stuletniej farby, wyschniętymi okiennicami, ścian z dziurami po Peerelowskim tynku, spod którego wystają fragmenty dwustuletniego, pruskiego muru. Nie widać błota na podwórkach, czarno – zielonych od własnego gówna, wyschniętych na wiór krów i rozdartych gęsi. Upieprzonych w tym wszystkim dzieciaków, nachlanych ojców, dziadków i rozwrzeszczanych bab, tych nigdy nie zamykających się, trzeszczących, plujących paszczęk, złorzeczących na wszystko i wszystkich, a najbardziej na swych zachlanych mężów, ojców, dziadków i synów. Manuel Barroso z pewnością nigdy nie był w takim miejscu. Patrzę z ukosa na pożółkłe firany w oknach, na blade światła padające z chat na wąską drogę. Refleksy choinek i telewizorów obijają się o sufity, ściany i spływają po parapetach wprost pod moje nogi, jakby na złość, jakby na przekór. Małe, pstrokate, złośliwe chochliki. Czasem jeszcze z którejś chaty usłyszę śmiech dziecka, krzyk matki, z innych okien wysączy się hałas imprezy, wóda i boczek, boczek i wóda. I coraz mocnej zaciskam zęby, coraz bardziej pragnę, by znów zajaśniało, by znów przeklęta ciemność odeszła. Ale zawsze jest tak samo, zawsze kiedy nocą wypuszczam się na wiochę, wszystkie te światła, te migoczące diabelstwa, hałasy, nawet szczekanie psów, (a może to szczekanie psów najbardziej właśnie) podkreśla moją samotność. Staje się kontrastem mojego pustego, bez nikogo u boku życia. Moim wyrywaniem włosów na kiblu, zaciskaniem zębów przed snem i przewlekłą deprechą po przebudzeniu. Wciąganiem peta na dwa razy i gorzkim łykiem piwa. I w jednej sekundzie, jednym jej ułamku, żebra ściska mi zazdrość. Zazdrość o te kłótnie przy stole, biadolenie z rana i kombinowanie: jak urwać się pięć minut przed końcem mszy, by zdążyć łyknąć setkę, tak by stara nic nie widziała. Uśmiecham się pod nosem, do siebie, lub może do tych wszystkich wydarzeń, których tak często jestem świadkiem, obserwatorem, ale nigdy uczestnikiem. Do tych zapewnień, że będzie lepiej kochanie, że się poprawię, przestanę pić, znajdę robotę, do tych utyskiwań babskich na brudne gacie, śmierdzące skarpetki, tłuste włosy i nieróbstwo męża. Do tych spoconych dłoni, które w amoku, po kolejnej kłótni rąbią drewno aż siekiera się pali. Ja robię to zawsze z wielkim wysiłkiem psychicznym, z kompletnym brakiem poczucia sensu, z brakiem wiedzy po co to i komu. Nawet myśl, że własny tyłek nie zmarznie mi w nocy, nie wystarcza. Uśmiecham się do tych płotów, starych dachów, pożółkłych firan i odrapanych kominów. Czuję nagle, że pod tą spoconą, starą skórą chat tętni jednak życie, ściany wydymają się i kurczą w powolnym oddechu, okna mrugają do przebiegającego kundla, dach z przyczesaną grzywą starych dachówek, wygina się do słońca, by złapać odrobinę ciepła. Uśmiech mój gaśnie jednak, gdy zbliżam się do knajpy. Już z daleka słyszę gwar rozmów, stukot szklanych kufli, szorstki szelest przesuwanych krzeseł i wrzask pijackich rozmów. Jeszcze krok i zaczynam czuć dym papierosów, pot pijanych mężczyzn i zapach alkoholu. Kiedy już stoję pod pierwszym z okien, zaglądam niepewnie do środka. Widzę to teraz wyraźnie, widzę tę ich cholerną brać, tę hałaśliwą wspólnotę, ten kompletny brak podstawowej wiedzy o ludzkiej samotności. Widzę pożółkłe zęby, upaprane piwskiem wąsy, brudne łapska i czarne paznokcie. W niczym nie przeszkadza im to bratać się ze sobą, być razem, wspólnie, jak wielcy biesiadnicy, jak stado, którego nic nie może powstrzymać. W czym jestem gorszy? Robię krok na przód, czuję nagle jak ściany mnie odpychają, jakby ich czarne łapska wzięły mnie w garść i odsunęły niczym plastikową zabawkę. Widzę wyraźnie jak drzwi oddalają się, maleją i stają się nieosiągalne. Kolejny krok i powietrze staje się duszne, już nie tylko ściany, ale i okna, dach i cały ten gwar z wewnątrz odpychają mnie z wielką siłą. Wszystko daje do zrozumienia, że nie dam rady wejść, że mnie nie chcą, że nie pasuję do nich, do żadnej braci, do żadnego stada, nie tylko tego. Jeszcze próbuję zrobić krok, jeszcze prawą nogę ustawiam na pierwszym stopniu kafelkowanych schodów, jeszcze jakąś siłę nadludzką, nadmoją próbuję w sobie odnaleźć i wtedy dostrzegam kątem oka, na czubku śnieżnej zaspy coś bardzo znajomego, coś niezwykle pięknego. Cały mój umysł rozpromienia się nagle. Podchodzę, schylam głowę i jestem już pewien, że się nie mylę. Niedopałek, a gdzież tam niedopałek! Pół peta, pół niewypalonego peta sterczy sobie radośnie na błyszczącym śniegu! Schylam się i delikatnie biorę go w palce. Suchy! Co za ulga! Przyglądam się dokładniej, tuż przy filtrze dostrzegam czerwony napis: „Marlboro”. Marlboro? Skąd pod tą speluną taki rarytas? Jakiś ważniak tędy przechodził? Nieważne. Odwracam się w stronę knajpy, złośliwy wzrok kieruję w okna i cedzę przez zęby: - „A w dupę wsadźcie sobie tę waszą pierdoloną wspólnotę! Wiecie gdzie was mam? W dupie was mam! W dupie mam was i wasze zawszone porozumienie! Wkładam peta w usta, zmarzniętą dłonią odpalam zapalniczkę, zaciągam się głęboko, dym długo przetrzymuję w płucach i z namaszczeniem wypuszczam w powietrze. Jeden mach, drugi, trzeci… Musi wystarczyć do jutra. Jest dobrze, mogę spokojnie wracać do domu...
  2. Jeśli masz długi tekst, to śmiało go wstaw. Nie musisz puszczać po kilka linijek. Jeśli uznasz, że jest za długi, podziel go na dwie części i w odstępie jednego tygodnia wklej obie części. Żeby ocenić Twój tekst chcemy zobaczyć więcej. Jakiś początek, jakąś historię i zakończenie. Oczywiście, że autora mozna ocenić po kilku zdaniach, ale bardzo łatwo jest się wtedy pomylić. A więc nie stresuj się, tylko wklej coś dłuższego.
  3. Czy ten rażący błąd ortograficzny w tytule jest zamierzony? ...Bo tekst jest w zasadzie o niczym. Jakby coś zupełnie wyrwane z kontekstu.
  4. Zbyt często powtarzasz: "Tam gdzie stapiaja się horyzonty", to barzdo psuje całość, a tak pięknie się zaczęło :) Jest tu jednak wiele zdań świadczących o Twojej wspaniałej wyobraźni i jeśli wyzbędziesz się powtórzeń w przyszłości masz szansę tworzyć naprawdę piękne opowiadania.
  5. Świetny, dynamiczny tekst. Udane dialogi i świeży, zabawny pomysł. Podobało mi się :)
  6. To opis prawdziwego Polaka. Takiego nic nie uszczęśliwi :) Zgrabny tekst, celna puenta. Szkoda tylko, że tak krótko. "Masz minę jakby Ci ktoś porysował Ferrari" - zdanie pierwsza klasa! Ubawiło mnie.
  7. Ciąg dalszy wkrótce. Chce napisać wreszcie coś dłuższego, a przede wszystkim sprawdzić czy potrafię. Historię w głowie już mam, po kawałku będę wklejał. Dzięki za odwiedziny :) Ufo - daj znać o usterkach technicznych. Tekst jest w znacznej części poprawiony na doku, tutaj pierwotna wersja. Donie, chmury rozerwały się na szczytach i wyrzuciły puchowe wnętrze, jest biało, mroźnie i rześko. Pozdrów morskie bałwany i napisz kiedy górskiego piwa się napijesz :)
  8. Brzmi trochę jak pamiętnik. Gdzie tu historia?
  9. Po pierwsze: Używasz zbyt często i niepotrzebnie wielokropka, niedomówienia owszem są potrzebne i kilka jest tu trafionych, ale zbyt częste sprawiją wrażenie, że autorowi brakuje pomysłów na rozwinięcie akcji. Po drugie: Zdarza Ci się zgubić spację w dialogach, lub po znaku interpunkcyjnym. Po trzecie jest kilka zdań do poprawki: "Leżałam tak bezwładna, w tym hotelowym pokoju, do którego mnie zaprosił, bym spędziła z nim noc." - przeczytaj na głos to zdanie, usłyszysz w nim pewien zgrzyt. "Byłam prostytutką pracującą w dokach na zachód od centrum miasta." - nie sądzisz, że to strasznie banalne? "Nigdy tego nie robił tego przed naszą pierwszą tej nocy ofiarą." - to zdanie też do poprawki. "Zastanawiające było jednak to, że mój Ojciec nigdy nie mówił mi czemu zaczął uczyć mnie ‘sztuk samoobrony’, jak on to mawiał." - mówił i mawiał w jednym zdaniu. Hmm. Myślę, że możesz to inaczej ująć. "Nagle zdałam sobie,że już go nie ma,że nie wróci" - zdałaś sobie co? Chyba sprawę? Końcówkę mogłabyś w całości przerobić, bo musiałem drugi raz wolniej przeczytać, żeby załapać :) Ogólnie jest jeszcze kilka zdań w tym guście, przejrzyj jeszcze raz swój tekst, ale uważniej. Co do samej treści, cóż opowiadania o wampirach i mocach piekielnych może i nie są oryginalnym pomysłem, ale przez to zapewne są i większym wyzwaniem. Ty masz fajny pomysł, bo opisujesz to oczami młodej dziewczyny, która w ten świat wkracza. Czasem przeskadza mi trochę zbytni egocentryzm narratora, zbytnie skupienie się na sobie zamiast na historii, ale widać taka jest potrzeba, tzn: żeby czytelnik bardzo dokładnie poznał bohaterkę. Z równą skrupulatnością mogłabyś opisać patrzenie na świat oczami Ojca - wampira. Miałabyś juz dwóch narratorów i ciekawsze zwroty akcji.
  10. Pofologowałeś fantazji :) Może to i przyjemnie, ale generalnie nie każdy musi Cię zrozumieć. "Życie w bardzo wielkim skrócie" jest zdecydowanie lepsze.
  11. Pomysł świetny, z realizacją trochę gorzej. Wymyśl bohatera, daj mu imię, "pchnij" go do supermarketu i wetknij w jego głowę swoje widzenie świata i opowiadanie masz gotowe. Dodaj jeszcze jakieś wydarzenia, jkąś panią z koszykiem itd. itp. Tutaj dajesz nam tylko własne przemyślenia, a to za mało. My chcemy przeczytać ciekawą, zajmującą historię.
  12. Takie krótkie, a ja się tak strasznie zmęczyłem! Trochę rytm Ci nawala, tzn zdania są momentami toporne i musisz je ociosać. Wydrukuj sobie ten tekst i przeczytaj na głos, a sam to usłyszysz. Czytaj na głos tak dlugo, aż rytm w Twojej głowie zmieni się na płynny i wtedy napisz to jeszcze raz, a zobaczysz, że skutek będzie widoczny.
  13. Przy narodzinach Michała coś poszło nie tak. Płuca, które miały wystrzelić przy pierwszym krzyku i napełnić się ziemskim powietrzem, nawet nie drgnęły. Michał nie krzyknął, nie zapłakał. Po odcięciu pępowiny, we wnętrzu Michała słychać było cichutki bulgot i wszyscy zrozumieli nagle, że jego miękkie ciałko należy natychmiast podłączyć do zimnego metalu i szorstkiego plastiku. Maszyny wepchnęły tlen w jego płuca, rozepchały skomplikowane drzewo, siatkę korytarzyków, które przez resztę jego życia miały ciężko pracować, po to, by serce i mózg kierowały najlepiej jak to ylko mozliwe całym ciałem. Jednak płuca Michała zostały rozepchane o kilkanaście sekund później, niż przewiduje natura. I te kilkanaście sekundzadecydowało o jego przyszłości. W pierwszej sekundzie życia Michał dostał mały pakiecik danych przynależny każdemu z nas przy narodzinach. Malutki pakiecik, który zadecyduje kim w przyszłości będziemy, jacy będziemy i w którym miejscu w szeregu przyjdzie nam stanąć. I wystarczyła jedna sekunda bez tlenu, by w pakiecie pojawił się błąd. Drobna rysa, która niczym blizna na twarzy miała stać się jego piętnem na całe życie. Bóg rozchylił błękit, spojrzał na Michała, dotknął rozpalonego czoła malca i cmoknął z politowaniem. Żal mu się zrobiło dziecka, ale postanowił jeszcze nie zabierać go do siebie. „Michale” - szepnął Bóg - „mimo, że słaby jesteś i byle jaki, zostajesz. I niech moja decyzja będzie słuszna.” I Michał został. Kiedy maszyny zrobiły już swoje i lekarze uwolnili wątłe ciałko z metalowych macek, matka Michała odzyskała przytomność. Zobaczyła swoje brzydkie, czerwone maleństwo i zaczęła płakać. Prosiła o znieczulenie, bo malec bardzo ją pokaleczył i teraz z bólu nie może ani spać, ani go karmić. Płakała tak i prosiła całą godzinę, aż pielęgniarka, nie wytrzymawszy tych skomleń wybuchła, wystrzeliwując w przestrzeń sali drobniutkie kropelki śliny: - Co się tak drze! Jak się rodzi to i boli! Nie wiedziała o tym jak majtki zdzierała? Mogła się zabezpieczyć! Paskudnie wykrzywiona twarz tej kobiety, a szczególnie jej bolesne słowa miały od tej pory towarzyszyć matce Michała już zawsze, stały się synonimem zła, przychodziły w snach i po nich matka zawsze już wiedziała, że wydarzy się nieszczęście. Były zwiastunem śmierci, wypadków, zepsutych sprzętów w domu. Nawet gdy elektrownia wyłączała światło, zawsze było to poprzedzone snem o wściekłej pielęgniarce. W czasach gierkowskich rządów, w czasach czarno - białych, kłamliwych kronik filmowych, w czasach Fiatów 126p kupowanych na zapisy nie było jednak komu się poskarżyć, nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby się żalić, bo przecież nie było nikogo kto zechciałby wysłuchać. Matka więc koiła ból szlochaniem, zagłuszała rozmową z najświętszą panienką i kiedy się nasilał, dusiła i gryzła szpitalne prześcieradło. Michał bywał u niej rzadko, nosili go rano i wieczorem na karmienie, w międzyczasie nakłuwali, smarowali, przekładali z miejsca na miejsce. Gruba pielęgniarka notowała historię niedociągnięć mechanizmu Michałowego ciała, kręciła wzgardliwie głową i syczała coś pod nosem o świecie, który schodzi na psy. Michał nie pamięta nic z tamtego czasu, jego przestrzeń poprostu otworzyła się, jednak światło i dźwięk dopiero później zaczęły nadawać jej sens zauważalny i zrozumiały. Podobnie było z przyjazdem do domu. Nie zanotował bogobojnego okrzyku babki Warzechowej na widok sinej z wycieńczenia synowej i omdlałego „tego czegoś” co miało być jej wnukiem. - Ma coś z płucami – wydusiła z siebie słabym głosem matka Michała. - O matko boska! - babka Warzecha aż podskoczyła i złożywszy dłonie w szybkie, pobożne „amen” dodała nieśpiesznie – To, to długo nie pożyje chyba! - Nie trza zara dramatyzować! Krowę wydoiła, że już głupoty plecie? Da się maluchowi mleka to i choróbsko przepędzi! - Dziadek Warzecha ucinał zawsze wszelkie spekulacje. Krótkimi i rzeczowymi ripostami szybko przywracał światu porządek. W dwie godziny, w zaciszu stodoły z drewna przeznaczonego na płot, dziadek wyczarował kołyskę, pierwszą poważną rzecz daną Michałowi, jego pierwszy poważny świat. Deski kołyski przesiąkły łzami dziadka, które kapały mu z oczu kiedy wbijał kolejne gwozdki. Stary Warzecha nie płakał nigdy w obecności innych, nigdy nie wspominał syna, lecz kiedy składał kolejne deski i kołyska nabierała kształtu, szybko pojął, że jest to kształt kolebki wykonanej dwadzieścia pięć lat temu. Z każdym kolejnym szczegółem, z każdym zakrętem misternie wykonanej kołyski, z każdą chwilą w dziadku odżywały świeże, bolesne wspomnienia. Wyrzuty sumienia ściskały serce i wędrowały, szalały po duszy, a kiedy dotarły do oczu, wyciskały łzy. Posłuszne drewno przyjmowało każdą słoną kroplę z pokorą. „Jeszcze miesiąc temu cieszył się, że będzie ojcem” - westchnął boleśnie stary i podniósł się ze stołeczka. Przeżegnal się nad swym dziełem, aby odpędzić czorta, otarł mokre oczy rękawem i ciężko ruszył w stronę chałupy. Przez kolejne dwa lata Michał dorastał wśród desek nasiąkniętych dziadkowym bólem, chłonął stęchłe powietrze poddasza, walczył z pierwszym zapaleniem płuc, pierwszym zapaleniem ucha, pierwszą ospą i powoli zaczynał odbierać rzeczywistość. c.d.n.
  14. Zmieniłem zakończenie. Macie rację, takie jest lepsze... Kiedy przeczytam coś Twojego Donie?
  15. Donie, gdzieś Ty się podziewał? Dzięki za przychylne słowa :) Jak znam życie, na pewno znalazłeś u mnie mnóstwo literówek! Kiedyś uwielbiałem jeździć nad morze! Ostatnimi czasy byłem w Dziwnowie i Pogorzelicy, ale taką mam teraz pracę, że nigdzie nie jeżdżę. Tyle czasu pochłania. A może Ty byś w góry się wybrał?
  16. Wiersze prosimy wklejać do odpowiedniego działu.
  17. Historia, faktycznie dziwaczna. Nasuwa się pytanie: o czym to? Ale rytm tekstu świetny. Wciąga. Podejrzewam, że gdyby tekst miał kilkanaście stron "wciągnąłbym" go jednym tchem. Gratulacje. Jeden z lepszych tekstów jakie się tu pojawiły ostatnimi czasy. Jeśli wpadniesz na pomysł ciekawej historii i napiszesz w tym stylu, będziesz miała świetne opowiadanie.
  18. Nie ma sprawy :) Mnie też martwota tego forum strasznie martwi. Pisz, pisz, nie przejmuj się, że tu tak cicho. Może się z czasem wreszcie rozkręci i będzie jak za starych, dorych czasów... Ech! Rozmarzyłem się :/
  19. U! Jest dramatycznie. Dlaczego nie pokusisz się, by to rozwinąć. W tym tonie podobałoby się. Kiedy ona odpowiada, powinno to być w formie dialogu, albo przynajmniej w cudzysłowiu. Rozwiń to, bo coś czuję, że warto.
  20. Sorry, ale nie ma tu czego komentować.
  21. Wybacz mnie, prostemu, ale w moich drzwiach perpcepcji zawiasy zardzewiały się i teraz oleju mi podeślij, to je naoliwię i być może nadążę za Twoim tokiem rozumowania... Również pozdrawiam...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...